Rozmowa

Jakub Seroczyński: Często mi się śni, że mam jakieś zawody

Nie jest związany z triathlonem już od sześciu lat. Jakub Seroczyński dzieli się własną tri historią i spostrzeżeniami po tej przygodzie.

Uprawiałeś triathlon od 15 roku życia. W jakich okolicznościach trafiłeś do triathlonu?
Trafiłem za sprawą trenera, z którym spędziłem w triathlonie 7 lat, Cezarego Figurskiego. Było to trochę dziełem przypadku. Jako 12-letniego chłopca w 6-tej klasie podstawowej rodzice przenieśli mnie do szkoły sportowej na ul.Szegedyńskiej. Tam początkowo trenowałem u różnych trenerów (Pawła Lewandowskiego, Mateusza Nowickiego). Pan Czarek nie był na samym początku mojej przygody ze sportem głównym trenerem. Często mnie wspomagał. Doradzał, mówił, co muszę poprawić. Wierzył we mnie i z tego zaufania chciałem zostać jego zawodnikiem w triathlonie. Potem to okazało się, że triathlon jest tym,  co mnie pociąga. Jak widać wystarczy czasem trochę wiary w kogoś innego, aby stworzyć coś.

Jak wspominasz początki w tym sporcie?
Bardzo dobrze, po odejściu z pięcioboju nowoczesnego trenowanie triathlonu było spełnieniem marzeń. Szczególnie, że w młodszym wieku treningi nie były tak intensywne jak później. To była dla mnie nowość, trzy dyscypliny sportu, wytrzymałościowe i to jeszcze połączone razem, to było coś. Plus oczywiście cała otoczka tego –  zawody zawsze na świeżym powietrzu, wokół jeziora, w ciekawych miejscach, czego chcieć więcej?

Kiedy zadebiutowałeś w triathlonie?
W triathlonie jako takim zadebiutowałem chyba w 2010 w Wąsoszach. Jak na pierwszy start poszło mi wtedy całkiem nieźle, bo zająłem drugie miejsce w kategorii wiekowej. Byłem z tego bardzo zadowolony.

Czy od razu po pierwszym starcie byłeś przekonany do kolejnych wyścigów?
Tak, wcześniej atmosfera zawodów to było coś, co naprawdę się udziela, plus zdobyłem od razu w pierwszym starcie pierwszy medal w tej dyscyplinie. Całość zawodów była naprawdę świetna. Jedynym mankamentem było to, że przez kilka lat wcześniejszego trenowania każda dyscyplina była osobno, a tu nagle trzeba to połączyć oraz popływać na otwartym akwenie a to inaczej niż na basenie. Później okazało się to równie pociągające.

Przed triathlonem uprawiałeś pływanie. Jak Ci szło?
Dokładnie to pięciobój nowoczesny. Również w tym samym klubie. Tak naprawdę to więcej zacząłem pływać jak przeszedłem do triathlonu, wtedy trochę trenowałem z P. Wołkowem. Pięciobój nie szedł mi jakoś źle, biegałem, pływałem dość dobrze. Szermierkę też bardzo lubiłem, bo jednak walka na szpady to coś co chłopcy jednak lubią. Nie lubiłem strzelać, to na pewno, bardzo mnie nudziły treningi tej dyscypliny i zupełnie nie wkładałem w nie serca.

Równolegle Twoja siostra uprawiała też triathlon. W jaki sposób wspieraliście się wzajemnie podczas tej przygody triathlonowej?
Niestety, co przyznaję ze skruchą, nie wspieraliśmy się na tyle, na ile powinniśmy. To nie jest wcale takie proste jak dwójka rodzeństwa trenuje razem w jednym klubie. Z jednej strony miło jest mieć kogoś z rodziny, a z drugiej to jednak każdy chce być tym indywidualistą, trenować coś co nikt z rodzeństwa nie trenuje. Pozostała 4 rodzeństwa też trenowała inne dyscypliny. Na pewno z perspektywy czasu wiem, że bym wspierał siostrę dużo mocniej niż kiedyś.

Jak oceniasz wówczas dostępne możliwości dla młodych triathlonistów i poziom rozwoju triathlonu w Polsce?
Triathlon w Polsce był wówczas jeszcze zupełnie nieznany. Mało kto wiedział w ogóle, co to za dyscyplina sportowa. Zmieniło się to, gdy celebryci zaczęli brać udział i rozgłaszać swoje sukcesy. A możliwości? Jeśli ktoś chce, to według mnie, stworzy sobie odpowiednie warunki do treningu. Zawody za to były zupełnie inne niż później. Nie było takiego szumu medialnego wokół. Czasami strefy zmian były bardzo prowizoryczne i jak ktoś wygrywa- to prócz środowiska nie było żadnych wzmianek, nawet artykułów w Internecie.

Jak zmieniało się Twoje postrzeganie triathlonu w przekroju całej kariery w tym sporcie?
Bardzo złożone pytanie. Hmmm, nie wiem. Zawsze był to dla mnie po prostu sport, bardzo ciekawy, różnorodny. Chyba tylko to się zmieniło, że uświadomiłem sobie, że nie tylko ciężkie treningi są kluczem do sukcesu. Można to robić inaczej. Przydało mi się to potem w karierze zawodowej.

Czy wiązałeś przyszłość zawodową z triathlonem?
Kiedyś mój trener (Cezary Figurski) powiedział mi, że jeśli ktoś trenuje tylko, aby trenować, a nie myśli o własnej przyszłości w danym sporcie, to jest to strata czasu. Zgadzam się z nim całkowicie, ktoś to jej nie wiąże, na samym początku stawia się na przegranej pozycji. Ja starałem się myśleć o mojej przyszłości jako wyczynowego triathlonisty. Jednak z biegiem czasu, z różnych powodów coraz mniej w to wierzyłem. To z kolei było przyczyną tego, że nie szło mi tak dobrze, jak powinno, gdybym w to wierzył.

W którym momencie uświadomiłeś sobie, że to jest poza zasięgiem?
Wątpliwości kiełkowały we mnie przez bardzo długo, jak taka roślinka, na początku z małego nasionka wyrasta potem całe drzewo. Były to całe procesy. Mocnym zwątpieniem było to, gdy zobaczyłem, że młodzi chłopcy, którzy niedawno przyszli do klubu, zaczynają biegać dużo szybciej ode mnie. Potem stali się oni zawodnikami światowej klasy. Nie widziałem również swojej przyszłości jako trenera. Nigdy nie chciałem być definiowany tylko jak ktoś związany ze sportem. Robiłem masę innych rzeczy i nie chciałem się ograniczać tylko do jednego.

Jakim byłeś zawodnikiem?
Na samym początku na pewno bardzo ambitnym, co też pewnie trochę było wadą, bo chciałem trenować zbyt mocno. Miałem zamiar wykonywać wszystkie treningi z całych sił. Dopiero później trochę dorosłem i uświadomiłem sobie, że nie tędy droga. Wadą mnie jako zawodnika było to, że za mało wierzyłem w siebie i przejmowałem się tym, co mówią o mnie inni, było to dla mnie dużym ciężarem. A dla trenera? Z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie byłem łatwym zawodnikiem dla Pana Czarka, ale jaki zawodnik był łatwy? Jednak nie sprawiał żadnych kłopotów wychowawczych.

Z perspektywy czasu, czujesz, że udało się Tobie w triathlonie wykorzystać w pełni potencjał?
Myślę, że na to pytanie odpowiem tak, jak uważa większość ludzi: „nie”. Raczej każdy zostawia sobie w głowie taką furtkę lub mówi, że gdyby nie jakieś zdarzenie losowe to osiągnęliby dużo, dużo więcej. Ja mam tak samo. Miałem wiele sytuacji, gdy przypadek sprawił, że nie mimo przygotowania do zawodów poszło mi gorzej. Na przykład na drugim OOM, gdy jechaliśmy we 4 w grupie dwa kilometry przed metą, kolega przede mną wywrócił się, co spowodowało mój upadek. Zanim się pozbierałem, dojechałem do T2 w 3 czy 4 grupie, czy na mistrzostwach Polski juniorów gdy zgubiłem but rowerowy, wybiegając z T1.  Przez to straciłem pierwszą grupę. Jednak takie sytuacje zdarzają się każdemu. Więc nikt tak naprawdę nie wykorzystuje w 100% potencjału czy to w sporcie, czy to w pracy naukowej.

Jako junior startowałeś zagranicą. Jakie wrażenie na Tobie robiło zetknięcie się z europejskim triathlonem?
Pamiętam pierwszy start na Pucharze Europy juniorów w Brnie i zaskoczenie tym, że o ile w Polsce wystarczyło zrobić kilkadziesiąt metrów szybszego pływania i wokół robiło się już prawie pusto, to tam było zupełnie inaczej. Było tak ciasno, że prawie nie można było wziąć oddechu. Po przepłynięciu zaledwie stu metrów już miałem dosyć. Myślałem, że nie dam rady dopłynąć do końca dystansu pływackiego.

Co uważasz za największy sukces w triathlonie?
Jak się nad tym zastanowię, to chyba szóste miejsce na Pucharze Europy Juniorów na Litwie w Kupiskis. Myślę, że to był dość dobry wyścig w moim wykonaniu, z którego mogłem być naprawdę zadowolony, o ile pływanie nie poszło mi wtedy dobrze, to zarówno z części rowerowej jak i biegowej mogłem być zadowolony.

W której płaszczyźnie triathlonowej czułeś się najlepiej?
Oczywiście w pływaniu. Przychodziło mi to zupełnie bez trudu. Nawet po latach z trenerem się zastanawialiśmy, że może gdybym wcześniej pierwszy raz wszedł do wody niż w wieku 12 lat, to może w tej dyscyplinie mógłbym powalczyć. Choć nie wiem, czy nie zanudziłbym się ciągłym odbijaniem się od ściany do ściany.

Który sezon był dla Ciebie najlepszy i dlaczego?
Był to chyba 2013 rok. Przejście z kategorii juniora młodszego do juniora. Uczyniłem wtedy największy progres we wszystkich dyscyplinach i prezentowałem dość obiecujące wyniki jak na tamten czas. Wówczas chyba czułem największą radość z uprawiania sportu.

Podczas czynnej kariery zawodniczej jakie dostrzegałeś plusy i minusy uprawiania triathlonu?
Z perspektywy czasu zawsze dostrzega się więcej plusów i zapomina się o tych złych rzeczach, które były. Jest masa zalet trenowania triathlonu. Zaczynając od spędzenia ciekawie czasu, bo wyjście na bieg czy rower to po prostu fajna zabawa. Spotyka się tam wiele ciekawych osób, przez co tworzy się wiele przyjaźni, czy ludzi, którzy wpływają jakoś na nasze życie. Ja na przykład jeżdżąc na rondo (takie trening wyścig we Warszawie co sobotę/niedzielę), rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy dali mi sporo rad zawodowych, bo byli w tym doświadczeni. Kolejna zaleta jest oczywiście dyscyplina treningowa, to naprawdę fajna sprawa. A z minusów? Na pewno dość duża rywalizacja, a przez to obciążenie psychiczne, nie każdemu to pasuje. Wielu ludzi się porównuje i rywalizuje nawet na treningach. Trudno jest się od tego zdystansować.

Pod czyim okiem trenowałeś i jak wspomina tę współpracę/współprace?
Trenowałem u Cezarego Figurskiego w klubie G-8 na warszawskich Bielanach. Wspominam bardzo dobrze. Uważam, że wykonywał bardzo dobrą pracę jako trener, co zresztą pokazują wyniki jego zawodników, czy to kilkanaście lat temu czy obecnie. To wciąż potrafi wyszkolić bardzo dobrych triathlonistów. Oczywiście zdarzały nam się również różne konflikty, ale to normalne, gdy się styka z drugim człowiekiem przez 7 lub więcej lat. Tutaj też chciałbym wspomnieć chwilową współpracę z innym trenerem, również z Bielańskiego klub, Pana Witka Szatkowskiego. Jest to człowiek, którego bardzo ciepło wspominam i z którym odbyłem dużo poważnych rozmów i to nie tylko na tematy około sportowe.

W którym momencie sportowej kariery w triathlonie uświadomiłeś sobie, że Twoja droga odbiega od triathlonu?
To nie była łatwa decyzja. Uświadamiałem ją sobie powoli, po wielu rozmowach z ludźmi. Zacząłem widzieć również to, że ciężko mi będzie tak przez całe życie – że, będę musiał zdecydować, czy się poświęcę tylko uprawianiu sportu, poświęcając drogę zawodową, jednocześnie utrudniając życie osobiste, czy porzucę coś, co jednak robiłem przez tak dużą część życia. Choć z drugiej strony systematycznie wtedy pogorszyło się moje samopoczucie.  Byłem coraz bardziej zdruzgotany psychicznie i nie umiałem sobie z tym poradzić.

Jaki miałeś pomysł na siebie poza triathlonem?
Nie zabrzmi to może zbyt dobrze, ale nie miałem żadnego. Brzmi to może trochę niedojrzałe, ale chciałem odpocząć od rutyny treningów, od ciągłego napięcia. Chciałem zobaczyć, jak to jest nie być sportowcem a zwykłym studentem, zobaczyć, jak to jest chodzić na imprezy, dobrze się uczyć, robić projekty na czas, chodzić na wykłady. Okazał się ciekawym epizodem życia, ale sport daje jednak większą satysfakcję.

Ostatni raz wystartowałeś w 2016 roku, podczas mistrzostw Polski w Gdańsku. Jak  wspominasz tamten start?
Nie był to zbyt udany start niestety. Już wiedziałem, że nie jestem w takiej formie, w jakiej powinienem był być. Wyszedłem z wody chyba za pierwsza grupa, dlatego musiałem czekać,  aż kolejna mnie złapie. Potem z niej spadliśmy do trzeciej, w której dojechałem do końca. A na biegu niestety było, jak było. Niestety nie był to start marzeń.

Co czułeś, wbiegając po raz ostatni na metę?
Po tylu latach nie pamiętam. Wiem tylko, że miałem już dosyć trochę tego wszystkiego, byłem zmęczony psychicznie. Chciałem już stamtąd jechać, gdzieś daleko od ludzi usiąść z ciekawą książką bez żadnej presji, bez niczego. Może źle to brzmi, ale naprawdę miałem dosyć, z różnych powodów. Teraz po jakim czasie inaczej na to patrzę, ale wtedy tak czułem.

Nie ma Cię w triathlonie już od 6 lat. Czego najbardziej Ci brakuje z czasów uprawiania tego sportu?
Bardzo wielu rzeczy. Często po nocach śni mi się nadal, że mam jakiej zawody, do których nie jestem do końca przygotowany i muszę się wziąć ostro do roboty. Brakuje mi tej dyscypliny, która kazała każdego ranka wstawać o 5 i iść na ten basen, cokolwiek by się nie działo oraz oczywiście brak samych treningów, gdy się trenowało przy każdej pogodzie. Trudno to nawet wytłumaczyć. Zacząłem rozumieć mojego ojca, który sam będąc na początku zawodnikiem żeglarstwa, trenując w kadrze, potem będąc trenerem w klubie, musiał to porzucić i zająć się czymś innym.

Czy jeszcze śledzisz wydarzenia triathlonowe?
Mniej więcej, z Instagrama czy Facebooka dowiaduję się więcej, kto wygrał jakie zawody, kto na jakich startował. Sprawdzam też czasami wyniki z mistrzostw Polski czy zawodów międzynarodowych, gdzie startują Polacy. Jednak nie jestem jakoś bardzo na bieżąco.

Czym się obecnie zajmujesz?
Pracuję obecnie jako inżynier do spraw oprogramowania dla amerykańskiej firmy Intel. Piszę głównie w językach C oraz C++ do rzeczy związanych z szeroko pojętym oprogramowaniem sieciowym. Tworzenie nowych i znajdowanie rozwiązań daje dużo satysfakcji, szczególnie, gdy widać, jak działają. Chciałbym kiedyś wrócić na uczelnie, zrobić doktorat, ale to niestety nie w najbliższej przyszłości.

Czy masz dalej jakiś kontakt ze sportem, niekoniecznie z triathlonem?
Na pewno nie taki, jakbym chciał. Staram się  2- 3 razy w tygodniu biegać, choć różnie bywa z regularnością tego. Czasami startuje w Parkrunach w parku Skaryszewskim. Oprócz tego staram się chodzić na basen i na spinning oraz oczywiście najważniejsze zajęcia, czyli taniec towarzyski z moją przyszłą żoną.

Jak obecnie postrzegasz triathlonem już po zawodniczym epizodzie?
Głównie jako przygodę oraz dużą część mojego życia, która ukształtowała człowieka, jakim teraz jestem. Jak górnolotnie to by nie brzmiało, to jednak jest to kawałek mnie. Mam wiele anegdot związanych z tym okresem, które dość często przytaczam. Polecam każdemu spróbować.

Jakich rad udzieliłbyś innym triathlonistom, którym droga życiowa w pewnym momencie też odbiegnie od triathlonu i będą szukać alternatywy i pomysłu na siebie?
Trudno mi udzielać rad, bo sam jeszcze nie osiągnąłem sukcesu zawodowego. Cały czas jestem na drodze doskonalenia siebie, również jako zawodnik popełniłem wiele błędów. Do tego każdy ma inna drogę. Z rzeczy najważniejszych to na pewno nie warto całkowicie porzucać nauki, matury czy to studiów, bo może to się kiedyś przydać. A reszta to na pewno trzeba robić to, co się po prostu lubi, bo wtedy to nie jest praca, a jeśli ktoś ma do tego dyscyplina wewnętrzna zdobyta przez lata trenowania sportu, to na pewno sobie zawsze poradzi. Więc tym na pewno nie trzeba się stresować. Plus oczywiście, nie przejmować się tym, co mówią inni. To najgorsze, co można sobie zrobić.

Czy krążyła myśl w głowie, aby może wrócić do triathlonu na chociażby sporadyczne starty w AG?
Oczywiście, że cały czas gdzieś w głowie kołacze się myśl: „A może by wrócić i sprawdzić na no mnie jeszcze stać”. Ale niestety nie jest to takie proste. Treningi, które obecnie wykonuję, nie starczyłyby, abym mógł się ścigać na poziomie, jakim bym chciał. Mam taki problem, że nie wiem, czy odważyłbym się znowu wsiąść na rower szosowy i wyjechać na trening. Podczas kariery miałem dwa wypadki z udziałem samochodów, które mocno wryły się w pamięć. Choć kiedyś chciałbym jeszcze zobaczyć, na co mnie stać.

W jakich sportach chciałbyś jeszcze spróbować sił w przyszłości?
Mam dużo różnych pomysłów. Na razie chcę się skupić na tym, co na razie robię, czyli nadal biegać parkrun’y, czy ćwiczyć taniec towarzyski. Potem będę myśleć, co dalej.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X