Rozmowa

Triathlon uprawia w rytmie samby

Od dziecka była związana ze sportem i zajmowała się wieloma dyscyplinami, w tym próbowała sił w tańcu towarzyskim. Magdalena Tukiendorf kilka lat jest już w triathlonie i ma ustalone cele na sezon 2023.

Jak oceniasz zeszły sezon?
Miniony rok był zmienny jak pogoda. Czasem słońce czasem deszcz. Na szczęście ze znaczną przewagą słońca (śmiech). Jednak pomimo tego, że nie był to najłatwiejszy czas z pewnością dużo się nauczyłam i wkładam do szufladki z napisem:” udany”.

Co Ci najbardziej zapadło w pamięci?
Doping i trzymanie kciuków przez moich najwierniejszych kibiców rodzinę i przyjaciół. Nic tak bardzo nie pomaga podczas zawodów jak świadomość, że ktoś o Tobie ciepło myśli. Wszystkim Wam niniejszym bardzo serdecznie dziękuję.

W rankingu AG 2022 skończyłaś na czwartym miejscu w K40 . Czy jesteś zadowolona ze startów w 2022 roku?
Oczywiście, że mogłam szybciej i lepiej. Mogłabym sobie wypominać błędy czy niedociągnięcia albo z niezadowoleniem porównywać się do innych. Jednak absolutnie nie zamierzam tego robić! Triathlon jest moim hobby, pasją, która sprawia mi czystą radość i satysfakcję. Pomaga pokonywać samą siebie i przesuwać granicę każdego dnia. Szalenie jestem zadowolona ze startów w minionym roku. Startowałam w zawodach aż 7 razy, z czego kilka razy stawałam na „pudle”. Było to możliwe, dlatego że pierwsze z cyklu zawodów Garmin były jednocześnie Mistrzostwami Klubu Kuźni Triathlonu, gdzie z dumą stanęłam na najwyższym stopniu podium. Udało mi się także m.in wygrać AG w prestiżowych zawodach w Bydgoszczy na dystansie 1/8IM, zająć trzecie miejsce open w Płocku a także wywalczyć srebrny medal Mistrzostw Polski w super sprincie. Na koniec sezonu, kiedy już zaczęłam wybierać sukienkę na Galę PZTri, Kasia Jonio wróciła z Mistrzostw Świata w Abu Dhabi i zrzuciła mnie bez pardonu z trzeciego miejsca w rankingu. Nic nie szkodzi, sukienka jest ponadczasowa. Założę ją na Galę w przyszłym roku (śmiech).

Które zawody najlepiej będziesz wspominać z sezonu 2022?
Z pewnością były to zawody w Gdyni, na których o mały włos nie straciłam podium przez niefrasobliwość i brak odpowiedniego przygotowania przed zawodami. Jak wiadomo, są to świetnie zorganizowane zawody z cudowną atmosferą i ogromną ilością zarówno startujących jak i kibiców. Było gorące lato, plaża, zwiedzanie pięknego Trójmiasta mnóstwo Tri znajomych, rodzina, lody, wakacyjne klimaty. Czyli wszystko oprócz dokładnego przestudiowania Racebooka. Chyba po raz pierwszy uznałam, że jakoś to będzie, w końcu to mój nie pierwszy już start. Kolejne godziny miały pokazać, jak bardzo się myliłam. Zbliżał się późny wieczór i straszna burza, kiedy idąc rozbawione z siostrą, spotkałyśmy znajomych z klubu, którzy nas poinformowali, że zostało nam kilkadziesiąt minut do zamknięcia strefy zmian, a kolejnego poranka nie będzie już można wstawiać rowerów tak, jak miałyśmy w planie. W totalnym niedoczasie w ostatnich minutach otwarcia strefy zmian, przy akompaniamencie piorunów, błyskawic, ulewy i wiatru wstawiałyśmy rowery i zostawiałyśmy rzeczy. Nie było mowy o sprawdzaniu wyjścia z wody, liczeniu kroków do wieszaków z rzeczami czy chociażby sprawdzenie wyjścia ze strefy. W efekcie czego na zawodach po wyjściu z pływania do strefy zmian, mając do wyboru kolor dywanu czerwony lub niebieski i nie mając pojęcia, na który powinnam się kierować (wyjątkowo też nie było kogo spytać) odruchowo skierowałam się w stronę „gwiazdorskiego” czerwonego. Dobiegłam prawie do końca tej ogromnej strefy zmian i nie znalazłam ani wieszaka ani roweru. W panice i bezsilności biegałam przez kilkadziesiąt sekund zanim udało mi się znaleźć w końcu właściwy worek na buty i kask. Niestety ponieważ poprzedniego wieczoru zawiązany był bez zwyczajowego namysłu nie dało się go otworzyć bez użycia zębów i pazurków, bo worek był wyjątkowo mocny. Generalnie straciłam w strefie ponad 3 minuty co jak wiadomo na sprincie robi niewyobrażalną różnicę. Tylko cudem nie straciłam podium w AG, ale złość na siebie była ogromna, bo mogło być przecież znacznie lepiej. Nauczka pozostanie do końca i wiem, że już nigdy nie podejdę do zawodów bez gruntownego przygotowania.

Czego nauczyłaś się po sezonie 2022?
Początek zeszłego roku rozpoczął się problemami natury zdrowotnej. Wychodzenie na prostą po Covidzie, długotrwała rehabilitacja kontuzji rozcięgna podeszwowego, a później barku nie były najlepszą wróżbą na Nowy Rok. Powolutku i cierpliwie jednak pokonywałam te trudności, skupiając się na celu, jakim był nadchodzący sezon startowy. Pokonałam zdrowotne niedogodności. Pamiętam doskonale, ile mnie to kosztowało. Więc teraz znacznie więcej uwagi przykładam do rozgrzewki przed i schłodzeniu po treningu. Staram się też wsłuchiwać we własny organizm i jeśli czuję, że potrzebuję regeneracji, po prostu „włączam na luz”. Świetne samopoczucie i dobre zdrowie są dla mnie bowiem jednym z ważniejszych celów zabawy w triathlon.

Jakie masz już zaplanowane starty na ten rok?
Wspólnie z trenerem wybraliśmy już najważniejsze starty. W tym roku będzie ich z pewnością nie mniej niż w poprzednim. Dodatkowo w planie są też całkiem nowe, ekscytujące wyzwania. Wszystko wskazuje na to, że dzięki wysokiej pozycji w rankingu po raz pierwszy będę miała okazję reprezentować nasz kraj w stroju kadry narodowej z orzełkiem na piersi na Mistrzostwach Świata AG w sprincie w Hamburgu. Jest to niewyobrażalny zaszczyt i ogromna motywacja do treningów. To z pewnością będzie dla mnie kluczowe zadanie w 2023 roku. Dodatkowo przy tej okazji także pierwszy raz w życiu będę mieć możliwość ścigania się w formule z draftingiem, co będzie niewątpliwie dodatkową atrakcją. Bardzo ważne będą dla mnie również Mistrzostwa Polski w sprincie. Z tego względu że  uwielbiam nowe wyzwania, rozważam także start w zawodach aquabike. Wisienką na torcie, tak trochę w nagrodę za przetrwanie sezonu triathlonowego, będzie przepłynięcie Bosforu czyli międzykontynentalny wyścig pływacki z Azji do Europy. Od dawna z siostrą planowałyśmy to wyzwanie. W tym roku w końcu udało nam się wpisać na listę startową, co już samo w sobie jest nie małym wyczynem, bo od lat miejsca na te zawody znikają w dwie minuty po otwarciu zapisów. Bosphorus Intercontinental Swimming Race- tak brzmi pełna nazwa tego wyścigu zorganizowany przez Turecki Komitet Olimpijski, został okrzyknięty najlepiej na świecie zorganizowanym konkursem pływackim na wodach otwartych. W tym wyjątkowym dniu Bosfor zostaje zamknięty na kilka godzin dla statków tranzytowych po to, żeby w tym miejscu mogli się ścigać sportowcy z całego świata. Ten sezon zapowiada się tak emocjonująco, że po prostu nie mogę się doczekać!

Jak przebiegają przygotowania do sezonu 2023?
Efektywna regeneracja do tego podwaliny pracy tlenowej i praca nad bazą zostały przeprowadzone wzorowo. W odpoczywaniu jestem bowiem prawdziwym „nerdem” (śmiech). Akumulatory są w pełni naładowane. Teraz powoli psychicznie i fizycznie przygotowuję się na tą mniej przyjemną część budowania formy opartą na przyspieszeniach i treningach o wyższej intensywności. To niestety oznacza zdecydowanie mniej przyjemnego truchtania po lesie w towarzystwie piesków, ptaszków i ulubionych podcastów na rzecz biegu tzw. „serwisówką” na pograniczu omdlenia z mocną muzyką i bojowym nastawieniem,  bo tylko ono może pomóc przetrwać ten morderczy okres przygotowawczy, ale w końcu nikt nie obiecywał że będzie lekko.

Jakie ustanowiłaś sobie postanowienia noworoczne?
Nie wiem, czy dobrze jest publicznie je wypowiadać, bo potem wypadałoby dotrzymać (śmiech). Na szczęście nie jest ich bardzo wiele, bo tylko dwa. Z typowych to: przygotować wagę startową do wagi piórkowej, czyli takiej jaką ostatnio prezentowałam chyba w podstawówce. I drugie ważniejsze dla mnie, chociaż chyba trudniejsze w realizacji: żyć tu i teraz i czuć się szczęściarą, a do tego dzielić się tym szczęściem na co dzień z innymi.

Jesteś w triathlonie już od pięciu lat. Jak to się zaczęło?
Zaczęło się banalnie. W jednej z telewizji śniadaniowych zobaczyłam dziewczynę, która z dumą ogłaszała światu, że ukończyła pierwszy w życiu triathlon. Od razu pomyślałam, że muszę spróbować. W końcu umiem pływać, mam jakiś rower, co prawda biegać nie lubię, ale jakoś się przemogę. Namówiłam siostrę na dobry początek na start biegowy, po czym zapisałyśmy się na pierwsze zawody triathlonowe w Piasecznie. To było ogromne przeżycie. Pamiętam, jak wieszak na rowery ugiął się pod naszymi ciężkimi rowerami MTB na tyle, że doświadczeni zawodnicy asekurowali swoje rowery, żeby ich delikatny sprzęt nie runął razem z naszymi. Nie zapomnę też pierwszej strefy zmian, gdzie z nabożnością układałam pomadkę do ust, krem z filtrem to twarzy, szczotkę do włosów, ręcznik i wodę do opłukiwania stóp. Myślę, że sprawiłyśmy z siostrą wtedy kibicom dużo radości. Radość też miałam ogromną z pierwszej wyprzedzonej przeze mnie na rowerze osoby, aż do momentu kiedy okazało się, że to mieszkaniec pobliskich zabudowań, który wyjechał z posiadłości na składaku z koszykiem na zakupy. Wtedy też tuż po zawodach po raz pierwszy zobaczyłyśmy zieloną drużynę Kuźni Triathlonu, która z ekscytacją dzieliła się wrażeniami ze startu. Już wiedziałyśmy, że następnym razem też chcemy mieć zielony strój startowy.

Twoja siostra oraz szwagier również uprawiają triathlon. Czy motywujecie się oraz wspieracie w tej triathlonowej przygodzie?
Oj tak bardzo, dzięki temu, że mieszkamy blisko siebie, oddzieleni właściwie tylko lasem, bardzo często spotykamy się na treningach. Triathlon jest też jednym z naszych ulubionych tematów na wszystkich imprezach rodzinnych i urlopach. Wspólnie planujemy zawody. Jesteśmy też wszyscy częścią wielkiej rodziny, jaką jest Klub Kuźnia Triathlonu, dlatego kilka razy w tygodniu widujemy się na zajęciach pływackich i wyjeżdżamy wspólnie na obozy sportowe. Już w marcu lecimy całą wesołą ekipą z klubem na tygodniowy obóz na Lanzarote,  żeby z przytupem pożegnać zimę. Przebywanie w grupie osób z podobną pasją bardzo nakręca i motywuje. Stąd często bierze się siła i chęć do treningu na co dzień i pomysły na nowe wyzwania. W tym roku na przykład to siostra była pomysłodawcą i siłą napędową przepłynięcia z Azji do Europy. Pierwsza zapisała się na te zawody, przez co nie pozostawiła mi najmniejszego wyboru. (śmiech).

Pochodzisz z rodziny o mocno sportowym zacięciu. Jaką masz przeszłość sportową przed triathlonem?
Sport towarzyszył mi od dziecka. Rodzice a zwłaszcza tata, zawsze bardzo dbali, żebyśmy były aktywne fizycznie. Narty, windurfing, tenis, jazda konna czy pływanie to były aktywności, które uprawiałyśmy wspólnie z rodzicami. Moje dzieciństwo przypadło na poprzednie stulecie (śmiech), była to rzecz wtedy dość niezwykła. Wspólne aktywne spędzanie czasu, początkowo tak niechętnie przyjmowane przez nastolatki nie tylko bardzo naszą rodzinę scaliło, ale sprawiło, że sport „wszedł nam w krew”.

Która z tych dotychczasowych aktywności fizycznych była najbliższa Twojemu sercu?
Najbliższą mojemu sercu i najdłużej uprawianą przeze mnie dotychczas aktywnością (sportem balansującym na granicy ze sztuką) był taniec towarzyski, w którym posiadam klasę mistrzowską. Przez kilkanaście lat trenowałam z ogromnym zacięciem zarówno tańce standardowe jak i latynoamerykańskie, ze szczególnym zamiłowaniem do tych drugich. Przez lata ciężkich treningów, obozów i turniejów tanecznych wyrobiłam w sobie nawyk ciężkiej pracy oraz wyznaczania celów, a także poznałam smak zarówno sukcesów jak i porażek, co bardzo przydaje mi się dziś w triathlonie. Często zdarza się, że Tri koledzy i koleżanki zwracają uwagę na to, że nawet w butach rowerowych z blokami, czy w basenowych klapkach zachowuję taneczny krok. Przyznaję, że nierzadko w głowie gra mi muzyczka, a triathlon chętnie uprawiam w rytmie samby (śmiech). Sport pomaga mi bowiem kształtować charakter, wyładowywać złe emocje, spełniać marzenia, ale przede wszystkim jest dla mnie naturalną , czystą przyjemnością zupełnie jak brazylijska samba.

W jakich jeszcze sportach chciałabyś spróbować sił?
Tak naprawdę to większość sportów miałam już okazję spróbować m.in. dzięki temu, że pierwsze ukończone przeze mnie studia to AWF. Pracowałam też jako instruktorka fitness, aqua aerobiku, narciarstwa i tańca towarzyskiego. Posiadam licencję nurka rekreacyjnego i tu z pewnością chciałabym się rozwijać, bo podwodny świat jest dla mnie absolutnie fascynujący. Marzy mi się też kurs kitesurfingu, ale wiem, że to wymaga ogromnej ilości czasu, więc może kiedyś na emeryturze (śmiech). Póki co jestem otwarta na różne odmiany triathlonu jak aquabike czy duathlon oraz szalone projekty jak np. ten, z którym brałam udział razem z tatą czyli przepłynięcie zimą Wisły.

Obecnie trenujesz pod okiem Mateusza Kaźmierczaka. Jak rozpoczęła się Wasza współpraca?
Spotkaliśmy się na moim pierwszym obozie klimatycznym na Cyprze z Kuźnią Triathlonu, gdzie Mateusz przyjechał gościnnie jako trener. Od razu poczułam, że to dla mnie trener idealny, kiedy towarzysząc mi na biegowym treningu ze szczerym i bardzo życzliwym uśmiechem, wprowadził mnie w tempo, jakie było dla mnie wówczas nie do osiągnięcia. Kiedy zwróciłam się do niego po kilkunastu miesiącach z prośbą o współpracę (mimo, że jest bardzo wziętym i zajętym trenerem), okazało się, że chętnie się zgodził właśnie ze względu na to, że także poczuł chemię na linii zawodnik- trener. A to jest niezwykle ważne w tej współpracy.

Na co zwraca uwagę ten trener we wspólnej pracy?
Mateusz jest nie tylko świetnym trenerem, ale też przyjacielem, powiernikiem a nawet psychologiem. Wsłuchuje się w potrzeby zawodnika, chociaż nie koniecznie zawsze te artykułowane przez samego zainteresowanego (śmiech). Opiera się bowiem na skomplikowanych wskaźnikach w aplikacjach trenerskich, które potrafią określić poziom stresu, zmęczenia, obciążenia treningiem etc. Bardzo zwraca uwagę na odpowiednie połączenie trybu życia z treningami a także regenerację. Skłamałabym mówiąc, że nie przekraczamy czasem razem granic wytrzymałości czy bólu, ale zawsze czuję, że jest to pod fachowym okiem i baczną kontrolą a przecież o to właśnie w sporcie chodzi, czyż nie?

Jak godzisz triathlon z obowiązkami rodzinnymi oraz pracą?
Mam ogromne szczęście i zaszczyt pracować już prawie połowę swojego życia w VAN Group – jednej z największych firm logistycznych w Polsce, dla której największym kapitałem są pracownicy a dzięki wspaniałej atmosferze, narzędziom informatycznym i możliwości samodzielnego podejmowania decyzji jest to praca wymarzona nie tylko dla triatlonisty, ale dla każdego, kto umie samemu wyznaczać sobie cele i w efektywny sposób zarządzać czasem. Niemniej jednak łączenie wszystkich obowiązków jest i tak ogromnym wyzwaniem. Najczęściej pierwszy trening odbywam skoro świt, jeszcze przed pracą a drugi wieczorem. Oprócz tego oczywiście trzeba zrobić zakupy, obiad, zawieźć dzieci na zajęcia itp. Multitasking oraz inne sztuczki zwiększające wydajność nie są mi więc obce m.in. :

– obiad gotuję na kilka dni (część zamrażam),

– wiozę dzieci na zajęcia a w międzyczasie sama robię trening na stadionie, siłowni albo w lesie,

– jeżdżę do pracy na rowerze,

– czytam książki w formie audiobooków,

– spacer z psami odbywam często podczas rozgrzewki lub schłodzenia.

Wiem, że to brzmi trochę jak w filmie Barei „śniadania to ja proszę Pana jadam na kolację”, ale cudów nie ma okna w domu nie zawsze lśnią, a ogródek nie zawsze jest idealnie wypielony. Takie rzeczy czekają u mnie na okres roztrenowania (śmiech).

Masz też dwóch prawie dorosłych synów. Czy też są na drodze do złapania tri bakcyla?
Myślę, że starszy syn jest całkiem blisko podjęcia tej decyzji. Ostatnio na poważnie wziął się za bieganie. Obaj też świetnie pływają i chętnie jeżdżą na rowerach. Jeżdżą też na nartach, deskach, grają w siatkówkę, piłkę nożną, pływają na windsurfingu i kitesurfingu. Obaj byli też przez lata zawodnikami tenisa. Więc sport jest im także bardzo bliski na co dzień. Zachęcam ich oczywiście, ale nie zamierzam niczego forsować – tego typu decyzje muszą dojrzeć. Przede wszystkim muszą być podjęte w pełni samodzielnie.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Coraz lepsze wyniki i możliwość startów w największych zawodach na świecie są oczywiście moim celem. Jednak moim największym marzeniem jest cieszyć się z samego treningu w najlepszym towarzystwie, startów w różnych pięknych miejscach i uprawianie tego wspaniałego sportu radośnie w rytmie samba tak długo, jak tylko będzie mi to służyć.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X