Rozmowa

Jakub Czaja: Kobiety są bardziej zacięte i twardo dążą do celu

Trener mówił o nim: “to nie był talent, ale ciężka praca”. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Wspiął się wysoko. Dziś doświadczeniem i wiedzą dzieli się z podopiecznymi, którzy odwdzięczają mu się dobrymi wynikami. Magdalena Gintowt-Dziewałtowska odpytuje Jakuba Czaję niegdyś reprezentantem Polski w lekkiej atletyce, dziś m.in. triathlonistę amatora, trenera, dietetyka.

Czym dla Ciebie jest sport?
Jakub Czaja: Formą spędzania wolnego czasu, ponieważ jest to moje hobby od wielu lat. Jest to też moja praca, bo pracuję jako trener, dietetyk sportowy, do nie dawna tworzyłem też odżywki sportowe. Sport jest w moim życiu zakorzeniony, jest po prostu częścią mojego życia.

Czym jest jedzenie, pożywienie?
J.C.: W sporcie jest przede wszystkim paliwem, które dostarcza energii, witamin, białka i składników odżywczych, pomaga się zregenerować. Natomiast od tej strony czysto ludzkiej jest po prostu przyjemnością.

No właśnie, sport towarzyszy Ci od zawsze, a od kilku lat jest to triathlon. Jak trafiłes do triathlonu?
J.C.: Skończyłem zawodową karierę biegową przez kontuzję, potem zająłem się żywieniem w sporcie, prowadzeniem zawodników pod kątem żywienia. Dla siebie szukałem czegoś nowego, co pozwoliłoby mi poznać lepiej odczucia zawodników. Tym czymś nowym okazał triathlon, który był strzałem w dziesiątkę. Z jednej strony mogłem rozwijać się jako zawodnik amator, a z drugiej jako dietetyk sportowy. W tym czasie było też zapotrzebowanie na poradnictwo treningowe. Teraz więc nie siedzę już tak w farmacji, a głównie w triathlonie i tym się zajmuję, bo prowadzę wyczynowych zawodników, jak i amatorów.

Zaplecze wyczynowego zawodnika na pewno pomaga w treningach i startach triathlonowych?
J.C.: Z pewnością tak, bo przez ponad 15 lat trenowałem lekkoatletykę, nawet 2-3 razy dziennie. To zaplecze wytrzymałościowe zostało wyrobione jeszcze z moim ówczesnym trenerem Krzysztofem Szałachem. Dziś sam jestem trenerem i zawodnicy oczywiście próbują mnie przeskoczyć w swoich zmaganiach! (śmiech). Teraz najważniejszy jest dla mnie sukces moich podopiecznych. Także doświadczenie z treningów zawodowych wykorzystuję dla siebie, ale i dla zawodników, w treningu biegowym, kolarskim czy pływackim. Podstawy fizjologii są zbliżone, kwestia dobrania odpowiednich jednostek treningowych. Jest mi łatwiej to wyczuć wszystko po prostu, bo to jest wiedza, którą czerpałem w praktyce jako zawodnik, a nie z książek. Staram się tę wiedzę rozwijać, np. poprzez szkolenia. Poza tym jak człowiek trenował w sporcie wyczynowym to wie też do czego ma dążyć. Biegacz ma być dobrym biegaczem, kolarz dobrym kolarzem, a pływak dobrym pływakiem. Triathlonista nie będzie tak dobry w każdej z tych dyscyplin, jak kolarz, biegacz czy pływak. Niemniej jednak, całym sensem jest takie prowadzenie zawodnika, aby został najlepszym w każdej z dyscyplin w porównaniu do innych triathlonistów, co w rezultacie pozwoli osiągnąć sukces sportowy.

Czytaj także: Kim jest Jacek Krawczyk? Zawodnik, który w drugim starcie na dystansie 1/2 Ironman ustanawia rekord Polski

Masz jeszcze jakieś marzenia sportowe po tych wszystkich osiągnięciach?
Bieg ultra Granią Tatr oraz UTMB (Ultra-Trail du Mont-Blanc).

A jak zaczęła się przygoda z bieganiem?
J.C.: W podstawówce, byłem dobry w biegach. Moi rodzice nie zgodzili się, żebym został piłkarzem (piłkarze mieli według rodziców krzywe nogi) i zostałem biegaczem. Bieganie to najprostsza forma ruchu, a że jestem z wielodzietnej rodziny, to właśnie bieganie można było trenować najprościej i tak zostało.

Jak osiągnąłeś mistrzostwo?
J.C.: Nie mogę powiedzieć, że zdobyłem mistrzostwo, bo była kontuzja akurat w czasie gdy byłem w najlepszej formie. Jak to mówił mój trener: “to nie był talent, ale ciężka praca”. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku i tak wyszło.

A co to była za kontuzja?
J.C.: Kontuzja ścięgna Achillesa.

Przerwanie kariery z powodu kontuzji było trudne?
J.C.: Próbowałem przez dwa lata wrócić do zawodowego biegania. Ale w tamtym czasie zająłem się też nauką na studiach farmaceutycznych i pracą, więc przeszło to płynnie. Nie jestem tego typu człowiekiem, aby się użalać nad losem i biczować. Powtarzam to też zawodnikom, że oprócz sportu zawsze warto mieć coś jeszcze w życiu, a dla mnie w tym czasie alternatywą była farmacja.

Z jakiego zdobytego wyniku jesteś naprawdę dumny?
J.C.: Ciężko powiedzieć, ale pewnie z Mistrzostwa Europy w kategorii juniorów (1999 r., Ryga, przyp. red.) i medalu na Uniwersjadzie (2000 r., Pekin), bo pozwoliły stanąć na podium, a to chyba największy wyznacznik sukcesu dla sportowca.

Reprezentantem na zawodach wysokiej rangi byłeś od 1998 do 2005 roku, czyli 7 lat. Czy przez te wszystkie lata była to praca z jednym trenerem, właśnie Krzysztofem Szałachem?
J.C.: Tak, głównie z jednym trenerem, właśnie Krzysztofem Szałachem.

Co ceniłeś u Szałacha jako trenera najbardziej?
J.C.: Jest jak mój drugi ojciec. Przede wszystkim jest oddany zawodnikom, zawsze stawiał dobro zawodnika na pierwszym miejscu. Starał się prowadzić trening odpowiednimi bodźcami, które poprawiał, próbowaliśmy różnych metod. Gdyby nie ta kontuzja, która pojawiła się w najlepszym dla mnie okresie treningowym, pewnie dłużej bym z nim trenował. Starał się (Trener Szałach, dop. red.) też pomagać nam w życiu codziennym, np. przy załatwianiu funduszy na obozy. To jest człowiek, który sportowi poświęca bardzo wiele, człowiek z pasją. Z jego strony nie jest to tylko zarabianie pieniędzy, wspierał mnie też w różnych sytuacjach życiowych i myślę, że na tym powinien polegać zawód trenera. Poza tym mam od niego bardzo wiele wiedzy czysto merytorycznej odnośnie treningu, cały czas zresztą współpracujemy z trenerem w grupie ogólnorozwojowej. Moi podopieczni również sobie cenią Szałacha jako trenera właśnie w treningu ogólnorozwojowym.

Czytaj również: Od pracy w korporacji do złota olimpijskiego – Gwen Jorgensen

Nie musiałeś zmieniać trenera, ale są zawodnicy, którzy taki krok w swojej karierze podejmują.
J.C.: Ja osobiście nie miałem potrzeby zmiany trenera, ale są zawodnicy, którzy szukają ścieżki, nowych bodźców. Czasem to wychodzi, ale nie zawsze jest tak, że zmiana wychodzi na dobre, to kwestia reakcji na nowe bodźce, wymiany informacji i wielu innych czynników. Jeśli ktoś potrzebuje zmienić trenera, w moim odczuciu jest to kwestia rozliczenia z poprzednim trenerem, zakończenia na dobre tej współpracy. Tak jest po prostu fair. Triathlon jest taki, że w większości trenerzy pracują z amatorami, a nie zawodowcami. Często zawodnicy od razu chcieliby uczestniczyć w mistrzostwach świata, chcieliby po jednym sezonie zrobić progres. Jesteśmy niecierpliwi, chcemy wszystko od razu, a często forma przychodzi dopiero w drugim czy w trzecim sezonie, potem następuje faza “plateou” (faza zatrzymania pomimo starań, dop. red.), czyli urywa się już tylko sekundy, a nie minuty.

Mówi się, że sport rekreacyjny jest dla zdrowia, a wyczynowy może prowadzić do kalectwa, przeciążenia organizmu. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat, jak można się tego ustrzec, gdzie jest granica rozsądku?
J.C.: Granice rozsądku to każdy ma w głowie, albo nie ma. W sporcie wyczynowym absolutnie nie można mówić o zdrowiu, bo jest to cały czas balansowanie na cienkiej linii, co często może prowadzić do kontuzji. Teraz sport jest tak rozwinięty, że każdy kto chce coś osiągnąć w sporcie wyczynowym, musi bardzo mocno trenować, więc mogą zdarzyć się kontuzje. Zawodowcy muszą wykonywać mocne jednostki treningowe, aby robić postęp. Co do zawodników amatorów – są tacy, którzy lubią sobie ciągle dokładać, a nie zawsze więcej znaczy lepiej, musi być balans między tym co chcemy osiągnąć, a co jest aplikowanie danemu zawodnikowi. Są też sytuacje odwrotne, kiedy zawodnicy nie wierzą w siebie i trzeba ich odpowiednio zachęcić, po czym okazuje się, że mogą osiągać więcej, niż myśleli.

Kto jest bardziej zacięty w tym dążeniu do celu, kobiety czy mężczyźni?
J.C.: Ciężkie pytanie, ale wydaje mi się, że kobiety są bardziej zacięte i twardo dążą do celu. Wówczas ciężko jest się z takimi osobami dogadać, ciężko znaleźć odpowiednią ścieżkę. To typ, który zawsze będzie chciał więcej. A nie zawsze wykonanie 30 godzin treningu w tygodniu będzie lepsze, niż wykonanie ich 20, ale bardziej rozsądnie.

Wielu sportowców nie wie też jak po kontuzji wracać do triathlonu i kiedy. Od jakiej dyscypliny najlepiej zacząć powrót?
J.C.: To jest kwestia kontuzji. Po przeziębieniu wracam z moimi podopiecznymi przeważnie przez rower, dopiero później włączam pływanie i bieganie. Rozsądny trener będzie wiedział co robić, rolą trenera jest pomóc zawodnikowi. Mi, jako farmaceucie jest może trochę łatwiej, bo skończyłem studia medyczne, zresztą wokół siebie mam dużo znajomych fizjoterapeutów, którzy mogą doradzić jak najlepiej postępować.

Są osoby, które bardzo chcą trenować triathlon, ale ze względu na pracę i życie prywatne ciężko wygospodarować im odpowiednią liczbę godzin w tygodniu. Co możesz poradzić tym osobom? Gdzie tego czasu szukać?
J.C.: To jest pytanie do ich rodzin, jak mogą pomóc, jest to przede wszystkim kwestia organizacji. Są tacy, którzy są w stanie poświęcić np. te 5-6 godzin w tygodniu na trening. Pracuję z zawodnikami, którzy faktycznie mają bardzo mało czasu, ale jest to wykonalne, każda osoba musi poszukać w ramach życia gdzie to może zafunkcjonować. Ustalamy priorytety z danym zawodnikiem i w danym dniu ma taki trening, który najłatwiej mu wykonać. W triathlonie wiele jest osób, które dużo pracują, czasu mają mało, ale chcą trenować. Ja sam mam pracę, trójkę dzieci i musiałem sobie jakoś to poukładać.

Jakie jest godzinowe minimum tygodniowe, które zapracowany zawodnik powinien wykonać, aby móc startować w zawodach?
J.C.: 5-6 godzin treningu w triathlonie jest minimalną według mnie, jeżeli chodzi o triathlon. Można mniej trenować, 3-4 godziny w tygodniu np. zrobić jeden trening biegowy, jeden kolarski i jeden pływacki, ale większość zawodników wtedy często „umiera” na zawodach, a to odbiera przyjemność startowania, nie o to tu chodzi. Uważam, że przy małej ilości czasu na trening, najlepszym rozwiązaniem jest postawienie na jedną dyscyplinę sportu np. bieganie.

Jakie metody biegania uważasz za skuteczne w osiąganiu progresu?
J.C.: Każdy trener ma swoją szkołę, nie ma jednej skutecznej drogi. Dla mnie większość metod to jest to samo, ale inaczej nazwane. Dla jednych lepsza będzie siła biegowa, dla innych interwały, kwestia dobrania do zawodnika. Są oczywiście jednostki, które stosuję u wszystkich, a wokół startów dopasowuję je jeszcze pod zawodnika. Trochę czasu też mija zanim się zawodnika pozna i będzie można dobrać do niego odpowiednie bodźce. Prawda jest taka, że żeby biegać szybko trzeba biegać szybko

To co w takim razie przesądza o sukcesie czarnoskórych zawodników: geny, dzięki którym ich mięśnie pracują inaczej, czy naturalnie wymuszony od dzieciństwa trening wynikający np. z odległości jakie muszą pokonywać na co dzień?
J.C.: Czarnoskórzy zawodnicy odnoszą sukcesy w bieganiu, ale w triathlonie już się praktycznie nie liczą, gdyż nie są w stanie wygenerować odpowiedniej mocy na rowerze czy podczas pływania. W kwestii biegania, czarnoskórzy zawodnicy po pierwsze mają lepsze uwarunkowania genetyczne, choć nie różnią się fizjologicznie od białych np. wskaźnik VO2max mają podobny do zawodników o białym kolorze skóry. Drugim uwarunkowaniem jest mieszkanie na dużej wysokości nad poziomem morza. Ponadto, zwykle czarnoskórzy biegacze mają lepszą ekonomię wysiłku, co oznacza, że na pokonanie dłuższego dystansu zużywają mniej energii. Cała reszta, w tym metodologia treningu jest taka sama, gdyż czarnoskórych zawodników często trenują ich biali trenerzy. Stąd też ciężko białym zawodnikom przeskoczyć czarnoskórych zawodników w biegach długodystansowych, choć nie jest to niemożliwe.

A teraz z innej beczki. Co je Jakub Czaja na zawodach?
J.C.: Na zawodach jem żele, piję izotoniki i colę. Na rowerze żele, izotonik i wodę, na bieganiu izotonik i colę. Część zawodników musi przejść na batony, ja zawsze startuję na żelach i izotoniku, a cola jest po to, żeby zmienić smak i lekko pobudzić poprzez dostarczenie kofeiny. 

Czy z takim doświadczeniem sportowym organizm jest w stanie jeszcze czymś zaskoczyć, np. ciężką reakcją na pożywienie? Czy jesteś w stanie zawsze bezbłędnie dobrać sobie sposób żywienia w trakcie trenowania i zawodów?
J.C.: To kwestia zdawania sobie sprawy z różnych rzeczy. Np. jakości wody w zbiorniku na etapie pływackim, albo sytuacji, w której musiałbym wziąć izotonik od organizatora, bo np. mój wypadł mi z ręki. Poza tym organizm czasem ma słabszy dzień i różne sytuacje się zdarzają. Mi również, mimo mojego doświadczenia np. czasem jestem na granicy kolki czy mam zgagę od pozycji aerodynamicznej na rowerze. Ale myślę, że mam większą świadomość, niż przeciętny triathlonista apropos tego, co może się zdarzyć.

Tak samo pytam o kontuzje i przemęczenie – zdarzają się?
J.C.: Oczywiście, jestem mistrzem trenowania na granicy. Nie mam czasu trenować, bo zajmuję się zawodnikami, jestem zaprzeczeniem tego co z nimi ustalam i co im wpajam. Liczą się zawodnicy, a na siebie przymykam oko, choć teraz i tak wprowadziłem dużo więcej rehabilitacji i regeneracji w porównaniu do lat poprzednich.

W jakim stopniu można poprawić wyniki przez odpowiednie żywienie?
J.C.: To zależy od stanu wyjściowego, od stanu odżywienia organizmu. Poprawa nawyków żywieniowych nie przyniesie spektakularnych sukcesów. Na sukces składa się wiele czynników, żywienie to jest tylko kilka, kilkanaście procent. Super odżywiający się człowiek przy słabym treningu nic nie zmieni w wynikach, często osiąga mniej, niż ten kto ma mocny trening, a słabo się odżywia. Znam takie osoby, które zanim zjedzą, to wszystko dokładnie ważą, mierzą, ale wcale nie mają lepszych wyników. Największą poprawę przy zmianie nawyków żywieniowych będą miały te osoby, które odczuwały, że ich stan odżywienia był zły. Te, które odczuwały swój stan odżywienia jako dobry, nie odczują tak tej zmiany.

Ile czasu przeciętnie trwa ustalenie odpowiedniej diety dla sportowca?
J.C.: Zwykle trwa to około 2-3 miesiące, najważniejsze i tak jest wyrobienie dobrych nawyków, potem dopiero jest dbałość o detale. Dobre nawyki to np. pamięć o tym, żeby zjeść węglowodany po treningach, potem żeby dołożyć do diety warzywa i owoce, dbać o nawodnienie. Na zawodach, np. na rowerze zjeść odpowiednią ilość pożywienia, bo potem nas odetnie na biegu. Jak się wyrobi takie nawyki, potem mniejsze znaczenie będzie miało czy zawodnik zjadł kurczaka, a nie indyka, a wczoraj wołowinę czy rybę.

Czy jako młody sportowiec miałeś pomoc specjalistów czy sam zdobywał wiedzę o żywieniu?
J.C.: Nie miałem dietetyka sportowego, byłem jedną z pierwszych osób, które zaczęły się kształcić w tym zakresie, teraz jest więcej dietetyków i bardzo dobrze, bo ta wiedza jest potrzebna, jest na nią zapotrzebowanie.

To w jaki sposób kiedyś szukałeś dla siebie odpowiedniego sposobu żywienia?
J.C.: Metodą prób i błędów, przeszedłem przez wszystkie formy wspomagania, poza tym byłem na farmacji, a tam specjalizowałem się w bromatologii tj. nauce o jakości żywności i żywienia, dzięki temu zostałem doradcą odnośnie żywienia i suplementacji. Kiedyś różnych rzeczy się próbowało, jadło. Teraz myślenie jest takie, że wyczynowi sportowcy mają wszystko zapewnione, czyli np. pomoc dietetyka. Ale prawda jest taka, że zawodowych sportowców często na to nie stać. Częściej z pomocy dietetyków sportowych korzystają amatorzy, którzy mają wyższe fundusze i są mocno zainteresowani poprawą kolejnych detali w swoich dietach.

Trzy największe błędy żywieniowe wśród biegaczy i triathlonistów?
J.C.: Po pierwsze za duża ilość alkoholu w życiu przeciętnego amatora. Po drugie nadal jest za dużo jedzenia wysokokalorycznych posiłków w knajpach, których jakości nie jesteśmy w stanie kontrolować. A po trzecie to zbyt duża wiara w działanie suplementów.

Co sądzisz o suplementach jako osoba z branży?
J.C.: Do niedawna byłem producentem i wiem, że niektóre mogą wzmocnić proces około treningowy, ale w 70% wzmacniają nie nas, ale portfele producentów. Wśród tych wszystkich propozycji warto sięgnąć np. po żele, batony, odżywki białkowe, węglowodanowe czy białkowo-węglowodanowe, aminokwasy, kreatynę, beta-alaninę. Jest teraz wiele dziwnych substancji na rynku, po których zażywaniu jest nam obiecywany sukces. To odwraca uwagę od tego co jest najważniejsze, czyli od treningu, bo w 85-95% na sukces wpływa trening, trening, i jeszcze raz trening.

A co z pozostałymi 5%? To talent?
J.C.: Reszta to talent, sen, regeneracja, dieta i być może suplementacja.

A teraz obalamy mity żywieniowe…
J.C.: Po pierwsze biegając na czczo uszkadzamy mięśnie. Bzdura, dużo zawodników to stosuje. Po drugie biegając wolno spalamy tylko tłuszcz, gdy w rzeczywistości 50% energii pochodzi z węglowodanów nawet jak biegamy wolno. Po trzecie brak uzupełniania węglowodanów. Owszem lepiej to działa u osób, które trenują 2-3 razy dziennie, niż tylko raz, ale wszyscy powinniśmy uzupełniać węglowodany. Trening podnosi poziom kortyzolu, który może obniżać naszą odporność, szczególnie w brzydką pogodę. Warto więc szczególnie w okresie jesienno-zimowym nie odkładać regeneracji glikogenu na później.

Jak wyjść ze złych nawyków żywieniowych, od czego warto zacząć taki proces, jak to zrobić, aby się nie zniechęcić i nie ponieść porażki?
J.C.: Po pierwsze wprowadzić 4-5 posiłków dziennie regularnie. Po drugie – wprowadzić warzywa i owoce codziennie, przynajmniej dwa owoce i jedną surówkę. Po trzecie – odrzucić wiele wysoko przetworzonych produktów, w tym na pewno napoje słodzone, a skupić się na jedzeniu głównie produktów o niskim stopniu przetworzenia. Napoje izotoniczne są po to, by pić na treningu, a nie w ciągu dnia. Cola jest dobra do drinka, a nie do spożycia codziennego. Potem nawykowo będziemy już zwracać uwagę na jakość jedzenia, dodawać kiełki, nasiona, pestki. Po czwarte – zachowajmy umiar.

Jesz słodycze?
J.C.: Jem, np. czekoladę, ciastka. Cola to według mnie „napój bogów”. Wiem, że ma cukier, kwasy i inne niezdrowe substancje dodatkowe. Jednakże w gorący dzień podczas czy po treningu lub zawodach nie ma dla mnie smaczniejszego napoju. Myślę, że w tej kwestii zgodzi się ze mną wielu triathlonistów, biegaczy czy kolarzy. Osobiście stosuję ją około treningowo i nie wyobrażam sobie nie dostać coli zaraz po zawodach

Podsumowując: jak możesz porównać siebie jako zawodnika dziś z tym zawodnikiem kiedyś?
J.C.: Kiedyś byłem zawodnikiem, a teraz jestem amatorem. Wtedy raczej musiałem trenować, tzn. nie musiałem, ale chciałem dla dobrych wyników, a teraz robię to tylko dla siebie. Swoje już w sporcie osiągnąłem, teraz nie mam czasu na trening. Moim celem są zawodnicy, aby przeskoczyli kiedyś to, co ja osiągnąłem w swojej karierze. Jeśli uda mi się coś wywalczyć to okej, fajnie, ale nic się nie zawali jak nie uda się tego zrobić. Kiedyś celem był sukces sportowy, a obecnie celem jest sukces sportowy moich podopiecznych.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Magdalena Gintowt-Dziewałtowska
Foto Aldona Dybuk i materiały prywatne FB

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X