Triathlon na Saharze. Ekstremalne doświadczenia Piotra Sojkowskiego
Sahara i myślisz pustynia, gorąco. Gdzie tu pływanie? A jednak. Tylko woda bardzo zimna! Na rowerze zimno, na biegu przeszkadza słońce i piasek. Tego i wielu innych doświadczył Piotr Sojkowski, który TriathlonLife.pl opowiada o zawodach w Algierii.
Wystartowałeś w dość nietypowych zawodach Triathlon North Africa. Jak wrażenia?
Radość, euforia, zaskoczenie, ekscytacja. Radość i euforia, bo udało się bez większych przygód ukończyć dystans ½ IM na Saharze w bardzo zmiennych warunkach. Zaskoczenie i ekscytacja dotyczyła atmosfery zawodów, miejscem, pustynią, kraju oraz ludzi. Naprawdę jeden z najciekawszych wypadów.
Jak przebiegał Twój wyścig?
Zawody rozpoczęły się około 7:30 wstawianiem rzeczy w T2 zlokalizowanej pod naszym hotelem w Taghit. Następnie o ósmej wyjechaliśmy autokarem do oddalonej około 15 kilometrów oazy. Tam w małym jeziorku odbywała się część pływacka. Na miejscu szybko ogarnąłem rower oraz rzeczy w T1 i zakładałem piankę. Woda w akwenie miała około 10 stopni lub mniej. Dlatego zapadła oficjalna informacja o skróceniu pływania o połowę dla obu dystansów. Wszyscy zawodnicy mieli ze sobą czepki, skarpetki, rękawiczki neoprenowe i naprawdę po oficjalnym treningu w sobotę nikt się nie wyłamał, żeby płynąć bez. Pierwsze minuty w wodzie to było przeszywające ciało zimno i próby wyrównywania oddechu.
Jak poszło Ci pływanie?
Pływanie niestety nie poszło z planem. Bo źle zrozumiałem trasę i nadpływałem dodatkowo 200-250 metrów. W ten sposób zamiast wyjść, jako trzeci, to miałem dziewiąty czas. Wyszedłem z wody z pomocą suportu i wbiegłem do strefy zmian. Wiedziałem, że na rowerze będzie trudno. Składało się na to mokre ciało i ubrania, wiatr oraz temperatura powietrza pomiędzy 5-10 stopni.
Zobacz też:
Piotr Młynarczyk: Czuję niedosyt po 10-krotnym IM
Co ubrałeś na część kolarską?
Zakładałem na siebie wszystko, co miałem sportowego, czyli koszulka termiczna, na to tri suit, później longsleave biegowy, rękawki, kurtka wiatrówka, rękawiczki, buff pod kask. Myślałem, że to wystarczy, ale nawet nie przypuszczałem, jak będę się mylić. Pierwsza godzina była dramatyczna. Żałowałem wszystkiego, że ogoliłem nogi, że wystartowałem w tych zawodach. Miałem tak zmarznięte ręce, że dwa razy osunąłem się z lemondki przez złe trzymanie. Cudem ratowałem się przed upadkiem. Przez to zimno nie czułem stóp. Lepiej się zrobiło po około 12 kilometrach po nawrotce, gdzie zaczęliśmy jechać twarzą w kierunku słońca. W końcu dojazd do T2 zmiana butów, plecak biegowy. Wymyśliłem, że pobiegnę z plecakiem, żeby mieć przy sobie cały czas picie, żele, telefon. Przez pierwsze dwa kilometry biegu miałem wrażenie, jakbym biegł na kikutach, nie czując stóp. Trasa biegowa składała się z trzech pętli po siedem kilometrów. Na każdej z nich mieliśmy około trzech kilometrów biegu po pustyni i cztery kilometry asfaltu z długim podbiegiem o zmiennym nachyleniu. Sam bieg też nie należał do najprostszych, nie tylko z uwagi na piach, ale dość ostre słońce, a z kolei na asfalcie w cieniu przenikliwy chłód. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że bieg, a raczej człapanie po pustyni może być takie ciężkie i męczące. Cały etap biegowy było łatwiej mi przeżyć. Bo biegłem razem z zawodnikiem z Algierii od około trzeciego kilometra do 16 km. Motywowaliśmy się wzajemnie przez ten czas. Kiedy później przebiegłem całe trzy pętle, to została tylko upragniona meta.
Z jakimi problemami spotkałeś się na trasie?
Poza warunkami atmosferycznymi tutaj trzeba wiedzieć, że zima na pustyni jest zimna. W nocy temperatura wynosi od 0 do 4 stopni, a w dzień od 14 do 18 stopni. W ramach problemów rozparował mi się pomiar mocy. W hotelu mieliśmy dość wolny Internet i nie udało mi się ponowne parowanie z apką. Do tego wysiadł mi pomiar tętna. Więc cały wyścig zrobiłem na samopoczucie. Mój trener Paweł Najmowicz polecał mi zrobić tak kiedyś wyścig. Do tego doszło to nadrobienia dystansu na pływaniu, ale to była moja wina. Najbardziej stresujący moment pojawił się na około 60 kilometrze.
Zajrzyj do:
Michał Dąbski: Trening mentalny to ciężka i złożona praca ROZMOWA
Dlaczego?
Zobaczyłem kawałek gumy na przedniej szytce. Zrobiło mi się ciepło, bo zawsze najbardziej obawiam się problemów sprzętowych, które przeszkodzą w wyścigu. Problem z kołem był ewidentny. Bo po najechaniu na próg zwalniający czułem, jak obręczą dobijam do asfaltu. Niestety musiałem jechać trochę delikatniej. W strefie zmian zobaczyłem, że mam w kole połowę powietrza, a na drugi dzień szytka była pusta. Więc z tego złego bardzo się cieszę, że nie strzeliła i mogłem ukończyć wyścig.
Czy w czasie rywalizacji chciałeś zrezygnować?
Oj, tak! Miałem po jednym takim momencie na każdym etapie. Pierwsze zwątpienie pojawiło się po pierwszych minutach etapu pływackiego z powodu zimnej wody. Jednak najgorszy kryzys nastąpił w pierwszej godzinie roweru. Naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek tak zmarzłem i nie czułem stóp. Miałem ochotę zejść z roweru i zwinąć się w kłębek. Trzeci kryzys był na bieganiu. Trochę przeszkadzały mi drobne problemy żołądkowe, być może z powodu ostrego słońca.
Jak wyglądało Twoje żywienie w czasie rywalizacji?
Starałem się trzymać zasady, że jem co 35-40 minut i piję przynajmniej mały łyk co około 10-15 minut. Na rowerze były batony, ciastka i co mnie bardzo zaskoczyło na trasie była samochód support, z którego ja akurat wziąłem banana. Na bieganiu to już były żele, połówka banana i dwie kapsułki soli. Na każdej z części mieliśmy dwa punkty odżywcze. Na głównym podczas biegu zawsze słyszałem „Pieter what do you need? (Piotr czy czegoś potrzebujesz?) Przy okazji nie wszędzie wolontariusze zwracają się z taką troską na trasie do zawodnika po imieniu. Więc wymyśliłem sobie, że chcę kapsułkę soli no i ją dostałem. Finalnie skończyłem na ósmym miejscu z czasem 5:53.
Posłuchaj też:
Cel? Igrzyska Olimpijskie Paryż 2024. Podcast #7
Czy ten wynik Ciebie zadowala?
Byłem bardzo zaskoczony, bo od połowy roweru miałem wrażenie, że jadę gdzieś pod koniec stawki, a okazało się, że miałem czwarty czas roweru i finalnie ósme miejsce. Momentami trochę pluję sobie w brodę, że gdyby nie te drobne problemy na trasie i zdjęcia z żołnierzami po drodze, to wynik mógłby być co najmniej o 15 minut lepszy. To dałoby nawet szóstą pozycję. Na koniec jeszcze bardziej byłem zadowolony, jak trener napisał, czy nie jesteś przypadkiem pierwszym Polakiem, który ukończył jakikolwiek triathlon na Saharze?
Jakie miałeś wątpliwości przed startem w Triathlon North Africa?
Oj, sporo ich było. Przede wszystkim nigdy wcześniej nie robiłem dystansu ½ IM w takim momencie sezonu, gdzie jestem w połowie przygotowań. Do tego to był mój debiut w zawodach ekstremalnych. Nie wiedziałem, czy wystarczą trzy miesiące solidnej pracy z trenerem. Nie miałem pojęcia też, jak mój organizm zareaguje na tamtejsze warunki atmosferyczne. Bałem się upałów i chodziłem na saunę. Innym razem trenowałem zimowe pływanie.
Skąd wziął się w ogóle pomysł na wystartowanie w Algierii?
Historia jest prosta. U czeskiego triathlonisty na Instagramie Petra Varbouska zobaczyłem epickie zdjęcia z zawodów na pustyni. Zobaczyłem, że to jest Triathlon North Africa. Dlatego napisałem do organizatorów i po krótkiej korespondencji zostałem zaproszony do udziału. Po ciężkim sezonie 2019 szukałem motywacji i celu. Znalazły się błyskawicznie już we wrześniu.
Jak wyglądało Twoje przygotowanie logistyczne do tych zawodów?
Przygotowania były dosyć długie i intensywne. Poza treningami głównymi od początku października, to ostatnie dwa tygodnie września poświeciłem na wyszukiwanie i załatwianie lotów. To nie było takie łatwe. Do tego załatwiałem rezerwacje hotelu w Algierze na dwa dni, ubezpieczenie na wyjazd, proces załatwiania wizy, gdzie potrzebowałem zaproszenia od organizatorów i potwierdzenia rezerwacji hoteli, lotów. Chciałem, jak najwięcej załatwić, żeby już mieć spokojną głowę, choć finalnie wizę odebrałem na początku grudnia.
Na ile dni przed zawodami zjawiłeś się na miejscu?
Zawody mieliśmy w niedzielę 12 stycznia, a razem z grupą czeskich, słowackich zawodników, tak się złożyło, że spotkaliśmy się na lotnisku w Rzymie, przyjechaliśmy na miejsce w piątek o drugiej w nocy.
Czytaj także:
Miłosz Sowiński: Mam nadzieję, że wyczerpałem limit pecha
Jak spędziłeś ten czas?
Organizatorzy przez całe pięć dni pobytu w Taghit zapewniali opiekę oraz dodatkowe atrakcje. W piątek był objazd trasy kolarskiej. Następnego dnia mieliśmy trening pływacki w oazie, odprawę techniczną, pasta party, a raczej Kus Kus party. W niedzielę były zawody i impreza kończąca z ogniskiem w namiocie Berberyjskim. W poniedziałek miał miejsce biwak na pustyni z ogniskiem i kolacją. We wtorek część miała lot rano, ci co odlatywali wieczorem, to mogli liczyć na quady, narty na wydmach, czy wycieczkę trasą turystyczną po całej oazie. Ja zdecydowałem się na wylot rano, bo w planach miałem zwiedzanie Algieru.
Jak przebiegała aklimatyzacja?
Poza tym, że byłem zaskoczony zimnem w nocy to bardzo dobrze. Myślę, że czas, kiedy byłem przed zawodami na miejscu był wystarczający. Mieliśmy fajną ekipę. W sumie wszystkich było około 40 zawodników. To była mała grupa, dlatego atmosfera była rodzinno-piknikowa.
Nie obyło się bez przygód, bo zgubiłeś się pierwszego dnia. Jak do tego doszło?
Tak, to było pierwszego dnia pobytu w Algierze. Po zameldowaniu się w hotelu stwierdziłem, że idę na krótkie zwiedzanie. Chciałem iść przed siebie i później po prostu wrócić. Byłem przekonany, że tak właśnie zrobiłem, ale kiedy doszedłem do budynku La Grand Poste, który miałem zobaczyć w następnym dniu, zorientowałem się, że coś jest nie tak. Nagle wszystkie ulice wydały się strasznie podobne. Podszedłem do mapy metra, ale była w języku arabskim. Nie byłem w stanie nic z niej wyczytać. Mało tego nie wpadłem na to, żeby zapisać sobie adres hotelu. Pamiętałem tylko numer 44.
Czytaj też:
Patryk Bielik: Nienawidzę i nie umiem przegrywać!
Więc jak dotarłeś do hotelu?
Nie miałem czasu na długie błądzenie, bo już zaczęło zachodzić słońce. Opcja szukania hotelu w nocy w obcym mieście nie była zachęcająca. Zobaczyłem punkt firmowy sieci komórkowej i pomyślałem, że kupię miejscową kartę SIM. W ten sposób będę miał dostęp do Internetu. Wpadłem do punktu i na szczęście był tam chłopak, który mówił po angielsku. Po usłyszeniu, że potrzebuję kartę tylko na jeden dzień, był lekko zdziwiony. Wyjaśniłem mu sytuację. Zapytał się o nazwę hotelu, ale mnie nie zrozumiał. Dopiero jak napisałem na kartce zrozumiał. Pokazał mi na mapie położenie hotelu. Okazało się, że byłem około 500 metrów od niego.
Które obyczaje miejscowych najbardziej Cię zaskoczyły?
Sporo tego. Bardzo lubię podróże i obserwowanie miejscowych ludzi. W Algierze spędziłem sam dwa dni. Więc miałem dużo czasu, żeby się przyglądać. Zauważyłem, że panowie spędzają ze sobą dużo czasu i świetnie się bawią we własnym towarzystwie.
A co z kobietami?
Kobiety zwłaszcza w Taghit, jeśli je widziałem to na zakupach lub w pracy. Panowie przesiadywali w gromadach przy ulicy lub prowadzili handel. Są zdecydowanie głośnym narodem i bardzo ekspresyjnym. Wyraźnie okazują radość, ale też złość. Lubią gestykulować i dotykać rozmówcę, do czego nie byłem przyzwyczajony. Doznałem szoku na ulicy. Chaos był doskonały. Widziałem pędzące samochody i przechodniów przechodzący między nimi. Oczywiście na przejściach nie było świateł. Mimo to nie widziałem wypadków.
Przeczytaj także:
To było przeżycie usłyszeć hymn Polski dzięki córce
Jak się odnalazłeś w tym chaosie?
Ja się bałem i zawsze czekałem, aż ktoś będzie szedł i szybkim krokiem podążałem za tą osobą lub grupką. Wieczorem w Algierze znajomy z zawodów przyjechał po pracy i zabrał mnie do ich pubu. Zamówiłem Mojito, oczywiście dostałem Vergin. Bo to był taki pub bez alkoholu. Mimo tego wszyscy wyglądali na dobrze się bawiących.
Jakie miałeś też „przygody” na lotnisku przy przylocie i odlocie z Algierii?
Lotnisko w obie strony to była jedna przygoda, zwłaszcza w Algierii. Jeśli ktoś będzie chciał podróżować do tego kraju, to musi się przygotować na nieustanne kontrole, prześwietlanie i sprawdzanie bagażu. Przy przesiadce na lot Algier – Behar bagaż miałem prześwietlany chyba pięć razy. Do tego wypełnianie karteczek, kto, skąd, dokąd, po co. Oczywiście kartka jest po arabsku i francusku. Wracając już do domu, nie miałem szczęścia i musiałem płacić za nadbagaż. W trakcie check-in Alitali lot do Rzymu zostałem skierowany do ich punktu, żeby dokonać opłaty. Podchodzę z walizami do Pana. On siedzi za biurkiem i wertuje jakieś kartki. Stałem tak dobre 10 minut i zastanawiałem się, o co chodzi. W końcu podnosi głowę i mówi, że nie może nic znaleźć o przewozie rowerów. Powiedziałem mu, że na stronie przewoźnika jest oficjalna informacja, która potwierdza, że można przewozić rowery. Zadzwonił do menadżera. Po rozmowie zakomunikował, że muszę poczekać. W momencie czekania zaczyna rozmowę. Powiedziałem mu, że startowałem w zawodach triathlonowych. Ze zdziwieniem zapytał, czy nie powinienem być szczuplejszy, jak na sportowca? Trafił w mój najczulszy punkt. Odpowiedziałem, że jestem amatorem. Finalnie zapłaciłem 60 euro za nadbagaż.
Czy w przyszłości chciałbyś powrócić do tego kraju jako zawodnik lub turysta?
Zdecydowanie tak. Jako zawodnik wystartuję w kolejnej edycji, tym razem pod koniec lutego 2021 roku. Bo mam rachunki do wyrównania z trasą. Zdecydowanie powrócę też jako turysta, ponieważ widziałem tylko kawałeczek tego niezwykłego kraju.
Słuchaj też:
Kontuzje! Czy da się ich uniknąć? Podcast #5
A jak znalazłeś się w triathlonie?
Jestem przykładem kanapowca. Po rzuceniu palenia sporo przytyłem i sport okazał się najlepszym rozwiązaniem poprawienia kondycji. Zacząłem od roweru i chodzenia na basen. Kiedy zakończył się sezon rowerowy, szkoda było nic nie robić. Więc postanowiłem po raz kolejny polubić się z bieganiem. Nigdy mi nie szło, ponieważ jestem astmatykiem. Wtedy zacząłem regularne leczenie. Zawsze byłem przekonany, że to nie astma, a ja po prostu jestem tak beznadziejny w bieganiu. Zaliczyłem kilka startów biegowych w 2013 roku. Później zaczął się triatlon.
Od kiedy trwa Twoja przygoda z tym sportem?
Moja przygoda z triathlonem zaczęła się od debiutu w 2014 roku na dystansie sprint w Ełku. To był bardzo fajny okres próbowania sił z zupełnie czymś nowym. Pamiętam, że to był rok gdzie razem z Markiem Pałysą próbowaliśmy się odnaleźć, zrobić coś w końcu ze sobą i zmienić. To była fajna motywacja. Miałem wówczas nawet kilka lepszych wyników. Później Marek już mi uciekł.
Jak wspominasz debiut?
Debiut był bardzo fajny. Ścigałem się wówczas z moimi koleżankami z Suwałk. To był bardzo dobry wyścig i nawet szybki. Wtedy przygotowywałem się pod okiem trenera. Nie wiem, czy można zaliczyć to debiutem, ale tak naprawdę pierwszy start w triathlonie miałem w 2013 roku też w Ełku w sztafecie na dystansie olimpijskim. W całej stawce zawodników chyba tylko ja stanąłem do pływania w samych gaciach. Byłem przekonany, że pływam świetnie. Bardzo się myliłem i szybko boleśnie o tym się przekonałem. Jak ruszyliśmy po sygnale, nie włączyłem stopera. Po 300 metrach byłem już wymięty przez pralkę i miałem dosyć. Zacząłem płynąć na zmiany żabką i kraulem. Byłem przekonany, że przekroczyłem limit czasu. Zniechęcony wychodziłem na brzeg i słyszę głośny krzyk i doping, żebym biegł. Okazało się, że miałem czas 41 minut i zmieściłem się w czasie. Nie muszę mówić, jak bardzo byłem rozczarowany wynikiem i pływaniem. Teraz taki dystans pokonuję w 26-29 minut.
Zobacz także:
Dominika Kozak z powodzeniem łączy dwie role
Co Cię przekonało do triathlonu?
Zdecydowanie różnorodność i możliwość trenowania moich trzech ulubionych dyscyplin. Gdyby jeszcze dało się do tego dodać biegówki i narty zjazdowe to byłby SZTOS. Uwielbiam pływanie i rower. Jak jestem na rowerze, to zazdroszczę biegaczom, że akurat biegną. Jak biegną i mijam kolarza to wtedy jest na odwrót. Lubię bardzo treningi, systematykę i zaplanowane tygodnie.
Pod czyim okiem trenujesz i jak przebiega współpraca?
Pierwsze kroki stawiałem u Łukasza Kalaszczyńskiego. Aktualnie od prawie trzech lat pracuję z Pawłem Najmowiczem. Jestem bardzo zadowolony z kilku powodów. Nieźle się z Pawłem znamy i myślę, że mamy dobry swobodny kontakt. Pasuje mi szybka komunikacja, bieżące zdawanie relacji. Trzeba zaznaczyć, że Paweł potrafi dostosować treningi pod moje możliwości i oczekiwania, żebym nie zrobił sobie krzywdy. Zazwyczaj też wydaje mnie się, że Paweł bardziej wierzy w moje możliwości, niż ja sam. Do tego w każdym sezonie przygotowawczym dodaje mi coś nowego lekko zmodyfikowane treningi.
W której płaszczyźnie czujesz się najlepiej, a co jest słabszym punktem?
Najmocniejsze mam pływanie. Treningi pływackie mam razem z grupą Sebastiana Karasia z uwagi na większą motywację z pływaniem w grupie i bardzo fajnie prowadzone zajęcia. Najgorsza moja strona to zdecydowanie bieganie. Niestety jestem nie-biegaczem. Dlatego prawie się z tym już pogodziłem.
Z czego czerpiesz motywacje do dalszych startów oraz treningów?
Z wyznaczania sobie kolejnych celów do pokonania. W zeszłym sezonie to było ukończenie cyklu Lotto Triathlon Energy na dystansie ½ IM. Tam udało mnie się stanąć na pudle. W tym roku triathlon ekstremalny i jestem już na końcówce szukania kolejnych wyzwań. Zazwyczaj jest tak, że same treningi dają mi dużo radości, relaksu i motywacji.
Jak triathlon wpływa na Twoją zawodową pracę?
Trudne pytanie. Czasami mam wrażenie, że triathlon jest nadrzędny. Wszystko ustawiam pod treningi i starty.
Przejrzyj też:
Piotr Klupczyński wygrywał ze złamaną ręką
W jaki sposób udaje się Tobie pogodzić triathlon z obowiązkami rodzinnymi oraz zawodowymi?
To nie jest łatwe z uwagi na to, że treningi mam w zasadzie codziennie w zależności od momentu przygotowań od 10 do 16 godzin tygodniowo. Bez wsparcia rodziny i domowników nie byłoby to możliwe. Wiedzą, że to jest moja największa pasja i bardzo mnie w tym wspierają. Zresztą często staramy się łączyć zawody tak, aby też przy okazji pozwiedzać, odpocząć, coś zobaczyć. Wstaję rano o piątej, żeby zdążyć z treningiem pływackim przed pracą. Jeśli nie idę na basen, to wychodzę rano z psem. Szybki powrót z pracy przed 18, spacer z psem, później trening i po nim mam kolejne obowiązki. W weekendy jest zdecydowanie łatwiej i więcej czasu.
Jakie masz plany startowe na sezon 2020?
W tym roku chciałbym zadebiutować na dystansie pełnego IM, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Planowałem tym razem starty bliżej Warszawy, czyli Płock, Serock, 5150, do tego jak zawsze Bydgoszcz i Puchar Bydgoszczy (1/4 IM + 1/8 IM). Wczoraj rano powstał w głowie pewien pomysł, o którym najpierw muszę porozmawiać z trenerem i w domu.
Co chciałbyś jeszcze osiągnąć w tym sporcie?
Kiedyś planowałem startować do M50. Myślałem tam w końcu zacznę stawać na podium, ale nie wiem, czy tak długo wytrzymam. Jestem przeciętnym zawodnikiem. Więc chcę po prostu, jak najdłużej się bawić tym sportem.
Czy są zawody, w których chciałbyś jeszcze wystartować?
Mam taką własną małą listę: Blacklake Xtreme Triathlon, Diablak, Karkonoszaman, Istrian Wine Run, wrócić do Algieri na North Africa Triathlon. Kurczę, wyszło jakoś tak ekstremalnie.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne