Rozmowa

Wojciech Mazurkiewicz: Każdy z moich zawodników może stać się Diablakiem

Jest związany z triathlonem od wielu lat. Wojciech Mazurkiewicz pełnił w tej sferze różne funkcje od zawodnika, trenera do organizatora zawodów oraz właściciela krakowskiego klubu triathlonowego.

Co skłoniło Cię do założenia grupy WMTriself?
Jestem trenerem od wielu lat. Zawodnicy potrzebowali wsparcia, obserwacji ich postaw podczas treningu, korygowania elementów związanych z techniką, a ostatecznie motywacji w realizacji zadań oraz sportowych marzeń. Tego rodzaju kwestie najlepiej realizuje się w grupie, w której też pojawia się zdrowa rywalizacja. Jest to niewątpliwie ważny aspekt i niezaprzeczalnie ważny atut pracy – z grupą oraz w grupie. Klub zrzesza zawodników na różnym poziomie zaawansowania sportowego, z różnym stażem, z różnorodnymi celami. Zawodnicy początkujący mogą porównywać swoje wyniki z szybszymi, bardziej zaawansowanymi kolegami z klubu, mogą ich podpatrywać, inspirować się ich przebytą już   drogą. Te z powodów mocno przyczyniły się do powstania naszej grupy. Ważnym celem będzie również tworzenie wyjątkowego kolektywu, a precyzyjniej – zgranej społeczności.

Skąd wziął się pomysł akurat na taką nazwę?
Potencjalnych nazw było oczywiście dużo, zdecydowaliśmy się jednak na najprostszy wariant.  Moje inicjały oraz reszta nazwy związana z triathlonem oraz odzwierciedlająca sens naszej filozofii, czyli możliwość realizowania siebie.

Od kiedy działa grupa WM Triself?
Nieformalnie grupa działa od 6-7 lat, a pod obecną nazwą funkcjonuje już trzeci rok. Przedtem nazywaliśmy się Aktywna Strona Życia i funkcjonowaliśmy jako nieformalna grupa sportowa. Nie było to zatem zakładanie całkiem nowej grupy, a zmiana nazwy, uporządkowanie struktur klubu, jego funkcjonowania, założenie stowarzyszenia itp.

Mazurkiewicz

Zobacz też:

IM 70.3 Marrakesh. Wiele niedociągnięć organizacyjnych

Czy w grupie są tylko triathloniści?
W szeregach klubu można znaleźć przedstawicieli różnych dyscyplin – mamy biegaczy, kolarzy górskich, kolarzy cyclocross’u. Może nie ma u nas typowych pływaków, ale są zawodnicy niezwykle mocni w tej dyscyplinie sportowej – trzeba tu wyróżnić Tomka Skowrona czy Kubę Jasińskiego, który w ubiegłym roku wziął udział w Otyliadzie i przepłynął na basenie 53 kilometry. W klubowych szeregach mamy również te z osób, które realizują się stricte w biegach czy wyścigach szosowych – kręcimy się zatem wokół dyscyplin, które składają się na triathlon.

Ile na początku grupa liczyła członków, a ilu jest obecnie?
Na początku były to trzy osoby tworzące grupę przyjaciół. Potem dochodzili kolejni. Grupa kreowała się na różne sposoby. Dołączały do nas też przypadkowe osoby lub namawiane do wspólnego działania. Jedni przychodzili na chwilę, inni pozostali na dłużej, a jeszcze inni – pozostali do dzisiaj. Mamy za sobą sześć lat fantastycznej historii. Obecnie WM Triself liczy ponad 100 osób.

Czy przy takiej grupie osób możliwe jest indywidualne podejście do każdego zawodnika?
Znam całą grupę lub zdecydowaną większość. Posiadam wiedzę na temat tych osób i wiem, czego potrzebują. Dlatego staram się nawet w czasie każdego grupowego treningu podchodzić i przekazywać indywidualne wskazówki. Wyczulam też współpracujących z nami trenerów, żeby oprócz realizowania konspektu treningowego podchodzili osobno do każdego zawodnika. Klub się rozwija, współpracuję z trenerami pływania, a wybór ich jest nieprzypadkowy. To są osoby z pasją, ogromnym doświadczeniem, empatią oraz wymaganiami wobec zawodników, a przede wszystkim – od siebie. Droga, jaką przechodzą moi zawodnicy, jest czymś wyjątkowym. Mogę obserwować efekty wspólnych treningów, dostosowuję plany treningowe do każdej osoby – to najważniejsze zadanie trenerskie.

Mazurkiewicz

Przeczytaj też:

Miłosz Sowiński: Mam nadzieję, że wyczerpałem limit pecha

Jakie są cele WM Triself?
Chcemy pomagać w realizacji indywidualnych celów każdego zawodnika oraz ich sportowy rozwój. Nie ma w Krakowie takiego klubu, który oferuje tak wiele treningów w skali tygodnia – trenujemy codziennie, działamy na trzech basenach, dwóch otwartych stadionach lekkoatletycznych. Działamy cały rok, dostosowując się do sezonu, wybieramy kolarstwo szosowe, następnie skupiamy się na MTB. Współpracujemy z fizjoterapeutami, sklepami rowerowymi, serwisem rowerowym itp. Najważniejszy cel to społeczność ludzi, którzy znają się wzajemnie, wewnątrz grupy – wspierając się podczas startów, kibicując, nie będąc dla siebie anonimowym. Dzięki temu wyjazd na wspólne zawody czy organizowane przez nas obozy jest – oprócz ogromnej dawki sportu – wyjazdem poniekąd integracyjnym, niestresującym, wyczekiwanym.

W jaki sposób ta atmosfera odbija się na członkach poza treningami?
Powstają zupełnie nowe przyjaźnie między trenującymi zawodnikami. Dlatego utrzymują kontakt i spędzają ze sobą czas również „poza sportem”. My jako grupa staramy się pomagać w budowaniu nowych relacji i więzi pomiędzy zawodnikami. Organizujemy różne wydarzenia towarzyskie niekoniecznie związane z treningiem.  Mamy szczęście do ludzi – wybierają nas ci naprawdę świetni – dlatego doskonała atmosfera jest czymś samoistnym.

Kiedy po raz pierwszy miałeś styczność z triathlonem?
Pierwszy raz spotkałem się z triathlonem w latach 2004–2005. Nie był to jednak mój pierwszy kontakt ze sportem. Jestem zawodnikiem od najmłodszych lat. Trenowałem pływanie od ósmego roku życia – dlatego też do triathlonu przeszedłem bezpośrednio z tej dyscypliny. O triathlonie nie słyszał wówczas prawie nikt – totalna nisza dla osób, które oprócz rzeźby ciała mierzyły się z czymś zupełnie dodatkowym – rzeźbieniem niezwykle mocnego charakteru.

Czy trudno było Ci się  przestawić na inny sport?
Ciężko było z bieganiem. Niestety, jest to mankament u pływaków. Przyczynia się do tego niestabilność stawów spowodowana godzinami spędzonymi w sporcie (na basenie), który nie jest obciążający dla układu kostnego.

Mazurkiewicz

Zajrzyj do:

To było przeżycie usłyszeć hymn Polski dzięki córce

Pamiętasz debiut?
Dokładnej daty nie pamiętam, jednak jednym z pierwszych moich startów były zawody w Malborku. Kto startował na pewno rozumie, wspomina i pamięta – specyfika miejsca, symbolika, muzyka i podniosłość samych zawodów. Pamiętam, że wywróciłem się wtedy na trasie kolarskiej, a pomimo tego udało się osiągnąć dobry wynik.

Wygrałeś też Diablaka. Jak wspominasz tamten start?
Te wspomnienia zostaną ze mną do końca życia. To były najtrudniejsze zawody, w jakich brałem udział do tej pory. Dwa lata temu na trasie Diablaka panowały trudne warunki, temperatura wynosiła 6-8 stopni. Dokuczał mocny wiatr i padający poziomo deszcz. Miałem na sobie trzy kurtki i nie byłem w stanie ubrać rękawiczek. Było zimno, a pogoda dawała w kość.

Diablak jest uważany za jeden z najtrudniejszych imprez triathlonowych. W jaki sposób udało się namówić Cię do udziału?
Rok wcześniej też próbowałem sił podczas Diablaka, dlatego też byłem bogatszy o doświadczenie z tamtego startu. Nikt nie musiał mnie namawiać. Sam podjąłem tę decyzję na dwa miesiące przed zawodami. Kiedy treningowo biegałem ze znajomym, nagle powiedziałem mu o chęci startu. Słowo się rzekło, a forma wówczas była niezła – chciałem spróbować. Dzisiaj moi zawodnicy przygotowują się do tego startu. Będę z nimi na miejscu jako trener, wolontariusz, wsparcie na trasie. Każdy z nich może stać się Diablakiem – co udowodnili moi zawodnicy  – Aśka i Karol w 2019 roku.

Czy jakoś specjalnie się przygotowywałeś do tamtego startu?
Bazowałem na wcześniej wykonanej pracy. Choć miałem 1,5 miesiąca specjalistycznych treningów, które były ułożone pod te zawody. Zaliczyłem wiele biegów i jazd na rowerze w górach. 

Nadal startujesz w zawodach czy skupiasz się na innych rolach?
Obecnie skupiam się na roli trenerskiej, miała na to również wpływ kontuzja, której nabawiłem się dwa lata temu. Złamałem kolano i musiałbym odbudować wszystko to, co wypracowałem, formę sportową z czasu „przed kontuzją”. Oczywiście jest to możliwe, chociaż trudniej zmobilizować się do ciężkich treningów będąc już na innym poziomie i „dwa lata później”.

Mazurkiewicz

Czytaj także:

Stawała na podium w każdych zawodach

Planujesz jeszcze powrót na trasę w roli zawodnika?
Na pewno nie w tym roku. Ten rok poświęcam i dedykuję mocnej pracy, aby w następnej kolejności móc pomyśleć o jakichkolwiek zawodach. Zobaczymy, co pokażą treningi. Wtedy też będzie można zaplanować sezon 2021.

Może pełny dystans pod szyldem Ironmana organizowany pierwszy raz w Polsce?
Niewykluczone (śmiech), ale to zależy od formy. Jeśli będę czuć się dobrze sam ze sobą, to nie wykluczam udziału w tych zawodach. Jednak to jest kwestia czasu i jest za wcześnie, aby mówić o konkretnych deklaracjach. Moi zawodnicy na pewno mocno mi kibicują i chcieliby, abym stał się „czarnym koniem” zawodów triathlonowych.

Byłeś też organizatorem zawodów XTERRA Polska. Ile edycji udało się zorganizować?
Udało się zorganizować trzy edycje w latach 2016-2018. Wraz ze znajomymi, przyjaciółmi, ekipą wolontariuszy chciałem stworzyć naprawdę fajną imprezę. XTERRA jest odmiennym triathlonem w porównaniu do tego tradycyjnego – zabawą, przygodą czymś, co daje wielką frajdę i stawia przed zawodnikiem ogromne wyzwanie. Edycje krajowe wieńczą MŚ na Hawajach – zawody pod szyldem „xterra” są absolutnie wyjątkowe. Chciałem stworzyć duże i fajne zawody, które byłyby znane nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach. Na arenie krajowej się udało – niestety nie zdołaliśmy pójść dalej.

Dlaczego?
Nie będę owijał w bawełnę. Najważniejszym powodem było brak wsparcia ze strony miasta. Jak chcesz pomóc, to nie przeszkadzaj, także nie poszło. Rzucanie kłód pod nogi, problemy z uzyskaniem pozwoleń, zgody na przejazd w danym miejscu. Każdy organizator wie, że już te kwestie mogą stanowić ogromny problem oraz znaczenie dla powodzenia zawodów. Zawody XTERRA są obciążone logistycznie, a wsparcie miasta jest w tym kontekście niezbędne. Szkoda, bo dzięki dużej promocji, inwestycji w wydarzenie, zaangażowaniu znajomych, przyjaciół, firm, a zwłaszcza zawodników z całego świata mogliśmy ugościć reprezentantów m.in. z RPA, Japonii, Chin, USA, Argentyny. Ten projekt miał potencjał na rozwój.

Czy w przyszłości chciałbyś jeszcze wrócić do organizowania zawodów?
Myślę, że to jest już zamknięty temat. Ważny, ale zamknięty – kosztował mnie dużo nerwów, dawki stresu, a finalnie – efekt mniejszy niż planowany. Dziś wiem, że wolę skupić się na innych funkcjach.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X