Rozmowa

Piotr Litwiniuk: Celuję w Hawaje za 3-4 lata

Pracuje jako trener fitness oraz instruktor m.in. survivalu. Do tego prowadzi też rodzinną firmę. Do triathlonu namówił go brat. Efekt? Piotr Litwiniuk jest w triathlonie od pięciu lat i w perspektywie kilku następnych sezonów celuje w Hawaje.

Na co dzień jesteś trenerem fitness. Jak się odnajdujesz zawodowo w obecnej sytuacji?
Pracuję jako instruktor fitness w warszawskich klubach. Prowadzę zumbę, zajęcie wzmacniające oraz dwa programy Les Mills – Bodypump i Bodycombat. Lekko nie jest. Od dwóch miesięcy fitness kluby są zamknięte. Przenieśliśmy razem z żoną Natalią naszą fitnessową działalność do internetu. Prowadzimy zajęcia online sześć razu w tygodniu. Zapraszamy wszystkich chętnych.

Jak oceniasz rozkład poszczególnych etapów odmrażania sportu przedstawiony niedawnego przez Mateusza Morawieckiego?
Po pierwsze, odnosząc się ogólnie do sytuacji w Polsce, uważam, że zastosowane przez rząd środki, zalecenia i nakazy są kompletnie niewspółmierne do skali zagrożenia. Po drugie są one wprowadzane bez ładu i składu. Zakaz biegania, zamknięcie lasów, otwarcie lasów, nakaz biegania w maseczkach… Brak w tym jakiejkolwiek logiki.

W którym etapie Twoim zdaniem powinny się znaleźć kluby fitness, aby zaczęły odrabiać straty?
Branża fitness znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Obecnie jej odmrażanie jest przewidziane na czwarty etap. Chodzą pogłoski, że kluby mogą ruszyć z początkiem czerwca, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich obostrzeń. Pożyjemy, zobaczymy. Uważam, że aktywność fizyczna w fitness klubie o wiele bardziej wspomaga nasz układ odpornościowy niż np. zakupy w galerii handlowej. W Czechach fitness kluby już działają. W Szwecji tak naprawdę w ogóle ich nie zamknięto. Więc im szybciej otworzą się kluby, tym lepiej. Niestety, będą musiały działać w nowej rzeczywistości – obostrzenia sanitarne, ograniczona liczba klientów. Najbliższe kilka miesięcy będzie trudne zarówno dla właścicieli klubów, jak i instruktorów i trenerów w nich pracujących.

Oprócz branży fitness zajmujesz się organizacją wyjazdów snowboardowych. W których regionach świata zorganizowałeś już takie obozy?
Działam na dwóch polach w tym temacie. Prowadzimy rodzinną firmę Extreme Academy – organizujemy letnie i zimowe obozy sportowe dla dzieci i dorosłych. Natomiast razem z moimi przyjaciółmi tworzymy SnowProgres. Zajmujemy się organizacją wyjazdów snowboardowych i narciarskich w niedostępne rejony górskie. Działamy głównie freeridowo – jazda poza trasami, szkolenia lawinowe. Byliśmy już m.in. w Kaszmirze, Norwegii, Spitsbergenie, Gruzji, Kazachstanie, Bałkanach, Alpy zjeździliśmy wzdłuż i wszerz, ale szkolimy też w Polsce – głównie Pilsko/Korbielów.

litwiniuk

Zobacz też:

Korzeniowski wraca do pływania, ale o triathlonie nie zapomina

Gdzie chciałbyś jeszcze zorganizować taki wyjazd?
Nie wiemy, jak do końca będzie wyglądać nowa rzeczywistość. W 2021 roku mieliśmy jechać do Japonii. Na razie musimy te plany odłożyć w czasie. Staramy się eksplorować regiony, które są z dala od wielkiej turystki. Stronimy od resortów narciarskich. Stawiamy bardziej na kontakt z naturą. Nasz wzrok kierujemy też w stronę Alaski.

Jesteś też instruktorem windsurfingu, kajakarstwa i survivalu. Skąd wzięła się taka pasja?
Od małego byłem skazany na sport i aktywność fizyczną. Moi rodzice (obecnie na emeryturze) byli wykładowcami na AWFie w Białej Podlaskiej. To oni zaszczepili we mnie miłość do ruchu (Ewa, Stefan – dzięki!) Tata prowadził też kajakarstwo na letnich obozach dla studentów, w związku z tym każde wakacje upływały pod hasłem Mazury. W wieku 6-7 lat zacząłem pływać na windsurfingu i żeglować. Na narty i snowboard wsiadłem jakoś w podstawówce.

Od dziecka byłeś związany ze sportem. Jakimi dyscyplinami się zajmowałeś?
W podstawówce grałem w piłkę nożną. Byłem bramkarzem. Chyba nawet całkiem niezłym, bo kilka lat byłem w kadrze wojewódzkiej. W liceum pojawiła się piłka ręczna i taekwondo. W międzyczasie coraz bardziej rozwijałem zajawki deskowe – windsurfing, snowboard, deskorolka. Idąc na studia, zupełnie odpuściłem trenowanie sportów zespołowych. Pojawiła się za to wspinaczka, którą do dziś uprawiam.

Z którymś z tamtych sportów wiązałeś przyszłość, czy traktowałeś to w kategoriach zabawy?
To wszystko było formą dobrej zabawy. Jednak nie ukrywam, że prezentowałem całkiem przyzwoity poziom. Studia na AWFie otworzyły nowe możliwości. Sportowe zainteresowania ukierunkowałem bardziej w stronę pedagogiczną. Ukończyłem kursy instruktorskie i przez wiele lat pracowałem w Polsce i za granicą, szkoląc przede wszystkim na snowboardzie i windsurfingu.

W triathlonie jesteś od pięciu sezonów. W jakich okolicznościach ten sport pojawił się w Twoim życiu?
Mój brat Wojtek sześć lat temu ukończył sprint w Gdyni. Strasznie się tym zajarał i na kolejny sezon zaplanował start na połówce. Namówił mnie i drugiego brata Michała na start na krótszym dystansie. Jestem osobą, która jak w coś wchodzi, to na maksa. Z miejsca zacząłem przeczesywać Internet, czytać wszelkie możliwe książki. Przed moim pierwszym sezonem miałem już wiedzę niemal encyklopedyczną. W sklepie na „D” kupiłem szosę, do tego piankę, strój i wszystko, co niezbędne. Do pierwszego startu byłem przygotowany jak na wojnę. W pierwszym sezonie wystartowałem chyba z 10 razy, a sprint w Gdyni zamieniłem na ½ IM.

litwiniuk

Zajrzyj do:

Pierwsza Polka, która z cukrzycą ukończyła Ironman Frankfurt

Kiedy i na których zawodach zadebiutowałeś?
Pierwszy start to 1/8 w Piasecznie w 2016 roku.

Jak zapamiętałeś tamten start?
Start był cudowny. Nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać, ale czułem bardziej pozytywne pobudzenie niż przerażenie. Po zawodach wiedziałem, że triathlon zostanie ze mną na dłużej.

Czy miałeś jakieś problemy na trasie?
Etap pływacki wydawał się formalnością. W liceum byłem razem z reprezentacją szkoły mistrzem województwa w sztafecie 10x25m. Jakież było moje zdziwienie, gdy ruszyłem, ile fabryka dała i po 30 sekundach nie mogłem oddychać. Hiperwentylacja skutecznie mnie ścięła. Ledwo dopłynąłem żabką w jakieś 13 minut. Na rowerze za to zacząłem wyprzedzać. Wtedy poczułem, że w nogach mam moc. Na biegu szło wszystko dobrze. Wbiegłem na metę. Znajomi krzyknęli, że jestem ósmy! Radość i niedowierzanie. Dopiero 20 minut później usłyszałem spikera krzyczącego „pamiętajcie o drugiej pętli na biegu”. Zaraz zaraz, jakiej drugiej pętli? Czar prysł, na liście wyników DSQ. Mimo to bakcyl już został zaszczepiony.

Jak wyglądała na przestrzeni tych pięciu lat współpraca z trenerami?
Tak naprawdę, to do listopada 2018 roku trenowałem zupełnie sam. Biorąc pod uwagę moją sportową przeszłość i aktywny tryb życia na co dzień, nawet bez trenowania byłem w stanie stawać na podium w zawodach tri, a to, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, uznałem, że przyda się ktoś, kto nada jakość mojemu trenowaniu i wyciągnie ze mnie to, co najlepsze.  Wybór padł na Sergiusza Sobczyka i był to strzał w 10. Świetny trener, a przede wszystkim wspaniały człowiek.  Ogromna wiedza teoretyczna i praktyczna, indywidualne podejście i zrozumienie. Lepiej trafić nie mogłem. Pracujemy razem już 1,5 roku.

Wystartowałeś już w 60 zawodach na różnych dystansach. Które z nich byś wyróżnił ze względu na poziom zadowolenia i spełnienia oczekiwań?
Każde, na których stawałem na podium. No i każde, na których wiem, że dałem z siebie wszystko. Wyjątkowy smak miała sztafeta na długim dystansie w Borównie w 2018 roku ukończona razem z braćmi. Dużą frajdę sprawiają dobre występy na 1/8 czy sprintach, gdzie lecisz całość w trupa. Mam już swoje lata (37) i świadomość, że pokonuję open dobrych zawodników młodszych o 15 lat, nakręca bardzo pozytywnie. Wisienką na torcie było zwycięstwo w generalce na 1/8 Triathlon Series w 2018 r. W zeszłym roku byłem czwarty w kategorii podczas 5150 Warsaw, a na skróconej ½ w Bydgoszczy wykręciłem 4:12. Zająłem 10 miejsce open i drugie w kategorii. W połowie roweru byłem nawet drugi open. To był pierwszy sukces na dłuższym dystansie. Zobaczyłem, że mogę być mocny nie tylko na krótkich wyścigach.

litwiniuk

Przeczytaj też:

Michał Lisieński: Moja żona chciałaby pojechać na Kone

Startowałeś trzykrotnie na pełnym dystansie i za każdym razem w Malborku. Z którego z tych trzech startów jesteś najbardziej usatysfakcjonowany?
Malbork ma własny klimat. Każdy start był na własny sposób wyjątkowy. Pierwszy to debiut – tego się nie zapomina. Najmilej wspominam natomiast ostatni, z września 2019 roku. To były mistrzostwa Polski. Wiedziałem, że złamanie 10 godzin i powalczenie o medal w AG jest spokojnie w zasięgu. Czas 9:53 ostatecznie wystarczył do zajęcia tego niby najgorszego, czwartego miejsca. Popłynąłem według założeń i możliwości -1:06. Pobiegłem też wg planu – 3:35. Niestety poległem w mojej najmocniejszej dyscyplinie. Rower miał być w okolicach 4:40-4:45, a wyszło 5:03. Jechałem bez skarpet, było zimno. Pierwszy raz tak zmarzłem na zawodach. Do pudła zabrakło chyba dziewięciu minut. Mimo wszystko po tym starcie byłem bardzo zadowolony. Uzmysłowiłem sobie, że mam jeszcze spore rezerwy na długim dystansie i realne szanse, by w przyszłości zakręcić się w okolicach dziewięciu godzin.

Na przestrzeni tych wszystkich lat w sporcie nie omijały Cię kontuzje. Masz za sobą m.in.: trzy operacje kolana. Jak wygląda obecnie Twój stan zdrowia?
Rzeczywiście pod tym względem życie mnie nie oszczędzało. Trzy operacje kolana, złamany obojczyk, nadgarstek, palec, stopa w sześciu miejscach… Większość w wyniku uprawiania sportu. Mam dosyć sporą wadę wzroku, dystrofię rogówki, zdiagnozowaną migrenę. Mimo to uważam się za okaz zdrowia! Odpukać od dłuższego czasu omijają mnie poważniejsze kontuzje i oby zostało tak jak najdłużej.

Czy w świetle problemów z kontuzjami byłeś bliski podjęcia decyzji o skończeniu ze sportem?
Najgorzej było na trzecim roku studiów, gdy zerwałem wiązadła krzyżowe w kolanie. Początkowo trafiłem do lekarzy, którzy nie wróżyli mi sportowej przyszłości. Na szczęście na mojej drodze pojawił się świetny fachowiec, który perfekcyjnie poprowadził moje leczenie oraz rehabilitację. Kilkanaście lat po operacji, mimo dwóch śrub w nodze, bez problemu robię Ironmany.

Czym jest dla Ciebie triathlon?
Na pewno ważną częścią życia. Jest czymś, co motywuje, napędza oraz daje spełnienie. Hartuje moje ciało i psychikę. Wiem, że zabrzmi to górnolotnie, ale wierzę, że dzięki triathlonowi jestem lepszym człowiekiem.

Jak triathlon wpływa na życie prywatne?
Trzeba żony zapytać. A tak poważnie to Natalia była świadkiem narodzin mojej pasji do triathlonu. Od początku mnie wspiera, jeździ ze mną na prawie wszystkie zawody. Sama siedzi mocno w sporcie (jest międzynarodowym trenerem i prezenterem fitness), wiec rozumie, że triathlon wymaga czasu i poświęcenia.

W jaki sposób godzisz czasowo obowiązki zawodowe oraz treningi i starty?
Przed pandemią prowadziłem mniej więcej 20 godzin zajęć tygodniowo, głównie wieczorami. Miałem stosunkowo sporo czasu na trenowanie. Wydawać by się mogło, że praca w charakterze instruktora fitness dodatkowo poprawia moją wydolność. Często natomiast, gdy dawałem sobie w kość w pracy, byłem zbyt zmęczony, aby wykonać jakościowe treningi tri. Niemniej jednak zawód, który wybrałem, ma zdecydowanie więcej plusów, niż minusów w kontekście trenowania triathlonu.

Potrzebujesz specjalnej motywacji do dalszych treningów oraz startów?
Zazwyczaj nie potrzebuję żadnej motywacji. Trening zapisany po prostu musi być zrobiony. Wiadomo, że czasami się najzwyczajniej w świecie nie chcę, ale to są raczej wyjątki. Nastawienie na cel, znajomi triathloniści, radość z treningu, czy w końcu sam trener są mega motywacją. Chociaż nie ukrywam, że ostatnio trochę ją zagubiłem. Przyczyniła się do tego trudna sytuacja związana z koronawirusem i odwoływane kolejne starty. Na szczęście już wychodzę na prostą i na nowo zaczynam czerpać ogromną radość z treningów (dzięki Serek!)

Jak wyglądają obecne Twoje treningi w dobie pandemii koronawirusa?
Z pływaniem wiadomo, jak jest. Po prostu go nie ma, ale kiedy robi się coraz cieplej, to niedługo wjedzie open water. Trenuję też dwa razy w tygodniu siłowo w domu, do tego rozciąganie i rolka. Ustaliliśmy z trenerem, że skupiamy się teraz głównie na bieganiu. To w tej dyscyplinie mam zdecydowanie najwięcej do nadrobienia. Rower robię według własnego uznania.

Czego dowiedziałeś lub czegoś nowego nauczyłeś się w przeciągu całej kwarantanny obowiązującej w naszym kraju?
Kwarantanna uświadomiła mi, że nie można być niczego pewnym i nic nie jest nam dane na stałe. Do tego jeszcze bardziej utwierdziłem  się w przekonaniu, że od pięciu lat naszym krajem rządzą tak, żeby nikogo nie urazić, osoby niekompetentne.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Chciałbym się rozwijać, być coraz szybszym i bardziej świadomym triathlonistą. Celuję w Hawaje, ale to za jakieś 3-4 lata. Na razie skupiam się na szybkości na połówce. Do tej pory nie odwołali mojego startu A w tym roku, czyli Ironman 70.3 Kazachstan 23 sierpnia. Wpisowe opłacone, bilet na samolot kupiony. Gdzieś podświadomie mam nadzieję, że te zawody się odbędą, a tam celem będzie powalczenie o slota na Mistrzostwa Świata w St. George w 2021 roku. Wierzę, że wszystko, co najlepsze w triathlonie jeszcze przede mną.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X