Pierwsza Polka, która z cukrzycą ukończyła Ironman Frankfurt
Choruje na cukrzycę od 19 lat. Stara się żyć z nią w zgodzie. Marta Frąckowiak marzy o starcie na Hawajach i konsekwentnie realizuje plan.
Przemek Schenk: Od 19 lat walczysz cukrzycą. W jaki sposób to wpływa na sport?
Marta Frąckowiak: Mimo, że czasem doskwiera mi cukrzyca, to nie walczę z nią, a staram się raczej żyć w zgodzie. Jeśli tylko znajdzie się równowagę, to można w pełni żyć i wiele osiągnąć, mimo choroby. To ona daje mi siłę w pokonywaniu kolejnego kilometra i skłania do podnoszenia sobie coraz to wyżej poprzeczki. Czy cukrzyca motywuje mnie do uprawiania sportu? Niekoniecznie, chociaż ten wysiłek genialnie poprawia moje wyniki zdrowotne. Dla mnie najważniejsze jest, że nie stoi mi na drodze, aby normalnie żyć. Skoro jest tyle korzyści, to głupio byłoby z tego nie czerpać.
Na co musisz zwracać szczególną uwagę podczas zawodów i treningów ze względu na tę chorobę?
Kluczowym aspektem jest poziom cukru. Najważniejsza jest ciągła jego kontrola, żeby nie dopuścić do gwałtownego spadku, czy wzrostu. Obie te sytuacje mogą być niebezpieczne. Żeby zobrazować to osobm, które tego nie doświadczyły to hipoglikemia, czyli spadek odcina dostęp prądu. Robi się słabo, ciało drętwieje i nagle przestaje Ci się chcieć. Z kolei nadmiar cukru powoduje słabszą wydolność organizmu. W obydwu przypadku trzeba szybko reagować, aby taki stan nie trwał zbyt długo. Dlatego na trening, czy zawody nie ruszam się bez glukometru, penu z insuliną i czymś słodkim. Nie raz cukrzyca potrafiła zepsuć mi zawody. Mogłabym zganiać całą winę właśnie na nią, ale nie robię tego. Ciągle się uczę i bazując na różnych sytuacjach, staram się wyciągać wnioski.
Przed rozpoczęciem przygody z triathlonem miałaś doświadczenie w bieganiu. Z jakim skutkiem startowałaś w tym sporcie?
To się zgadza. Moja przygoda ze sportem zaczęła się od biegania. Pierwsza była moja siostra. Nie raz łapałam się za głowę, pytałam ją, czy oszalała, tylko się męczy i po co? Tak to widziałam i jeszcze nie wiedziałam, że za jakiś czas w chwilach zwątpienia sama będę zadawać sobie dokładnie to samo pytanie. Nie byłoby tak, gdybym nie postanowiła na własnej skórze przekonać się, co w tym bieganiu jest takiego wciągającego. Wtedy za namową siostry przebiegłam pierwszy półmaraton w Londynie „Run To The Beat”. Do niego przygotowałam się we własnym zakresie. Zaczynałam od marszobiegów, głównie wsłuchując się w organizm. Przy pierwszej próbie pojawiła się myśl, że to nie jest wcale takie proste. Na trasie wyrzuciłam z siebie wiele przekleństw, przekraczając linię mety. Siostra kusiła mnie dalej. Skoro dałam sobie radę z półmaratonem i byłam w stanie przebiec ciągiem 30 kilometrów, to powtarzała, że „śmignę maraton”.
Zobacz też:
Jakub Kimmer: Forma nie zając, życiówki poczekają
Musiała długo Cię namawiać?
Nie trzeba było długo czekać. Pół roku później mogłam powiedzieć „Jestem maratończykiem”. Przez kolejne sześć lat moja biegowa pasja kręciła się wokół kolejnych długich wybiegań i startów. Z siedmiu ukończonych maratonów moja życiówka 03:54:39 pozostaje z Hamburga.
Dlaczego postanowiłaś potem przejść do triathlonu?
Gdy nie biegałam, to dużo pływałam, czy jeździłam na rowerze. Marzyłam zawsze o tym, żeby to połączyć. Sporo osób pytało mnie, kiedy wezmę udział w triathlonie. Już wtedy miałam okazje kilkukrotnie obserwować zawody z perspektywy kibica. Kropkę nad „i” postawiłam, gdy pojechałam na wysokogórski obóz biegowy z Tatra Running do Sankt Moritz. Poznałam tam Magdę Warzybok, Monikę Coś (z nią znałam się już z poprzednich obozów) i Karolinę Ubysz. Dziewczyny zasypały mnie (dosłownie) swoimi opowieściami o startach i treningach w triathlonie. To był właśnie kopniak w stronę, żeby spróbować nowego bodźca i sprawdzić się w tej dziedzinie sportu.
Jakie korzyści przyniosło Twoje biegowe doświadczenie w triathlonie?
Podczas biegów długodystansowych toczyłam często walkę z ciałem i psychiką. Przed myślami poddania się uchronił mnie wrodzony upór. Podobnie jest w triathlonie. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Bieganie dało mi fundament i nauczyło mnie wytrwałości, co jest istotne w sportach wytrzymałościowych. Nie ukrywam, że podczas zawodów tri na tę część akurat czekam najbardziej.
Przyszła pora na debiut. Jak wrażenia?
To był 2015 rok. Od razu rzuciłam się na głęboką wodę i obrałam sobie za główny cel 1/2IM. Jako, że miał to być mój debiut na tym dystansie, to nie gdzie indziej, jak pod szyldem IRONMAN. Dobrze się złożyło. Bo wtedy odbyła się pierwsza edycja IRONMAN Gdynia 70.3. Jednak pierwsze przetarcie trzeba było zrobić miesiąc wcześniej. W tym przypadku wybór również był oczywisty, 1/4IM Enea Bydgoszcz Triathlon, czyli tzw. start „u siebie”. Oba wspominam bardzo dobrze. Zarażona emocjami, które towarzyszą podczas zawodów, dynamiką (w odróżnieniu od samego biegania ciągle się coś dzieje, zmienia) oraz uczuciem satysfakcji z przekroczenia mety wiedziałam, że chcę jeszcze i więcej.
Jak wyglądały dalsze starty?
Każdego roku planowałam kalendarz głównie w kierunku startów na polubionej przeze mnie „połówce”. Z każdym sezonem stopniowo dozowałam sobie liczbę startów, aż jednego zrobiłam 1x 1/4IM 4x 1/2IM. Chciałam odkrywać nowe miejsca na mapie. To były głównie starty w Polsce. Chciałam mierzyć się z trudnościami tras i otaczać się ludźmi z grona triathlonowego. Wracałam zawsze z poczuciem dobrze spędzonego weekendu i odliczałam dni do kolejnych.
Skąd wzięła się u Ciebie pasja do długich dystansów?
Długie dystanse robi się przede wszystkim głową, a moja, jak się okazuje, jest szczególnie uparta i zawzięta. Mogę więc powiedzieć, że „już tak mam”. To mnie nakręca i dobrze się w tym odnajduję. Teraz z perspektywy czasu widzę potrzebę startowania na krótszych dystansach w celu budowania szybkości, nad którą obecnie się skupiam.
Zostałaś pierwsza Polką z cukrzycą, która ukończyła Ironmana we Frankfurcie w 2018 roku. Jak wspominasz tamten start?
To był długi, upalny i piękny dzień w moim życiu. To, co z pozoru jeszcze ”wczoraj” było dla mnie niemożliwe 3,8km, 185km (nigdy wcześniej nie przejechałam tyle na rowerze i z takim przewyższeniem), 42.2km, ja i cukrzyca stało się, jak najbardziej możliwe. Pamiętam, jak jeszcze przed startem motyle szalały mi w brzuchu. Mimo wszystko byłam dziwnie spokojna, do momentu, kiedy nie przekroczyłam bramki startowej i rzuciłam się na tafle wody. Z początku nie mogłam znaleźć swojego miejsca. Pianka mnie dusiła. Woda przytłaczała wielkością i pojawiały się myśli o podniesieniu ręki. W końcu wiedziałam, po co tutaj jestem. Rower był dla mnie wyzwaniem, zwłaszcza że nigdy wcześniej nie przejechałam tylu kilometrów i z takimi przewyższeniami. Faktycznie nie było łatwo, ale taki jest Ironman. To nie jest wycieczka do sklepu po bułki (śmiech). Zjeżdżając do T2, cieszyłam się, że bez przygód dotarłam do etapu biegowego. Poczułam tak jakby, że jedną nogą jestem już w domu. Chciałam dobrze pobiec i miałam swoje flow, które praktycznie bez kryzysów doprowadziło mnie na czerwony dywan. Nie miałam żadnych założeń poza tym, że chcę zarówno zdrowo ukończyć, cieszyć się każdą chwilą (taka otrzymałam wskazówkę) i usłyszeć legendarne słowa „Marta You Are an Ironman”. W tym wszystkim nie za wiele jest o cukrzycy, ponieważ wszystko tego dnia zagrało, jak trzeba. To uznaję za swoje małe zwycięstwo.
Z jakimi reakcjami w środowisku triathlonowym spotykasz się, że osoba z cukrzycą z powodzeniem startuje w tym sporcie?
To są pozytywne reakcje. Chcę też być traktowana w sporcie na równi z innymi, a to, że choruję na cukrzycę, nie jest dla mnie żadną wymówką. Miło mi się robi, gdy ktoś jest pod wrażeniem moich osiągnięć. Jeszcze lepiej, gdy kogoś to zmotywuje do działania. Wtedy cieszę się jeszcze bardziej.
Zajrzyj do:
Droga Lecha Jarońca do Ironmana
Kto do tej pory pomagał Ci w układaniu treningów?
Tak naprawdę pierwszy raz tak konkretnie z planem, pod okiem trenera zaczęłam trenować, przygotowując się do pełnego dystansu. Wcześniej bazowałam na własnym doświadczeniu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne jest to, żeby wszystko było odpowiednio poukładane, co do ilości i jakości. Można powiedzieć, że trzymałam poziom startowy, ale nie widziałam u siebie znaczącego progresu. Teraz na tej podstawie i mając tę wiedzę, odczuwam poprawę w wynikach i mam smak na to, by powalczyć o czas.
Co powoduje u Ciebie radość z trenowania?
Cały okres przygotowawczy przed sezonem, który realizuję krok po kroku, daje mi radość. Przyznaję, że lubię trenować i się zmęczyć. Wtedy czuję, że żyję. Doceniam ten czas, wszystkie miesiące, tygodnie, dzień za dniem, kiedy wstaję skoro świt, aby później zrobić jeszcze kolejną jednostkę. Cenię momenty, kiedy pokonuję słabości i robię treningi, nie wybierając pogody. Cieszę tym, co mam w danym momencie. Nie ukrywam też, że kręcą mnie też cyferki, przepłynięte, przejechane, czy przebiegnięte kilometry. Wykonanie planu w 100 procentach daje mi niewątpliwie wewnętrzny spokój i satysfakcję.
Które zawody najbardziej Cię pozytywnie zaskoczyły?
Tak było nie raz, w Płocku, kiedy robiłam połówkę z cyklu Garmin Iron Triathlon. Już na początku samo miejsce wywarło na mnie pozytywne wrażenie ze względu na ukształtowanie terenu. Wtedy trochę się zmachałam. Ten, kto tam startował, wie, o czym mówię. Miałam sprawdzić, gdzie przysłowiowo jestem z formą. Nie do końca byłam z siebie zadowolona. Po wszystkim leżałam na leżaku w strefie finishera tuż przed sceną z podium i spoglądałam na wszystkich tych, którym się udało. Nagle speaker wywołuje mnie na podium. Zajęłam trzecie miejsce w kategorii wiekowej. Oczywiście, że oglądałam się za siebie, czy to na pewno o mnie chodzi. Zapomniałam już o niedosycie, który miałam po przekroczeniu linii mety. W końcu zdobyłam pierwsze pudło. Zmierzam do tego, że lubię, jak los sam mnie zaskakuje.
Kolejnym znakomitym dla Ciebie przeżyciem bez wątpienia było wywalczenie slota na MŚ Challenge Sanmorin. Jak było?
Zgadza się. To jest druga przyjemna dla mnie sytuacja, którą traktuję jako nagrodę za włożony trud. Było to w 2016 roku podczas zawodów Challenge w Poznaniu na słynnej połówce. Wówczas sześć pierwszych miejsc z AG otrzymywało slota. Byłam tą szczęśliwą szóstką.
Jak zapamiętałaś same zawody w Sanmorin?
Tego dnia wiedziałam, że będzie gorąco. Po pływaniu pod prąd w rzece, walce z bólem na rowerze, znalazłam siłę, żeby dokręcić do mety i ukończyć zawody. Numer startowy w postaci czterech jedynek, piękny mistrzowski medal. Do tego dochodził fakt, że mogłam startować z najlepszymi zawodnikami. To sprawiło, że chciałam tam po prostu być.
Czy to był Twój jedyny start rangi mistrzowskiej?
Jedyny i to właśnie czyni go wyjątkowym. Kiedy otrzymałam tę możliwość wystartowania na takiej imprezie, nie do końca zdawałam sobie sprawę z sytuacji. Dopiero Magda Warzybok, z którą razem pojechałam, uświadomiła mi, że takiej okazji się nie przepuszcza. Byłam pod wielkim wrażeniem organizacji tych zawodów i samego miejsca. Dla mnie, to była na pewno niezapomniana przygoda. Czasem nie da się opisać słowami, tylko trzeba to doświadczyć.
Czytaj także:
Damian Marciniak: Dla Ojca będę Ironmanem!
W jaki sposób udaje Ci się godzić obowiązki rodzinne, zawodowe z triatlonem?
Wydaje się to trudne do poukładania, ale mam wypracowany system, który na tyle sprawdza się przy codziennej logistyce łączenia sportu z pracą i życiem prywatnym. W dni, kiedy mam zaplanowane dwa treningi, jeden robię przed pracą. Zwykle, to jest basen o godzinie 6 albo rower, a po pracy biegnę z powrotem do domu. Zdaje sobie sprawę, że po 12 godzin pracy do tego w większej mierze stojącej, nie zawsze ma się ochotę jeszcze na trening. To jest wtedy mój reset. Sprawa upraszcza się, gdy następnego dnia mam wolne. Nie samym też triathlonem człowiek żyje. Dlatego nie odsuwam na dalszy plan takich czynności jak np. wyjście do kina, czy spotkania ze znajomymi. Wszystko jest kwestią dobrej organizacji.
Jaką rolę w Twoim życiu pełni triathlon?
Jest moją pasją, która wypełnia moją codzienność. Napełnia mnie dawką pozytywnej energii, dodaje mi sił, pewności siebie i charakteru. Nie jest lekiem na całe zło, ale to styl mojego życia. Może to zabrzmi kolokwialnie, ale jestem szczęśliwa, gdy to robię. Nie wyobrażam sobie na ten moment to zmieniać.
Co chcesz udowodnić poprzez starty w triathlonie oraz w innych sportach?
Chcę pokazać ludziom, że tak naprawdę, to właśnie przez trenowanie trzech dyscyplin i łączenie ich w całość pozwala na pokonywanie barier własnego organizmu i przesuwania granic możliwości.
Czym zajmujesz się zawodowo?
Jestem kierownikiem salonu jubilerskiego Jubitom w Bydgoszczy.
W jaki sposób triathlon wpływa na pracę?
W sporcie nie ma dróg na skróty. Angażujesz się i dajesz z siebie wszystko lub nie masz co liczyć na poprawę wyników. Codziennie spoglądając na plan treningowy, mam zadania do wykonania. Wiem dokładnie, na co muszę się przygotować. Staram się konsekwentnie i systematycznie to realizować. To właśnie, ta żelazna triathlonowa dyscyplina przekłada się w większej mierze na moją pracę, czyniąc ją i mnie bardziej zorganizowaną.
Przeczytaj też:
Ola Góralska: Chcę przełamać antytalent do biegania
Jaki miałaś cel na ten sezon?
Chcę stawiać sobie cele, które sprawią, że będę się rozwijać. Dlatego celem głównym jest wrócić na trasę Ironmana. O ile za pierwszym razem chciałam bezpiecznie dotrzeć do mety, pragnę teraz powalczyć o czas poniżej 12 godzin na trasie Triathlon Polska Bydgoszcz-Borówno.
W jakim stopniu obecna sytuacja wpłynęła na te plany?
Nie jestem pierwsza, której odwołują zawody. Sezon miałam zaplanowany od marca do sierpnia. Przy pierwszych odwołanych zawodach MŚ w półmaratonie w Gdyni, gdzie miał być to dla mnie sprawdzian, jak przepracowałam zimę, miałam kilka sekund wewnętrznego buntu.
Kiedy?
Dwa tygodnie wcześniej, kiedy wiedziałam, że nie będzie dane mi to oficjalnie sprawdzić. Miałam akurat zaplanowane długie wybieganie z mocnym akcentem położonym na ostatnie pięć kilometrów, trening pod ten start. Nie sądzę, że wybiegałam sobie nową życiówkę 01:46:45, poprawiając się o dwie minuty do roku poprzedniego. Podobnie poszalałam z 10 kilometrami. Tu urwałam przeszło cztery minuty, biegnąc równe 47 minut. Nie wiem, co będzie z kolejnymi miesiącami. Ten najważniejszy start jest 22 sierpnia, a po drodze jest 1/2IM Enea Bydgoszcz Triathlon oraz IRONMAN Gdynia 70.3. Mimo że moje plany rozjechały się, to życie toczy się dalej i nie tracę motywacji.
Co musiałaś zmienić w obecnej sytuacji związanej z koronawirusem?
Musiałam sobie pewne rzeczy przeorganizować. Poza tym, że nie mam nic do trenażera, nie jestem zwolenniczką trenowania w domu. Zwłaszcza że mam idealne warunki do tego, aby trenować na zewnątrz. Mieszkam 150 metrów od bram Ogrodu Botanicznego parku Myślęcinek, gdzie biegam, a rowerem praktycznie od razu wyjeżdżam na trasy kolarskie. Dzięki temu omijam centrum miasta i skupiska ludzi. W pierwszych tygodniach, kiedy zamknięte zostały baseny, bo obecnie mam już za sobą open water, zamiast pływania postanowiłam przyłożyć się do treningów wzmacniających z gumami i rozciągania. Czyli to, co zawsze zaniedbywałam, a teraz weszło mi w nawyk.
W związku z tym, że walczysz z cukrzycą, to jesteś w grupie ryzyka zakażenia koronawirusem. Jak to dodatkowo wpływa na treningi?
W przypadku cukrzycy wahania poziomu cukru mogą prowadzić do zmniejszenia odporności organizmu. Ja tę odporność zbudowałam sobie właśnie poprzez sport, trenując na zewnątrz. Deszcz, czy śnieg nie robi na mnie większego wrażenia. Przez to praktycznie nie choruję. Kiedy zostały wprowadzone ograniczenia w przemieszczaniu się, trudno mi było zapanować nad moimi cukrami. Wahania były znaczące, co powodowało u mnie niepokój, a ładowanie w siebie coraz to większych dawek insuliny wcale nie pomagało. Nie widziałam innego rozwiązania jak kontynuowanie treningów. Nie dla idei podtrzymania formy tylko z myślą o zdrowiu. Oczywiście zachowałam wszelkiego rodzaju środki ostrożności.
Czy wiążesz jeszcze nadzieje związane z tym sezonem?
Oczywiście, mam nadzieje do końca. Codziennie trenuję i przykładam się do każdej jednostki, żeby pokazać się w najlepszej formie. Chcę być gotowa na mój główny start. W przeciwnym wypadku wiem, że to, co wytrenowałam, na pewno się nie zmarnuje.
O czym marzysz, jeśli chodzi o triathlon?
Zacznę może od tego bliższego mi marzenia, które wiążę z Ironmanem. Chciałabym w końcu wyjść z strefy komfortu i przełożyć to, co systematycznie i regularnie wytrenowałam przez kolejny rok. Cudownie byłoby po 3,8km pływania i 180km roweru pobiec maraton poniżej 4h. Skoro marzenia są po to, by je spełniać, a na moim rowerze nie bez przyczyny widnieje napis Dream Big, to czemu nie One Day Kona. Nie wiem, kiedy uda mnie się to zrealizować. Wychodzę z założenia, że jak się czegoś tak bardzo chce, to po prostu można. Mimo że nigdy nie jest to łatwe.
Czy chciałabyś jeszcze po triathlonie zadebiutować w innych sportach?
Mijam się często w parku na treningach z koleżanką. Wtedy biegam, a ona wyczynowo trenuje jazdę na rolkach. Od dobrych paru lat próbuje namówić mnie na ten sport. Na razie szeroko się uśmiecham.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne