Rozmowa

Michał Lisieński: Moja żona chciałaby pojechać na Kone

Zaczął startować w triathlonie już w liceum, a zawodowstwo skończył na ostatnim roku studiów. Aktualnie Michał Lisieński startuje w AG i to z sukcesami, a jako cel do realizacji ma podium na zawodach pod szyldem Ironmana.

Jak wyglądały Twoje początki sportowe?
Niewielka ilość masy mięśniowej, BMI poniżej BMI dobrego maratończyka, brak wytrzymałości i sprawności ruchowej. Tak wyglądał mój stan do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Lubiłem rower i wodę. W czwartej klasie podstawówki rodzice zapisali mnie na basen. W ciągu dwóch lat doganiałem najlepszych w grupie pływackiej. Dalej nie miałem koordynacji do sportów drużynowych, ale wytrzymałość wzrosła znacznie dzięki pływaniu. W gimnazjum chodziłem do klasy sportowej o profilu pływackim. Rozwinąłem wytrzymałość, ale niestety, ze względu na brak masy mięśniowej nie odniosłem wyników na arenie ogólnopolskiej. Lata gimnazjalne, to też rozwinięcie się  biegowo i rowerowo dzięki zakręconym pozytywnie trenerom.

W jaki sposób dowiedziałeś się o triathlonie?
Pod koniec trzeciej klasy gimnazjum ktoś powiedział, że będzie klasa w liceum o profilu triathlon. Pływanie i rower miałem niezłe, nie najgorszy bieg więc pomyślałem sobie, że  spróbuję.

Kiedy stanąłeś pierwszy raz na starcie triathlonowych zawodów?
W Wąsosze na super sprincie w 2003 roku. Po tym pierwszym starcie powiedziałem, że już nigdy więcej triathlonu. Jezioro, a nie basen, woda miała 18 stopni, a ja wówczas miałem tylko pożyczoną piankę surfingową. Do tego padało. Spadki z kolejnych grup kolarskich i kolka na biegu – niezły początek przygody.

MIchał Lisieński

Zobacz też:

Ironman 70.3 Nicea. Popularne i wymagające zawody

To jak przekonałeś się do kolejnych startów?
Trzeba było ochłonąć, przeanalizować co i jak, zdobyć doświadczenie, a przede wszystkim się nie poddać.

Kto miał na Ciebie największy wpływ na początku kariery w tym sporcie?
Pierwsze dwa lata liceum nie dały wyników. Co prawda wychodziło się z czołówką z wody, ale potem spadało do kolejnych grup rowerowych. Finalnie dobiegałem do mety z kolką. W trzeciej liceum dziadek i babcia kupili mi porządny rower, a Joe Friel wypuścił jedną z pierwszych książek. Może nie wypuścił, ale przetłumaczyli ją na język polski. Co prawda była to biblia kolarza górskiego. Jednak dawała duży obraz co i jak robić. Dzięki temu w kolejnym trzecim  sezonie udało się stanąć na podium.

Co dalej?
Potem zdobywałem doświadczenie, a pierwsze podium dało mi informacje, że idę w dobrym kierunku. Wiedziałem też, że do czołówki Polski jest daleko. Bo odstawało bieganie. Na 10 kilometrów byłem wolniejszy od czołówki o pięć minut. Z drugiej strony, im dłuższy dystans tym lepszy wynik, a  przecież miałem dopiero 19 lat. Zaczynał się sezon młodzieżowca.

Co uznajesz za największy triathlonowy sukces?
Czwarte miejsce na MP ½ IM w Suszu wśród seniorów. To było w 2009 roku. Wtedy organizowano tylko dwie połówki w sezonie, z czego jedna to były MP. Kiedy wystartowało 150 zawodników, to był rekord.

MIchał Lisieński

Czytaj także:

Ewelina Szabelska: Triathlon był ślepą miłością – ROZMOWA

Ile razy zostałeś mistrzem Polski, na których dystansach?
Wśród seniorów nigdy mi się to nie udało. Jeśli chodzi o AG to dwa razy podium na ½ IM w Sierakowie i Malborku. Zeszły sezon to podium na olimpijce w Białymstoku.  Poziom AG jest tak wysoki, że o medal bardzo ciężko, dlatego taki sukces uskrzydla.

Czy chciałbyś jeszcze spróbować wrócić do zawodowej rywalizacji?
Chyba już jestem za stary na zawodowstwo. W ciągu ostatnich kilku lat bardzo mocno poszło wszystko do przodu. Więc już raczej nie mam na to szans, ale w AG jeszcze powalczę. Zresztą żona chce cały czas pojechać na Konę. Spójrzmy na wyniki – na pierwszych MP 1/2 wynik z kategorii 4 godziny 10 minut dał medal Mistrzostw Polski seniorów. Teraz z takim czasem trudno o medal w kategoriach do M50 :).

Kiedy skończyło się zawodowstwo?
Wtedy miałem 22 lata i byłem na trzecim roku studiów licencjackich. Wówczas musiałem postawić kartę na sport lub pracę. Chciałem pogodzić obydwa. Niestety,  się nie udało. Studia, brak zainteresowania triathlonem wśród sponsorów, początek pracy jako instruktor pływania i mniej czasu na trening nie wpłynęły na poprawę wyników, a ich spadek. Od tego czasu triathlon stał się zabawą.

Jaką rolę w Twoim życiu obecnie pełni triathlon?
Trenuję, aby móc więcej jeść. No i żona powiedziała, że nie mogę być gruby. Powiedzmy, że wprowadza harmonię pomiędzy pracą, a życiem rodzinnym – nie daje zwariować, ale też dzięki niemu nawiązuje nowe ciekawe znajomości jak np. z Danielem.

Twój współpracownik Daniel Wójcik, z którym organizujesz Diablaka, stwierdził, że jesteś  najlepszym pływakiem wśród triathlonistów. Zgadzasz się z tą opinią?
Nie, już nie. Jeśli chodzi o przeszłość, to faktycznie potrafiłem wyjść w pierwszej 10, a na dłuższych dystansach nawet pierwszy. Jednak obecnie młodzi gonią. Już mi się tak dobrze nie pływa, jak kiedyś, ale wynika to ze zmniejszenia liczby treningów – kiedyś z grupą 4-5 razy na tydzień obecnie 1-2 razy w tygodniu pływam sam.

MIchał Lisieński

Posłuchaj też:

Kontuzje! Czy da się ich uniknąć? Podcast #5

Trenujesz zawodników. Ilu?
Aktualnie dla dziewięciu osób rozpisuję plany treningowe. Staram się połączyć ich czas wolny, z pracą, rodziną i treningiem. Jestem w podobnej sytuacji, więc jest doświadczenie na tym polu. Klubu nie mam, a oni nie są zrzeszeni pod moją ”banderą”. Startują dla siebie. Ja jestem w amatorskiej drużynie CHOP ZE ŻELAZA TRI TEAM.

W jaki sposób udaje się Tobie pogodzić wszystkie role?
Z uwagi na dwójkę dzieci, to rzadko już pracuję w terenie z zawodnikami. Głównie w weekend przy komputerze tworzę dla nich plany. Jeśli chodzi o organizację zawodów, to głównie zajmuję się ich planowaniem oraz pomocą techniczna w trakcie imprezy. Obecnie angażuję się, w to w weekendy, gdy są imprezy. Kiedy zawody są robione już po raz siódmy, a ich  formuła się sprawdza, to nie trzeba za dużo wcześniej planować. Wystarczą drobne zmiany, które pomagają podnieść ich poziom. Żona pomaga w biurze, a pewnie i dzieci za niedługo będą zaangażowane.

Czy w tym natłoku obowiązków jest czas dla rodziny?
Rodzina jest tego częścią. Biegam z wózkiem. Wszyscy chodzimy na basen, a w weekendy jeździmy wspólnie na treningi i zawody. Staram się tak wybierać imprezy, aby każdy znalazł zajęcie dla siebie. Jeśli chodzi o trening to głównie trenuję, jak dzieci śpią. Jeśli nie zasnę wieczorem, to wtedy jest czas dla rodziny.

Jak najbliżsi reagują na Twoją triathlonową pasję?
Żona i dzieci mnie wspierają. Zresztą żona jest bardzo wyrozumiała na tej płaszczyźnie. Babcia się pyta, kiedy skończę, rodzice gratulują, a i szef  pochwali – zresztą przymknął oko na małe spóźnienia, jak nie zdążę z treningu.

Czy masz jeszcze jakieś marzenia związane z triathlonem na płaszczyźnie zawodniczej, trenerskiej oraz organizatorskiej?
Chciałbym stanąć na podium na zawodach pod szyldem IM. Obojętnie na którym miejscu i dystansie, ale chciałbym mieć statuetkę IM i potem koniec kariery. Chciałbym też z córką kiedyś wystartować w swimrun, ale kto wie, czy ona będzie chciała i umiała. Jako trener chciałbym, kiedyś mieć zawodnika, który sięgnie po tytuł mistrzowski na MP AG. Jeśli chodzi o organizację, to marzy mi się SWIM RUN industrialny z jakimiś elementami “parkour”.

Co możesz doradzić innym zawodnikom?
Moja żona zawsze przed startem mówi mi tak: “baw się dobrze”, a córka “uważaj na siebie”. Więc bawcie się dobrze i uważajcie na siebie.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X