Rozmowa

Zajął drugie miejsce w 5xIM i teraz marzy o ekstremalnym triathlonie

Rafał Godzwon był drugi w niedawnych zawodach w Colmar na pięciokrotnym Ironmanie. Jego dalsze marzenia robią wrażenie.

Jakie masz odczucia po starcie na pięciokrotnym Ironmanie we francuskim Colmar?
Moje odczucia ze startu w Colmar są jak najbardziej pozytywne. Mogłem się ponownie zobaczyć z Adrianem i jego wspaniałym supportem, poznać kolejne niepowtarzalne osoby, z którymi łączy pasja do sportu. Z Olą, która zajęła pierwsze miejsce na dystansie 2xIM i Piotrem, który również uplasował się na szczycie podium ze znakomitym wynikiem. Samo ukończenie 5xIM to dla mnie niewiarygodnie olbrzymi sukces i coś, co jeszcze nie tak dawno wydawało mi się kompletną abstrakcją. Wyścig ukończyłem na drugim miejscu, co też jest moją wewnętrzną satysfakcją, radością i potwierdzeniem tego, że dzięki treningom i postawionymi wyrzeczeniami, ukończyłem ten ciężki wyścig. 

Czy jesteś zadowolony z osiągniętego czasu?
Z czasu, który osiągnąłem jestem więcej niż zadowolony. Ze względu na to, że okazał się lepszy, niż początkowo zakładałem. Chociaż nie było łatwo, a kontuzje, które się pojawiły, nie napawały mnie optymizmem, ponieważ po skończonym rowerze miałem sporo otarć, które skutecznie uprzykrzały mi dalszy udział w zawodach. Odnowiła się też kontuzja ścięgna Achillesa prawej nogi. Do tego doszedł problem ze stopami, które kolosalnie spuchły. Myślę, że bez tych kontuzji mógłbym ze spokojem poprawić czas. Jednak na ten moment nie zamierzam tego robić na tym dystansie. Sporo osób pytało też, dlaczego drugi rok z rzędu zdecydowałem się na Colmar. Zrobiłem to poniekąd ze względów finansowych, ponieważ sam zapis i start na tym dystansie jest połowę tańszy niż gdziekolwiek indziej. Zauważyłem też, że organizator poprawił bezpieczeństwo i ogólną organizację zawodów w stosunku do ubiegłego roku. To nie zmienia faktu, że trasa w Colmar nie należy do najłatwiejszych.

Jak przebiegały Twoje przygotowania do startu?
Przygotowania do tego startu szły zgodnie z planem, który sobie założyłem. Wsparciem okazał się mój przyjaciel Eugeniusz, który pomógł mi z planem treningowym do biegania. Resztę treningów tak sobie ułożyłem i dopracowałem, żeby czas, jakim na nie dysponuję, mógł być w pełni wykorzystany. 

Na czyje wsparcie i pomoc mogłeś liczyć podczas tego wyzwania?
Przede wszystkim najważniejszym wsparciem jest moja żona Marta, która zawsze mnie mobilizuje do działania i wspiera na każdym kroku. Kolejną ważną osobą w mojej przygodzie ze sportem jest mój tata Tadeusz. Wspiera mnie również technicznie i zajmuje się serwisowaniem rowerów.

W ciągu roku podczas przygotowań zawszę mogę liczyć na Adriana Kosterę, który oprócz olbrzymiej dawki motywacji, jaką mi daje, jest moim wsparciem również na zawodach, w których wspólnie nieraz startujemy, co niektórym wydawać może się dziwnie, bo przecież zawody to rywalizacja. Ale w rzeczywistości to przyjaźń i wiedza, że jeden na drugim zawsze może polegać. Również na wyrazy uznania zasługuje support Adriana, który zarówno w tym roku jak i w latach poprzednich okazał się niesamowitym wsparciem. Patryk, Dawid – dzięki chłopaki za każdą pomoc.

Dużą rolę odgrywa firma, w której pracuję, Erea Eloprem i Elpoautomatyka Połaniec oraz Burmistrz Miasta i Gminy Połaniec Jacek Nowak, jak również wiele innych osób i instytucji, które wspierają mnie w realizacji moich marzeń i celów za co wszystkim z całego serca dziękuję.

Jak przebiegał sam start?
Sam start przebiegł podobne jak w zeszłym roku na dystansie 3xIM. W pływaniu czuję się dobrze. Więc na spokojnie przepłynąłem wyznaczone 19 km. Pierwszą fazę roweru zaplanowałem z większą szybkością. Później zacząłem stopniowo zwalniać. Ale warto też zauważyć, że trasa w Colmar jest naprawdę techniczna i wbrew pozorom nie jest płaska. Bieg przebiegł spokojnie i konsekwentnie. Podczas całych zawodów, czyli 86 godzin nieustannej walki z samym sobą, spałem jedynie ok. dwóch godzin. Można sobie wyobrazić, jak ogromny jest to wysiłek nie tylko fizyczny, ale też psychiczny dla człowieka.

W którym momencie zaczęły pojawiać się pierwsze kryzysy?
Pierwszy kryzys pojawił się mniej więcej na 120 km biegu i był związany z kontuzjami, które zaczęły się dawać dość mocno we znaki.

To jest taki moment, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy mimo chęci i zapału, rzeczywiście da radę wykonać to zadanie. W takich chwilach bardzo ważna jest psychika i praca nad samym sobą.

Bo samo przygotowanie fizyczne niestety nie jest w stanie zapewnić nam sukcesu, na pewno nie na takich dystansach, gdzie organizm zapala czerwoną kontrolkę.

W jaki sposób udało się z nimi uporać?
Zacząłem od zmiany butów, w których biegałem. W tamtej chwili niezwykle ważna okazała się rada Adriana z wcześniejszych jego startów, czyli po prostu dziury w butach. Najpierw we własnych butach wyciąłem dziury na palce, a kiedy już nawet to mi nie pomagało, wycięliśmy dziury w butach Kamila, który swoją drogą był dla mnie niesamowitym wsparciem i dobrym duchem przez cały czas wyścigu. Ciekawostką jest to, że noszę rozmiar 43, a Kamil 45,5.

Czy pojawiały się jakieś inne problemy na trasie?
Myślę, że nie. Duże znaczenie miało wyciągnięcie wniosków z moich poprzednich startów, co po prostu pomogło mi na odpowiednie przygotowanie się i uniknięcie potencjalnych problemów.

Jaką miałeś taktykę żywnościową na tym wyścigu?
Taktyka żywieniowa była dokładnie przemyślana i poparta doświadczeniem z ubiegłych lat startów, ale tym samym była bardzo prosta. Basen opierał się na płynnych i lekkostrawnych posiłkach. Na rowerze trochę bardziej pofolgowałem, bo posiłki urozmaiciłem m.in. o kabanosy, ryż oraz dużą ilość owoców typu arbuz, czy borówki. Podczas biegu wdrożyłem posiłki bardziej płynne i lekkostrawne, tak jak na rowerze duża ilość borówki.

Co czułeś, wbiegając na metę?
Olbrzymie szczęście i satysfakcję z tego, co udało mi się w tamtej chwili dokonać. Z tyłu głowy został ból wywołany kontuzjami i ogólne zmęczenie organizmu. Cieszyłem się tylko tą chwilą, bo przecież kilka lat wcześniej nawet nie marzyłem o ukończeniu tak wymagającego dystansu. To jest naprawdę niesamowite uczucie, wiedząc, że właśnie się pokonało własne bariery, ograniczenia i osiągnęło zamierzony cel.

Jak trafiłeś do triathlonu?
Do triathlonu trafiłem zupełnie przez przypadek. Lubię sport, bieganie, pływanie i oczywiście jazdę na rowerze. Dobry sposób nie tylko na zadbanie o siebie, zdrowie i kondycję, ale też na pewnego rodzaju odstresowanie, czy po prostu odpoczynek psychiczny. Dlaczego tych trzech dyscyplin nie połączyć? Zacząłem od obserwowania Wojtka z Krakowa i jego zmagań na pełnym dystansie IM, ale też jego inne starty. Tak zaczęła się moja przygoda z triathlonem, która ciągnie się kolejny rok. Myślę, że ze mną zostanie jeszcze na długo. Wojtek Kozłowski zginął 28 października w drodze powrotnej z koszalińskiego maratonu, Nocna Ściema. Mój pierwszy start na MS 2xIM w 2019 r. na Litwie dedykowałem właśnie temu wspaniałemu człowiekowi. Zresztą za każdym razem, gdy przekraczam metę, myślę właśnie o nim. M.in. to dzięki niemu jestem w stanie przekraczać własne bariery i osiągać coraz to większe sukcesy w tym sporcie. Wojtek to wzór dla wielu osób, który teraz gdzieś z góry nam wszystkim kibicuje.

Jak wyglądały początki w tym sporcie?
Nie od razu były fajerwerki. Przygotowania do takich zawodów są ogromnym wyzwaniem, nie ważne, czy jest to połówka IM albo dystans 5-krotny. Trzeba sobie wyrobić kondycję, odpowiednie nawyki i przede wszystkim nie odpuszczać. Moim początkiem był start na pełnym dystansie 226 km, podczas którego zdobyłem pierwsze doświadczenie. Po tych zawodach już wiedziałem, że z triathlonem zostanę na dłużej.

Czym zafascynował Cię triathlon?
Fascynacja triathlonem to przede wszystkim ludzie. W moim przypadku to Jerzy Górski, Maciej Hawrylak, Adrian Kostera, Robert Karaś, Robert Wilkowiecki, czy Miłosz Sowiński. Każdy z nich jest zupełnie inny, ale też na swój sposób niesamowity, a własnymi dokonaniami dają mi powera. Dlatego cieszę się, że mamy takich znakomitych Polaków w historii startów jak i obecnie zawodników, którzy są w światowej czołówce triathlonu na krótszych i dłuższych dystansach.

Jak to przerodziło się w pasję do długich dystansów (ultra)?
Przede wszystkim przez motywacje zarówno tą wewnętrzną jak i zewnętrzną. Dużą rolę odegrała tutaj książka Maćka Hawrylaka „Ciekawość następnego dnia” i spotkanie z nim. Dzięki książce zrozumiałem, że silna wolna jest najlepszym sposobem na osiągnięcie własnych celów.

Co jest najważniejsze przy startowaniu na tak długich dystansach?
Przy startach w Ultra najważniejsze jest odpowiednie przygotowanie objętościowe, dyspozycja czasowa niezbędna do przygotowania się do zawodów i odpowiedni stan zdrowia. Wiadomo, że człowiek może wiele, ale zawsze należy zachować zdrowy rozsądek, żeby nie zrobić sobie krzywdy.

Jaki był dla Ciebie najbardziej wymagający start do tej pory?
Oczywiście start z tego roku w Colmar. Dystans 5xIM był niezwykle wymagający pod każdym względem. Myślę, że 2xIM na Litwie też mnie nie oszczędził, ponieważ miałem problem z piszczelami.

Jak udaje Ci się na co dzień łączyć treningi z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi?
Przede wszystkim taki start to decyzja wspólnie podjęta z żoną. Bo prawda jest taka, że trenowanie i niepatrzenie na wszystko dookoła nie daje żadnej satysfakcji.
Całkiem inaczej jest wtedy, kiedy razem możemy to wszystko przeżywać i się z tego cieszyć. Myślę, że to jest inny wymiar szczęścia. A cała przygoda z triathlonem, czyli wszystkie te emocje, poznani ludzie, czy nawet zwiedzone miejsca, zostaną w naszej pamięci na całe życie.

Ile czasu w ciągu tygodnia poświęcasz na treningi?
Czas poświęcony na trening w ciągu tygodnia jest bardzo zróżnicowany. Wszystko zależy od pracy, bo w dużej mierze to pod nią podporządkowuję treningi. Dlatego nie chciałbym, podawać jakieś konkretnej liczby godzin, bo nigdy ona nie jest taka sama jak w poprzednim tygodniu. To nie zmienia faktu, że do tych zawodów trenowałem bardzo intensywnie.

Jakbyś zachęcił inne osoby, aby spróbowały przygodę z dystansami ultra?
Myślę, że wiele osób posiada blokadę przed takimi dystansami, myśląc, że po prostu nie dadzą rady. Warto pamiętać, że wszystko siedzi w naszej głowie, a każdą barierę da się przełamać. Jestem tego doskonałym dowodem. Jednak nie od razu Rzym zbudowano i na wszystko potrzebny jest czas, małymi krokami do celu. Dystanse ultra to ból psychiczny i fizyczny, ale przede wszystkim zdrowy rozsądek, który pomaga w stopniowym dążeniu do celu. To też satysfakcja z tego, że znalazłeś się w niewielkim gronie osób, które już ukończyły, ale też coraz chętniej startują w takich wyścigach. Każdy z dystansów ma własnych zwolenników jak i przeciwników. Ci drudzy często zadają pytanie, czy warto się aż tak poświęcać. Niech każdy sobie sam odpowie na to pytanie. Dla mnie warto.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Moimi kolejnym marzeniami jest start w jednym z ekstremalnych triathlonów, poprawienie czasu na 2xIM, starty na pełnym dystansie IM i oczywiście dalsza przygoda z ultra. Kwestią zasadniczą jest to, czy wystarczy czasu i środków finansowych. Czas pokaże. Chciałbym również podziękować z całego serducha wszystkim osobom, które kibicowały mi podczas zawodów oraz za każde dobre słowo, które otrzymałem po ukończeniu wyścigu.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X