Rozmowa

Stanisław Zajfert żywa legenda polskiego triathlonu

Startuje w triathlonie od 36 lat. Pojechał dwa razy na Hawaje. Wystartował w 287 zawodach. Śmiało można nazwać Stanisława Zajferta legendą polskiego triathlonu. Zresztą dostał takie wyróżnienie w 2017 roku.

Zgadzasz się z opinią, że historia Twoich startów, to historia polskiego triathlonu?
Można tak powiedzieć, bo jestem w tym sporcie od samego początku. Do tej pory startuję, choć już raczej symbolicznie. Jestem związany z triathlonem od 36 lat. To chyba jest rekord, bo nie ma drugiego zawodnika, który tak długo startował.

Czy zajmowałeś się jakimś sportami przed triathlonem?
Uprawiałem kolarstwo w latach 70-tych. Byłem jednym z lepszych zawodników w województwie opolskim, a wówczas startowało z naszego regionu około 60 seniorów. W tej grupie przykładowo startowali ówcześni reprezentanci kraju: Stanisław Szozda, Edward Barcik, Benedykt Kocot. Czasami zdarzało mi się wystartować w wyścigu razem z Ryszardem Szurkowskim, czy Tadeuszem Mytnikiem. Ponadto lubiłem jazdę na łyżwach, biegi na nartach oraz pływanie. 

W 1984 roku zamieniłeś kolarstwo na triathlon. Jak do tego doszło?
Spróbowałem z ciekawości. Po prostu wyczytałem w gazecie, że odbędą się takie zawody w Kiekrzu i pojechałem. Miałem nieźle opanowane kolarstwo. Ze względu na to, że byłem ratownikiem wodnym, to dużo pływałem. Do tego startowałem w maratonach pływackich.  Miałem opanowane dwie dyscypliny, a w bieganiu byłem kompletnie zielony. Jedynie uczestniczyłem w zimowych marszobiegach. Więc to było dla mnie nowością. Kiedy jechałem na zawody, to nie wiedziałem, czy uda mi się przebiec dystans 20 kilometrów.    

Miałeś jakieś informacje na temat tego sportu, kiedy jechałeś na pierwsze zawody?
Nie, pojechałem z ciekawości. Wówczas nikt nie wiedział w Polsce, co to jest triathlon. Na start przyjechało chyba 160 osób. Każdy był nowicjuszem. Wszyscy z uwagą słuchali odprawy, żeby dowiedzieć się, jak to wszystko wygląda. To były początki triathlonu w Polsce.

Jak wspominasz sam wyścig?
Woda była bardzo zimna. Pływaliśmy bez pianek. Niektórych zawodników wyciągano. Prawie tracili przytomność. Dosyć szybko popłynąłem, więc bardzo nie odczułem niskiej temperatury. To był fajny start, ale pech mnie nie ominął. Akurat część kolarska, na którą bardzo liczyłem, okazała się pechowa dla mnie. Po przejechaniu kilku kilometrów pękła mi szprycha w tylnym kole, które zaczęło ocierać o hamulec, co bardzo spowolniło moją jazdę. Co prawda przed końcem tego etapu dogoniłem prowadzącego zawodnika, ale z dużym wysiłkiem. W takiej sytuacji nie było już szansy nawiązania równej rywalizacji i musiałem bronić drugiej pozycji. Jak się potem okazało, zwycięzcą został ówczesny drużynowy mistrz świata w pięcioboju nowoczesnym – Janek Olesiński. Po tych zawodach postanowiłem wziąć ślub z triathlonem, tak jak z moją żoną Ewą. Pobraliśmy się w kwietniu tego samego roku. Trwam szczęśliwy w tych związkach do dziś.  

Zajfert

Zobacz też:

Triathlon lekarstwem dla Tri blondynki

Gdzie potem wystartowałeś po udanym debiucie?
Po Kiekrzu nigdzie nie startowałem. To był mój jedyny start w tamtym roku. Dopiero w kolejnym sezonie zaliczyłem więcej zawodów. Kilka nawet wygrałem. Startowałem na różnych dystansach, ale robiłem lepsze wyniki na tych dłuższych. W pierwszych zawodach na pełnym dystansie wystartowałem w 1988 roku, a kolejny raz w 1993r. Z każdym rokiem pojawiało się coraz więcej imprez triathlonowych. W pewnym momencie udawało się zaliczyć kilkanaście startów w jednym sezonie. Oprócz triathlonu startowałem też w wyścigach kolarskich dla amatorów, zawodach pływackich. W zasadzie co tydzień jeździłem na jakąś imprezę. Przebiegłem też jeden maraton. Jednak główną dyscypliną stał się triathlon. Reszta startów miała tylko mi przedłużać dany sezon, bo w triathlonie startowało się jedynie przez trzy miesiące. W 2004 roku powiedziałem sobie, że kończę z tym sportem. Wówczas na liczniku miałem 200 triathlonowych startów. Więc stwierdziłem, że pora kończyć. Przerwa trwała rok. Przez ten czas byłem w treningu, ale nie startowałem. Jednak ciągnęło mnie dalej do tego sportu. Wróciłem.

Jak wyglądał triathlon w latach 80 i 90 w Polsce?
Nie ma porównania. To była inna rzeczywistość. Były rozkładane specjalne namioty, w których się wycieraliśmy ręcznikami oraz przebieraliśmy się po wyjściu z wody. Do każdej dyscypliny mieliśmy inne ubrania. Obecnie cały wyścig zawodnicy pokonują praktycznie w jednym stroju. Rowery opieraliśmy o krzesła lub płoty. Nie mieliśmy takich boksów, jak teraz używa się na zawodach. Jeśli na danej imprezie wystartowało 100 zawodników, to był ogromny sukces organizatorów, bo przeważnie startowało 50-60 osób. Mieliśmy też zupełnie inne odżywianie. Nikt nie znał odżywek. Po prostu szło się na żywioł. Każdy indywidualnie sobie przygotowywał to, co potrafił. Jadło się bułkę z dżemem lub z serem topionym. Robiło się też koktajle z jajka i miodu. Były różne sposoby. Żywienie było obszarem eksperymentów. Nieraz występowały podczas zawodów sensacje żołądkowe. Tak wyglądały początki. Punktem przełomowym było pojawienie się celebrytów na starcie imprez. Sama liczba startujących wzrosła czasem aż do dwóch tysięcy uczestników. Bo każdy chciał ścigać się z ulubionym aktorem lub z innymi znanymi ludźmi z danej branży. To miało też wpływ na firmy produkujące sprzęt. Byłem pierwszym zawodnikiem, który startował w piance, którą kupiłem w Czechach. W porównaniu do tych obecnych,  była bardzo skromna, czyli bez rękawów i z krótkimi nogawkami. Była przeznaczona do uprawiania surfingu.

To w Sopocie po raz pierwszy startowano z pomostu, którym było molo

Patrząc na czasy, gdzie triathlon dopiero nieśmiało raczkował w Polsce jednym z problemów była bardzo mała liczba organizowanych zawodów. Jak sobie radziłeś z tym problemem?
Startowałem zagranicą. Kiedy miałem wolny weekend, to wsiadałem do auta z kolegami i jeździło się tam, gdzie były akurat zawody. W ten sposób startowałem w Berlinie, Pradze, na Węgrzech. Jakoś sobie radziłem, bo chciałem startować. Jednak kiedy kilka lat temu zaczęto organizować nawet po 5-6 zawodów w jeden weekend w Polsce, to stawałem przed trudnym wyborem kolejnego startu. Chciałem wszędzie wystartować, ale to było niemożliwe. 

Przez te wszystkie lata triathlon zmieniał się na Twoich oczach. Jak oceniasz tę ewolucję?
Bardzo dobrze, że triathlon stał się popularny w Polsce. Wiele firm organizujących zawody, wyspecjalizowała się w tym. Często imprezy są profesjonalnie zorganizowane, czasem nawet lepiej niż za granicą. Jednak ludzie, którzy zaczynają startować, przychodzą z wielkimi ambicjami, lecz bez odpowiedniego przygotowania. Reklama triathlonu zrobiła swoje i często ludzie „prosto z biura” przychodzą na start. Po jednym sezonie ich celem jest wyjazd na Hawaje. Jednak tak to nie działa. Drogi sprzęt i ambicje to nie wszystko. Trzeba wiele pokonanych kilometrów oraz startów, wylanego potu, żeby czuć się przygotowanym do takiego wysiłku.

A jak się zapatrujesz na młodzież?
Młodzież jest w gorącej wodzie kąpana. Każdy z nich chce zostać mistrzem po pół roku treningów. Niestety, tak się nie da. Trzeba przetrenować wiele lat. Dlatego większość młodych ludzi zniechęca się do sportu. Jeśli nie widzą postępów po 1-2 latach treningu, to odchodzą z dyscypliny. Przez te wszystkie lata moich startów przewinęło się tysiące ludzi w triathlonie. Młodzież nie trenuje z pasji, tylko w większości przypadków z przymusu, bo ktoś im kazał. Nas nikt nie zmuszał do treningów i startów. Po prostu uwielbialiśmy triathlon. Do tej pory ten sport jest moją pasją i startuję dla siebie. Obecnie chcę jedynie ukończyć zawody, a wcześniej walczyłem zawsze o jak najlepsze miejsce.

Zajfert

Czytaj także:

Łukasz Biskup: Od fascynacji kolarstwem do triathlonu

Więc jak oceniasz obecną kondycję polskiego triathlonu?
Nie mamy nawet kadry Polski w triathlonie, która by kwalifikowała się na igrzyska olimpijskie. Dotychczas to były trzy przypadki w historii polskiego triathlonu. Wiele jest przyczyn takiego stanu dyscypliny. Po pierwsze nie ma odpowiednich trenerów, którzy doprowadziliby danego zawodnika do możliwości wystartowania na IO. Do tego nie ma pieniędzy w PZTri, żeby regularnie wysyłać triathlonistów na zawody Pucharu Świata, aby zdobywali potrzebne punkty do rankingu. Obecnie mocno rozwija się amatorski triathlon. Starsi weterani wygrywają często AG. Przykładem jest Marcin Konieczny. Więc nasi zawodnicy osiągają dobre wyniki w tych starszych kategoriach wiekowych, ale mimo wszystko są amatorami. Niestety, zawodowcy zajmują dalekie miejsca na zagranicznych zawodach, a dominują na krajowym podwórku. W końcu ktoś musi wygrywać. Oprócz tego nie mamy szczęścia do prezesów PZTri. Przychodzą ludzie z zewnątrz. W ogóle nie znają się na tym sporcie. W tym momencie na stanowisku prezesa znajduję się właściciel bogatej firmy, ale nie zna się na sporcie. Myślano, że przyniesie worki pieniędzy do związku, lecz nie ma chętnych do dawania funduszy na triathlon. Nie ma odpowiedniej osoby, która wszystkim mogłaby odpowiednio pokierować.

Więc co należałoby zrobić, aby wyjść z tej stagnacji?
Powinien być specjalny program szkoleniowy. Może powinniśmy się wzorować np. na światowej potędze, jaką są Niemcy. Możliwości jest wiele. Powinniśmy ich podejrzeć lub kilku tamtejszych fachowców zatrudnić u siebie. Jednak przede wszystkim powinien być opracowany odpowiedni program i według niego konsekwentnie powinniśmy działać. Bo na razie wszystko jest chaotyczne. Kiedy niedawno wypowiedziałem się, że na IO w Tokio oraz w Paryżu nie wystąpi żaden polski triathlonista, to wiele osób się obraziło na mnie. Według mnie winny jest system szkolenia przyjęty przez związek. Wszystkie województwa otrzymują dotacje z Ministerstwa Sportu na szkolenie młodzieży w konkretnej dyscyplinie. Miernikiem jest wynik w olimpiadzie młodzieży i z klucza województwo otrzymuje pieniądze za uzyskanie punktów na tych zawodach. Rolą trenera jest przygotowanie zawodnika w najwyższej formie, bez względu na sposób, w jaki to uczyni. Wyciska się wszystkie ,, soki ” z młodego organizmu.  W efekcie ,,zajeżdża ” się zawodnika nie patrząc na to, że triathlon jest sportem długofalowym i niczego nie osiągnie się na skróty. Wprawdzie województwo otrzyma większe dotacje na szkolenie, ale jakim kosztem? Efekt jest taki, że większość tych zawodników po roku, czy dwóch odchodzi ze sportu, bo są już wypaleni mimo młodego wieku. Ja przez te lata widziałem wielu obiecujących zawodników, którzy zabłysnęli jak meteory i zgaśli. Gdyby nie było presji na kluby ze strony związku o wyniki, to myślę, że wielu tych młodych do dziś jeszcze by trenowało i być może odnosiliby sukcesy sportowe na arenie międzynarodowej. Zarzucano mi, że atakuję całą dyscyplinę. Po prostu widzę, co się dzieje i mówię, jak jest. Nikt nie musi zgadzać się z moją prywatną opinią. Na razie nie widzę żadnych perspektyw na poprawę sytuacji w naszym rodzimym triathlonie.

Patrząc na obecną sytuację w polskim triathlonie i mając bogaty bagaż doświadczeń, nie chciałeś samemu objąć funkcji prezesa związku?
Przede wszystkim nie mam wykształcenia w tym kierunku. Jestem prostym człowiekiem i nie mam ukończonych żadnych studiów. Nawet nie mogę być trenerem triathlonu, więc jestem tylko instruktorem. Zresztą nie chciałbym się tam pchać. Jestem za stary. Nie starczyłoby mi życia, żeby wszystko zmienić. Na to potrzeba wielu lat i dużo ciężkiej pracy. Do tego nikt nie prosi mnie o radę. To co mówię, jest tylko moim przemyśleniem, a nie instrukcją, jak to wszystko powinno funkcjonować.  

Wróćmy jeszcze do Twojej kariery triathlonowej. Oprócz samego startowania kładłeś podwaliny pod sędziowanie triathlonu w Polsce. Jak to wyglądało?
Tworzyliśmy  pierwsze przepisy na zawody razem z organizatorami oraz sędziami z poszczególnych dyscyplin. Braliśmy przykład z Czechów, którzy wcześniej organizowali imprezy. Ukończyłem kilka szkoleń w zakresie sędziowania i na wielu zawodach triathlonowych byłem sędzią. Z czasem wycofałem się z tego, ponieważ ważniejszy był dla mnie udział w imprezach. 

Wielu zawodników startujących przed bumem na triathlon, kiedy na startach pojawiali się celebryci, z tęsknotą wspominają dawną rodzinną atmosferę na imprezach triathlonowych. Jak jest w Twoim przypadku?
Często wspominamy te stare czasy, kiedy spotykamy się z kolegami na zawodach. Świat się zmienia. Właściwie ludzie są troszkę inni. Dla nas wyjazd na zawody był okazją do spotkań, rozmów i wymiany doświadczeń. Obecnie obserwuję, że ludzie są zamknięci. Brakuje w nich empatii i zainteresowania drugim człowiekiem. Są skupieni tylko na sobie i na wynikach. Kiedyś zauważyłem, przyjeżdżając na zawody, że na parkingu zawodnicy nawet nie witają się ze sobą. Nie mówiąc już o tym, żeby ukłonić się starszemu triathloniście, którego jeszcze się nie zna. Dostrzegam jakieś luki w dobrym wychowaniu.  

Zajfert

Zajrzyj do:

Ola Korulczyk: Ciąża nie wyklucza ze sportu

W 2017 roku otrzymałeś honorowy tytuł legendy polskiego triathlonu. Jak odbierasz to wyróżnienie?
Bardzo się ucieszyłem z tego wyróżnienia. Otrzymałem je w formie medalu z moją podobizną od organizatora zawodów w Lipianach. 35 lat temu tam wygrałem zawody. W 2017 roku uhonorowano mnie za całokształt mojej działalności sportowej. Byłoby miło, gdyby PZTri też pamiętał o tych, którzy tworzyli triathlon w Polsce. Taka mała moja dygresja.

W wielu sportach zapomina się o dawnych legendach. Jak oceniasz tę kwestię w triathlonie?
Mamy wiele osób, które można nazwać legendami i tworzyły od podstaw ten sport w Polsce np. Jarek Łabus, Dariusz Czyżowicz, nieżyjący już Mirek Mizera, czy Piotr Gritzner. Według mnie jest przynajmniej 10 byłych lub jeszcze czynnych zawodników, którzy zasługują na wyróżnienie legendy polskiego triathlonu.

W których krajach miałeś okazję startować?
Startowałem prawie w całej Europie. Jedynie nie byłem na Wschodzie. Z całej Skandynawii brakuje mi Norwegii. Startowałem w m.in.: w Bułgarii, Turcji, na Węgrzech, w Niemczech, we Francji, Czechach, Australii, USA itd. Chciałbym pojechać do Kanady, ale to już bardziej turystycznie.

Wystartowałeś też dwukrotnie na Hawajach w 1993 i 1999 roku. Jak wspominasz te starty?
Jestem szczęśliwy, że mogłem tam wystartować, choć wynik mógłby być lepszy. W 1993 roku zabrakło mi jednego dnia, żebym był uwzględniony w wyższej kategorii wiekowej. Niestety nie udało się, dlatego było trudniej. Byłem na dalszej pozycji, ale zadowolenie przyniósł osiągnięty czas ( 10:31:35). Całe zawody poszły po mojej myśli. Inaczej było w 1999 roku. Wtedy zostałem zdyskwalifikowany. Przez to, że nie znałem języka i nie rozumiałem wszystkiego na odprawie, to złamałem jeden przepis regulaminu. Zrobiłem to nieświadomie.

W ponad 30-letniej karierze wystartowałeś w 287 zawodach. Jak to się robi?
Triathlon jest moją pasja i stał się sposobem na życie. Potrafiłem to pogodzić z pracą zawodową i życiem rodzinnym. Myślę, że moimi najważniejszymi cechami są upór, systematyczność, ciągła chęć rywalizacji oraz sprawdzania się, ale też cierpliwość i pokora wobec własnego organizmu. Wiedziałem, na co go stać i nie eksploatowałem się ponad miarę. Nie doznałem nigdy poważniejszych kontuzji. Choć uprawiam sport 45 lat. Ponadto mam ogromne wsparcie mojej żony, która jest zawsze przy mnie. Obecnie zdrowie nie pozwala już na rywalizację sportową. Po prostu chcę ukończyć zawody, w których biorę udział.

Dlaczego dalej startujesz w triathlonie?
Dla przyjemności.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X