Rozmowa

Ogrodnik był pierwszym polskim dzieckiem na IRONKIDS w USA

Bycie w sporcie zawdzięcza rodzicom. Próbował sił w piłce nożnej, czy w bieganiu. Wygrał Otyliadę oraz przepłynął Cieśninę Gibraltarską. Obecnie Maciej Ogrodnik startuje w triathlonie i chce rywalizować z najlepszymi.

Podkreślasz, że dużo zawdzięczasz rodzicom. Jak Ci pomogli na przestrzeni Twojej przygody ze sportem?
Gdy teraz spoglądam na moje pierwsze świadome lata życia, to jestem niezmiernie wdzięczny rodzicom, że miałem okazję dotknąć tylu ciekawych dyscyplin sportu. Dzięki temu  mój charakter, czy osobowość poszły w tym a nie innym kierunku. Nie wiem, czy wystarczy mi życia, by jakoś się zrekompensować. Mam tu na myśli uczęszczanie na judo, pływanie, zdobywanie najwyższych szczytów Polski, a też zuchy/harcerstwo, które może obecnie nie jest zbyt popularne. Jednak dzięki temu zdobyłem doświadczenie i przeszedłem lekcje, które nie pozwalają mi się poddawać w ciężkich chwilach.

Od czego się zaczęła?
Myślę, że wszystko miało początek, gdy miałem 5-7 lat i nieświadomie w weekendy jechałem  wraz z siostrami i rodzicami autem, by zdobyć koronę Sudetów, czy chwilę później koronę gór Polski. Wtedy pierwszy raz miałem kontakt z regularną aktywnością fizyczną, równolegle z zajęciami judo, czy pływania. W przedszkolu uwielbiałem spędzać czas na zewnątrz i często wybierano mnie jako kapitana drużyny w meczach piłkarskich. Generalnie było tego wiele.

W wieku 12 lat wystartowałeś jako pierwszy Polak na Florydzie w dziecięcej wersji Ironman – Ironkids. Jak było?
Świetnie! Stany Zjednoczone są krajem, skąd pochodzi triathlon i  IRONMAN. Nie zależnie, czy będziesz pierwszy lub ostatni, czujesz, że dokonałeś czegoś wielkiego, a mając medal na piersi i będąc w sklepie spożywczym, możesz spodziewać się gratulacji od co drugiej osoby, czy ominięcia kolejki w drodze do kasy. Podczas zawodów do przepłynięcia było 275 metrów w oceanie, do przejechania 13 km na czterech pętlach i 3.2 km biegu po parku. W eliminacjach zająłem trzecie miejsce. To dało mi kwalifikacje do mistrzostw US, które odbywały się tego samego dnia. O dziwo miałem lepszy czas o dwie minuty. Finalnie zająłem 12 miejsce w US Championship.

Jak narodził się pomysł na ten start?
Mój tata jest inicjatorem większości sportowych projektów i tak też było tym razem. Układ był taki, że pojadę na zawody, jeśli będę realizować zgodnie z założeniami plan treningowy. Niestety, wtedy niezbyt chętnie chciało mi się trenować. Mimo to, dużym wsparciem okazała się starsza siostra, która chciała mi pokazać, że to ona powinna jechać, a nie ja. Skończyło się tak, że pojechaliśmy razem z celem zdobycia miejsca w pierwszej trójce, co dawało kwalifikacje do finału cyklu.

Potem skupiłeś się na trenowaniu piłki nożnej. Z jakim skutkiem?
Właściwie to już w tym czasie trenowałem piłkę nożną, a jedynie na okres dwóch miesięcy poświeciłem się triathlonow, nie odpuszczając przy tym treningów piłki nożnej. Niestety wiek, w jakim dołączyłem do klubu, był dosyć późny. Przez to byłem zupełnie nową osobą wśród rówieśników, którzy już się ze sobą znali, a na mnie się znęcali psychicznie. To powodowało, że po roku szukając możliwości odreagowania, czy ucieczki przed światem, szedłem biegać. Pamiętam, gdy zjadłem owsiankę bezpośrednio przed 17 km najdłuższym biegiem do tamtej pory i czułem się taki “wypluty”, że zwróciłem to, co przyjąłem. To było coś.

ogrodnik

Zobacz też:

Rita Biskupska: Połączenie gór i triathlonu było idealne

Dlaczego potem przeszedłeś do biegania?
Moja mama biegała już maratony w tamtym czasie. Obecnie ma ich już ponad 60. Zapisałem się z nią na bieg masowy, gdzie później pokierowano mnie do klubu lekkoatletycznego i nawiązałem pierwszą dłuższą współpracę trenerską, która przyniosła wiele medali na zawodach okręgowych w praktycznie każdej odmianie biegania: bieżnia, przełaj, biegi górskie, czy nawet biegi na orientacje.

W 2013 wszedłeś na Kilimandżaro. Jak wspominasz tę inicjatywę?
Pamiętam, że wtedy już trenowałem triathlon i na dzień przed wylotem wróciłem z obozu pływackiego. Może dzięki temu samo wejście na szczyt było bardzo przyjemne i okazało się wielką przygodą, której nie zapomnę do końca życia. Każdemu z całego serca polecam tę górę. Wejście zajęło nam siedem dni, czyli relatywnie dłużej, ale dzięki temu mieliśmy dodatkowy czas na aklimatyzację, bo to głównie wysokość(5895m.n.p.m.) była w tym przypadku największym problemem.

Jak przebiegały przygotowania do tej wyprawy?
Jest słynne powiedzenie, że na góry wchodzi się głową, a nie nogami i dwoma rękoma się pod tym podpisuje. Nie podejmowałem się specyficznego treningu na wyjście w góry. To samo przygotowanie pod zawody triathlonowe czyli treningi dwa razy dziennie dobrze stymuluje organizm na niedobór tlenu, czy generalną sprawność fizyczną. Jednak uważam, że jeszcze ważniejsze jest przygotowanie logistyczne, więc odpowiedni sprzęt, ekipa, z którą podejmie się atak szczytowy, czy generalnie siła woli, by się nie poddawać, gdy nie idzie i być zawsze gotowy na tzw. zmienną zmiennej.

Kto Ci w tym pomagał?
Mój tato, który sześć lat wcześniej wszedł już na tę górę jako kierownik wyprawy, na której wtedy był jeszcze śnieg. Także mogłem być pewny, że nie zapomnę o zbytnio wielu rzeczach.

Tego samego roku przepłynąłeś Cieśninę Gibraltarską. Skąd taki pomysł?
Mój tata po zrealizowaniu Korony Ziemi postanowił zrealizować projekt tzw. Ocean Seven, a więc przepłynąć wpław siedem najsłynniejszych, a zarazem najbardziej wymagających cieśnin, czy kanałów na całym świecie m.in. Kanał La Manche (34 km), Kanał Catalina (34 km) i właśnie Cieśnina Gibraltarską (18 km).

Jak było?
Powiem skromnie, że dosyć luźno i przyjemnie. Jedynym wtedy problemem dla mnie była temperatura wody, która przy wypływaniu z hiszpańskiej miejscowości Tarifa miała 14 stopni Celsjusza. Do tego moje tempo pływania i mojego taty na tyle się różniło, że musiałem co jakiś czas płynąć w przeciwnym kierunku, by zachować bezpieczny dystans między nami. Niestety, aby zaoszczędzić na kosztach, eskortowała nas tylko jedna łódź nawigacyjna.

Czy masz w planach realizację podobnych wyczynów?
Zimą 2014/2015 roku zacząłem nową dyscyplinę sportu, jaką jest pływanie w zimnej wodzie. Polega to na pływaniu na mniej więcej takich samych zasadach jak na zwykłym, krytym basenie, czyli slipki bądź skóra, okularki i jeden czepek. Różnica jest taka, że temperatura wody musi mieć maksymalnie pięć stopni Celsjusza. Powiem szczerze, że z większym wyzwaniem mentalnym ciężko jest się spotkać, co na pewno pomaga mi potem w życiu. Do tego czasu udało mi się zająć czwarte miejsce podczas mistrzostw świata w 2016 roku w Tyumen, czy wygrać jako pierwszy Polak Puchar Świata w pływaniu w zimnej wodzie. W ostatnim sezonie (2019/2020) przepłynąłem jeden kilometr i zdobyłem srebrny medal w Pucharze Świata w Veilsbronn (Niemcy). Oprócz tego realizuję jeszcze inne cele/projekty, ale o tym myślę innym razem.

W wieku 15 lat rozpocząłeś „na poważnie” przygodę z triathlonem. Dlaczego zdecydowałeś się  na taki krok?
Nie licząc tych dwóch epizodów z Ironkids, to właśnie dopiero bardziej na stałe zacząłem trenować w wieku 15 lat. Dużo pewności siebie i wiary dały mi starty w USA. Poza tym zacząłem lubić uprawianie kilku dyscyplin sportu co zdecydowanie, jeśli jest mądrze ułożone, nie daje szansy się znudzić.

Kiedy zadebiutowałeś w Polsce?
To było w Lusowie podczas kwalifikacji do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, gdzie zająłem 15 miejsce i takie samo podczas samych OOM. W odróżnieniu od zawodów w USA był to mój pierwszy start wspólny, na którym straciłem duży dystans do czołówki w wodzie i na rowerze nie byłem w stanie sam tego nadrobić. Cóż mogę powiedzieć, start w USA był ze znacznie większą otoczką zrobiony, (np. hymn przed startem) niż w Polsce, gdzie traktor wyjeżdża na trasę kolarską.

W pewnym momencie trafiłeś do kadry narodowej B. Jak przebiegały starty międzynarodowe?
Słabo. Wiedziałem, że moją piętą achillesową jest pływanie i mimo że, poświęcałem temu dużo czasu,  to nie byłem w stanie przełożyć tego na zawodach. Głowa była zablokowana do walki łokieć w łokieć i można powiedzieć, że przegrywałem już przed rozpoczęciem wyścigu. Po wyjściu z wody z mało kim mogłem podjąć współpracę na rowerze. Przez co finalnie kończyłem zawody w drugiej połowie stawki.

Dlaczego potem zdecydowałeś się na powrót do biegania?
Mimo nieudanych startów wierzyłem, że na najważniejszą imprezę sezonu będę gotowy. Niestety, tak się nie stało, bo na OOM w 2014 roku zająłem dopiero 19 miejsce. To, że poświeciłem całe wakacje na trening, który nie sprawiał mi przyjemności i dał zerowe efekty,  na tyle mnie podłamał psychicznie, że nie chciałem mieć z triathlonem nic więcej wspólnego. Powrót do biegania wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem dla głowy. Teraz z perspektywy czasu żałuję decyzji, ale też jestem w stanie to zrozumieć, bo był to dla mnie trudny okres.

Z jakim skutkiem?
Większych sukcesów w samym bieganiu wtedy nie miałem. Oczywiście poprawiłem rekordy życiowe na bieżni na 800 i 1500 m, gdzie później zacząłem się ścigać na 3000 i 5000 m, a na koniec i na ulicy. Jednak to nie były czasy, które pozwoliłyby mi walczyć o miejsca medalowe na zawodach mistrzowskich. W tym czasie cały czas miałem kontakt z pozostałymi dyscyplinami triathlonu. Wygrałem Otyliadę (12 h nocny maraton pływacki) z nieoficjalnym rekordem polski 35 km, wygrałem Gran Fondo w San Diego na 105 mil, zgarniając KOMa na podjeździe HC. Do tego skończyłem siódmy, a pierwszy w AG w TriCitytrail (82km bieg po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym) oraz skończyłem czwarty OPEN w Drake Wall Marathon w Pennsylvanii. Tym sposobem zgarnąłem kwalifikacje na Maraton Bostoński.

Od 2017 roku ponownie trenujesz triathlon, tyle że pod okiem Jacka Tyczyńskiego. Jak przebiega współpraca?
Z trenerem Jackiem znam się już dosyć długo. Razem byliśmy w kadrze wojewódzkiej, a później narodowej za juniora młodszego. Myślę, że to ma pozytywny wpływ na właściwe bodźcowanie zawodnika. Uważam, że nie jestem łatwym zawodnikiem do prowadzenia. Mam wiele pytań dotyczących treningu, by móc zrozumieć, że nie ma lepszego rozwiązania na ten moment, które mogą wyprowadzić z równowagi. Jednak z każdym rokiem lepiej się poznajemy wzajemnie. Dzięki temu popełniamy mniej błędów, a progres jest większy i przyjemniejszy.

ogrodnik

Przeczytaj też:

Fanatyk sportów wodnych w triathlonie

Jaki jest skutek wspólnej pracy?
Myślę, że nie mam, co narzekać. Idziemy pomału do przodu, stawiając na długofalowy rozwój. Więc w pierwszym sezonie głównymi startami były 1/8IM, które udało się wielokrotnie wygrać, czy stanąć na podium. W drugim roku startowym pościgałem się w konwencji z draftingiem, gdzie raz wygrałem, a potem stanąłem na podium Pucharu Polski U-23. Do tego zostałem mistrzem Polski w duathlonie U-23. W tym roku zadebiutowałem na 1/2IM w Gdyni, będąc trzecim amatorem, a pierwszym w kategorii i zdobyłem kwalifikację na Mistrzostwa Świata Ironman 70.3 2021 w St. George, Utah.

Ostatnim Twoim wyzwaniem był udział w Ninja Warrior. Dlaczego zdecydowałeś się na to?
Chciałem na własnej skórze przekonać się, jak trudny jest tor i z jakim stresem uczestnicy do niego podchodzą. Poza tym jestem cichym wielbicielem aktorstwa w kontekście zawodu. Móc przez chwilę poczuć się jak Brat Pitt, spełniło moje takie małe marzenie. 

Jak trafiłeś do programu?
Obejrzałem rok temu w listopadzie krótkometrażowe filmiki z programu. Zauważyłem, że jeszcze tego nie próbowałem w życiu. Więc wypełniłem sumiennie formularz zgłoszeniowy i w czerwcu otrzymałem zaproszenie na casting, który zawierał siedem przeszkód oraz krótki wywiad. Miesiąc później otrzymałem informację, że dostałem się do programu, który miał się zacząć niecałe trzy tygodnie później.

Jakie wrażenie na Tobie zrobiła ta cała otoczka programu?
Trochę irytujące jest bycie traktowanym jak więzień, czy zwierzę, gdy podczas swojego dwuminutowego występu tracisz 10 godzin na miejscu o jednym posiłku. Już nie mówiąc, że nie mogliśmy zbytnio wychodzić poza szatnie. Pewnie przez to nie wezmą mnie do kolejnej edycji, ale trudno. Poza tym później z zupełnie innej perspektywy spoglądasz na polskie programy, czy seriale. Jednak jak mówił mi jeden z dziennikarzy, sportowcy są generalnie bardzo dla siebie mili. Respektują się nawzajem, a nie jak to ma miejsce w np. Tańcu z Gwiazdami, X-Factor, czy inne.

Jakie masz jeszcze marzenie oraz ambicje związane z triathlonem?
Chciałbym poprawiać się z każdym rokiem, by być w stanie rywalizować z najlepszymi na dystansie 70.3, a pewnie i w przyszłości na pełnym dystansie, aby gdy będę już starym zgorzkniałym starcem w samotności, czekającym na śmierć, powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko, aby być najlepszą wersją siebie.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X