Roksana Słupek. Widziałam "spocone" oczy trenera
Maciej Mikołajczyk: Najpierw było pływanie, potem lekkoatletyka i biegi przełajowe. Triathlonem zaraził Cię Robert Strzałka. Można powiedzieć, że w tym sporcie zakochałaś się od pierwszego wejrzenia? Co robiłabyś, gdybyś nie została triathlonistką?
– Rzeczywiście zaczęło się od pływania. Lekkiej atletyki ani biegów przełajowych nigdy nie trenowałam, ale startowałam w zawodach międzyszkolnych. Pod tego typu zawody się nie przygotowywałam. Była to tylko zabawa i „obowiązek szkolny”, często jeździłam na nie zmęczona tuż po porannym treningu pływackim. Startowałam wtedy na dystansach: 600 metrów (podstawówka), 800 i w końcu 1500 metrów. W tamtym czasie dystanse te wydawały mi się długie. Gdy później zaczęłam startować w aquathlonach, gdzie bieg był na trzy kilometry, byłam delikatnie zdenerwowana. Ten dystans wydawał mi się strasznie długi, teraz z perspektywy czasu, wracając do tamtych chwil, śmieje się. Moi wuefiści w szkole podstawowej wysyłali mnie również na mecze piłki nożnej i ręcznej oraz koszykówki. Gdybym nie została wciągnięta do świata triathlonu, pewnie nadal bym pływała. Byłam bardzo „zżyta” z tą dyscypliną i decyzja o przejściu na triathlon nie należała do najłatwiejszych. Rzeczywiście triathlonem „zaraził” mnie mój pierwszy trener. Nie wiem jak to wyczuł, ale od samego początku mówił mi, że skończę właśnie w tym sporcie, a potem z niecierpliwością czekał aż rozpocznę tę przygodę.
– Podczas zawodów aquathlonu w Olsztynie doznałaś szoku termicznego, z pomocą przyszli Ci ratownicy, po czym jako pierwsza przebiegłaś linię mety. Takie zwycięstwa pamięta się chyba do końca życia.
– Z pewnością to zapamiętam i bardzo lubię do tego wracać. Ten start mimo „szoku termicznego” i mojej paniki, która mi wtedy towarzyszyła, wspominam bardzo dobrze. To tam po raz pierwszy, gdy zakładałam buty w strefie zmian, pomyślałam jak piękny jest to sport. Zabawne, bo w takiej sytuacji raczej rzadko przychodzą takie pozytywne myśli. Tamten start utkwił mi szczególnie mocno w głowie, nadal potrafię z dokładnością odtworzyć obraz kibicującego trenera i to jacy byliśmy tam radośni mimo słabej pogody i problemów w wodzie.
– Lubisz takie ekstremalne sytuacje?
– Ciężko powiedzieć, że się coś takiego lubi. Nie mogłam złapać powietrza, bardzo się bałam i nie wiedziałam co robić. Byłam wtedy bardzo młodą i kompletnie niedoświadczoną zawodniczką.
– Jesteś świeżo po zawodach Pucharu Świata w Ekwadorze. Egzotyczna pogoda i trudny klimat dały Ci się we znaki. To był twój najtrudniejszy start w tym sezonie?
– Od samego przylotu do Ekwadoru czułam, że coś jest nie tak. Mój oddech był bardzo spłycony, myślałam nawet, że mam na coś alergię. Nie był to dla mnie najtrudniejszy start, z racji tego, że przez kolkę, która towarzyszyła mi od początku biegu, nie mogłam biec szybko. Każda próba przyśpieszenia wiązała się z coraz większym kłuciem, przez co na mecie nie byłam maksymalnie zmęczona, tylko obolała. Po starcie byłam smutna, że przytrafiło mi się coś takiego na zawodach tak wysokiej rangi, w dodatku wtedy, kiedy wszystko wskazywało na naprawdę dobry wynik. Mówi się trudno, ale taki jest sport, a szczególnie triathlon. Trzeba liczyć się również z takimi sytuacjami, szukać przyczyny i zachować spokój. Z tym ostatnim było u mnie ciężko, ale starałam się myśleć o pozytywnych aspektach tego występu, a one niewątpliwie były.
– Jakie?
– Każdy zagraniczny start jest cenny, a Puchar Świata to okazja do ścigania się z najlepszymi zawodniczkami. Był to kolejny wyścig, gdzie lista była zapełniona. Podczas tego wyścigu rower był bardzo angażujący. Trener po przeanalizowaniu wykresu mocy był ze mnie zadowolony, a to mnie uspokoiło, bo oznaczało, że moje odczucia z wyścigu były adekwatne. Coraz lepiej czuję się w tej części wyścigu, a była ona z trzech najsłabsza, więc bardzo mnie to cieszy. Co lepsze, te trudności, które wiążą się z jazdą w dużej grupie, „przepychankami”, walczeniem o pozycje przed nawrotem, czy reagowaniem na próby zrywu, zaczęły przynosić mi coraz więcej frajdy. A może ta „frajda” wynika z tego, że coraz lepiej poznaję specyfikę nowej dla mnie dyscypliny, zaczynam ją rozumieć i czuję, że z każdym startem coraz lepiej się w niej odnajduję.
-We wrześniu pomimo wysokiej temperatury powietrza błysnęłaś świetną formą w Alanii, zajmując drugie miejsce w Pucharze Europy. Zawody te odbyły się na dystansie olimpijskim. Poczułaś wtedy, że twój upragniony start na igrzyskach jest w zasięgu?
– Po starcie w Alanii byłam bardzo szczęśliwa. Nie towarzyszyły mi tam myśli o realizacji mojego największego sportowego marzenia. Tam łezka w oku kręciła się na myśl, że ukończyłam pierwszy raz dystans olimpijski, że jeszcze niespełna dwa lata temu moim największym marzeniem był medal mistrzostw polski, a reprezentowanie kraju za jego granicami wydawało się bardzo odległym celem. Wokół planów, marzeń i ambicji, które wyłoniły się, kiedy przeszłam na triathlon, dla większości „pudło” w Pucharze Europy nie jest niczym szczególnym, ale dla mnie, dziewczyny, która przez prawie całe życie jako pływaczka, walczyła jedynie o dostanie się do finałów mistrzostw Polski, było to czymś wyjątkowym. Czasu na typowe świętowanie nie było. Chłopacy następnego dnia mieli wyścig, ale napływało do mnie mnóstwo wiadomości z gratulacjami. Czułam jak moi bliscy cieszą się razem ze mną i w ten sposób świętowałam sukces. W pokoju przywitało mnie wino i owoce od obsługi hotelu, które oczywiście czekało do końca sezonu.
– Jesteś po szkoleniu w wojsku. Co takiego dała Ci armia i bycie żołnierzem?
– Szkolenie w wojsku to na pewno jedna z rzeczy, którą dobrze zapamiętam. Nadal nie mogę uwierzyć, jak w tak krótkim czasie zaczęły się spełniać moje marzenia, bo właśnie wojsko było jednym z nich. Kiedy kończyłam gimnazjum, myślałam o liceum z profilem wojskowym, jednak prędko myśl tą musiałam odłożyć na bok, ze względu na pływanie. Chcąc kontynuować treningi, zostałam w szkole, której klub reprezentowałam od początku. Na razie nie dostałam etatu w wojsku, jednak dzięki szkoleniu mogę otrzymać szansę wzięcia udziału w igrzyskach wojskowych.
– Nie mogę nie spytać o dietę. Co w ciągu dnia spożywa Roksana Słupek?
– Jestem teraz w okresie roztrenowania, więc nie trzymam się ściśle diety. Przyjazd do domu i obiadki mamusi to część moich „wakacji”. W połowie sezonu nawiązałam współpracę z Healthy Center by Ann, a dietę układała mi Alicja Krajowska. Ze względu na częste wyjazdy, które są nieodłączną częścią naszej dyscypliny, najważniejsze jest wykształtowanie dobrych nawyków żywieniowych. Pierwszy raz mam rozpisaną dietę, ale nie są to konkretne przepisy, a wskazane produkty i ilości. To również jedna z rzeczy, których dopiero się uczę. Przyznam, że moją ogromną słabością są słodycze. Bardzo lubię pieczywo, a moim ulubionym śniadaniem jest tradycyjnie jajecznica, ale często robię ją na swój sposób, czasami ze szpinakiem, a czasami wrzucam tam pełno nasion podprażonych na patelni. Ostatnio zakochałam się w suszonych pomidorach, dlatego dodaje je niemal do każdej sałatki czy makaronu. W tym sezonie pierwszy raz zaczęłam korzystać z odżywek, przy cięższych treningach wspierają mnie produkty PowerGym.
-Jak zachęciłabyś młodzież, by poszła w twoje ślady? Czemu lepiej trenować triathlon, niż np. siatkówkę, czy piłkę nożną?
– Wydaje mi się, że sport ochrania młodzież przed wieloma zagrożeniami dzisiejszych czasów. Nie raz każdy słyszał, ze sport buduje charakter. Osobiście również tak uważam – kształtuje i sprawdza go. Triathlon jest przepiękną dyscypliną dla ludzi ambitnych i pracowitych. Wierzę, że wśród kolejnych młodszych pokoleń takich nie zabraknie. Uwielbiam spotykać się i rozmawiać z triathlonistami, bo większość to zakręceni, pozytywni ludzie. Widać to szczególnie wśród amatorów, którzy cieszą się każdym startem, życiówką czy treningiem. Bardzo mi się to podoba.
– Okres zimowy w Polsce zbliża się wielkimi krokami. Jak zamierzasz przetrwać tę porę roku? Jak wygląda w tym czasie trening młodej triathlonistki?
– Ten okres zimowy można powiedzieć, że będzie moim pierwszym w pełni triathlonowym, w nowym miejscu zamieszkania, z nową drużyną i nowymi miejscami do treningu. W planach mamy obozy, ale co, gdzie i kiedy jeszcze się klaruje, ze względu na studia i pojawiające się nowe możliwości. Czas zimowy wiąże się z pracą na trenażerze. Nie jest to jeden z moich ulubionych treningów, ale w tych miesiącach będzie bardzo ważny.
– Jak podsumujesz ten kończący się tegoroczny sezon?
– Ten sezon to najbardziej zakręcone miesiące mojego życia. Mało co dało się zaplanować z wyprzedzeniem i sama jestem w szoku jak wszystko się potoczyło. Sezon obejmował zimową kontuzję (diagnozy nie poznałam), przygotowania do matury, szkolenie wojskowe, pierwsze starty w elicie, pierwszy Puchar Europy i Świata, pierwsze tak dalekie podróże, wyprowadzka z domu i uczenie się samodzielnego życia. Bardzo wiele rzeczy w moim życiu się zmieniło. Było wiele przepięknych chwil, moja mama pierwszy raz mogła kibicować na zawodach międzynarodowych, pierwszy raz widziałam „spocone” oczy trenera, stawałam na linii startu z zawodniczkami, które ujrzałam tylko na zdjęciach i poznałam wielu wspaniałych ludzi. Pojawiło się też ogromne rozczarowanie i ból. Ten sezon miał w sobie chyba wszystko i choć momentami było bardzo trudno, to sezon ten był przepięknym czasem.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad z Roksaną Słupek przeprowadził Maciej Mikołajczyk, Triathlonlife.pl
Foto materiały prywatne