Biegałowie nakrecają się do ciężkiej pracy. Dzięku temu wystartują na Mistrzostwach Świata w Nicei. ROZMOWA
Co Was skłoniło do zajęcia się triathlonem?
Marek: Po okresie próbowania sił w biegach ulicznych, natrafiłem na informacje, że niedaleko naszego domu będzie rozgrywany Triathlon Gdańsk. Było to 2015 roku. Nie bardzo umiałem pływać. Nie miałem roweru, ale bardzo chciałem spróbować. Byłem zafascynowany formułą multisportu.
Marta: Kibicowałam Markowi podczas tego startu. Widziałam, ile radości mu sprawił. Od razu wiedziałam, że też chcę tego spróbować.
Dlaczego triathlon?
Marek: Po pierwszym starcie, od razu chwyciłem bakcyla. Same zawody były dość bolesne, ale niesamowicie ciekawe. Ciągle coś się działo na trasie. Nie było monotonii. Doświadczenie zupełnie inne, niż 3-4 godzinny bieg maratoński.
Jak wspominacie debiuty?
Marek: Z uśmiechem. Wystartowałem bez większego przygotowania. Pływanie to była walka o życie w pożyczonej piance. Część kolarską pokonywałem na nieswoim rowerze szosowym i pożyczonych butach SPD o cztery rozmiary za małych. Spektakularną próbę wejścia na rower z zamocowanymi butami i ich zgubienie, ponoć nagrała obecna wtedy telewizja. Potem pokazała w reportażu na zakończenie wiadomości.
Marta: Mój pierwszy start też nie obył się bez atrakcji. Na kilka dni przed debiutem na sprincie w Suszu, podczas pierwszej próby picia z bidonu, zaliczyłam szlif na rowerze. Startowałam ze sporymi ranami na ramieniu i nodze.
Czy odczuwałaś ból w trakcie startu?
Marta: Emocje były duże. Do tego stopnia, że w trakcie startu nic mnie nie bolało. Z wielkim uśmiechem wbiegłam na metę. Dopiero wtedy poczułam ból.
Czy wcześniej mieliście do czynienia ze sportem?
Marta: W szkole podstawowej trenowałam pływanie. Później szukałam aktywności dla siebie. Na dłużej zostało ze mną bieganie.
Marek: Jak tylko sięgam pamięcią, zawsze biegałem za mniejszą lub większą piłką. W szkole podstawowej trenowałem piłkę ręczną, także poza zajęciami szkolnymi. Dużo czasu spędzałem na boiskach oraz w siłowni.
Zobacz też:
Robert Karaś mistrzem i rekordzistą świata w podwójnym Ironmanie
Co sprawiało największe problemy w początkowej fazie przygody z triathlonem?
Marek: Chyba gospodarowanie czasem oraz łączenie tego z codziennymi obowiązkami.
Marta: Z początku trenowaliśmy zdecydowanie mniej. Z kolejnymi sezonami stopniowo zwiększyliśmy czas, który przeznaczamy na sport. Od tego momentu pasja zdążyła się solidnie rozwinąć. Dlatego poświęceń, aby realizować cele jest więcej. Ale też nauczyliśmy się lepiej zarządzać czasem.
W jaki sposób motywujecie się nawzajem do treningów oraz startów?
Marek: Zazwyczaj nie potrzebujemy motywacji. Lubimy to, co robimy. To wystarcza, żeby zrobić trening. Zdarzają się kryzysy. Zwykle one mijają po pięciu minutach od rozpoczęcia treningu.
Marta: Wzajemnie się wspieramy. Podziwiamy zapał tej drugiej osoby do treningu, mimo zmęczenia pracą czy innymi sprawami. To już wystarcza, żeby się zabrać do ciężkiej pracy i wykonać zadania treningowe. Poza tym kocham się ścigać. Ta miłość motywuje do pracy na treningu.
Wolicie wspólnie trenować, czy osobno?
Marta: Zdecydowanie wspólnie, gdy tylko jest taka możliwość.
Marek: Niestety, Marta pracuje w Warszawie, a ja w Gdańsku. Więc wspólne weekendy staramy się wykorzystać na wspólne długie treningi rowerowe. Zimą też, jak jest możliwość, kręcimy pod dachem na dwóch trenażerach obok siebie. To bardzo krzepiące.
Czy macie sportowy autorytet?
Marek: Jeśli chodzi triathlon, to moim autorytetem jest nasz Trener – Jakub Ruciński (Bike U Up – Europell). Maszyna, a do tego bardzo skromny i sympatyczny człowiek.
Marta: Inspirują mnie triathlonowe małżeństwa czynnych zawodników, którzy z sukcesami łączą życie rodzinne ze sportowym, np. Mirinda Carfrae i Timothy O’Donnel oraz Lucy i Reece Charles-Barclay.
Jakie elementy są jeszcze do poprawy?
Marta: Najwięcej pola do poprawy mam na rowerze. Tak naprawdę uczyłam się jeździć już jako dorosła osoba. Dopiero teraz, podczas mojego czwartego sezonu, przełamałam ogromną blokadę psychiczną. Zaczęłam pić z bidonu podczas jazdy. Wcześniej musiałam zatrzymać się na poboczu w trakcie zawodów na szybkie jedzenie. Później Marek wymyślił dla mnie patent z zamontowaniem lemondki bez padów. Wyłącznie do podtrzymania bidonu ze słomką, bo nie umiałam oderwać rąk od kierownicy. Brzmi komicznie. Dzięki niezliczonej ilości prób i wsparciu Marka, udało się zamknąć ten etap. Czuję się coraz pewniej i korzystam więcej z lemondki.
Marek: Zdecydowanie moją słabszą stroną jest pływanie. Odkąd trenuję, muszę się zmuszać, do tej trudnej dla mnie dyscypliny. Nadrabianie braków technicznych to ciężka robota. Choć po ostatnim udanym pływaniu podczas IM Gdynia, muszę przyznać, że mam coraz większą ochotę na ten typ treningu. Wtedy wyszedłem z wody wcześniej od Marty. Szkoda, że nie mogę pójść za ciosem i wskoczyć od razu do basenu. Teraz czekam, aż wygoją się rany po upadku na zawodach.
Co lubicie robić poza triathlonem?
Marek: Jest mnóstwo rzeczy, które uwielbiamy robić. Gdybym miał wybrać jedną, to byłoby to spędzanie wspólnie czasu.
Marta: I dobrze zjeść!
A macie jeszcze jakieś pasje?
Marek: Moją pasją jest sport, w tym szczególnie triathlon.
Marta: Uwielbiamy też podróżować i obejrzeć razem dobry film.
W jakim stopniu triathlon wpływa na życie prywatne?
Marek: Spora część naszego życia kręci się wokół triathlonu, treningów czy zawodów. Często odbywa się to kosztem innych spraw, jak spotkania z rodziną czy znajomymi. Choć staramy się wszystko nadrabiać, jak tylko to możliwe.
Marta: Mamy to szczęście, że oboje dzielimy tę samą pasję. Inwestujemy w nią podobną dawkę energii. Bliskie nam osoby akceptują naszą pasję. Wspierają nas i kibicują.
Ostatnio startowaliście obydwoje w Enea IRONMAN 70.3 Gdynia. Czy jesteście zadowoleni z tych zawodów?
Marek: Jestem bardzo zadowolony. Byłem świetnie przygotowany przez Kubę. Forma była wyborna. Mimo kontuzji Achillesa, z którą zmagam się od początku sezonu i kraksy na rowerze, osiągnąłem dobry wynik. Lepszy, niż zakładałem przed sezonem. Można śmiało powiedzieć, że gdyby zdrowie dopisało, byłoby znacznie szybciej. Na zawodach zostawiłem wszystko, co miałem. Z tego jestem najbardziej zadowolony. Tu należą się też podziękowania dla kibiców. Bo pewnie bez ich dopingu, nie udźwignąłbym problemów na biegu.
Marta: Ten start był dla mnie bardzo trudny. Słabsza predyspozycja dnia sprawiła, że okropnie wymęczyłam się psychicznie. Szczęśliwie udało się osiągnąć zakładany czas.
Kiedy teraz wystartujecie?
Marta: Oboje będziemy startować w Mistrzostwach Świata w Nicei już w najbliższy weekend.
Czy po Nicei, macie jeszcze plany na ten sezon?
Marek: Po Mistrzostwach Świata, ja kończę ten bardzo trudny dla mnie sezon. Moim priorytetem będzie doprowadzenie zdrowia do pionu. Jesienią usiądziemy do planowania nowego sezonu startowego.
Marta: Ja mam jeszcze w planie Duathlonowe Mistrzostwa Polski w Gniewinie. Po cichu myślę, o powalczeniu o nową życiówkę w maratonie.
Co chcielibyście jeszcze osiągnąć w tym sporcie?
Marek: Bardzo mnie ciekawi przesuwanie granicy możliwości organizmu. Rywalizacja na zawodach bardzo motywuje. Jednak samo trenowanie i bycie aktywnym na co dzień sprawia mi ogromna przyjemność.
Marta: Bycie aktywnym i zdrowym tak długo, jak się tylko da. Chciałabym doczekać startów w kategoriach 70, 80+.
Marek: A jeśli będzie to na Hawajach, nie będę wybrzydzał.
Czy rozważacie w przyszłości zmianę dyscypliny?
Marta: Oby nie było potrzeby. Triathlon jest bardzo wszechstronny. To ułatwia aktywność. Gdy coś dolega w nogach, można popływać. Kiedy boli łokieć lub bark, można pokręcić na rowerze. Lubimy także duathlony. One są świetnym uzupełnieniem i wydłużeniem sezonu triathlonowego w Polsce.
Czy w tym roku próbowaliście innych sportów?
Marek: Spróbowaliśmy w tym sezonie również swimrunu. To jest połączenie biegu przełajowego i pływania w parze. Bardzo nam się spodobał. Czekam na kolejne starty. Mam też rachunki do wyrównania z żoną, której ten sport szczególnie pasuje. Wygrała wszystkie dotychczasowe starty. Czasem pokonywała nawet wszystkich mężczyzn.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne
Czytaj także: