Rozmowa

Pokonał nowotwór i ukończył podwójnego Ironmana

Krzysztof Danków przeszedł chorobę nowotworową. Od tego momentu prowadzi inicjatywę „Masz jaja, idź na badania”. Niedługo po wyzdrowieniu pokonał podwójnego Ironmana. W przyszłym roku planuje wydłużyć dystans.

Czy przed triathlonem miałeś kontakt z innymi sportami?
Biegałem na trzy kilometry w jednym klubie. Tam trenowałem pół roku. Złapałem pewne szlify w podstawach biegania. Później spełniłem marzenie, kupując rower szosowy. Jednak jeździłem rekreacyjnie. To sprawiało mi frajdę. Większość tych dystansów pokonywałem w samotności. To jest też cecha, która pomogła mi w triathlonie.

Czy preferowałeś od zawsze bardziej sporty indywidualne?
Tak, kiedyś grałem w koszykówkę w szkole podstawowej. Jednak już w późniejszym wieku doszedłem do wniosku, że przebywanie samemu ze sobą sprawia mi olbrzymią przyjemność. Nie potrzebuję na co dzień grupy, która mnie motywuję oraz wzmacnia. Chociaż bardzo lubię ludzi i podobno jestem gadułą.

Kiedy zetknąłeś się z triathlonem?
W 2012 roku, kiedy wraz z małżonką natrafiłem na film z MŚ na Hawajach. Pokazywał osoby, które z najwyższych kategorii wiekowych walczyły z limitem czasu. Moją uwagę przykuł 81 -letni francuski doktor. Wcześniej kilkukrotnie pokonał już dystans Ironmana. Biegł, przewracał się, wstawał, ale się nie poddał. Nie chciał żadnej pomocy i dotarł do mety. To mnie zmotywowało do tego stopnia, że też postanowiłem to robić. Kiedy powiedziałem o tym żonie, to zaczęła się śmiać. Do tego powiedziała, że nie umiem pływać, co było prawdą. Jednak to mi nie przeszkodziło, żeby się nauczyć pływać.

Jakie kroki poczyniłeś w tej kwestii?
Następnego dnia wykonałem kilka telefonów. Dzięki temu uzyskałem kontakt do Pana Janka, który mógł mi dać kilka lekcji pływania. Okazało się, że był Mistrzem Polski Mastersów w pływaniu. Więc trafiłem do odpowiedniej osoby. Kiedy do niego zadzwoniłem i opowiedziałem, że chcę się nauczyć pływać, aby wystartować w triathlonie. Początkowo był przeciwny. Twierdził, że jest zapracowany, zmęczony, nie miał czasu i prawie jest na emeryturze. Odesłał mnie do kogoś innego. Jednak nie odpuściłem. Przekonałem go, że bez niego nie zrealizuję marzenia, czyli ukończenia pełnego Ironmana. Po długiej ciszy w słuchawce Pan Janek zgodził się na udzielenie 10 lekcji. Po kilku dniach byłem już na pierwszych zajęciach.

Jak przebiegały zajęcia?
To było okropne (śmiech). Pływaliśmy na basenie otwartym o długości 50 metrów. Dla mnie długość jednego basenu była kosmiczna. Nie zliczę litrów wypitej wody oraz tych stoczonych walk samym ze sobą. Jednak po siedmiu godzinach treningów udało mi się ostatkiem sił przepłynąć ciągiem pierwszy basem. W duchu czułem się jak Michael Phelps podczas wygranej na IO. Po 10 lekcji Pan Janek zaproponował, żebym wydłużał dystans i wykonywał ćwiczenia techniczne, jakie mi pokazał. Za rok umówiliśmy się na konsultacje i ocenę mojego postępu w pływaniu. W tym czasie sumiennie ćwiczyłem techniką, którą mi pokazywał. Z czasem było coraz lepiej. Kluczem była konsekwencja i działanie.    

Zobacz też:

Jakub Senkowski: Chcę ukończyć Hardą Sukę

Kiedy zadebiutowałeś?
Za namową kolegi wystartowałem na 1/8IM w Radkowie w 2014 roku. Dosłownie przed zawodami dowiedziałem się, że rywalizacja odbędzie się na górskich trasach. Więc to mocno mnie zaskoczyło. Jednak przez te dwa tygodnie mogłem jedynie psychicznie się przygotować do tego wyzwania. Cała trasa była wymagająca. Więc miałem ambitny debiut. Jednak najbardziej bałem się wody, bo było 500 metrów do przepłynięcia. Pływałem w otwartym akwenie. Do tego obecność innych ludzi. Miałem wrażenie, że chcą mnie utopić. Dostałem kilka kopniaków, bo nie wiedziałem też, jaką pozycję zająć w wodzie w czasie startu. Jednak udało się ukończyć ten dystans i powiedziałem sobie, że chcę więcej.

Co było dalej?
Pokonałem ponownie 1/8IM, ale potem systematycznie zwiększałem dystans. Z czasem już wiedziałem, jak zachowywać się w strefie zmian oraz kilka innych detali, które pozwalały polepszyć uzyskiwany czas. Następnie pokonywałem czterokrotnie 1/4IM. Potem połówka i 1/2IM w warunkach górskich. Więc systematycznie zwiększałem objętość treningową oraz pokonywany dystans na zawodach.

Na którym etapie życie zdiagnozowano u Ciebie chorobę nowotworową?
Wtedy miałem 38 lat. Byłem na etapie pokonywania 1/2IM i w planach miałem pełny dystans IM na moje 40 urodziny. Takie były plany. Jednak w moim życiu miały się odbyć inne najważniejsze zawody. O życie! Właśnie zdiagnozowano u mnie nowotwór. Momentalnie świat ugiął mi się pod nogami. Nie mogłem uwierzyć, że akurat mnie to dotknęło. Dbałem o siebie. Byłem aktywny fizycznie i zwracałem uwagę na żywienie oraz regenerację. Ciągle zadawałem pytanie: dlaczego ja i doszedłem do tego, że to pytanie jest ślepym zaułkiem. Odpowiedź na pytanie: dlaczego ja, brzmi: bo ty. Trzeba zaakceptować ten fakt i zaplanować, co dalej chcę z tym zrobić.

Od czego się zaczęło?
Zaczęło się od tego, że czułem ucisk na jądrze. Pierwszym domysłem było zwykłe obicie podczas jazdy na rowerze. Jednak ten dyskomfort trwał zbyt długo. Więc zacząłem chodzić do urologów. Pierwszy przepisał mi serie antybiotyków, co potem okazało się nierozsądne. Kolejny otwarcie mi powiedział, że to może być nowotwór. Potwierdził to badaniem manualnym. Kazał mi zrobić markery. Ciężko było wyjść z tego gabinetu na własnych nogach. Dotarło do mnie, że trzeba się z tym zmierzyć. Na moją niekorzyść przemawiały wyniki markerów. Wynikało z nich, że wszystko jest dobrze. Jednak ból się wzmacniał, a jądro powiększało. Poszedłem na różne konsultacje do radiologów. Każdy stwierdził obecność ciał nowotworowych. Kiedy miałem pewność do diagnozy, nie zwlekałem. Kluczem było uświadomienie sobie, że nowotwór jest śmiertelną chorobą. Więc walczysz lub poddajesz się i umierasz. Ja przyjąłem wariant walki.

Jak przebiegała?
Zacząłem regularnie jeździć do kilku lekarzy. Konsultacje trwały 7-10 dni. Brałem prywatnie wszystkie najszybsze terminy wizyt. Nie czekałem na NFZ. Każdy dzień zwłoki zagrażał mojemu zdrowiu. To były najważniejsze zawody w moim życiu. Okazało się, że to był nasieniak, czyli nowotwór złośliwy jądra. On bardzo szybko się rozprzestrzenia, ale daje duże szanse na wyleczenie. Po diagnozie zgłosiłem się na onkologię i po dwóch tygodniach wybłagałem przyjęcie do szpitala. Po chwili trafiłem na stół operacyjny. Usunięto mi prawe jądro. Potem okazało się, że to była właściwa decyzja. Uniknąłem rozprzestrzenienia się nowotworu do innych narządów. Na własnym przykładzie utwierdziłem się w tym, że kluczowy jest czas reakcji. Dlatego prowadzę inicjatywę: “Masz jaja, idź na badania”. Dzięki badaniom profilaktycznym zwiększamy szansę na zdrowie oraz życie. To jest kluczem w mojej akcji.  

Czytaj także:

Maciej Bych: Ukończenie IM hołdem dla zmarłej partnerki

W czym odnajdowałeś motywację do walki?
W chęci do życia i dla rodziny oraz realizacji własnych marzeń m.in.: pokonanie Ironmana. Miałem dużo projektów, które chciałem realizować. To nie był czas na załamywanie się tylko uporządkowanie tych kwestii zdrowotnych i realizację marzeń.

W jaki sposób walka z nowotworem odbiła się na Twojej psychice?
Chciałem być zdrowy i żyć. Wypowiedziałem wojnę nowotworowi. Wygrana dała mi olbrzymią radość, możliwość życia i realizacji marzeń oraz docenienia normalnych codziennych rzeczy, których wcześniej nie doceniałem. Dostałem nową szansę, której nie chcę zmarnować.

Ile trwała walka z chorobą?
Pierwsze bóle zaczęły się pojawiać w okresie lipiec – sierpień. 20 stycznia byłem na onkologii.

W jaki sposób choroba zmieniła Ciebie jako człowieka?
Na pewno jestem silniejszy. O wiele lepiej radzę sobie z błahymi problemami. Można powiedzieć, że rozwiązuję je na bieżąco. Moje spojrzenie jest dalekowzroczne oraz szersze. Zacząłem odczuwać radość z takich podstawowych rzeczy, jak możliwość wypicia porannej kawy. Mocno zmieniła się moja filozofia życia.

Jak zareagowałeś na informację o pokonaniu nowotworu?
Pamiętam, jak przyszedłem do lekarza. Powiedział, że miałem szczęście w nieszczęściu. Tym pechem był nowotwór złośliwy, a pozytywem tak szybkie pokonanie go i to, że nie mam przerzutów. To była bardzo dobra wiadomość.

Jak rozpoczął się powrót do aktywności, w tym triathlonu?
Powoli. Najpierw czekałem, aż wszystko zagoi się po operacji. Więc równe dwa miesiące nic nie robiłem. Ograniczałem się jedynie do spacerów. Następnie zacząłem regularnie nabierać rytmu treningowego. Bo wiedziałem, że 20 sierpnia jadę na zawody Ironman. Chciałem skończyć w wieku 40 lat ten dystans. Jednak nowotwór mi pokazał, że nie mam czasu na czekanie. Z czasem zwiększałem obciążenie treningowe. 0 godzinie 6 stanąłem na brzegu jeziora Borówna,  gdzie był start triatlonu na dystansie długim. Po 11:27:25 wbiegłem w Bydgoszczy na metę, trzymając się za ręce z moimi synami. To było naprawdę coś niesamowitego.

Ironman nie był Twoim jedynym marzeniem. Jak narodził się pomysł na pokonanie podwójnego?
Bardzo spontanicznie. Chciałem „się wydłużyć”. Szukałem nowych bodźców. Potraktowałem to jako niesamowitą przygodę i taką też była.

Przeczytaj też:

Hania Bakuniak pierwsza Iron Ice Women w Polsce

Czy przygotowania do tego startu znacząco się różnicy od treningów do Ironmana?
Zdecydowania tak.  Podwójny Ironman to zawody na małych pętlach. Rower to 120 pętli po 3 km, a bieg 1,6 km na 52 kółkach. Dodatkowo robiłem dłuższe rozjazdy rowerem do 9h oraz wydłużyłem wybiegania. U mnie w Opolu jest park Wyspa Bolko. Tam robiłem treningi rowerowe na pętli zbliżonej do tej z zawodów. Trenowałem też jazdę nocą, bo na zawodach miałem rowerem jechać także przez kilka godzin w nocy. Dlatego zaczynałem treningi przed czwartą rano i ze dwie godziny jeździłem na oświetleniu. Uczyłem się doświetlać zakręty oraz właściwie w nie wchodzić. Co chwilę zmieniałem pozycję z dolnej na górną na rowerze TT. Nie było nudy.

Kiedy stanąłeś na starcie?
29.08.2019  Ponievież na Litwie.

Jak przebiegał sam wyścig?
Bardziej podchodziłem do tego jak do niesamowitej przygody sportowej niż wyścigu. Choć trzymałem cały czas tempo. Podwójny Ironman to zawody w jedzeniu, piciu oraz współpracy supportu. Ze mną była żona i synowie. Spotykałem się z nim na rowerze średnio co 6 minut,  więc mieli co robić (śmiech).

Czy to był Twój największy wysiłek do tej pory?
Tak, ale pod kątem ciągłego wysiłku, bo zajęło mi to 27:23:00. Natomiast Główny Szlak Sudecki, który przebiegłem we wrześniu 2020 roku w 5 dni i 19 godzin, był olbrzymim wysiłkiem dla żołądka, stóp i organizmu, któremu brakowało snu.

Czy w przyszłości pokusisz się o start na jeszcze dłuższych dystansach?
Tak. Mam zaplanowany start w potrójnym Ironmanie oraz projekt 5 x IM dzień po dniu na 2022 rok. Plan był na maj 2020, ale przeszkodziła pandemia. Więc przełożyliśmy, bo 2021 rok jest już rozplanowany.

Jakie planujesz starty w tym roku?
Przebiegnięcie Głównego Szlaku Beskidzkiego 500 km z 22 000 m przewyższenia i chęć zmierzenia się ze Szlakiem Green Velo 1900 km. Tam jest zupełnie inna jazda rowerem niż w triatlonie. To będą szutry, piach i błoto. Więc muszę nauczyć się jeździć przełajowo. Cieszę się, że na treningach kolarskich będę uczył się nowych rzeczy i zdobywał nowe umiejętności.

Po pokonaniu nowotworu oraz spełnieniu marzenia, jakim było pokonanie Ironmana, jakie miałeś kolejne cele?
W pewnym momencie usłyszałem o górskim Ironmanie, czyli Diablaku. Więc chciałem go ukończyć. Do tego miałem zawsze zamiłowanie do gór. Dlatego rozpocząłem przygotowania do tych zawodów. Przede wszystkim dużo trenowałem podjazdy na rowerze oraz umiejętne zjeżdżanie w górach. W efekcie w 2018 roku stałem na mecie Diablaka na Babiej Górze i zmieściłem się w limicie czasowym. 

Jak zniosłeś najcięższy okres pandemiczny, zważając na Twoje zdrowotne przejścia?
Nie obawiałem się o własne zdrowie. Dostosowałem się do zaleceń oraz obostrzeń. To wszystko zaprocentowało dodatkowymi sześcioma kilogramami (śmiech). Jednak pozbyłem się już ich wracając do regularnych treningów. Do tego pandemia pokrzyżowała moje niektóre plany.

Dlaczego listopad jest ważnym miesiącem dla Ciebie?
Moje akcje są zawsze z jajem. Prowadzę inicjatywę: “Masz jaja idź na badania”. Ma ona na celu zwrócenie uwagi na regularną profilaktykę badań oraz dbanie o siebie. Akcja nabrała takiego rozpędu, że aktualnie jesteśmy w trakcie zakładania stowarzyszenia. Natomiast listopad to kolejna akcja z jajem lub wąsem, bo mam tutaj na myśli Movember. Przez cały miesiąc robię zdjęcia z różnymi osobami, na których mamy doklejone wąsy. Ma to zwrócić uwagę na regularną profilaktykę w kierunku nowotworów jąder i prostaty.

W jaki sposób można do nich dołączyć?
Śledzić moje akcje na FB: MaszJajaIdzNaBadania i się na bieżąco do nich dołączać. Jeżeli ma ktoś jakiś pomysł na wspólną inicjatywę to proszę o kontakt.

Dziękuję za rozmowę
Ja również dziękuję. Na koniec korzystając z okazji, zachęcam do regularnego badania się i dbania o siebie na co dzień. Bądźcie zdrowi!

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X