Rozmowa

Alicja Pyszka-Bazan: Chciałam sprawdzić się w ultra

Do zwycięskiego debiutu na podwójnym Ironmanie przygotowywała się z pomocą Roberta Karasia. Alicja Pyszka-Bazan opowiada o wymagającym starcie, a także o planach na drugą część sezonu.

Gratulację debiutu na podwójnym Ironmanie. Przyznam, że byłem w gronie osób, które sądziły, że polegniesz na bieganiu. Było ciężko?
Dowiaduję się w ostatnich dniach, że było wiele takich osób. Uważam, że moją tajemną mocą było to, że myślałam odwrotnie niż Wy. Od samego początku wierzyłam w to, że ukończę ten bieg. Tak też się stało. Jeśli mówimy o ultra, to są rzeczy z kategorii trudnych oraz wymagających. Myślę, że byłam na to przygotowana i wszystko wyszło zgodnie z planem.

Który moment był najgorszy na biegu?
Pierwszy raz miałam do czynienia z tak długim dystansem. Każdy debiut we wszystkim jest dużą zagadką. Wychodząc na bieg, byłam po kilkunastu godzinach wyścigu. To był najtrudniejszy aspekt tego etapu zmagań. Bieganie jest moją najsłabszą oraz najbardziej wymagającą płaszczyzną. Udało mi się biec do 49 kilometra. Później musiałam trochę maszerować i przeplatać to z truchtem.

Co najbardziej działało na Ciebie mobilizująco podczas trudniejszych chwil?
Zadedykowałam ten start mojej córce Sarze, która jest młodym sportowcem i trenuje tenis od kilku lat oraz startuje w turniejach. Chciałam jej pokazać, że nigdy nie należy się poddawać, nawet jeśli początek nie jest najlepszy. Mimo wszystko warto wierzyć i tkwić we własnych założeniach do samego końca. Czasem Sara ma tak, że w przypadku udanego pierwszego meczu, to w kolejnych nadal gra cudownie. Natomiast, kiedy zacznie słabiej, to często ma problem z dalszą motywacją. Dlatego Sara była z nami na miejscu, towarzyszyła mojej ekipie do późnych godzin i potem od rana. Dawała mi niesamowitą motywację, kiedy tylko ją widziałam na trasie.

Słyszałem od naszego wspólnego znajomego, że hasło: musisz cisnąć, żeby nie dać karmy hejterom, działało na Ciebie motywująco.
Były takie sytuacje, w których otrzymywałam informacje, że nie brakuje takich, którzy uważali, że nie ma szans na rekord i ukończenie wyścigu. Nie ukrywam, że to wzbudziła jakieś emocje, które postanowiłam przekuć na działanie. Dlatego muszę podziękować tym osobom, które zapaliły tę iskrę, abym jeszcze więcej energii włożyła w wyzwanie.

Jak oceniasz pływanie i rower?
Pływanie poszło mi rewelacyjnie. Czułam się świetnie. To moja najlepsza i najłatwiejsza dyscyplina, ale to był również początkowy etap wyścigu. Totalnie nie spodziewałam się innego scenariusza. Najważniejsze na pływaniu było pilnowanie jedzenia. Wiedziałam, że musiałam cztery razy się zatrzymać i zjeść, bo to może zaważyć na piątej czy szóstej godzinie wyścigu. W przypadku roweru to chyba wybrałam jedną z cięższych tras w przypadku wyścigów ultra. Pętla miała 8,8km i było na niej 12 zakrętów. Do tego zawody odbywały się przy otwartym ruchu ulicznym, a szerokość drogi wynosiła tylko, tyle co szerokość auta. Chwilami było sporego zamieszania. Nie było śmiechu i trzeba było zachować pełne skupienie. Pierwszy mini kryzys na rowerze pojawił się na 120 kilometrze. Myślę, że to wzięło się z tego, że właśnie tyle wynosiły moje najdłuższe treningi kolarskie. Po tym mój mózg sugerował, że wystarczy (śmiech). Kiedy poradziłam sobie z pierwszym,  to potem pojawiały się kolejne, ale za każdym udało się wygrać. Po zakończeniu roweru czekała na nas niespodzianka, choć byliśmy dobrze przygotowani i nasz namiot był solidnie zaopatrzony. Kiedy zeszłam z roweru, to doznałam szoku i pojawiły się zawroty głowy oraz wymioty. Przez 360 km kilometrów chyba jako jedyna ani razu się nie zatrzymałam. Nie umiałam się zorganizować z tymi zawrotami głowy. Ekipa ulokowała mnie w namiocie i próbowali walczyć z dolegliwościami.

Jaką rolę w przygotowaniach i tym wyzwaniu odegrał Robert Karaś?
Namówił mnie na ten start i obiecał mi, że pomoże w przygotowaniach. Pomysł debiutu w ultra narodził się podczas wspólnych wakacji w Hiszpanii. Robert powiedział mi, co mam robić w tygodniach poprzedzających wyścig. Miałam niczego nie wymyślać i trzymać się wskazówek. Zapewnił mnie, że wtedy się uda i tak też było. Na 10 dni przed startem dostałam od niego szczegółową rozpiskę, co mam robić każdego dnia.

Sukces ma wielu ojców. Kogo byś wskazała jako tego najważniejszego?
Trudne pytanie, na pewno nie byłoby możliwości wystartowania w Colmar, gdyby nie mój mąż. To, co wspólnie przeżyliśmy w ostatnich 2-3 miesiącach, to był kosmos. Ta spontaniczna decyzja o starcie w ultra na ten czas wywróciła życie do góry nogami. W trakcie samego wyścigu on i cała ekipa poświęcili się w 100 procentach na moim wyzwaniu. Jestem niesamowicie wdzięczna Jackowi, że pomógł mi i wspierał w tym wszystkim. Ogromne podziękowania należą się również całej ekipie, która poświęciła tydzień własnego życia, żebym mogła spełniać szalone marzenia.

Powtórzyłabyś to teraz?
Dzisiaj nie (śmiech). Minęło kilka dni od wyścigu, więc byłoby trochę za wcześnie na powtórkę. Spełniłam wszystkie założenia w podwójnym Ironmanie. W większości wyszło według planów. Myślę, że na razie na podwójnym nie będę próbować sił.

Są też inne rekordy na dłuższych dystansach. Chcesz iść drogą Roberta Karasia, który chce mieć na koncie rekordy świata na jak największej liczbie dystansów ultra?
Na razie towarzyszą mi zbyt duże emocje, żeby o tym mówić. Wstępnie nie planuję na dłuższych dystansach, choć zobaczymy, jak ułoży się życie.

Co w tym starcie było dla Ciebie najważniejsze?
Chciałam to przeżyć, bo wszyscy zawsze mówili, że ultra jest zupełnie czymś innym od zwykłego dystansu. Byłam ciekawa, z czym to się je. Chciałam przeżyć tę przygodę i sprawdzić, co znaczy ultra. Dzięki temu uświadomiłam sobie, do czego zdolny jest mój organizm. Pokazałam sobie, co potrafię. Aktualnie jestem najszybszą kobietą na świecie, na podwójnym Ironmanie. To dodało mi niesamowitej pewności siebie. To była też wspaniała przygoda z moim zespołem.

Czy to doświadczenie pomoże Ci w rywalizacji na krótszych dystansach?
Nie patrzyłam na to w takich kategoriach. Nie wiem, jak to przełoży się na krótsze dystanse. To jest zupełnie inny trening. W ultra nie ma intensywności, wszystko robi się luźno oraz w tlenie. Treningi są długie oraz monotonne. Mam podbudowaną bazę tlenową, ale chyba dzisiaj nie byłabym w stanie wystartować na połówce, bo nie robiłam tych intensywności.

Co dalej?
Jeszcze nie mogę nic powiedzieć, choć mam w głowie wstępny plan. Natomiast nie chcę na razie się nim dzielić, ponieważ w mojej głowie jest wiele emocji. To nie czas na deklaracje, ale na pewno zostaję w sporcie i będę w triathlonie.

Nadal trenujesz ze Marcinem Stanglewiczem?
Nie, nasze drogi szybko się rozeszły. Rozstaliśmy się po mistrzostwach świata w Utah. To była krótka przygoda. Do ultra przygotowywał mnie Robert, mówił, co mam robić. Myślę, że teraz będę potrzebować czyjeś pomocy, kiedy zdecyduję się na któryś z dystansów. Mam już kogoś w głowie, ale jeszcze nie zdradzam szczegółów.      

Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X