Sergiusz Sobczyk: W Nicei chcę się zrewanżować za Lahti
Mistrzostwa świata Ironman 70.3 w Lahti nie poszły po jego myśli. W mentalnej odbudowie pomogła mu żona. Sergiusz Sobczyk jest zmotywowany przez MŚ Ironman.
Nie kryłeś rozczarowania po zawodach w Lahti, czy po tych kilku dniach opadły już nieco emocje?
Było rozczarowanie i smutek, a teraz jest złość i chęć rewanżu. Idę w dobrym kierunku! Emocje opadły, aktualnie myślami jestem już na mistrzostwach świata Ironman.
Co Cię najbardziej rozczarowało w Finlandii?
Miałem satysfakcjonujący wynik w garści. Miałem start, w którym wszystko szło zgodnie z założeniami. Rozczarowanie to finalny wynik na mecie, dokładnie to, co zdarzyło się w drugiej połowie biegu.
Jak sam opisywałeś w mediach społecznościowych, do pewnego momentu wyścigu wszystko szło zgodnie z planem. Kiedy rozpoczęły się problemy?
Tak było. Problemy zaczęły się na początku drugiej pętli, kiedy poczułem, że obraz przed oczami zaczyna mi się rozjeżdżać. Nogi czuły się dobrze, zaś organizm zaczął słabnąć.
W którym momencie poczułeś największe zwątpienie w sens dalszej rywalizacji?
Myślę, że był to moment, w którym minął mnie Janek Popławski. Wybiegając na drugą pętlę, byłem drugi, z przewagą ponad minuty nad trzecim. Kiedy minął mnie Janek, który wiedziałem, że jest na 5-6 pozycji, posypałam się mentalnie. Nie ze względu na przegrany pojedynek z Jankiem, a fakt, że wypadłem z TOP3. W zasadzie chyba zdawałem sobie sprawę z tego, że rywale mnie dogonią, ale wspomniany moment był moim gwoździem do trumny.
-
Zobacz też: Z Legii Cudzoziemskiej do triathlonu
Jakie masz ostatnie wspomnienie z samego wyścigu?
Chyba widok trenera Tomka Kowalskiego pod koniec etapu biegowego. Poczułem, że go zawiodłem, że to wszystko moja wina. Z mety niewiele pamiętam.
Czy z perspektywy czasu odkryłeś lub domyślasz się, co było przyczyną nagłego osłabienia organizmu?
Zapewne nie jest to jeden czynnik, a kwestia kilku małych kwestii. Pewna hipotermia organizmu, może lekkie odwodnienie. Na początku tygodnia startowego miałem jednodniową „jelitówke”, ale po niej czułem się zupełnie normalnie. Nie wiem, czy mogła mieć wpływ. W zasadzie raz na jakiś czas każdemu, nawet najlepszym zdarzają się nieudane starty. Frodeno, Blummenfelt, Iden, Ditlev, nawet top światowy. Może trafiło tym razem na mnie.
Kto Ci najbardziej pomógł po wyścigu w odbudowaniu się pod względem mentalnym?
Żona, zdecydowanie moja Ewunia. Czuję w niej moje oparcie. Ona sama zawsze idealnie potrafi zareagować. Tym razem przytuliła, innym razem wykopie z łóżka na trening, kiedy po budziku się nie podnoszę. Otrzymałem również bodaj setki wiadomości wspierających po tym starcie. To wszystko miało spory wpływ, za co dziękuję. Sam jestem jak karaluch – przetrwam wszystko. Tym razem szybko się otrzepałem i przekłułem to w motywację do działania.
Jak wyglądają obecnie przygotowania do Nicei?
W zasadzie zdecydowana większość już za mną. Dziś skończyłem ostatni solidny trening zakładowy, z bieganiem w okolicach tempa IM. Jest dobrze. We wtorek wylot do Francji i do niedzieli kilka pobudzeniowych jednostek.
Z jakimi oczekiwaniami pojedziesz do Francji?
Zaliczenia dobrego, równego startu. Wiem, że cholernie dobrze trenowałem w tym roku. Wiem, że stać mnie na dobry wynik. Tak będzie, jednak dopiero po tym jak dam dobry, równy wyścig.
Czy wybiegasz myślami dalej poza zawodami w Nicei?
Powoli. Trochę myślę o zakończeniu triathlonowego sezonu w Turcji, gdzie mógłbym zmierzyć się z szybką trasą i rywalizacją o zwycięstwo open całych zawodów (do tej pory nie było tam kategorii PRO). Zobaczymy po Nicei.
Czego Ci życzyć przy okazji zawodów we Francji?
Żebym miał możliwość bez przeszkód dać z siebie to, co wytrenowałem.
Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne