Rozmowa

Tomek Kowalski musiał mnie jeb*** w łeb

Marcin Konieczny kończy po 15 latach triathlonową przygodę. Choć nie wyklucza, że na jakiejś imprezie, na starcie się pojawi. Teraz koncentruje się na biciu rekordów w bieganiu. Mówi o najtrudniejszych i najpiękniejszych chwilach w triathlonie, a także o tym, który z trzech hawajskich startów dostarczył najwięcej emocji.

Wygląda na to, że jesteś jedynym Polakiem, który przywiózł dwa medale z Hawajów. Jak się z tym czujesz?
Dobrze, choć przestałem się porównywać z innymi pod tym względem, że jestem pierwszym Polakiem czy coś podobnego. A kiedy pomyślę jak wyglądał ten wyścig i to, że w ogóle go skończyłem jest dla mnie dużym osiągnięciem i wtedy czuje się jeszcze lepiej. 

Co to znaczy „wiem, jak wyglądał ten wyścig”?
Podam tylko jedną ilustrację, bo też nie chcę wracać z jakąś dogłębną analizą do tego startu. Jakbym nie zobaczył Tomka Kowalskiego na cztery kilometry przed końcem, choć powiedzenie zobaczył, też nie jest do końca adekwatne, bo ja już wtedy niewiele widziałem i słyszałem, i gdyby mnie nie “jebnął w łeb”, to bym nie ukończył tego wyścigu. Byłem zmasakrowany i to był już taki moment, że  nic nie pomagało. Założyłem sobie, że nie mogę iść. Gdybym to zrobił, to oznaczałoby dla mnie koniec wyścigu. Musiałem się okropnie mobilizować, aby tego nie zrobić i dotrzeć do mety. 

(Marcin Konieczny po przekroczeniu mety został zniesiony prze wolontariuszy, a następnie trafił do namiotu medycznego, gdzie podano mu kroplówkę – dop. red.) 

Czy jest jakaś nuta zawodu, że nie udało się wygrać?
Wyłączyłem takie myślenie. Gdybym wszedł w tryb analizy, to byłoby parę rzeczy w ciągu 12, czy 24 miesięcy, które mógłbym poprawić. Z tego względu, że nie będę już uprawiać triathlonu, to nie chce mi się analizować.

Czy decyzja o skończeniu triathlonowej przygody jest ostateczna?
Tak, ta decyzja zapadła już jakiś czas temu.

Prawdą jest, że teraz przerzucisz się na bieganie i próby uporania się z kilkoma rekordami świata 50-latków?
Świata to nie, bo tu jednak nie mam szans, patrząc na wyniki chociażby Kenijczyków. Myślę, że jeśli chodzi o rekordy Polski 50-latków, to są w moim zasięgu. Najtrudniejszy będzie ten w maratonie, ale na krótszych dystansach są w zasięgu. Będę walczył.

Jak będą u Ciebie wyglądać najbliższe tygodnie?
Właściwie tak, jak wszystkie tygodnie po każdym jesiennym starcie w triathlonie. Roztrenowanie, przygotowania do imprez wiosennych. Jesienią planuję start w maratonie. Chciałbym przygotować się do niego latem. Szykowanie się do maratonu na wiosnę jest dużym wyzwaniem. Nie wiem też, czy będą szkolenia online. W związku z tym nie wiem, czy będzie mnie stać, aby pojechać do Portugalii, żeby tam trenować i szkolić. Za bardzo nie uśmiecha mi się bieganie w śniegu.

Można powiedzieć, że już z tego wyrosłeś.
Tak (śmiech). Po pierwsze, trochę z tego wyrosłem, a po drugie, to stwarza duże niebezpieczeństwo kontuzji. Z jednej strony zdaję sobie sprawę z tego, co mówię, że nigdy nie będę robić triathlonu. Choć wystarczy, żebym złapał kontuzję wynikającą z biegania, to od razu wsiadam na rower, bo nie wytrzymam bez aktywności.

Dojdzie do tego jakieś pływanie, charytatywna akcja i okaże się, że gdzieś zobaczymy Cię na zawodach.
Tak, wydaję mi się, że jeśli mówimy o akcjach charytatywnych, to oczywiście, że wystartuję. Natomiast to nie będzie start w moim znaczeniu, czyli to nie będzie ściganie się, robienie wyników tak jak do tej pory.

Czyli Ewa nie musi się obawiać, że będziesz wyglądać jak sprzed kilku lat, kiedy zaczynałeś przygodę z triathlonem?
Nie. Już nigdy nie będę tak wyglądać.

Nie będzie tak, że przytyjesz i będzie Ci z tym dobrze?
Nigdy. Z dwóch powodów. Pierwszy to taki traumatyczny. Kiedy pisałem podsumowanie, dlaczego kończę z triathlonem, to trochę odniosłem się do mojego ojca, ale przede wszystkim do takiego poczucia za nastolatka, kiedy to patrzyłem w lustro i byłem zawstydzony tym, jak wyglądam. W związku z tym, że teraz nie jestem tym zawstydzony, to wydaję mi się, że nigdy nie doprowadzę do takiego wyglądu, co kiedyś. Drugą rzeczą jest jedno z doświadczeń, kiedy zaczynałem w tym roku współpracę z dietetyczką. Uświadomiła mnie, że można trzymać dobrą wagę, schudnąć, a niekoniecznie trzeba się dużo ruszać. Mam nawet takie obserwacje osób, które śledzę, że ograniczyły wysiłek fizyczny, a mimo to mocno schudły. Więc to jest kwestia zbilansowanej diety.

Ile lat wyszło Ci trenowania triathlonu?
Trenowałem od 2007 roku, czyli 15 lat.

Gdybyś miał wskazać najpiękniejsze momenty tej przygody z triathlonem, to co to by było?
Na pewno moment, kiedy podszedłem do stanowiska Training Peaksa w 2017 roku na Hawajach, po wbiegnięciu na metę, aby dostać czapeczkę. Wraz z nią dostawało się informację o miejscu. Pani, podając czapkę i wypisując dyplom, spojrzała się na mnie i powiedziała: ooo World Champion!!! Wtedy zrobiło mi się miło. Fajnym doświadczeniem było też wygranie w Borównie, bo to okazało się zaskoczeniem dla mnie, ale także dla wielu osób. Niektóre z nich na mecie przekonywały mnie nawet, że powinienem przebiec jeszcze jedno kółko. Oprócz takich akcji pt. wygrywam, to takich wspomnień było mnóstwo.

W ciągu tych 15 lat w triathlonie poznałeś wielu ludzi, którzy obecnie są Twoimi przyjaciółmi. Co jeszcze dał Ci ten sport? 
Triathlon nauczył mnie wielu rzeczy. Zorganizowania oraz planowania, czy rozszyfrowania własnej głowy. Zaczynam nawet myśleć o takim projekcie, żeby rozpocząć komercyjną pracę związaną z ludźmi, którzy mają wyniki, ale nie idzie to w parze z głową.

Triathlon na pewno dał mi dużo pewności siebie, nauczył mnie także nie myśleć tylko o sobie. Pokazał, że sport pozwala robić dużo fajnych rzeczy np. akcje charytatywne. Jestem dumny też, że potrafię wyjść z takiej bańki pod tytułem, że jeśli coś mi nie odpowiada, to nie muszę się zgodzić, aby  to reklamować. Udało mi się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat nie wypuszczać informacji do przestrzeni publicznej o jakimś produkcie tylko dlatego, że ktoś mi za to zapłacił albo dał do przetestowania. Jeśli coś jest słabe, to po prostu piszę do tej osoby, żeby lepiej tego nie robić, bo to nie jest coś, pod czym się podpiszę. Mówię tutaj z perspektywy social mediów. Nauczyłem się tego i wielu producentów nie ma problemu z tym, żeby usłyszeć taki komunikat.

Czyli nie znikniesz z social mediów?
Tak, z jednej strony liczę na to, że New Balance przedłuży ze mną umowę, co będzie oznaczać pewne zobowiązania związane z promowaniem tej marki. Nie mam też takiego ciągu do social mediów. Jak trzeba było robić dużo szumu wokół akcji charytatywnych, to działania takie były potrzebne. Ale dzisiaj, po kilku latach takiej działalności wiem, że nie muszę przeginać z taką aktywnością, a ludzie mają inne sposoby na spędzenie wolnego czasu, niż czytanie tego co napiszę. Myślę, że to wszystko naturalnie zacznie wygasać. Jeśli będę miał coś ciekawego, oczywiście, że to wrzucę. Kończy mi się też pomysł na działalność klubu Niemaniemogę i myślę, że czas powoli “odpływać”, ale w takim znaczeniu, że nie zlikwiduję profilu, ale będę działać tam sporadycznie.

Mówimy o pozytywach w tej 15 letniej przygodzie z triathlonem. A co było najtrudniejsze?
Patrzę na to raczej z perspektywy pozytywnych doświadczeń. Na pewno były sportowe porażki i popełnione błędy, ale mam wrażenie, że każdy z nich opisałem bezpośrednio po starcie. Gdybym tak spojrzał i powiedział, że żałuję tych 15 lat, to byłbym nie fair. Nie żałuję ani jednego dnia. Może można było jeszcze więcej wyciągnąć z tej mojej triathlonowej przygody. Często zadawałem sobie pytanie, czy nie zacząłem za późno trenować. Z drugiej strony nie wiadomo, czy gdybym wcześniej zaczął, to wytrzymałbym tyle lat. Raczej nie patrzę na ciemne strony, bo nie było ich wiele lub ja nie chcę ich dostrzegać.

Czy Ewa cieszy się, że teraz będziecie mieli trochę więcej czasu dla siebie?
Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat. Na pewno będzie więcej czasu netto, ale nie mam pojęcia, czy będziemy spędzać go więcej ze sobą. Bardzo możliwe, że wróci mi przedcovidowa forma pracy i będę wyjeżdżał na szkolenia, tak jak było przed pandemią i ciągle mnie nie będzie.

Który start na Hawajach dostarczył Ci więcej emocji?
Najwięcej emocji dostarczył mi start na Hawajach w 2012, kiedy pojechałem tam pierwszy raz. Wtedy na całego wchłaniałem magię mistrzostw świata. Pięć lat później wiedziałem już, że to komercyjna impreza, a w tym roku pojechałem tam, żeby odhaczyć start i zrealizować plan. Nawet nie pojawiłem się na paradzie narodów. Zdawałem sobie sprawę, że każde wydarzenie wokół mistrzostw, to po prostu jedna wielka komercja, która zmierza do zachęcenia się do wejścia do sklepu i wydania kasy. Oczywiście można było pojawiać się na paradzie narodów, niekoniecznie coś tam kupując, ale chciałem skoncentrować się na starcie. Zdawałem sobie sprawę, że to są moje ostatnie zawody.

Czego Ci życzyć?
Zdrowia, ze wszystkim innym poradzę sobie.

Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: Olga i Tomasz Kowalski

  
       

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X