Zwycięstwo to nie wszystko. Monika Jadczak wie, co poprawić przed kolejnymi startami

W jakim nastroju opuszczałaś Rumię po mistrzostwach?
Z Rumi wyjeżdżałam niesamowicie szczęśliwa i wzruszona. Zwycięstwo w Mistrzostwach Europy AG to spełnienie jednego z moich sportowych marzeń. Czułam, że wszystkie godziny spędzone na treningach, poświęcenia i wyrzeczenia miały sens. Ten weekend dał mi ogromną satysfakcję, ale też dodatkową motywację na kolejne miesiące sezonu.
Z jakimi oczekiwaniami stawałaś na starcie?
Zdecydowanie z dużym respektem wobec rywalek i dystansu. Wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana, ale też miałam świadomość, że w takiej stawce wszystko się może zdarzyć. Moim celem było pobiec mądrze taktycznie i po prostu dać z siebie wszystko. Nie chciałam się podpalać. Skupiałam się na realizacji założeń oraz konsekwentnym wyścigu.
Jak wyglądał wyścig z Twojej perspektywy?
Pierwszy bieg (10 km) zaczęłam spokojnie. Wiedziałam, że nie mogę iść za tłumem i dać się ponieść emocjom. Miałam założone tempo 4:15–4:20 min/km, ale czułam się na tyle dobrze, że biegłam szybciej – finalnie wyszło średnio ok. 4:03 min/km. Z każdym kilometrem przesuwałam się do przodu i już na pierwszej strefie zmian byłam druga w kategorii. Rower był kluczowy. Pogoda nie rozpieszczała. Było chłodno, wietrznie, a z czasem moje nogi zaczęły naprawdę mocno marznąć. Mimo to jechało mi się dobrze. Po około 15 km dogoniłam rywalkę i objęłam prowadzenie. Mimo jednej małej przygody (musiałam się zatrzymać, bo opaska spod kasku zsunęła mi się na oczy) udało mi się zbudować około 2,5 minuty przewagi przed ostatnim biegiem. Niestety druga strefa zmian była słaba. Nie czułam nóg, miałam problem z włożeniem butów biegowych i znów straciłam trochę cennych sekund. Drugi bieg (5 km) to już była głównie kontrola. Wiedziałam, że mam bezpieczną przewagę, więc nie musiałam ryzykować. Tempo i tak było niezłe, choć organizm dał o sobie znać – pod koniec złapała mnie kolka. Na szczęście do mety był już tylko kilometr. Finalnie zostałam Mistrzynią Europy AG!
Co było dla Ciebie najbardziej wymagające podczas wyścigu?
Zdecydowanie warunki pogodowe na rowerze. Marznące nogi, zimny wiatr, to było wymagające, ponieważ nie wiedziałam, czy jadę według założeń albo o wiele wolniej. Mimo wszystko udało się zachować koncentrację i doprowadzić wyścig do końca zgodnie z planem.
Jakie wnioski wyciągnęłaś po ME w kontekście dalszej części sezonu?
Po tym starcie wiem, że jestem na dobrej drodze, ale też są elementy, które trzeba poprawić. Technika w strefie zmian, lepsze przygotowanie do startów w chłodzie, utrzymanie tempa pod presją. To wszystko będę dopracowywać. Zwycięstwo dało mi pewność siebie, ale też świadomość, że nie mogę ani na chwilę odpuścić.
Jakie są główne punkty w harmonogramie na ten sezon?
Najważniejszym punktem będą Mistrzostwa Świata w Pontevedrze pod koniec czerwca. Wystartuję w dwóch konkurencjach, ale jeszcze nie będę zdradzać w jakich. Po drodze treningowo wystartuję w Żninie oraz w Ślesinie. W lipcu wystartuję w Bydgoszczy, a na resztę sezonu jeszcze nie mam planów. Mam sporo pomysłów, ale potrzebuję więcej czasu na przemyślenia.
Co chciałabyś jeszcze szczególnie poprawić?
Zdecydowanie strefy zmian. Każda sekunda jest na wagę złota, a wiem, że tam jeszcze mam sporo do zyskania. Do tego jazda na rowerze przy trudnych warunkach. Chcę lepiej zarządzać energią, nawet gdy warunki nie są idealne.
Kiedy będzie można Cię zobaczyć na trasie kolejny raz?
Już niedługo. Za miesiąc wystartuję w Żninie na dystansie ⅛ IM. Będzie to pierwszy triathlon w tym sezonie, więc nie mogę się doczekać!
Czego życzyć na dalszą część sezonu?
Na pewno zdrowia, ponieważ na przełomie grudnia i stycznia mocno mnie ograniczyło w treningach, a nawet w codziennym funkcjonowaniu. Oprócz tego, życzyłabym sobie utrzymania motywacji, tej wewnętrznej iskry, która sprawia, że codziennie wstaję i idę na trening, nawet gdy pogoda nie sprzyja, a zmęczenie daje się we znaki. Potrafię mieć chwile zwątpienia w to, co robię a w dodatku lubię czasem poleniuchować. Dlatego przyda mi się dodatkową motywacją. Trochę sportowego szczęścia też oczywiście się przyda.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
fot. materiały prywatne