Rozmowa

Łukasz Sosnowski: Czuję się mocno sponiewierany

Osiągnięty wynik w Samorin brałby w ciemno przed zawodami, a po wyścigu odczuwa niedosyt. We wrześniu czeka jeszcze Łukasza Sosnowskiego ważny start.

Z jakim nastawieniem jechałeś do Samorin?
Do Samorin pojechałem dobrze się bawić. To znaczy w sobotę zobaczyć z bliska The Collins Cup, a w niedzielę dać z siebie 100 procent na trasie The Championship.

W jakiej byłeś formie przed zawodami?
Po połówce w Gdyni złapałem jakieś przeziębienie. Nie udało mi w pełni wykorzystać tygodni pomiędzy wyścigami. Niemniej w tym sezonie czuję się dość mocny i podobnie było też w niedzielę.

Czy to był jeden z najważniejszych celów na ten sezon?
Decyzję o wystartowaniu w Samorin podjąłem na tydzień przed Gdynią, kiedy ostatecznie zdecydowałem że, ze względu na trudności w podróżowaniu do Stanów, odpuszczam start w St George. Można powiedzieć, że start na Słowacji był moim „planem B”.

Jakie wrażenie zrobiła na Tobie otoczka i organizacja zawodów?
Poziom organizacji nie odbiegał od dobrych standardów, jakie widzimy w Gdańsku, czy w Gdyni. To, co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, to duża otwartość / inkluzywność organizatorów. Przykładowo: pakiety startowe można było odbierać na kilka dni przed. Od piątku do niedzieli dla uczestników imprezy był dostępny basen i bieżnia lekkoatletyczna.  Strefa zmian znajdowała się ledwo 100 metrów od parkingu, a wjazd i wyjazd z terenu ośrodka był otwarty przez cały czas trwania imprezy. Wolontariusze byli pomocni, a ochrona jeśli była, to starała się być „niewidoczna”.

Jak przebiegała sama rywalizacja z Twojej perspektywy?
Myślę, że moje odczucia w dużym stopniu pokrywają się z tym, co już powiedzieli inni rodacy, startujący w niedzielę. Pływanie było jednym z najtrudniejszych w mojej triathlonowej przygodzie. Byłem zdruzgotany jak na bojce nawrotowej spojrzałem na zegarek i nie mniej jak wychodziłem z wody. Ten etap kosztował mnie dużo sił. Pewnym zaskoczeniem było to, że na rowerze częściej, niż to bywa u nas zdarzało mi się być wyprzedzanym. Można to różnie interptetować, ale wydaje mi się, że poniekąd świadczy to również o poziomie zawodów. Szybka pętla po autostradzie okazała się wymagająca ze względu na silny wiatr. Inaczej niż na pofałdowanej trasie w Gdyni, tutaj trzeba było dobrze się złożyć i bez chwili wytchnienia równo przebierać nogami – niezależnie od kierunku w którym wiało. Dmuchało tak, że w stronę Bratysławy jechałem około 35kmh, żeby po nawrocie wyciągać 50kmh. Jeśli woda zabrała mi dużo sił, to rower wcale nie mniej. Przeskoczyłem parę oczek w górę. Co warto wspomnieć, że poza jednym incydentem, który szybko się wyjaśnił, nie było widać draftingu.

Jak było na ostatniej części wyścigu?
Wychodząc na bieg, liczyłem na tempo podobne do tego, jakie udało mi się osiągnąć w Gdyni (<4:00/km). Bardzo szybko poczułem, że krok nie jest tak lekki jak jeszcze 3 tygodnie wcześniej. Dwa poprzednie etapy spowodowały większe spustoszenie niż zwykle. Najtrudniejsze było ostatnie 15 kilometrów.

W jakim stopniu udało się zrealizować przedstartowe założenia?
„Just another race” – bardzo polubiłem się z dewizą, którą od niedawna powtarza nam Tomek Spaleniak, a która oryginalnie pochodzi od Bretta Suttona z którego metod czerpiemy. W myśl tego, to miał być po prostu kolejny mocny wyścig. Bez założeń odnośnie miejsca na mecie albo czasu. I takie podejście okazało się słuszne, bo siłę stawki można było ocenić dopiero w trakcie rywalizacji. Wynik był uzależniony w dużej mierze od warunków (fala i prąd podczas pływania, wiatr na rowerze).

Jakie masz spostrzeżenia po zawodach?
W dużym skrócie, czuję się trochę jak po debiucie w triathlonie. Mocno sponiewierany, ale chcę tam wrócić!

Czy jesteś zadowolony z wyniku?
Zająłem szóste miejsce w kategorii wiekowej. Przed wyjazdem brałbym ten wynik w ciemno.  Natomiast po zawodach czuję pewien minimalny niedosyt. Dałem z siebie wszystko, ale jednocześnie, nie wiem, czy odpuszczając trochę rower, nie byłbym w stanie pobiec trochę lepszym tempem po wymagającej trasie i ostatecznie na mecie zameldować się szybciej? Teraz się nie dowiem. To są rzeczy, których wciąż się uczę. Z perspektywy tego że były to moje pierwsze mistrzostwa i zebrałem ciekawe doświadczenia, jestem zadowolony.

Dzień wcześniej odbył się Puchar Collinsa. Czy miałeś okazję spotkać triathlonistów ze światowej czołówki?
The Collins Cup zasługuje na osobny artykuł. W dużym skrócie: jestem zachwycony! Oryginalna formuła wyścigu okazała się niebywale atrakcyjna dla obserwatorów na miejscu,  bo praktycznie co chwilę mogliśmy obserwować zawodników. Ustawiając się przy trasie lub na trybunach, dosłownie na wyciągnięcie ręki mieliśmy największe gwiazdy tego sportu. A kto wiedział, że w piątek o 11:00 jest briefing, ten miał nawet okazję uciąć sobie krótką pogawędkę z idolami. W kontekście zawodników: przypomniałem sobie, że – mimo iż szybsi – to dalej są ludźmi podobnymi do nas. Na śniadanie jedli tą samą jajecznicę z bekonem, a na trasie też zdarzały im się potknięcia.

Co dalej?
We wrześniu wybieram się jeszcze na mistrzostwa Europy AG na dystansie olimpijskim. Patrząc za okno, liczę że pogoda w Hiszpanii pozwoli nieco przedłużyć lato.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X