Rozmowa

Wystartuje w mistrzostwach świata po złamaniu obojczyka

Ola Korulczyk powróciła do treningów na początku września, 1,5 miesiąca po wypadku. Przygotowywała się do głównego punktu sezonu, czyli mistrzostw świata w Abu Dhabi.

Jak przebiegająły Twoje przygotowania do MŚ na dystansie olimpijskim w Abu Dhabi?
Ten sezon był wyjątkowo trudny. Dlatego obecnie skupiam się na pojedynczym treningu, pojedynczym dniu. To nie ja mam ten proces widzieć jako całość, tylko mój trener – Marcin Fabiszewski. Przez masę przygód i problemów staram się kierować energię na pojedyncze cegiełki, które mogę dokładać, by każdego dnia wspinać się coraz wyżej. Jednak przez to, że nie ścigałam się praktycznie od połowy lipca, nie wiem zupełnie, czy wszystko to, co robię na treningach, przełoży się na zawody. Czuję się silniejsza niż kiedykolwiek, oby tylko głowa nadążyła (śmiech).

Czy to Twój główny punkt na ten sezon?
Zdecydowanie tak. Ten sezon był dla mnie bardzo słodko-gorzki. Kwalifikacja na mistrzostwa świata, co chwile jakieś problemy zdrowotne, potem wypadek na rowerze. Mam wrażenie, że zawsze, kiedy się podnosiłam i powoli wracałam na właściwe tory, znowu coś się działo. To był trudny psychicznie sezon, gdzie wiele imprez wypadło z powodu wypadku. Jednak jestem strasznie wdzięczna za to, że teraz jestem tu, gdzie jestem i mogę przygotowywać się do mistrzostw świata!

Na jakim etapie jesteś przygotowań?
Został niecały miesiąc do najważniejszej imprezy w moim życiu. Nie chcę wróżyć z fusów i zastanawiać się, na jakim jestem etapie, ile mi jeszcze brakuje, by być tam, gdzie chcę. Robię swoją robotę, jak najlepiej potrafię, by potem stanąć na starcie gotowa i pewna tego, że wykonałam pracę na 100 procentach.

W lipcu po zawodach w Elblągu miałaś wypadek podczas treningu. Co się stało i jakich doznałaś obrażeń?
Kilka dni po zawodach w Elblągu na luźnym treningu z Eweliną Wołos miałam wypadek na rowerze. Przy okazji mini wakacji po zawodach zostaliśmy wspólnie kilka dni na Pomorzu. Jechałyśmy słabym asfaltem po zmianach, niestety ja jechałam za Eweliną i nie zauważyłam dziury w drodze. Wpadłam w dziurę. Ręce
spadły mi z lemondki, uderzyłam klatką piersiową w kierownicę i leciałam prosto na twarz. Ratując się, żeby jak najmniejszy impet przyjąć na głowę, podczas upadku musiałam się jakoś obrócić i uderzyłam o asfalt prawym bokiem. Już lecąc, czułam, że coś poważnego się stanie. Pamiętam, jak Ewelina z jakimiś
przechodniami ściągali mnie z drogi, a że Ewel jest fizjoterapeutką, to po odsłonięciu koszulki wiedziała już, że mam złamany obojczyk, bo kość mocno się odznaczała pod skórą. Potem standardowa procedura, karetka, szpital prześwietlenie, próba nastawienia obojczyka na miejsce. Zostałam wypisana ze szpitala i za tydzień miałam zjawić się na kolejną konsultację. Niestety przesunięcie ponad 3 cm kości, sprawiło, że 10 dni po upadku leżałam na stole operacyjnym. Zespolili mi obojczyk blachą i śrubami i teraz należę do tych kolarzy, co mają blachę gdzieś pod skórą (śmiech). Najgorsze, że w moim przypadku ta blacha jest według lekarza bezwzględnie do wyjęcia. Mam zbyt małą tkankę tłuszczową lub jakąkolwiek inną tkankę dookoła obojczyka i strasznie ona u mnie wystaje i odznacza się pod skórą. Lekarz zalecił, by ją wyjąć, bo po prostu może kiedyś się zdarzy, że przedrze mi się przez skórę przy nawet najmniejszym uderzeniu.

Jak wyglądał powrót do sprawności i treningów?
Nie było to łatwe. Najgorsze jednak było 10 dni czekania na operację. Przesuwanie terminów, stres, czekanie i ból, bo kości pomimo ortezy, którą wtedy nosiłam, dokładnie czułam, jak przesuwają się pod skórą. Okropne uczucie. Sam powrót potraktowałam mocno zadaniowo. Jakoś strasznie się nie rozczulałam nad sobą. Dlaczego się to stało, dlaczego ja itp. Było, minęło, trzeba patrzeć do przodu i zobaczyć, co jeszcze dam radę z tego sezonu wyciągnąć. Do mistrzostw świata zostało ponad 3 miesiące. Wierzyłam, że zdążę się jeszcze przygotować. Miałam fantastycznego lekarza, który mnie operował, dr Jabłeckiego z Lęborka. Sam jest sportowcem. Więc cudownie się mną zajął i równie cudownie prowadził
dalej w powrocie do formy i sprawności. Oprócz tego duże wsparcie od Eweliny i już lokalnego fizjoterapeuty, konkretny zestaw ćwiczeń, terapia manualna i sprawność ręki poprawiała się każdego dnia. Pamiętam, jak jechaliśmy na wakacje na Słowenię, zresztą tam był największy przełom, jeśli chodzi o moją rehabilitację i zostaliśmy na noc u moich rodziców w domu w górach. Wody nie mogłam podnieść jeszcze ręki za głowę, byłam bardzo ostrożna, dotykając cokolwiek tą ręką. Wracając, też przenocowaliśmy tam po drodze. Spojrzałam w to samo lustro i zobaczyłam już zrehabilitowaną dziewczynę, z dużym zakresem obręczy barkowej, która weszła już do basenu i przejechała się, co prawda z dzieciakami, ale na rowerze. To było raptem 10 dni różnicy, a zobaczyłam inną osobę. Strasznie mi to dało do myślenia.

Ile trwała Twoja przymusowa przerwa w treningach?
Licząc od wypadku, to ponad 1,5 miesiąca. Co prawda od połowy sierpnia zaczęłam już włączać aktywność fizyczną, lekki trenażer, krótkie marszobiegi, ale ponownie zaczęłam trenować dopiero na początek września, co było 1,5 miesiąca po wypadku.

Jak Ci się teraz trenuje, czy wszystko wróciło do normy?
Nie, jeszcze nie wróciło i pewnie długo nie wróci. Ręka co prawda wróciła do sprawności. Mam praktycznie pełen zakres ruchów, ale w głowie dalej siedzi to, że tuż pod skórą jest blacha i że chwilę temu kość była połamana. Pływanie, choć wydawało się najgorsze, jeśli chodzi o powrót, to całkiem sprawnie poszło. Co prawda dopiero jakiś miesiąc temu dopiero zaczęłam używać tej ręki w pełni. Czułam ogromny strach przed prawdziwym pociągnięciem. Przy większych obciążeniach, jakie teraz weszły, odezwało się też biodro, na które upadłam, a którego w ogóle nie prześwietlałam po wypadku. Co więcej biegać muszę ze skarpetką pod ramiączkiem od stanika. W innym razie na bliźnie robią mi się duże obtarcia, czego efektem są jakieś nadmierne napięcia. Ogólnie cała prawa strona mojego ciała to jakaś inna część mnie, ale cieszę się na maksa tym, że mogę po prostu to robić. Jestem wdzięczna za każdy dzień treningowy, pomimo że boli i jest ciężko. Choć muszę się przyznać, że deski, czy podporu przodem nie zrobiłam ani razu od wypadku. Dlatego też moje ciało cierpi, bo odpadła mi joga.

Jak to wpłynęło na cały cykl przygotowawczy do Abu Dhabi?
Śmieje się, że może wyszło to na plus. Wszyscy będą zmęczeni sezonem startowym, a ja będę głodna zawodów i świeża (śmiech). A tak naprawdę myślę, że zmieniło to totalnie moje przygotowania. Starałam się w trzy miesiące wykonać pracę, którą inny wykonywali przez prawie rok. Tak jak wspomniałam wcześniej, wypadek nie był jedynym wykluczeniem z treningu w tym sezonie. W lutym wykluczył mnie COVID, potem w kwietniu/maju nabawiłam się suchodołu po usunięciu ósemki. To też sprawiło, że musiałam przestać trenować na ponad 10 dni. Dlatego we wrześniu zaczynałam praktycznie od zera. Gdzie mnie to zaprowadzi, zobaczymy. Wiem, że gdybym była w takiej predyspozycji jak w zeszłym roku, spokojnie mogłabym walczyć o medal. Teraz nie umiem na to odpowiedzieć. Choć na pewno podejmę walkę. I jeśli nie uda się to teraz, to obiecuję, że kiedyś wrócę silniejsza i zawalczę o najwyższe stopnie podium.

Czego Ci życzyć przed nadchodzących tygodniami?
Przede wszystkim wiary w siebie i zdrowia. O resztę staram się dbać na bieżąco. Mam cudownych partnerów i firmy, które mnie wspierają, zarówno sprzętowo Sklep Biegacza, Liv Polska i Ron Wheels, jak i w mojej regeneracji jak firma Normatec i sportmed24, oraz żywieniowo Eka Farma Świtokrzyska i Aronpharma. Mam też wsparcie, jeśli chodzi o wyjazd w firmie Industria, która wspiera mój start, razem z powiatem Ostrowieckim i naszą gminą Bałtów. Więc teraz wystarczy zdrowie i siła by dotrwać do końca w trudnym i ciężkim treningu.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X