Rozmowa

Skąd wziął się Robert Karaś?

Pracował jako ratownik pływacki i strażak. Nad jego karierę czuwa żona. Z triathlonem związany od zaledwie siedmiu lat. W tym czasie zdążył już zostać mistrzem świata i rekordzistą w podwójnym i potrójnym Ironmanie.

To jak spotkałeś się z triathlonem?
Robert Karaś: Na początku trenowałem piłkę ręczną, ale przez kontuzje trzeba było zmienić sport. Zacząłem pływać, bo brat to robił, a rodzice chcieli. Jednak nie za bardzo mi to odpowiadało. Nawet jak się dostałem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku to wiele treningów opuszczałem. Nie ukończyłem tej szkoły, bo mnie wyrzucili za złe zachowanie! (śmiech). Maturę zdałem w szkole zaocznej. Przypadkiem zobaczyłem filmik o triathlonie, trafiłem do klubu. Trener wysłał mnie na zawody na dystans krótki, ale tam w wodzie ciągnęli mnie za nogi. Uznałem, że to nie jest fair i wyszedłem. Było zupełnie inaczej niż w basenie. Po pewnym czasie postanowiłem raz jeszcze spróbować sił w triathlonie. Zapisałem się więc na pierwsze zawody na pełnym dystansie IM w Szczecinie. Po wyścigu wiedziałem, że mam predyspozycje, bo na zwykłym rowerze złamałem 10 godzin, a trenowałem zaledwie pół roku.

Twój brat, Sebastian Karaś również startował na długich dystansach, ale w pływaniu. Przepłynął m.in. kanał La Manche. Długie dystanse macie w genach?
Tak mi się wydaje, że to jest wrodzone. Jeszcze w szkole podstawowej zawsze najlepiej szło nam na długich dystansach, nie byliśmy dobrzy w sprincie. Łatwiej przychodzi nam pokonywanie długich dystansów, chyba po prostu głowy mamy do tego dobrze przygotowane, myślę, że to właśnie kwestia genów.

To jakie cechy osobowości skazują człowieka na sukces w długich dystansach?
Bardzo duże samozaparcie, systematyczność i mocny charakter. Nie można sobie odpuszczać po pierwszym niepowodzeniu. To nie jest boks, że można kogoś znokautować po jednym uderzeniu i wygrać zawody. Triathlon nie wybacza braku przygotowania, jeżeli ktoś nie jest konsekwentny i nie zrealizuje odpowiednio treningów, to nic z tego nie będzie. Nie ukrywam, że u mnie też pojawiały się ciężkie chwile i myśli: po co to robię?

Jak myślisz, po co?
Ponieważ kocham to i chcę to robić dalej. Wiem, że jak będę osiągał wyniki to będę mógł rozwijać drużynę, firmę, siebie. Chciałbym wyjechać kiedyś za granicę i tam trenować zawodników, z tego się utrzymywać. Chciałbym też pokazać innym, że mogę sam siebie wytrenować i te treningi faktycznie są skuteczne, przynoszą efekty. Poza tym z wielu rzeczy zrezygnowałem dla triathlonu, np. z pracy w straży pożarnej, gdzie było mi naprawdę dobrze, ale nie dało się tego pogodzić.

Jesteś w garstce Polaków, którzy ukończyli zawody ultra, dołączyłeś do grona m.in. Jerzego Górskiego czy Adama Sułowskiego… Czy właśnie oni są dla Pana inspiracją?
Wiedziałem, że oni ukończyli takie zawody, cieszę się, że mogłem dołączyć do tego grona. Czy są inspiracją? Chyba nie, po prostu chciałem to zrobić. Miło jest dołączyć do tego grona i jeszcze poprawić ich rezultaty.

Jak nastawiasz głowę przed takimi zawodami? Widzisz metę czy raczej dzielisz wszystko na etapy?
Dzielę każdą część na etapy, np. w wodzie skupiam się, żeby co 42 sekundy uderzać w ścianę, na rowerze mam kręcić konkretne waty, a na biegu trzymać się założeń, jeśli chodzi o tempo. Nie wizualizuję sobie całego wyścigu, mety czy tego typu dziwnych rzeczy, że np. prowadzę, wygrywam. Skupiam się na tym ile mam jechać, ile biec, co mam jeść.

Jak pracujesz głową w trakcie zawodów, potrzebujesz dopingu z zewnątrz czy wystarczy Tobie Twoja własna motywacja?
Są takie momenty kryzysowe jak np. na biegu, który sobie podzieliłem na etapy. Było mi trudno, ale jeśli spojrzę na nich wszystkich, na moją ekipę, to staram się to dalej zrobić dla nich, a nie dla siebie. Gdy widziałem, jak im zależy, jak mnie dopingują, wspierają, podają jedzenie czy mają nawet przerażenie w oczach, lub widziałem jak Judy szczeka, to chciałem to ukończyć właśnie dla moich bliskich. Wiadomo, dla siebie też robiłem ten start, dla wyniku, dla satysfakcji, ale wtedy, w tych trudnych momentach było to dla nich.

Jak wyglądały treningi do zawodów ultra?
Trenowałem około 6 godzin dziennie. Dwa razy w tygodniu robiłem zakładki, czyli symulacje wyścigów w tempie startowym na pożywieniu z zawodów oraz dwa treningi z trenerem siłowym. Czasem robiłem cztery jednostki treningów w ciągu dnia, takie były dwa dni w tygodniu, a jeden dzień wolny. Zawsze w niedzielę. To wszystko zależy też od okresu przygotowawczego. Co dzień jest natomiast takie samo zmęczenie. Trenuję takim systemem, że pierwsze trzy tygodnie w miesiącu są narastająco, jeśli chodzi o intensywność treningów, a w czwartym tygodniu są luźniejsze treningi.

Masz dużo zajęć i planów, myślę, że to niełatwe dla Twojej  żony, bliskich?
Żona od początku mnie wspierała w moich startach, sama zaraziła się triathlonem, jeździ na wszystkie zawody, wysyła mnie na obozy. Ta druga strona musi też być trochę zaangażowana, bo inaczej nic by z tego nie było. A jeżeli ktoś sam to kocha, to łatwiej jest  zrozumieć drugą osobę. Staram się tak dopasowywać z treningami i pracą, żebyśmy się nie mijali, więc da się to wszystko dobrze zorganizować.

Jakie marzenia poza sportowe?
Chciałbym rozwinąć firmę, być bardzo dobrym trenerem i mieć grupę naprawdę dobrych zawodników. Chcielibyśmy też zrobić z bratem taką sportową bazę za granicą, np. w Hiszpanii, Sebastian byłby odpowiedzialny za trening pływacki, a ja będę szkolił podopiecznych na rowerze i bieganiu.

Jakie najbliższe plany startowe?
W maju start, aby się przetrzeć, przepalić, a główny start 14 lipca 2019 roku IRONMAN Vitoria-Gasteiz w Hiszpanii. Jestem już zapisany. O kwalifikacje w PRO będzie ciężko, bo jest tylko jeden slot. Muszę wygrać lub być wysoko i liczyć, że zawodnicy przede mną będą już mieli kwalifikację. Liczę, że będzie bardzo gorąco, powyżej 30 stopni Celsjusza, bo ja kocham takie warunki. A jak będzie gorąco, to warunki mogą być ciężkie nawet dla Hiszpanów. Jak tam się nie uda zdobyć kwalifikacji, to start ostatniej szansy będzie w Szwecji w Kalmar, 17 sierpnia 2019 roku. To ostatnia impreza podczas, której można uzyskać slota na Hawaje.

Opracował Przemysław Schenk
Foto Marcin Dybuk

Czytaj także:

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X