Rozmowa

Uważaj!!! Nie widzisz?! No, właśnie nie widzę

Jak znaleźliście siebie wzajemnie, gdzie spotkaliście się pierwszy raz?

Dawid Stronka: Ja jestem drugim partnerem triathlonowym Marcina. Pierwszym był Jarosław Skiba. Wtedy startowali na krótkich dystansach, najdłuższym była połówka IM. Marcinowi marzył się cały dystans. Jarosław ze względu na obowiązki nie mógł poświęcić mu tyle czasu. Marcin potrzebował trenera mocniejszego od siebie i w końcu doszło do naszego spotkania w jednym z klubów dla triathlonistów w Poznaniu. Początkowa myśl była taka, aby inny zawodnik startował na każdym z etapów. Mogłoby to być krzywdzące dla Marcina, ponieważ każdy zawodnik byłby świeży, a jeden trener, mimo że mocniejszy, miałby taki sam ubytek energetyczny. I tak wdrożyliśmy plan treningów wspólnych i indywidualnych.

Marcin Suwart: To może opowiem jak wyglądała historia związana z triathlonem. Od zawsze siłownia była moją odskocznią od codzienności. W 2011 roku przy rozwodzie z żoną przeżyłem załamanie nerwowe i w tamtym czasie zacząłem szukać czegoś innego w sporcie, trafiłem na bieżnię. Któregoś razu w programie TV usłyszałem o niewidomym triathloniście. Wtedy też przyszła do mnie na masaż klientka, która trenowała biegi i spotkała kiedyś na zawodach niewidomego. Zaproponowała mi wspólny bieg na 10 km. Pobiegliśmy w Maniackiej 10-tce, biegu rozpoczynającym sezon w Poznaniu, uzyskałem czas około 52 minut. Było super, pomyślałem wówczas, że zrobię półmaraton – akurat zbliżał się taki bieg w Poznaniu. Zacząłem więc szukać partnera do biegania po różnych klubach, ale nikt nie był odpowiednio przeszkolony. Wsparcie biegowe otrzymałem w Śremie 40 km od Poznania, a pierwszy półmaraton ukończyłem w czasie około 1h 55min. To potwierdziło, że mogę biegać, ale zacząłem szukać jeszcze alternatywy w postaci roweru. Tak trafiłem do kolarskiego klubu tandemowego, zacząłem nawet brać udział w zawodach. W międzyczasie, z klubu Razem Poznań i firmy Sti, w której właśnie pracował mój poprzedni przewodnik Jarek Skiba, dostałem propozycję przygotowania się do triathlonu – bo w 2013 roku miał się odbyć pierwszy triathlon na Malcie w Poznaniu. Zaproponowałem taką przygodę Jarkowi. Zaczęliśmy wspólne treningi. Pierwszym startem był Sieraków. Okazało się, że jesteśmy prekursorami paratriathlonu w Polsce. Podłączyliśmy się też pod fundację Synapsis działającą na rzecz osób autystycznych. I tak wspólnie zaliczyliśmy starty m.in. na Enea Ironman 70.3 w Gdyni, w Garmin Iron triathlon, a także w maratonach, półmaratonach. W 2015 roku wspołpraca z Jarkiem się zakończyła, ponieważ miał dużo prywatnych obowiązków. Trafiłem do klubu w Poznaniu, bo chciałem zrobić jednak pełny dystans IM, pójść za ciosem. Dawida podsunął mi Bogdan Głuszkowski i już w 2016 roku wzięliśmy udział w półmaratonach w Gdyni i w Warszawie, aż w końcu przyszedł czas na pełen dystans IM w Poznaniu. Potem zaliczyliśmy jeszcze razem połówkę w Gdyni, maraton w Krynicy i w Warszawie oraz maraton z żoną w Poznaniu. Teraz uznałem, że muszę trochę odpocząć, ale startujemy jeszcze ponownie spotkanie z połówką w Gdyni, tam przygotowuję się do zrobienia wyniku. Ponadto w ramach współpracy z fundacją Synapsis, weźmiemy udział w ultramaratonie w Kaliszu na dystansie 100 km. Chcemy zebrać pieniądze, potrzebujemy 3600 zł – to bedzie 100 darmowych konsultacji dla dzieci z autyzmem. Chcemy uświadomić ludzi, że im wcześniej się wykryje tę chorobę, tym większe szanse będzie miało dziecko na normalne funkcjonowanie.

 

Marcin, na jakich zawodach można było ostatnio Tobie pokibicować?

Marcin: W ostatnich zawodach startowałem nie z Dawidem, ale z żoną, w Duathlonie w Czempiniu. To był nasz pierwszy wspólny start, wcześniej też mielismy to w planach, ale żona zaszła w ciążę.

 

Jak wyglądał start w tym duathlonie?

Marcin: Na szczęście nie było pływania, bo nie czuję się najlepiej w wodzie. Trudniej było odnaleźć się logistycznie w strefie zmian. Wzięliśmy udział, bo chcielismy pokazać nasze zamiłowanie do sportu, naszą pasję.

 

Jak się poznaliście z żoną?

Marcin: Na obozie sportowym, bo sport to nasza pasja i nadal trenujemy razem. Wychodzimy z założenia, że człowiek musi mieć pasję, tak też wychowujemy nasze dziecko. Człowiek bez pasji jest jak zombi, jest sfrustrowany. W tym roku braliśmy udział w imprezie Wings For Life. Widać było, że niektórzy obserwatorzy bardziej się denerwują zawodami i zablokowanymi ulicami, nie potrafią się cieszyć atmosferą, jaka wówczas panuje. 

 

Marcin wygląda na to, że twardy z Ciebie facet, a problemy ze wzrokiem nie są przeszkodą do spełniania pasji. Podejrzewam jednak, że utrata wzroku mogła być bardzo trudna dla Ciebie, zwłaszcza w wieku nastolatka. Co Cię zmotywowało do tego, aby walczyć o normalną codzienność?

Marcin: To mi się stało nagle. Obudziłem się i po prostu zacząłem gorzej widzieć, co utrudniało funkcjonowanie. Zdawałem właśnie do liceum, pojechałem odczytać wyniki, ale niestety nie mogłem tego zrobić. Zacząłem chodzić po wielu lekarzach, diagnoza – zanik nerwu wzrokowego. Czyli to nie był problem okulistyczny, ale neurologiczny, prawdopodobnie jako wynik zapalenia opon mózgowych, które przeszedłem nieco wcześniej. Ciężko było mi funkcjonować, ale jakoś sobie radziłem, nawet jeżdziłem na rowerze. Miałem duże wsparcie w rodzinie, w kumplach z LO. Mam 41 lat i więcej żyję z tą chorobą, niż nie. Wzrok mi się cały czas pogarsza, na prawe oko mam poczucie światła, na lewe oko mam ok. 5% widoczności – czyli tak, jakbyś się patrzyła przez słomkę do picia – widzisz na wprost, ale to co po bokach już nie. Więc nie wszystko mogę robić sam.

 

Z tego co mówisz to raczej nie załamała Cię ta sytuacja.

Marcin: Załamania przychodziły później, raczej w okresie 20-25 lat, a nie w wieku 16-20 lat. Po prostu przyszło dorosłe życie, dziecko i zobaczyłem, że wielu rzeczy, tak jak moi kumple, nie mogę zrobić. W 2000 roku wzrok mi się znowu znacznie pogorszył. Ale miałem wsparcie
w rodzinie, zbawienny był też dla mnie sport jako odskocznia i możliwość upustu dla emocji.

 

Co chciałbyś zasugerować osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji?

Marcin: Jak startowałem w 2015 roku na Ironmanie w Gdyni, to kibicem był też niewidomy chłopak. Później sam potrenował, wystartował i powiedział, że byłem dla niego inspiracją. Czułem się wtedy mega. Sport uprawiam głównie dla siebie i swoich ambicji, ale moje starty traktuję też jako misję – chcę pokazywać, że się da. Czym bardziej jestem widoczny, tym więcej ludzi się nad tym zastanowi. Czasem ludzie pełnosprawni sami z siebie robią niepełnosprawnych
– bo im się nie chce, bo nie mają siły. Czym więcej ja robię, tym więcej ludzi zaczyna coś robić, bo myślą, że jak niewidomy może, to oni też mogą. Ja wiem, że mnie sport zmienił bardzo, jeśli chodzi o podejście do życia, świata, itd. Przebiegnięcie 5-10 km to jest taka codzienna higiena osobista, powinno się to robić tak, jak co dzień np. bierze się prysznic. Wkurza mnie to, że niektórzy organizatorzy nie zamieszczają informacji o nas. W Gdyni nasz start był nagłośniony, ale w Poznaniu organizatorzy zawsze mają swoje wątpliwości. Nie chodzi o to, żebym był poznańskim bohaterem, ale czym więcej mówi się o takich ludziach jak my, tym bardziej można pokazać, że wszyscy mogą to robić tak naprawdę.

 

Wracając do treningów… Jak Wam się razem trenuje?

Marcin: My trenujemy w zależności od tego, w jakim jesteśmy okresie przygotowawczym. Część treningów robimy razem, np. gdy jest cieplej, a część we własnym zakresie – zimą.  Dla mnie trenowanie jest już dosyć naturalne, nie mam takiego strachu. Trenując muszę zaufać przewodnikowi, muszę się mu poddać, on jest moimi oczami. Muszę myśleć o zadaniu treningowym, a nie o tym co jest na drodze. Z Dawidem bez problemu dogadaliśmy się na pierwszym treningu już, pokazałem mu jak to ma wszystko wyglądać.

Dawid: Jako właściciel studia triathlonowego w Poznaniu przygotowuję zawodników do triathlonów, biegów. Przygotowanie osoby niewidomej nie różni się od przygotowania osoby zdrowej. Trzeba wdrożyć taką samą liczbę jednostek treningowych. Problemem są kwestie logistyczne, bo Marcin sam nie otworzy szafki czy nie weźmie kasku. Z punktu widzenia trenera to duże obciążenie psychiczne, bo zacząłem zwracać uwagę na rzeczy, które do tej pory wydawały mi się oczywiste i automatyczne. Musisz myśleć za dwóch i dawać wskazówki, pilnować kadencji, tempa, a jeszcze ogarniać przestrzeń, np. czy gałąź, kamień na drodze nie będą przeszkadzać i jak je ominąć. Na początku mówiłem Marcinowi o każdej przeszkodzie, teraz jak widzę, że może ją ominąć to nie wybijam go z rytmu.

 

A ile czasu poświęcacie teraz na wspólne treningi?
Dawid: Ten rok jest rokiem regeneracyjnym dlatego mamy zaplanowane tylko dwa starty. Jednym z nich jest połówka IM w Gdyni, a drugim 100 kilometrowy bieg w Kaliszu. Marcin chciał też bardzo zrobić zawody pod szyldem Ironmana, nawet napisaliśmy do Nicei. Kilka razy w roku Ironman organizuje zawody, w których mogą brać udział osoby niepełnosprawne, a które to zawody dają “SLOTA” na legendarne Hawaje. Niestety, nikt nam nie odpisał. Nie ukrywajmy, że koszta przygotowania do dystansu są duże, niestety słabe jest też zainteresowanie sponsorów. Dlatego postanowiliśmy, że ten rok jest regeneracyjny i postawiliśmy na formę biegową.

 

Marcin, jak wyglądają Twoje samodzielne trenigi zarówno pływackie, biegowe, rowerowe?

Marcin: Na basenowe treningi pływackie jeżdżę razem z żoną, która bierze nasze dziecko do wody, a ja w tym czasie robię trening. Treningi openwater (ang. w wodach otwartych, przyp. red. ) w jeziorze robię z Dawidem. Poza tym mam bieżnię, mam też trenażer z pomiarem mocy i wszystko dostosowane do siebie, bez problemów sam uruchamiam sprzęt. W tym sezonie mniej poświęciłem czasu na pływanie, więcej na rower i bieganie.

 

Jakie sytuacje trudne, które mogą pojawić się na trasie ćwiczycie na treningach?

Dawid: Trening biegowy czy rowerowy na zewnątrz jest już symulacją startu, a nawet trudniejszą sytuacją, bo jest otwarty ruch samochodowy. Przewodnik jest odpowiedzialny za siebie, ale i za zawodnika niewidomego, co jest trudniejsze na treningach outdoorowych (na zewnątrz, przyp. red.). Treningi indoorowe są łatwiejsze. Marcin ma siłownię w domu z bieżnią i trenażerem, co jest dla niego bezpieczne. Z żoną jeździ też na basen. Tam czasem nie widzi przeszkód albo napływa na innych zawodników, którzy wołają za nim: "stary, nie widzisz?". – "No tak, właśnie nie widzę".

Marcin: Ćwiczymy np. wypinanie butów z roweru, musimy to robić jednocześnie i tą samą nogą. Jest dużo więcej takich rzeczy, których nauczyłem się juz z Jarkiem, a Dawidowi musiałem tylko wytłumaczyć konkretne zasady, według których funkcjonuję. Najbardziej skomplikowaną rzeczą jest pływanie. Z Jarkiem pływałem w zawodach jeden za drugim – Jarek miał uprząż na pasie, a ja płynąłem w jego nogach.

 

To chyba trudne?

Marcin: Nie było to za fajne. Ale od jakiegoś czasu zasady paratriathlonów narzucają pływanie jeden obok drugiego – płyniemy więc połączeni gumową linką, dzięki czemu mogę czuć Dawida. To on nadaje kieruek i wie kiedy skręcić. Podczas pływania ja widzę nic, tylko młucę wodę. Dzięki falom wyczuwam jego obecność obok mnie, muszę mu zaufać. Na jednym z sympozjów części uczestnikom zawiązaliśmy oczy, a oni musieli zaufać drugiej osobie, która ich prowadziła. Od razu zwalniali i zobaczyli, że nie jest to takie łatwe. Ja po czasie robię to już w miarę normalnie.

 

A co jest dla Was w ogóle najtrudniejsze w trakcie treningów i zawodów?

Dawid: Strefa zmian na zawodach. Najszybsi pokonują ten moment w czasie poniżej 2 minut, nam zajmuje to nawet 10-15 minut. Era skrzynek na zawodach była super. Marcin sobie wszystko poukładał w takiej skrzynce i zapamiętał co gdzie leżało. Niestety wprowadzili worki, które są trudniejsze do ogarnięcia. Marcin nie chce mieć taryfy ulgowej, chce być traktowany jak inni. Nie mamy żadnych udogodnień. Ja np. startuję jako człowiek widmo, a i tak muszę stosować się do wszystkich zasad. Mnie nie ma na liście, często nie dostaję pakietu startowego, numerów, naklejek, itd.

Marcin: Tak, zdecydowanie strefa zmian. Muszę pobiec po ten worek i w "changing roomie" (ang. pokój/strefa zmiany, przyp. red.) wszystko rozpakować, aby dostać się do konkretnej rzeczy. To nie jest kwestia trudności, ale zajmuje więcej czasu. Strefy zmian się tak nie trenuje,
a może powinno się trenować. Resztę się jakoś ogarnia.

 

Teraz miło: co sprawia Wam największą radość we wspólnym trenowaniu, co w zawodach?

Marcin: Samo trenowanie jest dla mnie radością. Trenowanie w domu jest super, ale zdecydowanie wolę trening na świeżym powietrzu. Na zawodach natomiast jest to atmosfera, kibice, doping. Dopełnieniem wszystkiego jest wbieg na metę. A jeszcze jak się dowiesz, że czas jest niezły, to już w ogóle jest fajnie!

Dawid: To samo co zdrowym zawodnikom. Na treningach cieszy każdy kilometr więcej wyciśnięty na rowerze czy każdy kilometr przebiegnięty szybciej, niż tydzień wcześniej. Na zawodach cieszy oczywiście finisz, wielka radość na mecie, bo wcześniej była ciężka praca. Dodatkowo mamy wielkie wsparcie kibiców, tym bardziej, jeśli wiedzą wcześniej kim jesteśmy. Czasem zdarza się, że wołają na nas "zakochana para".

 

Dlaczego?

Dawid: Marcin zaczął tracić wzrok jak miał 15-16 lat. Jego aparycja i mimika są takie jak u osoby zdrowej, więc czasem rozmówca nie wie nawet, że rozmawia z osobą niewidomą, tym bardziej na biegu nie było tego widać. Od jakiegoś czasu biegamy z podpisanymi koszulkami.

 

Jak na takie teksty według Ciebie reaguje Marcin?

Dawid: Według mnie Marcin ma duży dystans do swojego ograniczenia. Często rozmawiamy sobie, np. jadąc na rowerze. Kiedy mówię "Marcin, ja wiem, że Ty jeszcze odzyskasz swój wzrok", to on odpowiada: "Wiesz, ja też!". Marcin poukładał sobie to życie, ma rodzinę, ma żonę, dziecko, pracę, pasję. Jest przykładem, że nie ważne co staje na Twojej drodze, to zawsze można jakiś pozytyw wyciągnąć.

 

W jaki sposób komunikujecie się ze sobą w trakcie zawodów? Chyba najtrudniejsza jest komunikacja na pierwszym etapie, w wodzie?

Dawid: Ja się dostosowuję do Marcina, on musi czuć moje ciało. Przy nodze mamy linkę, jeśli mamy zmienić kierunek, to ja się ocieram o Marcina. Jeśli Marcin nie czuje mojego ciała i odbije się ode mnie, to muszę inaczej zasygnalizować. Poza tym dotykam go w lewy bark jak płyniemy w lewo, a w prawy jak w prawo – to nasz ustalony znak głównie przy bojach nawrotowych.

Marcin: To też mamy już wytrenowane. Jeśli na początku wiem, że będziemy skręcać dwa razy w lewo i raz w prawo, to jestem na to nastawiony. Dawid klepie mnie w bark i ja wtedy skręcam. Jak na niego wpływam tzn. że on juz wyszedł z zakrętu, płynie prosto i ja muszę się dostosować.

 

Marcin o czym myślisz płynąc na dystansie prawie dwóch czy prawie 4 km?

Marcin: Przy pływaniu myślę o tym, żeby się jak najszybciej skończyło (śmiech). Pływać pływałem, szanuję wodę, mam do niej respekt, trochę się jej boję. Są różne sytuacje, np. podczas pierwszego startu woda miała 16 stopni i nagle mnie konketnie przytkało. Obok nas płynął Jurek Górski, który pomógł w wyrównaniu oddechu. W Poznaniu natomiast rozpięła mi się pianka, co nas trochę wybiło z rytmu, mnie złapała panika. Teraz jestem już w miarę opanowany i obeznany. Przed zawodami muszę wejść do wody, przepłynąć chociaż te 200 metrów, aby poczuć wodę, przyzwyczaić się do niej.

 

 

Po etapie pływackim jest etap kolarski. Jakie sytuacje mogą tutaj sprawiać największą trudność?

Dawid: Punkty odżywcze i na nich się nie zatrzymujemy, bo to za duże ryzyko dla nas i dla innych. Jesteśmy umówieni z naszymi bliskimi i rodzinami i robimy sobie prywatny pit stop, na którym mamy po prostu all inclusive!

Marcin: Jeśli chodzi o kolarstwo to w sumie nie ma takich, bo Dawid jest kierowcą tego autobusu i ja polegam na tym, co on robi. Jestem tylnym motorem, który zasila całość. On łapie wodę i podaje do tyłu, on tym wszystkim zarządza. Dawid jest mózgiem całej operacji!

 

Na zakrętach nie jest Wam ciężej?

Dawid: To zależy jaki zakręt. Jeśli widzimy długie zakręty i widzimy punkt wyjścia to jest nam łatwiej. Jeśli to są zakręty krótkie i ostre to już musimy zwolnić i uważać, bo ciężko nam się tandemem zmieścić. Trudno jest też na beczce nawrotowej.

Marcin: Jak Dawid widzi, że jest duży łuk, to mówi, że musimy zwolnić, wychylić się. Na IM W Gdyni od zeszłego roku jest jedna pętla i to jest super. Z agrafką jest gorzej, bo tandemem ciężko jest zawrócić w takich miejscach – tak było na zawodach w Czempiniu.

 

Czy rower typu tandem pomaga rozwinąć większe tempo?

Dawid: Tak, zdecydowanie, ale to kosztuje też znacznie więcej siły. Dużo bardziej obciążony jest układ mięśniowy, niż oddechowy. Mamy stosunkowo niskie tętno, ale nogi spalone. Jesteśmy silni, najczęściej jedziemy więc na "blacie" (największa tarcza przerzutkowa, przyp. red.). Najlepszą kadencją dla nas jest ta między 80-85, kolarze jeżdżą min. 90 czy ponad 100. Żeby wprawić rower w tempo musimy czuć opór pod nogą.

 

Na końcu jest bieg. Z jednej strony etap pozornie najprostszy, a z drugiej wybraźnia pokazuje te wszystkie kamienie, krawężniki, schody, znaki drogowe po drodze…

Dawid: …banany rozrzucone. Tam nie mamy strefy znajomych, tylko korzystamy z ogólnodostpnej. Ja sięgam po kubek i podaję Marcinowi, który nie zawsze chce tego samego co ja. Nikt nie chce się zatrzymywać, ale my wtedy musimy, żeby każdy był zadowolony.

Marcin: Muszę w 100% zaufać Dawidowi na tym etapie. On musi być czujny i dać mi znać, że jest krawężnik w dół, bo takie nagłe tąpnięcie nie jest fajne. Tak samo gdy są korzenie czy inne przeszkody, to mówi: "wysoko nogi". Zdarzało mi się już przewrócić przypadkowo. W Poznaniu zawodnik wbiegł przede mnie, zahaczył się o moją nogę i się mocno przewrócił, wręcz przeturlał, chyba wstał… Ja się boję wystających słupków, wysokich przedmiotów. Dlatego lubię biegać w czapce, bo to zawsze dodatkowa amortyzacja i ochrona. Inną kwestią są też zakręty, ale Dawid mnie informuje o nich i mówi np. "nawrotka w prawo 90 stopni", nawrotka w lewo 180 stopni".

 

W jaki sposób informujecie się o potrzebie zmiany tempa, utracie sił, potrzebie wody, pożywienia, itd.?

Dawid: Z zawodnikami jest tak, że im się wydaje za dużo albo za mało. Trener jest po to, aby przykręcić lub odkręcić śrubkę. Nie do końca treningi rozpisywane online załatwiają sprawę, kiedy w ogóle nie widzimy zawodników. Dlatego nasze plany zawsze zawieraja konsultacje trenerskie “live”. Na wspólnym treningu mogę np. skorygować wady postawy, technikę, itd., czasem widzę więcej, niż zawodnicy mi mówią. Poza tym człowiek mniej więcej wie jak się przygotował na treningach. Jeśli nigdy nie biegł tempem 5 min./km, to nie pobiegnie tyle na zawodach. Czasem może się zdarzyć, że to przewodnik ma gorszy moment, ale mi się to jeszcze nie zdarzyło. Byłbym sobą zawiedziony, gdybym nas spowalniał. Dla Marcina każde zawody to jest święto. Momenty, w których możemy te wszystkie poty wylane w czterech ścianach wykorzystać na zawodach są piękne i są kwintesencją tego sportu.

Marcin: To czuć, że drugi zwalnia, wtedy wiadomo, że coś się dzieje. To są dwie różne osoby i kryzysy nas różnie dopadają. Dla mnie jest to sport amatorski i nie bijemy się o pieniądze czy nagrody. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Dawida czy moje, zawsze możemy zejść z trasy i nic się nie stanie, ale do tej pory nie miałem takich sytuacji.

 

Przygotowując się do zawodów myślicie o wyniku czy po prostu zależy Wam na radości ze startu i na ukończeniu zawodów?

Dawid: Jeżeli dystans i dyscyplina są dla nas nowe to chcemy je po prostu ukończyć, ale jeśli biegaliśmy juz razem kilka połmaratonów to każdy kolejny chcemy pobiec lepiej. Marcin traktuje sport jako frajdę, ale większość osób startuje dla wyniku, u Marcina nie jest inaczej. Będzie po prostu wkurzony, że jest w gorszej formie, jeśli wynik go nie zadowoli.

Marcin: Nie nastawiam się, że na każdych zawodach muszę robić wynik, to też zależy od dyspozycji dnia, od szczytu formy. Znam swój organizm, wiem, kiedy mogę trochę bardziej przycisnąć śrubę. Teraz akurat wiem, że jestem w dobrej formie, ale zobaczymy jak to będzie na zawodach. Wiadomo, że poprzeczkę sobie podwyższam. Ale jeśli robić życiówki to np. dwie w roku, a nie 10. Nie każdy bieg musi być życiówką.

 

Zawody IM na pełnym dystansie w Poznaniu były Waszym pierwszym wspólnym startem na tego typu zawodach. Jak go wspominacie?

Dawid: To były moje czwarte zawody w życiu na długim dystansie. Miesiąc wcześniej ukończyłem Swissman'a w Szwajcarii, jeden z najbardziej wymagających Triathlonów na Świecie. Poznań był więc moją misją, jako kolegi, żeby pomóc Marcinowi. Nie mieliśmy parcia na wynik, ale Marcin miał stres. Było to widać na mecie, gdzie czekała na niego rodzina. On dobiegł i się rozpłakał, emocje wzięły górę. Ja zbieram doświadczenie na imprezach, na których startuję indywidualnie, potem mogę przez to doświadczenie poprowadzić Marcina.

Marcin: Przed samym startem bardzo się tym stresowałem – długi dystans i pierwszy wspólny start. Cierpiałem nawet na bezsenność. Ale jak już stałem w tej piance to pomyślałem sobie, że dziś jest ten dzień, czułem dobrą energię. Tylko na biegu nie dogadałem z żoną kwestii postoju z wodą, w efekcie była gdzie indziej. Ale ogólnie było super, po prostu pełnia szczęścia!

 

 

W jaki sposób reagują na Was inni zawodnicy na trasie? Jesteście dla nich motywacją?

Dawid: W triarthlonie bardzo dużo czasu zajmuje nam woda, jesteśmy często wśród ostatnich, którzy wychodzą. W strefie zmian się grzebiemy, a potem wsiadamy na ten nasz autobus. Jedziemy prędkością 38-40km/h i wymijamy wielu zawodników. Może wtedy niektórzy uśmiechają się pod nosem, że mija ich tandem, że może niby łatwiej, a przecież wcale tak nie jest, bo tak jak mówiłem wcześniej potrzeba na to wiele siły, a potem trzeba jeszcze biec. Na etapie biegowym wielu wyprzedzamy, a przecież mamy te same etapy za sobą. Oczywiście nie mijamy elity, ale robimy dobrą robotę. Myślę, że wtedy niektórym oczy się otwierają, motywujemy ich do jeszcze większego trenigu i wzbudzamy szacunek.

Marcin: Wydawałoby się, że więcej ludzi będzie reagować, ale raczej wszyscy reagują pozytywnie. Kiedyś jeden zawodnik, gdy jechaliśmy tandemem na nawrotce, zaczął krzyczeć na nas. Jak dojechaliśmy do niego, to mu się głupio zrobiło i po zawodach nas przeprosił. Jak zamieścimy np. posta na naszym profilu na Facebooku to widać ile jest "lajków".

 

Spotkaliście się z nieprzyjemnościami pod Waszym adresem?

Dawid: Nie, głównie jest klaskanie, poklepywanie po plecach, dodawanie otuchy. Czasem kibice są nieświadomi tego, kim Marcin jest i dlaczego jesteśmy złączeni linką, bo nie tylko osoby niepełnosprawne jeżdżą na tego typu rowerach, ale inne także.

Marcin: Kibice czasem się dziwią, że biegniemy na lince, myślą, że jesteśmy parą. Jak biegamy z żoną na lince, to np. są komentarze – "jakbym ja biegał na lince z żoną to bym się już rozwiódł".

 

Jakie jeszcze cele chcielibyście osiągnąć razem lub osobno, jakie macie marzenia sportowe?

Dawid: Jeśli mówimy o naszych celach sportowych do osiągnięcia w duecie, to myślę że ukończenie tego biegu na 100 km w Kaliszu i chyba jeszcze wystartowanie na pełnym dystansie pod egidą IM. Do tego angażujemy się w pomoc organizacji Synapsis, nasz bieg na 100 km będzie również połączony ze zbiórką pieniędzy na tę fundację. Poza tym Marcin miał też marzenie, żeby stworzyć grupę trenerów, którzy podzielą się swoimi zmysłami z osobami niepełnosprawnymi. Uważam, że nie jesteśmy tacy głośni i gnuśni i nie chcemy pokazać, że ograniczeń nie ma, bo to bardziej tekst marketingowy stworzony przez innych. My po prostu kochamy to co robimy, kochamy sport. W tych wszystkich naszych ambicjach chodzi o to co zdrowym osobom. Marcin jest dowodem na to, że można, że inni mają gorzej.

Marcin: Ogólnie naszym celem było wystartowanie w Kona na Hawajach na pełnym dystansie. Wiadomo, że do tego trzeba się przygotoywać konkretnie, potrzebujemy też sponsorów. Z bardziej przyziemnych to jest przebiegnięcie właśnie ultramaratonu w Kaliszu. Jest to bardziej wyzwanie, a nie marzenie. Marzeniem jest przebiegnięcie 160 km wokół masywu Mount Blanc, ale tam są kamienie, zbiegi, podbiegi, ale muszę patrzeć na kwestie moich możliwości. Ja mogę biec długo, ale jak są skały, to może być dla mnie niebezpiecznie. Dlatego ten bieg 100 km po asfalcie, jest jednym z tego typu nielicznych, w którym mogę wziąć udział. Inni ludzie są dla mnie inspiracją, np. Ci, którzy w wieku 60 lat cieszą się jeszcze sportem. Ja mam 40 lat, czyli patrząc na nich, mogę jeszcze wiele zrobić. To nie jest kwestia tego czy możesz, ale czy chcesz.

 

A Wasze indywidualne marzenia?

Marcin: Ciągnie mnie do chodzenia po górach. Nie chodzi mi o ektremalne rzeczy, ale chciałbym pojechać w rejony Tybetu, Nepalu, Anapurny. Oprócz tego chodzimy z żoną na jogę, która też jest naszą pasją, a to się gdzieś ze sobą łączy. Mam nadzieję, że kiedyś dotrę w te rejony.

Dawid: W tym roku chciałbym złamać 9 godzin na zawodach IM w Barcelonie w październiku. To będzie kilka tygodni przed naszym startem na 100 km. W przyszłym roku chciałbym się też dostać na Norsemana (w Norwegii), oraz wywalczyć SLOTA na Mistrzostwa Świata Ironman na Hawaje, a za 2 lata wziąć udział w Ultramanie. To jest 10 km pływania, 340 na rowerze i 80 biegu. W tym roku chcę się po prostu ścigać, a potem sprawdzać swoje ograniczenia.

 

Ultramen to dopiero wyzwanie…

Dawid: Długi dystans jest przereklamowany. Wiem, na jakiej intensywności pracują sprinterzy i ja nie jestem w stanie tego osiągnąć. Istnieje takie poczucie w Polsce, że jeśli nie zrobisz połówki czy pełnego IM, to nie jesteś prawdziwym triathlonistą. Ja się z tym nie zgadzam, bo wiem, że ukończenie krótkiego dystansu w przyzwoitym czasie też kosztuje bardzo dużo wysiłku.

 

Kto jest Waszym idolem sportowym?

Marcin: Może nie jest to mój idol, ale cenię go za to, co robi. Rich Roll w swojej książce "Ukryta siła" opowiada o swoje drodze do mety hardcorowych zawodów Ultraman – 10 km pływania, 340 na rowerze i 80 biegu – trzydniowy hardcore. To była pierwsza taka książka sportowa, którą udało mi się dostać na audiobooku. Chciałbym więc zrobić Ultramena z Dawidem, jeszcze mu o tym nie mówiłem. Uważam, że jest to do zrobienia, wiadomo, że pod to trzeba się przygotować. Mi się trochę zmieniło podejście po pełnym dostansie IM, 2-3 lata temu myślałem, że jest to w ogóle niemożliwe. Trzeba być nadczłowiekiem, żeby skończyć te zawody. Ale ukończyłem i to w całkiem niezłym czasie. Uwolniłem się od myśli, że to jest niemożliwe. Nawet dostałem koszulkę od żony "niemożliwe nie iestnieje", więc  start jest kwestią przygotowania się, odpowiedniego poświęcenia. Były takie tygodnie, że trenowałem nawet ponad 20 godzin tygodniowo, więc wiem, że można.

 

Marcin, a kto daje Tobie największego powera na co dzień?

Marcin: Jak mam chwile takiego załamania, np. w trakcie treningów, to żona głównie. Ona mnie wspiera mówiąc "jak nie Ty, to kto?", zawsze mam w niej oparcie. Żona mnie nie ogranicza, mimo że mamy małe dziecko, ale dzielimy się wszystkimi obowiązkami. W rodzinie, w rodzicach mam bardzo duże wsparcie. Czasem mnie przycisną, a czasem przyhamują. Też sam dla siebie muszę być motywacją, bo nikt się za mnie z łóżka nie zwlecze i nie zrobi treningu. Ja swój organizm znam najlepiej.

 

Macie czas na inne zainteresowania?

Marcin: Sport to moja pasja i hobby. Oprócz tego jestem masażystą, mam gabinet w domu, więc mogę sobie łatwo wszystko dopasować. Dużo słucham książek, audiobooków, ale głównie sport jest moją pasją. Kiedyś lubiłem też oglądać filmy, ale zaczynam coraz gorzej widzieć. Dlatego słucham książek.

Dawid: Mam klub trriathlonowy Velocity Watrsztat Treningu, sklep internetowy, bloga, rozpisuję plany zawodników, organizujemy warsztaty, szkolenia, wyjazdy i obozy, to wszystko trzeba też zaplanować, zorganizować, uwiecznić, spisać, napisać post, przeprowadzić i podsumowac. Bardzo ciężko w to włożyć inne zainteresowania, to jest mój sposób na życie. Ja od dziecka byłem związany z piłką nożną, miałem być połączony ze sportem. Miała to być piłka nożna, ale trafiem na triathlon i teraz to moja praca, ale i pasja, myślę, że mam jakieś podłoże charakterologiczne, żeby innych inspirować do ruchu.

 

To jak trafiłeś do triathlonu?

Dawid: Równie dobrze mogłem zostać baletmistrzem czy skoczkiem narciarskim. Na pewnym etapie zawaliło mi się życie sportowca piłkarza – byłem zawodowcem, grałem w drużynie ekstraklasy, przygotowywałem się do tego, by być sportowcem całe życie. Mój trener pracował w jednym z klubów sportowych w Poznaniu, którego założyciel był wielokrotnym mistrzem Polski w triathlonie. Prowadził ciekawe zajęcia dla triathlonistów, był sybstytutem tego sportowego reżimu, który miałem wcześniej. Zostalem zarażony pasją do triathlonu, więc gdyby ów trener był skoczkiem, narciarzen, łyżwiarzem, to równie dobrze mógłbym trenować właśnie te dyscypliny. Ale ponoć w życiu nie ma przypadków. Z Marcinem dzieli nas wiek, stan cywilny, mamy różne charaktery. Ale mamy też parę cech podobnych, fajnie się dogadujemy. Dlatego te 1,5 roku temu po 5 minutach wiedzielismy, że to ma szansę wypalić.

To sportowa przyjaźń. A jest w Twoim życiu miejsce na miłość?

Dawid: Nie mam szczęścia w hazardzie, więc mam szczęście w miłości. Mam narzeczoną, znamy się od 3 lat i mam duże wsparcie od niej. Nie byłbym w obecnym miejscu, gdyby nie ona. Dała mi bodziec, żeby robić to co się kocha, żeby pójść pod prąd, swoją drogą. Stąd powstał nasz klub, zaryzykowałem i dobrze wyszło.  A jeśli chodzi o sport to jesteśmy nim oboje zarażeni. Gosia też startuje w triathlonach, ja ją zaraziłem tą pasją. Przyszła do mnie, bo chciała się przygotować do debiutu. Ona pracuje bardziej umysłowo, bo jest pracownikiem naukowym w dużej korporacji, a ja jestem pracownikiem fizycznym, czemu oboje poświęcamy dużo czasu i rozumiemy siebie nazwzajem. Nasze wakacje nigdy nie są "plażingiem" z hektolotrami alkoholu, tylko zawsze spędzamy czas aktywnie i staramy się, aby były połącznone z jakimś biegiem, w tym roku będzie to właśnie Portugalia. Najpierw będzie więc połówka IM, a potem zwiedzanie winnic. Jak już ciężko pracować, to po coś!

 

Czego nauczyliście się od siebie nawzajem?
Dawid:
Dystansu do tego wszystkiego co robię. Dystansu do parcia na wynik. Kiedyś słyszałem, że nie można przejmować się w życiu tym, co nas spotyka, bo inni mają gorzej. Poznając Marcina to się potwierdziło. Jak mam gorszy dzień czy nie chce mi się robić trenigu to wówczas myślę, że inni mają gorzej i ruszam się. Poza tym Marcin nauczył mnie pozytywnego myślenia, nie załamywania się ograniczeniami i porażkami, a także większego luzu w podejściu do trenigu. Ja jestem zadaniowcem, często wymagam dużo od siebie i innych, Marcin wprowadził dużo spokoju dla mnie i w moje otoczenie.

Marcin: Dawid jest ogólnie bardzo wytrwały, jest motywacją pod tym względem. Dużo i mocno trenuje i to jest inspiracją. Ciężko mi się z nim porównywać, bo jest dużo młodszy ode mnie, też trenował pikę nożną, z innego pułapu startował, ale nauczyłem się przy nim wytrwałości w dążeniu do celu.

 

Rozmawiała Magdalena Gintowt-Dziewałtowska

 

Foto: materiały przekazane przez Marcina i Dawida

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X