Bartka Zborowskiego większość triathlonistów zna, przynajmniej z widzenia. Na największych imprezach robi zdjęcia. Zaczyna już w wodzie. Efekty tej pracy są niesamowite. Przepytaliśmy go skąd pasja fotografowania triathlonu. Okazało się, że tak się wkręcił, że wcieli się także w rolę triathlonisty.
Spotkamy się na największych imprezach triathlonowych w Polsce. W tym roku M.IN. na mistrzostwach Europy w Olsztynie, podczas Challenge Gdańsk czy na imprezach IRONMAN. Jak trafiłeś do fotografii sportowej oraz triathlonowej?
Od dawna czułem, że fotografia sportowa jest tą dziedziną, którą najbardziej lubię robić. Jest dla mnie najbardziej szczera, prawdziwa. Jest radość i łzy, czyli prawdziwe emocje. Tego szukam na zdjęciach oprócz walki oraz dynamiki. Bardzo długo fotografuję sport. W 2000 roku byłem pierwszy raz na igrzyskach. Do tej pory byłem siedmiokrotnie na imprezach tej rangi. Mam jakiś dorobek. To jest dziedzina fotografii, którą najbardziej lubię uprawiać. Nie mówię, że robię tylko to, bo realizuję też inne rzeczy. Natomiast tutaj czuję się najlepiej.
Jak to się stało, że trafiłeś do triathlonu?
Pierwsze triathlonowe rzeczy fotografowałem, kiedy jeszcze pracowałem w agencji. Spotkaliśmy się wtedy z Michałem (Drelichem – dop. red.), z którym znałem się dużo wcześniej. To od niego i Sport Evolution wyszła propozycja współpracy, foto obsługi imprez. Po pierwszym razie stwierdziliśmy, że dobrze się w tym czujemy i będziemy kontynuować. Następnie dochodziły kolejne imprezy: Lotto Triathlon Energy, Garmin Iron Triathlon, reaktywował się w Polsce Challenge Gdańsk. Robiłem zdjęcia także na cyklu Tomka Galińskiego, którego znam i któremu mocno kibicuję. Nazbierało się tego wszystkiego trochę.
Co dostrzegasz takiego ciekawego i niezwykłego w triathlonie z perspektywy aparatu?
Fantastyczne jest to, że są trzy dyscypliny. To nie jest monotonia jakiegoś biegu albo tylko pływanie, ale świetne połączenie. Dzięki temu są tak fantastyczne zawody. Ktoś wpadł kiedyś na pomysł, żeby dobrze rozpromować je i najlepszych zabrać na Hawaje. Wtedy to w ogóle zrobiło się piękne. Takie jest moje fotograficzne marzenie, aby być na Hawajach i tam fotografować zawody.
Czyli święty Graal nie tylko triathlonistów, ale też fotografa?
Tak, w tym roku miałem okazję być na Collins Cup. To też wielka impreza. Można było podziwiać z bliska światową czołówkę. Kona jest marzeniem, a one są po to, aby je spełniać.
Fotografując triathlon, sam poczułeś pociąg do tego sportu. Kiedyś przyznałeś, że uprawiałeś pięciobój, a tutaj mamy trójbój.
Dwie dyscypliny się pokrywają, bo mamy pływanie i bieganie.
Kiedy debiut?
W najbliższą niedzielę wystartuję w sztafecie, w Strykowie na 1/8IM. Popłynę, bo najlepiej czuję się w tej płaszczyźnie. Bardzo dużo pływałem, już w podstawówce, a z tym jest jak z chodzeniem, nie zapomina się. Zweryfikowałem to w jeziorze podczas urlopu. Uznałem, że dam radę. Choć miałem już debiut podczas Indoor Triathlon chyba w Poznaniu. Ale to pod dachem, a to nie jest to samo.
Rozumiem, że sztafeta to pierwszy krok, a w przyszłym roku zobaczymy Cię w indywidualnej rywalizacji?
Tak, myślę o tym. Chcę zrobić sam 1/8IM. Potem 1/4IM, połówkę. Kiedyś mi się marzyło, aby przebiec maraton. Skoro przy okazji można pokonać pełny dystans, to brzmi już lepiej (śmiech).
Najczęściej pracujesz z innymi fotografami w zespole. Dlaczego?
W zasadzie zawsze ktoś mi pomaga, ale są eventy, gdzie jest jeden fotograf. Wynika to z budżetu organizatorów. Na tyle mogą sobie pozwolić. To jest do ogarnięcia, bo można robić wodę i szybko coś z roweru, kawałeczek biegania oraz metę. Tylko to na pewno nie będzie pełen obraz imprezy. Akurat mam komfort, że współpracuję z firmami, gdzie nie oszczędza się na fotografii. Dążą do tego, aby jak najlepiej pokazać zmagania. A ja pracuję ze świetnymi fotografami. Potem otrzymujemy feedback, że zawody są dobrze sfotografowane.
Co jest najtrudniejsze w pracy fotografa?
Dla mnie tu nie ma trudów. Mówię, że jestem na wiecznych wakacjach. Jadę na wakacje do Gdyni, Gdańska, Chełmży, czy Poznania. W tygodniu poobrabiam zdjęcia, potem mam czas dla siebie, a następnie mam kolejne wydarzenie. Dla mnie praca od czwartej rano do 23 przy pełnym dystansie absolutnie nie jest problemem, wręcz frajdą.
Czy masz triathlonowe zdjęcie, które szczególnie lubisz?
Staram się, żeby organizator, a co za tym idzie także ja, zadowolony. Myślę, że jest kilka takich zdjęć. Są trzy dyscypliny i z każdej jest coś fajnego. Są zawodnicy, którzy wygrywają i finiszują w niesamowity sposób. Choćby Wilku (Robert Wilkowiecki – dop. red.) ma własny styl. To bardzo przyjemnie się fotografuje. Nie ma nudy i monotonii. Koszmarem dla fotografa są zawodnicy, którzy finiszują i patrzą na zegarek. Zawsze jest pomiar czasu. Przez to tracą fajne momenty, podczas których mogą mieć kontakt wzrokowy z kamerą, czy aparatem, publicznością. W takich właśnie chwilach naciskamy na spust migawki aparatu i wychodzą świetne zdjęcia. Dlatego drodzy zawodnicy przestańcie wyłączać zegarki na mecie i dajcie szansę nam zrobić dobre zdjęcia. Będziecie mieli fajną pamiątkę.
Jakie masz marzenie zawodowo-sportowe oprócz Hawajów?
Czuję się spełnionym fotografem sportowym. Byłem na igrzyskach letnich i zimowych, mistrzostwach świata w piłce nożnej i siatkówce, lekkiej atletyce, czy pływaniu. Więc dużo takich imprez sfotografowałem. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: Bartłomiej Zborowski