Wiadomości

Upał i zapach rosołu, czyli ultra triathlon w Polsce

W Bolesławcu nad Prosną, w powiecie Wieruszowskim, w województwie Łódzkim, odbyły się zawody na dystansie odpowiadającym dystansowi podwójnego i potrójnego Ironmana. Relację z tego wydarzył przysłał nam jeden z Czytelników.

Kameralna impreza warta odnotowania, ponieważ były to najdłuższe zawody triathlonowe zorganizowane do tej pory w Polsce. Atmosfera przed startem wskazywała, że przyjechali zawodnicy, dla których triathlon to mniej lub bardziej ambitne hobby, jako dodatek do codziennej rutyny. Zawody rozpoczęły się o godzinie 9 w piątek, dla obu dystansów równocześnie. Organizator określił limity na ukończenie dystansu podwójnego do godziny 9 w niedzielę (48h), a dla dystansu potrójnego do 21 (60h).

Ze względu na specyfikę tego typu zawodów każda z dyscyplin składowych była rozgrywana na relatywnie krótkich pętlach. Na terenie ośrodka wypoczynkowego nad zalewem ustawiono „centrum zawodów”, w którym rozstawiły stanowiska ekipy supportów zawodników. Pływanie odbywało się w akwenie przyległym do ośrodka, etap rowerowy na okolicznych drogach, na pętli o długości około 8km, a bieganie na trasie w pobliżu ośrodka na pętli o długości około 3km. Każda pętla zaczynała się i kończyła w strefie supportów, dzięki czemu zawodnicy mogli na każdej z nich otrzymywać wsparcie od ekip. Całą rywalizację można było śledzić i analizować na bieżąco w internecie, co, jak się okazało post factum, niejednemu wiernemu kibicowi przysporzyło bezsennej nocy. Plany zawodników na ukończenie zawodów były różne, od ustalonych z góry dłuższych przerw regeneracyjnych na sen, po deklaracje wykonania całego triathlonu jednym ciągiem, bez przerw.

Idealne warunki pływackie, ale

Etap pływacki rozegrano w zalewie Prosny. Wyścig odbywał się na pętlach o długości 750m. Na każdej pętli triathloniści wychodzili na brzeg, na tzw. wyjście australijskie w celu przejścia przez matę pomiarową. Z komentarzy zawodników można było usłyszeć, że woda miała idealną temperaturę do pływania, a długość pętli była optymalna, aby po każdej z nich wziąć szybkiego łyka wody lub zjeść żel i płynąć dalej, aczkolwiek w miarę jak pozycja horyzontalna zaczynała doskwierać, z kolejnymi wyjściami na brzeg, „szybki łyk” zmieniał się w „dłuższy łyk i krótką konwersację z obserwatorami”. Jednak największym problemem okazały się małże.

– Do największych naszych bolączek na pewno można zaliczyć małże, które podczas australijskiego wyjścia ranią nogi zawodników. Problem ten zostanie w przyszłym roku rozwiązany poprzez zastosowanie ciężkich długich i w miarę szeroko rozstawionych gumowych mat, które ustawimy przy wyjściu z wody – przyznał organizator.

Etap pływacki w triathlonie przeciętnie zajmuje około 10% całości trwania zawodów. Z tą myślą, po 2-5 godzinach, zawodnicy kończyli pływanie i wsiadali na rowery.

Jak dożywocie na siodełku

Mieli do pokonania 360 km lub 540 km. Wyjście na etap rowerowy dla wszystkich wiązało się z tym samym, jazda w pełnym słońcu, przy ponad 30 stopniach, przy dość uciążliwym wietrze. Etap rowerowy, jak na większości tego typu zawodów, odbywał się przy ruchu otwartym, na pętlach o długości około 8 km, na każdej z nich przejeżdżając przez strefę supportów. Pierwsze kółka zawodnicy pokonywali żwawo, chcąc przejechać możliwie długi dystans za dnia. Dały się zauważyć dwie techniki pokonywania trasy: interwałowo, mocne odcinki z przerwami lub jednostajnie, z minimalizacją liczby i czasu przerw.

Gdy zaczął zapadać zmrok, zaczęły się pierwsze dłuższe postoje, na których zawodnicy dozbrajali rowery w lampki, ubierali cieplejsze rzeczy i podjadali coś bardziej konkretnego niż żele, czy banany. Przejazd przez strefę supportów zaczął przypominać przejazd przez festiwal foodtrucków, z dominującym zapachem rosołu. Po zmroku zaczęła się część rowerowa wymagająca większego skupienia, do którego w kontrze było narastające znużenie. Tempo na części rowerowej było zróżnicowane. Każdy dostosował je do własnych możliwości i założeń. Jedni się ścigali, a inni po prostu mozolnie kolekcjonowali kolejne cyferki na liczniku. Walcząc ze zmęczeniem i sennością, każdemu udało się ukończyć ten etap.

– Trasa w Bolesławcu jest poprowadzona tak, że połowa pętli biegnie w większości „wznosząco”, a wracając jedzie się delikatnie „z górki”. Wiatr dziś nie pomagał i wiał w twarz, pod górkę. W trakcie nocy wiatr ucichł zupełnie, a o świcie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego dnia – mówi Marcin, jeden z uczestników.

– W porozumieniu z władzami gminy w przyszłym roku na pewno zamkniemy ruch na około 3/4 trasy, która przebiega po drogach gminnych właśnie, ale chcemy też ograniczyć jeszcze bardziej ruch na odcinku drogi powiatowej, po której częściowo przebiega etap rowerowy, a przynajmniej powrócić do ustawienia w newralgicznych miejscach strażaków OSP, czego niestety zabrakło w tym roku. W przyszłym roku będziemy się starać zapewnić całodobowe oświetlenie drogi latarniami ulicznymi, które na co dzień są włączane przez gminę tylko na pewną część nocy. Podczas pierwszej edycji zawodów latarnie działały w trybie „standardowym”, tzn. tylko przez część nocy, ale w tym roku udało się zapewnić oświetlenie przez całą noc. W kolejnych latach, po planowanych remontach dróg, chcielibyśmy, aby trasa rowerowa stała się pętlą, a nie jak obecnie literą “L”. Będziemy starali się przekonać do tego lokalne samorządy – poinformował organizator.

Wisienka na tri torcie

Po kilkunastu godzinach spędzonych na rowerze i w wodzie, tu już mniej chodzi o to „kto szybciej”, a bardziej o to „kto wytrwa”. Po paru godzinach biegu, w niektórych przypadkach, głowa przekonała już nogi do tzw. triathlonu częstochowskiego czyli: pływanie + rower + pielgrzymka. Nie ma się co dziwić, większość zawodników nigdy wcześniej nie wykonywała tak długiego wysiłku w sposób ciągły. Wkroczyli na obszary, w których ich organizmy jeszcze nie były, ale na tym etapie już nikt się nie poddaje. Ci bardziej towarzyscy, w trakcie biegu/marszu łączą się w grupy i dyskutują na różne tematy. Z czasem pojawiają się zachcianki, np. na hamburgera z pobliskiej restauracji albo potrzeby, jak wycięcie czubków butów na poranione palce. Każdy kombinuje jak dotrwać do końca w dobrej kondycji psycho-fizycznej. Imponuje konsekwencja i wytrwałość.

Niezbędna pomoc

Na takich dystansach osobny wyścig rozgrywają suporty zawodników. Każdy zna to uczucie,  kiedy chce pomóc swojej drużynie, siedząc na kanapie przed telewizorem, ale nie może. Wydaje się, że rolę supportu definiuje sam zawodnik. W jednych zespołach to on, jako lider, wydaje polecenia, a zespół odpowiednio reaguje, a w innych to support analizuje całą sytuację i przekazuje na bieżąco zawodnikowi plan do realizowania. Czy da się ukończyć ultratriathlon bez wsparcia z zewnątrz? Owszem, byli nawet tacy zawodnicy w Bolesławcu, ale rola supportu, który „wie jak grać w triathlony”, jest nie do przecenienia.

Spełnienie marzeń

Na mecie pojawia się wiele pytań np. o powody podjęcia się takiego wyzwania. Odpowiedzi jest wiele: ciekawość, chęć wygranej, spróbowanie sił itd.

– Chciałem się przekonać, gdzie jest granica mojego organizmu w ciągłym wykonywaniu wysiłku, bez snu. Na mecie dystansu 3xIM czułem się zmęczony, ale nie wycieńczony. Czuję jeszcze delikatną rezerwę, ale nie planuję już wydłużać dystansu. Tam, gdzie byłem, mi wystarczy. Formuła dłuższych zawodów np. 5xIM, w której trzeba zaplanować normalny sen, nie jest dla mnie atrakcyjna – powiedział zwycięzca dystansu potrójnego, Michał Pluciński.

Pytając zawodników na mecie „co było najgorsze?”, woleli skupiać się na pozytywach „pomówmy o tym co jest najlepsze – satysfakcja, duża satysfakcja”.

– Organizacja zawodów jest na wysokim poziomie, można ją śmiało porównać do światowych imprez na ultra dystansach triathlonu, wiec ultratriathlon ma przyszłość w Polsce. Tym bardziej, że to jedyna taka impreza w kraju. Wracając do Bolesławca, na drugą edycję zawodów czuliśmy się jak w domu (w zeszłym roku również tu startowałem). O to zadbali organizatorzy i załoga ośrodka. Miejsce do pływania jest świetne, otwarta, ale spokojna woda. Trasa kolarska jest na prawdę dobra, jednym małym minusem było to, że wjeżdżając z drogi podporządkowanej na główną drogę, nie było osoby kierującej ruchem, ale organizator zapowiedział już, że w kolejnych edycjach to się zmieni, a być może uda się całkowicie wyłączyć drogę z ruchu na czas zawodów. Trasa biegowa jest idealna: trochę kamyczków, trawnik z widokiem na basztę i chodnik. Dodatkowo atmosfera panująca podczas zawodów jest tak dobra, że po powrocie do domu, chce się wracać do Bolesławca. Uważam, że ta impreza ma doskonałe możliwości promocji – powiedział zwycięzca dystansu podwójnego, Tomasz Kruczek.

Zapowiedź kontynuacji projektu

Organizator zapowiedział kontynuację imprezy w 2025r, więc każdy komu przemknęła przez głowę myśl, aby spróbować, będzie miał ku temu okazję.

– Było dużo pozytywnych komentarzy po imprezie, ale jako organizatorzy nie spoczywamy na laurach i raczej koncentrujemy się na negatywnych opiniach, takich z których możemy wyciągnąć konstruktywne wnioski. Trasa pływacka, rowerowa i biegowa pozostają bez zmian na 2025 rok. Tu chciałbym zwrócić uwagę, że każde przesunięcie mat pomiarowych, namiotów, albo linii mety w strefie T2 o nawet 100m powoduje zmianę na całym dystansie o nawet 3 km. Więc prosimy o wyrozumiałość i nastawienie, że liczba okrążeń na etapie biegowym może ulec kosmetycznej zmianie, nawet na chwilę przed rozpoczęciem imprezy. Pewne jest jedno, już teraz zapraszamy na Double i Triple Iron Man Challenge do Bolesławca nad Prosną, we wrześniu 2025 roku. Zawody z duszą, które wykańczają ciało nawet najtwardszych zawodników – zapraszają organizatorzy.

W zawodach wzięło udział 27 zawodników na dystansie podwójnym i 16 na potrójnym.

Marcin

fot. materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X