Rozmowa

Tomasz Szala: Mistrzostwo w debiucie jest motywujące

Został Mistrzem Polski na Ironmanie w debiucie na tym dystansie. Tomasz Szala dzieli się przemyśleniami oraz analizuje mistrzowski wyścig.

Decyzję o starcie razem z trenerem podjąłeś na 2,5 tygodnia przed zawodami. Co zadecydowało o takim posunięciu?
Mój kaprys, po prostu chciałem wystartować. Rozważałem 70.3 w Warszawie, ale jak powszechnie wiadomo impreza w Malborku ma niepowtarzalną atmosferę. Więc wybór był prosty.

Kiedy pierwszy raz pojawiła się myśl o debiucie na Ironmanie?
Ta myśl towarzyszyła mi z tyłu głowy przez cały sezon.

Jak różniły się Twoje przygotowania pod pełny dystans do tych standardowych na krótszych dystansach?
Więc przez te 2,5 tygodnia z niestandardowych rzeczy zrobiłem dwa dłuższe ponad 30 km wybiegania oraz ponad 200km na jednym treningu na rowerze. Reszta treningów bez odstępstw od mojej normy.

Nad czym skupiałeś się podczas treningu już po podjęciu decyzji o debiucie na pełnym dystansie w Malborku?
Najmocniej skupiałem się nad zaleczeniem przeciążonej taśmy tylnej lewej nogi. Były to 3 bolesne, ale skuteczne wizyty w Ortopedice u znanej i lubianej fizjo Katarzyny M-Ż.

Jakie miałeś założenia przed tym startem?
Nie przeforsować tempa, nie zamarznąć, uzupełniać kalorie na bieżąco.

Pierwszy etap przepłynąłeś w czasie 52:16. Jak czułeś się w wodzie?
Nie zdecydowałem się na rozgrzewkę w wodzie głównie z braku czasu. Piankę przelałem wodą z baniaka. Duża ilość maści pod pianką sprawiała, że było mi bardzo gorąco. Jedynie po odczuciach stóp i dłoni jestem w stanie powiedzieć, że woda była zimna. Na początku delikatnie odpłynął Tomek Marcinek. Wiedziałem, że jest z nas najlepszym pływakiem. Jednakże startowałem nieco z tyłu i musiałem nadrobić delikatnie na pierwszej bojce. Nie udało się złapać jego nóg, jeszcze chwila mocnego tempa, ale dystans się nie zmniejszał. Dlatego wróciłem do tlenowego pływania, bo przede mną było jeszcze ponad osiem godzin wysiłku. Prawie cały dystans pokonałem, płynąc bark w bark z Marcinem Ławickim, a Tomka dogoniliśmy już po jakichś 700 metrach.

Jakie miałeś założenia na rower?
Chciałem pojechać równo, nie wychłodzić organizmu, nie złapać defektu. Planowałem delikatnie poniżej 300W.

Jak przebiegał ten etap wyścigu?
Przez ubieranie warstw ubrań oraz owiewek na buty w strefie zmian do Marcina straciłem całą minutę. Dalej jechałem zgodnie z założeniami tlenowej wycieczki. Zimno doskwierało mi jedynie w palce u stóp, które mi zdrętwiały. Moja dziewczyna Kamila wraz z kolegą Piotrkiem profesjonalnie obstawili bufet. Marcin po 100 kilometrach uszkodził przednią szytkę, w wyniku czego objąłem prowadzenie w wyścigu. Po nawrotce na 112 km miałem jakieś 12 minut przewagi nad Łukaszem i 16 nad Marcinem.

Czy pojawiały się jakieś problemy na trasie?
Rower przejechałem bezproblemowo. Miałem najlepszy suport, który bezbłędnie przekazywał mi paczki z jedzeniem i piciem. Na ostatniej rundzie roweru miałem kryzys związany z bólem pleców, ale porozciągałem. Pojechałem jakiś czas w górnym chwycie i mi przeszło.

W T2 zameldowałeś się z ponad 17 minutową przewagą nad Łukaszem Kalaszczyńskim. Czy to dawało komfort psychiczny na biegu?
Łukasz jest bardzo dobrym biegaczem, a na tak długim biegu może zdarzyć się wiele kryzysów. Biegłem swoje, nie pozwalając ponieść się emocjom.

Jak się biegało?
Pierwsze dwie rundy naprawdę przyjemnie i z założeniami. Natomiast w połowie trzeciej po jakichś 18 km zacząłem mieć problemy żołądkowe, coś (snickers, żele energetyczne lub iso, bo nic innego nie jadłem) mi się kręciło wewnątrz. Na kolejnych bufetach na siłę wmuszałem w siebie żele energetyczne. Nie wiem, czy je przyswajałem, bo dopadła mnie „bomba”, a tempo spadło do 4 min 20 / km. Próbowałem coli z bufetu, ale po niej miałem tylko kolkę. Tak zaczęła się walka z głową. Z jednej strony chciałem osiągnąć jak najlepszy czas, a z drugiej miałem wciąż 17 minut przewagi nad drugim zawodnikiem. Próbowałem tanich sztuczek typu powtarzanie sobie „ból jest tymczasowy, chwała trwa wiecznie”, ale tempo skakało na 100 m. Później znów mi ktoś krzyknął, że mam 17 minut przewagi. W drugiej części biegu zdecydowanie zabrakło mi skupienia i myślami wędrowałem totalnie gdzie indziej.

Co czułeś, wbiegając na metę jako zwycięzca w debiucie na tym dystansie?
Dumę, satysfakcję, radość, zmęczenie, czułem też, że nogi mi odpadają.

Czy od razu do Ciebie dotarło, że w pierwszym starcie zdobyłeś mistrzostwo?
Dużo startuję, więc doświadczenie z krótszych dystansów przełożyłem na ten dłuższy. Choć przyznaję, że nie do końca wiedziałem, czego mam się spodziewać. Zostać Mistrzem Polski w debiucie to na pewno bardzo motywujące.

Miałeś już okazję do rozmowy z trenerem i przeanalizowaniem startu?
Tak, obaj jesteśmy zadowoleni i też jednomyślnie twierdzimy, że na każdej konkurencji jest jeszcze sporo czasu do urwania.

Ostatecznie zameldowałeś się na mecie z czasem 8:15:00. Patrząc na obecną dyspozycję, gdzie widzisz przestrzeń, aby jeszcze urwać z tego wyniku?
Na czas finalny składa się wiele czynników. Poza wspomnianą dyspozycją lista jest naprawdę długa: temperatura- osobiście wolę starty w cieple. Wtedy mam wrażenie, że moje mięśnie nie są tak pospinane i jestem w stanie wejść na wyższe obroty. Poziom rywalizacji – bo nic tak nie motywuje jak walka bark w bark. Trasa zawodów – są szybsze i wolniejsze (nawierzchnia zakręty, ukształtowanie), doświadczenie też tu odgrywa niemałą rolę. Na samej dyspozycji i doświadczeniu uważam, że jest jeszcze sporo do urwania.

Jakie masz dalsze plany?
Wystartuję jeszcze na ¼ w Nieporęcie. Dalszą decyzję podejmę w zależności od tego, jak będę się czuł, ale generalnie zanosi się na koniec sezonu.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: Castle Triathlon FB, Przemek Schenk

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X