Rozmowa

Jakub Senkowski: Chcę ukończyć Hardą Sukę

Startuje mało i skupia się na konkretnych projektach oraz celach. W triathlonie jest dzięki kolegom z pracy. Obecnie celem oraz marzeniem Jakuba Senkowskiego jest ukończenie Hardej Suki.

W szkole podstawowej chodziłeś do klasy pływackiej. Jak Ci szło?
Całkiem nieźle, natomiast nie były to jakieś spektakularne sukcesy. Na tle grupy w Oświęcimiu to była czołówka, co dawało miejsca na podium województwa. Udało mi się nawet zostawić w klubie rekord na 400 zmiennym dziewięciolatków. Miło było się po paru latach zobaczyć w gablotce z takimi sławami jak Paweł Korzeniowski. Niestety, jak patrzę na to z perspektywy czasu, to system szkolenia był dość staromodny, czyli za dużo i zbyt intensywnie, zwłaszcza na taki wiek. Skutkowało tym, że efekty zaczynali mieć ci koledzy, którzy na treningach się obijali, bo zwyczajnie nie byli przetrenowani w stosunku do tych, co słuchali trenera, do których się zaliczałem.

Jaki prezentowałeś poziom?
Regularnie dostawałem się na mistrzostwa Polski. Natomiast nigdy nie doszedłem do finałów. Top 20 to był najlepszy wynik. Jak się później okazało, w tamtym czasie minąłem się m.in. z Radosławem Kawęckim, bo jesteśmy z jednego rocznika.

Potem w gimnazjum zajmowałeś się brydżem sportowym. W jakich okolicznościach?
W moim rodzinnym mieście utworzono klasę o profilu brydżowym, która miała najlepszy w mieście poziom nauczania. Rodzice zasugerowali mi, że ciężko będzie mi uprawiać sport i się uczyć, skoro już pod koniec podstawówki miałem osiem treningów tygodniowo. Kontynuacja pływania oznaczałaby pójście do technikum. Wiedziałem, że to mocno niepewna przyszłość. Natomiast studia to coś, na czym bardziej mi zależało. Więc wybór był prosty.

Jakie odnosiłeś sukcesy?
W brydża szło mi całkiem dobrze. Dwukrotnie byłem medalistą mistrzostw Polski. Lubiłem zawsze grać w karty, liczyć i szacować prawdopodobieństwo, więc dobrze odnajdywałem się w brydżu.

Dlaczego w późniejszych latach sport zszedł na dalszy plan?
Skończyło się gimnazjum i przeprowadziłem się do Krakowa. Większość sytuacji, w których się coś robi, to kwestia środowiska. Jeśli są fajni ludzie, to się z nimi przyjemnie spędza czas, w jakiej formie to często jest kwestia drugorzędna. Jedni uprawiają sport, inni grają na komputerze, a jeszcze inni piją, co kto lubi. Jednak żeby robić coś samemu, mimo tego, że środowisko robi coś innego, trzeba podjąć świadomą decyzję i mieć dużo determinacji. Wtedy mi jej chyba zabrakło. Ponadto ciężko było znaleźć czas na wszystko. W liceum miałem sporo nauki. Do tego wymyśliłem, że chcę zdawać na architekturę, a nauka rysunku pochłaniała niesamowicie dużo czasu.

Zobacz też:

Mateusz Wamka: od pływania do triathlonu

Kiedy wróciłeś do pływania?
Na studiach trzeba było zaliczyć wf. Uznałem, że pójdę na AZS i zobaczę, co pamiętam z basenu i jakoś tak się zaczepiłem. Okazało się, że została technika. Trzeba tylko trochę się rozpływać. Już wtedy myślałem o triathlonie, gdyż lubiłem od zawsze rower.

W pewnym momencie miałeś też problemy z kolanami. Jakie były tego przyczyny?
Miałem problemy z kolanami, odkąd pamiętam. Nikt do końca nie umiał mi nigdy odpowiedzieć, skąd się biorą. Podejrzewam, że to predyspozycja genetyczna. Gdyż analogiczne problemy miał mój brat, a wcześniej mój tata. Trzeba jednak przyznać, że przez ostatnie 20 lat poczyniono niesamowity postęp w dziedzinie fizjoterapii. Kiedyś ortopeda mi powiedział, żebym sobie po prostu odpuścił, że nie będę nigdy biegał, ani chodził po górach, bo tak już mam i tyle. Nie mogłem się z tym pogodzić. W efekcie konsekwentnie nie pogodziłem się do dziś. Po prostu mam inne zdanie w tej kwestii.

Jakimi sportami potem się zajmowałeś?
Przez przypadek na studiach odkryłam, że istnieje coś takiego, jak wspinanie. Okazało się, że to jest fantastyczny sport. W światek wspinaczkowy wsiąknąłem na parę lat. Spodobała mi się zarówno odmiana sportowa w skałkach, jak i bouldering na sztucznej ścianie. We wspinacze urzekające jest to, że wymaga zarówno doskonalenia techniki, psychiki oraz siły. Ponadto czułem się dużo pewniej w górach, gdzie w większych trudnościach bez obycia wspinaczkowego jest jednak ciężko pod względem samej techniki wspinania i technik linowych. Do dziś cierpię z powodu tego, że brakuje mi czasu na uprawianie wspinania i triatlonu jednocześnie na jakimś rozsądnym poziomie.

W jakich okolicznościach natrafiłeś na triathlon?
To znowu była kwestia ludzi. Koledzy z pracy wymyślili, że fajnie byłoby wystartować w czymś takim jak triathlon. Okazało się, że niezależnie szef założył się ze znajomym, że ukończy lokalne zawody i tak się zaczęło. Więcej osób to większa frajda i mobilizacja.

Czy przygotowywałeś się szczególnie do tego pierwszego startu?
Chyba dość klasycznie, czyli intuicyjnie i nieregularnie. Parę razy umówiliśmy się na rower. Biegałem już od paru lat, mocno w kratkę. Mimo to wiedziałem, w jakim tempie jestem w stanie biec. Na debiut wybraliśmy sobie sprint. Więc miałem świadomość, że każdy z dystansów nie jest problemem. Byłem oczywiście ciekawy, jak to wygląda w połączeniu.

Skąd początkowo czerpałeś wiedzę o tym sporcie?
Głównie z książek i Internetu. Sporo wiedzy można znaleźć na niestety niefunkcjonującym już polskim forum triathlonowym, jak się tylko ma trochę czasu, żeby szukać. Ostatnio też dotarłem do opracowań zagranicznych trenerów. Trzeba przyznać, że jest cała masa wiedzy.  Natomiast każdy z nas jest inny. Więc plany treningowe zawsze modyfikuję pod kątem moich predyspozycji.

Jak przebiegał debiut?
Przyjemnie i z lekkim zapasem, czyli chyba tak, jak powinien. To był IronDragon w Kryspinowie. Popłynąłem bez przypalania się, bo bałem się, że nie będę miał siły w dalszej część. Dzięki temu rower jechałem w komforcie. Wtedy okazało się, że jazda na kole w zamkniętym ruchu pozwoliła osiągnąć całkiem dobrą, jak dla mnie prędkość nawet na starej wysłużonej szosie.  Byłem pozytywnie zaskoczony też faktem, że po rowerze tak dobrze się biegnie. Oczywiście nie trenowałem specjalnie zakładek. Więc nie byłem pewien, czego się spodziewać, ale szczerze powiedziawszy, tym faktem potrafię być zaskoczony nawet teraz. Z każdym kolejny wydłużeniem dystansu spodziewam się, że będę zmęczony. Jednak najczęściej jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak organizm sobie radzi. Tak było też za pierwszym razem, co pozwoliło mi na klasyczne przyspieszenie na finiszu. Wtedy skończyłem zawody w 1:14, co uważam za bardzo dobry wynik.

Czy ten pierwszy start zainspirował Cię do kolejnych?
Zdecydowanie tak, uznałem, że skoro udało się zrobić sprint to w kolejnym roku. Zobaczę, jak będzie wyglądać start na 1/4IM. Już wtedy marzyło mi się zrobienie 1/2IM. To był taki dystans, który wydawał mi się bardzo ciężki do wykonania, ale jednak możliwy. Wtedy też uznałem, że wynik poniżej sześciu godzin były satysfakcjonujący.

Co było dalej?
W dalszym ciągu trenowałem wspinanie i do triatlonu zaczynałem przygotowywać się na wiosnę, gdy zbliżały się zawody. Zacząłem jednak regularnie jeździć na szosie. Bardzo to polubiłem. Tak jak postanowiłem, rok po debiucie wystartowałem w 1/4IM w Radłowie. W kolejnym sezonie postanowiłem, że ukończę 1/2IM. Jednak miałem świadomość, że będę musiał się solidnie przygotować do tak długiego startu i wspinanie zeszło na dalszy plan. Co więcej, zależało mi wtedy nie tylko na tym, żeby skończyć, ale też złamać pięć godzin. Udało się tego dokonać w pierwszym starcie na tym dystansie Bełchatowie. Potem jeszcze był  Tatraman no i tegoroczne debiut na mistrzostwa Polski na pełnym dystansie w Malborku.

Co Cię napędza do kolejnych startów oraz treningów?
Wydaje mi się, że to jest złożona kwestia. Nie mam tutaj jednoznacznej odpowiedzi. Co do zasady lubię proces doskonalenia się i stawania się lepszym od siebie samego, robienie progresu. Nie da się tego osiągnąć w inny sposób niż trening, niezależnie o jakiej dziedzinie życia mówimy. Teraz w ogóle żyjemy w takich czasach, że ponad połowę dnia spędzamy,  siedząc przed komputerem. Człowiek przez tysiące lat pracował fizycznie i nagle w parędziesiąt lat zupełnie zmieniliśmy model życia. Nasze ciało potrzebuje dużo więcej ruchu,  niż obecnie mu zapewniamy. Niby truizm i wszyscy o tym wiedzą, ale ilu z nas coś z tym realnie robi? Najbardziej lubię to uczucie, gdy przychodzę po treningu i czuję, że mam więcej energii niż przed. To jest swego rodzaju uzależnienie wysiłku fizycznego. Nie mówię, że zawsze mi się chcę robić trening, ale jak przez trzy dni nic nie robię, to zaczynam się źle czuć.

Zajrzyj do:

Alicja Tchórz: Triathlonowi nie mówię nie, ale…

Które z zawodów najlepiej wspominasz?
Bardzo dobrze wspominam Tatramana, czyli 1/2IM w naszych polskich Tatrach. Fantastyczna trasa, super klimat, kameralna impreza no i góry, które kocham. Natomiast niewątpliwie pierwszy pełny Ironman na mistrzostwach Polski w Malborku to coś, z czego jestem bardzo zadowolony. Udało mi się zrealizować plan złamania 10 godzin no i jeszcze wisienka na torcie w postaci pudła w kategorii.

Czym zajmujesz się poza triathlonem?
Z zawodu jestem architektem freelancerem,  a ponadto w tym roku wprowadzam na rynek własną markę – SENK.DESIGN, gdzie zajmuję się także projektowaniem i produkcją lamp. Do tego zajmuję się też fotografią i uwielbiam podróżować. Dlatego wydaje mi się, że w triathlonie kluczem jest logistyka. Zazwyczaj chcemy dużo zrobić i mamy na to mało czasu, a trzeba jakoś to wszystko pogodzić.

Czy współpracujesz z trenerem?
Sam układam sobie treningi. Cały czas dostosowuję do tego, co się dzieje w ciągu tygodnia. Chyba źle bym się czuł z nie wykonywaniem rozpisanego planu, a często mój plan dnia na to nie pozwala. Poza tym nie ma się co oszukiwać, są to dodatkowe koszty, a dodatkowo ja bardzo potrzebuję wiedzieć, co robię i dlaczego. Więc sporo poświęcam na naukę dotyczącą treningu. Natomiast czasem konsultuję założenia treningowe z Piotrkiem Hydzikiem z TriWise, którego mogę bardzo polecić. Z całą grupą TriWise chodzę też na open water i czasem wpadam na treningi rowerowe. 

Jak podchodzisz obecnie do swoich startów?
Jestem osobą, która startuje raczej mało. Zazwyczaj myślę o tym, co chcę zrobić w kontekście projektów, które interesują mnie w danym momencie np. zdobyć Matterhorn, przejechać z Krakowa nad morze, objechać Tatry, czy ukończyć 1/2IM w pięć godzin. Starty to pewna część sportu, która mnie interesuje, ale nie fiksuję się jakoś bardzo na tym punkcie. Zawody to konkretne dystanse. Więc na nich wyznacza sobie konkretne cele. Dawno temu stwierdziłem z kolegą, że zrobienie 10h na IM robią tylko super wytrenowani ludzie, jakiś czas później okazuje się, że jest to osiągalne. Kiedy następuje ten moment, to fokusuję się na danym celu.

Jakie masz marzenia oraz ambicje związane z triathlonem?
Obecnie po świeżo spełnionym moim marzeniem, do którego dążę pomału, odkąd zacząłem przygodę w triathlonie, to wystartowanie i ukończenie Hardej Suki. W tym roku miałem stanąć na starcie, ale ze względów pandemii start odwołano. Mam nadzieje, że za rok będę miał okazję się zmierzyć z tym dystansem. Potem może wreszcie popracuję nad szybkością na bieganiu i rowerze, bo tutaj jest jeszcze sporo do zrobienia. Mam jeszcze oczywiście parę koncepcji długodystansowych zarówno biegowych, jak i rowerowych. Co roku pojawia się coś nowego.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X