Rozmowa

Robert Wilkowiecki: Czuję się mocniejszy fizycznie i psychicznie

W sobotnim domowym Ironmanie ustanowił „rekord świata” 7:35:14. Jednak sam czas traktuje z przymrużeniem oka. Ma za sobą m.in.: walkę z depresją. Robert Wilkowiecki skupia się na głównych celach.

Robert wielkie gratulacje. Jak się czujesz dzień po zmaganiach?
Dziękuję, odczuwam duże zmęczenie, ale jest satysfakcja, choć może trochę inna niż po zwycięstwie w normalnych zawodach. Generalnie jest bardzo fajnie.

Oprócz wyniku sportowego ważny był też efekt finansowy, bo zbierałeś pieniądze dla dzieci. Jak wygląda sytuacja w tej kwestii?
Muszę podkreślić, że tutaj cel się nie skończył. Zbiórka trwa do środy. Zachęcam do wpłacania. Cały czas trwają liczne licytacje. Mam nadzieję, że zachęciłem sobotnim wysiłkiem do dorzucenia cegiełki dla Fundację oraz wszystkich oglądających przebieg wyzwania do aktywności fizycznej. Liczę na to, że ważniejszy wynik, niż ten czysto sportowy okaże się jeszcze bardziej zwycięski.

Czy w sobotę po tym wyzwaniu odebrałeś wiele gratulacji?
Rzeczywiście, otrzymałem ich wiele. Oczywiście należą się nie tylko mi, bo na to całe wydarzenie pracowało sporo osób, które zaraziły się tym z początku niewinnym pomysłem, ale pomogły mi stworzyć fajny spektakl. Trudno znaleźć dobre słowo, żeby dokładnie to nazwać, co się wydarzyło w sobotę. Myślę, że to było ciekawe widowisko na miarę możliwości technicznych.

Inspiracją był kwietniowy start w domowym Ironmanie Jana Frodeno?
Tak, ale szereg wydarzeń i zbiegów okoliczności kierował moimi myślami na różne kierunki. Nie ukrywam, że na początku po ogłoszeniu pandemii i tych obostrzeń oraz przykrego wydarzenia w rodzinie miałem moment depresji oraz załamania. Poszukiwałem sensu uprawiania tego sportu. Myślałem, co daje innym mój wysiłek, oprócz oczywiście mojej satysfakcji. Szukałem celu, który mógłby nie tylko mnie zadowolić, ale też spełnić większe rzeczy. Na pewno Jan Frodeno był inspiracją. Pokazał, że można i da się wirtualnie zjednoczyć ludzi, przekazać dużo pozytywnej energii oraz zrobić coś dobrego. Więc wspólnie z trenerem Filipem Szołowski oraz całym sztabem, który mi pomagał  stwierdziliśmy, że stworzymy to trochę inaczej. Mam nadzieję, że się udało.

Zobacz też:

Rekord Wilka w obiektywie

Jakie ma dla Ciebie znaczenie wykręcenie tak dobrego czasu?
Ma to duże znaczenie. Oczywiście traktuję to z przymrużeniem oka. Nie uważam, żeby czasy w triathlonie były istotne. Jednak te cyfry, które były widoczne na ekranie przez cały czas, nie kłamały. Pokazywały potencjał i możliwości organizmu. Cieszę się z powodu udowodnienia też sobie, że te możliwości są coraz większe oraz ciężka praca na treningach procentuje. Więc dla mnie ten osiągnięty czas, ale też wykręcone waty i inne składowe, pokazują mi, że mogę budować pewność siebie.      

Czy ten wynik może Ci pomóc w tradycyjnych startach?
Tak, przede wszystkim w kwestii psychiki. Teraz jadąc, mam nadzieję na zbliżające się zawody, będę wiedział, że te większe prędkości oraz zabójcze tempo nie będą mnie już przerażały. Wtedy będę bardziej chętny do podejmowania jakiegoś ryzyka taktycznego na wyścigach i podjęcia walki z międzynarodową czołówką. Tak więc myślę, że ten wynik pozytywnie wpłynął na mnie.

Moce, które przez większość wyścigu generowałeś były dla Ciebie zaskoczeniem?
Tak. Zaskoczeniem było także dobre samopoczucie mimo takiej mocy. Początkowe założenia były dolnymi granicami, które musiałem osiągnąć, żeby zmieścić się w limicie ośmiu godzin Na dwa tygodnie przed akcją, kiedy schodziliśmy z obciążeń, wiedziałem, że będę w stanie trochę więcej wyjechać watów niż w pierwotnym planie (270). Te 310 watów to była lekka przesada, a skończyło się na 298. Więc jestem bardzo zadowolony.

Czy to jest efekt treningów w Hiszpanii?
Niestety już nie mieszkam i nie trenuję tam z powodu obecnej sytuacji. Moje życiowe plany musiały się pozmieniać, ale na pewno tamte treningi przyczyniły się do tego.

W rozmowie od razu po skończeniu tego wyzwania powiedziałeś, że dziwnie się stoi w wodzie przez 46 minut. O czym wtedy myślałeś?
W zasadzie nie myślałem zbyt wiele. Po prostu skupiałem się na danej chwili i pływaniu. Kiedy jestem na wyścigu, to staram się wejść w trochę taki tryb medytacji i skupić się na odczuciach i sygnałach od organizmu. Więc tym razem było podobnie, ale nie tylko na pływaniu, a też na dwóch pozostałych etapach.

Czy Ty wiedziałeś, co się wokół dzieje?
Już wiedziałem przed wyścigiem, co się będzie działo. Więc mniej więcej byłem świadomy. Była tam cała ekipa oraz moja narzeczona. Korzystałem z ich pomocy, dlatego musiałem się w jakimś stopniu z nimi się komunikować. Byłem minimalnie świadomy tego, co się dzieje, skupiałem się, żeby w tym całym wydarzeniu wykonać zadanie, jak najlepiej.

Czy jesteś teraz gotowy na złamanie ośmiu godzin na dystansie Ironman jako pierwszy Polak?
Ciężko powiedzieć, jak to porównać pod względem warunków. Jeśli chodzi o potencjał organizmu, myślę, że tak. Mój organizm jest przygotowany na tyle, żeby tego dokonać. Tylko kwestia jest taka, co to znaczy złamać osiem godzin. Wszystko zależy od trasy, warunków oraz taktycznego przebiegu wyścigu. Nie jest powiedziane, że wolniejszy wyścig będzie łatwiejszy. Wiele może się zdarzyć. Więc podczas normalnych zawodów na pewno nie będę się skupiał na zrobieniu czasu poniżej ośmiu godzin, a na nawiązaniu rywalizacji o jak najwyższą lokatę z międzynarodową czołówką.  Prawdopodobnie jeśli nawiąże z nią walkę, to i osiem godzin “pęknie”.

Czytaj także:

Ironman Wilka w liczbach

Gdybyś miał porównać przygotowania i stan psychiczny ze startu w Barcelonie w zeszłym roku, a sobotnim wyzwaniem, widzisz zdecydowaną różnicę na plus?
Tak, sam fakt, że debiutowałem wtedy w Barcelonie na długim dystansie chociaż przed startem byłem pewny siebie, to jednak czułem respekt przed tym dystansem. Teraz to była już moja druga próba na pełnym, więc wiedziałem, czego się spodziewać. Pamiętałem, jakie błędy popełniłem w Barcelonie. Tamto doświadczenie dawało mi dużo pewności siebie. W dodatku przygotowanie i podobne treningi pokazywały, że obecnie forma jest zdecydowanie lepsza, szczególnie na rowerze. Ogólnie tych rzeczy na plus było całkiem sporo.

Zmieniłeś już hasło w komputerze?
Jeszcze nie (śmiech). Nie miałem na to czasu. Martyna dość dużo pracuje na komputerze. Oczywiście dalej działamy w kwestiach organizacyjno – marketingowych. Staramy się, żeby ten nadrzędny cel osiągnąć.

Wyjaśnij tym, którzy jeszcze nie wiedzą, o co chodziło z 0750?
Przygotowując się do osiągnięcia celu oswajam podświadomość z tym, co ma się wydarzyć. Staram się stawiać małe znaki, które przypominają mi o tym. Więc po starcie w Barcelonie ustawiłem hasło cyfrowe w komputerze, które przypomina, że 0750 jest takim koniecznym wynikiem, aby podnieść poziom do rywalizacji ze światową czołówką. Więc to był jakiś cel na tej rok, który w pewnym sensie został już osiągnięty (śmiech).

Czy napisałeś już do Jana Frodeno, że pobiłeś jego rekord?
Nie (śmiech), nie uznaje tego za rekord i nie napisałem do niego. Choć mam nadzieję, że spotkamy się na jakiś zawodach i porozmawiamy o naszych osobnych wydarzeniach, czyli domowych Ironmanach ze szczytnym celem. Mam nadzieję, że wymienimy się ciekawymi historiami i doświadczeniem.

Jakie dalsze plany?       
Przez najbliższe kilka dni będę odpoczywać fizycznie i będę dopinać organizacyjne kwestie, o których mówiłem. Następnie zabieramy się za przygotowania. Mamy już zarys działania i wiemy na czym chcemy się skupić na treningu. Po prostu wracamy do systematycznej i codziennej pracy.

Jak Ci się pracuje z Filipem Szołowskim?
Jestem bardzo zadowolony. Tutaj nie muszę dużo mówić. Uważam, że pod kątem trenerskim oraz ogólnej relacji świetnie się rozumiemy. Tego też oczekiwałem po trenerze. Zresztą widać, że ta współpraca idzie świetnie i są tego efekty.

Mówiłeś, że na początku pandemii miałeś chwilową depresję. Co Ci pomogło dojść do siebie?
Był taki moment, na który złożyło się też kilka innych czynników. Przede wszystkim pomogła mi rozmowa z rodziną oraz bliskimi i ustalenie celów, priorytetów. Pomogło też znalezienie sensu mojego wysiłku. Ten cel w tym dziwnym okresie sprawił, że chciało mi się trenować i działać na pełnych obrotach.

Gdyby doszło dzisiaj do rywalizacji Robert Karaś vs Robert Wilkowiecki, kto by wygrał?
Oj (śmiech), to przede wszystkim musiałoby dojść do rywalizacji. Nie mam pojęcia. To może rozstrzygnąć się tylko na trasie. Zarówno ja nie mam wpływu na przygotowania Roberta Karasia oraz on na moje. Ciężko powiedzieć, bo nie mieliśmy jeszcze okazji tak bezpośrednio się zmierzyć na trasie.

Chciałbyś stanąć na starcie i rywalizować z Robertem Karasiem, Łukaszem Kalaszczyńskim, Sebastianem Najmowiczem?
Oczywiście chciałbym, żeby ogólnie wyścigi stały na coraz wyższym poziomie w Polsce. To pozwala rozwijać się każdemu z osobna. Mam nadzieję stawać na starcie takiego wyścigu nie tylko z polskimi zawodnikami. Liczę, że my Polacy nieraz namieszamy w międzynarodowej stawce.    

Rozmawiał: Marcin Dybuk
Foto: Łukasz Malaczewski, Artur Pupka – dziękujemy

Rozmowę z Robertem Wilkowieckim można także posłuchać:

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X