Rozmowa

Mitruś: Jeden raz pomyślałem, że nie dam rady

W zeszłym sezonie nie startował tyle, ile zakładał. Mimo, to uważa 2020 rok za udany. Ślub, wesele, czy everesting – na tym się skupiał. Paweł Mitruś ma już zaplanowane starty na sezon 2021.

Jaki był dla Ciebie 2020 rok?
W świetle tego co dzieje się na świecie mam nadzieję, że nikogo nie urazi słowo „super”. Może nie było mi dane się pościgać, czy odwiedzić Nową Zelandię, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dostosowałem priorytety do sytuacji, co na pewno ułatwiło organizację ślubu i wesela. Jestem pewny, że w ferworze treningów i wizji zawodów w drugiej części sezonu nie byłbym się w stanie wyluzować. Drugim dużym pozytywem tego roku jest odkrycie pracy zdalnej w pełnym wymiarze. Bardzo odpowiada mi taka formuła i widzę, że naprawdę jestem efektywny. Skupienie się na rzeczach branżowych sprawiło, że sport musiał opuścić fotel lidera. Wcześniej starałem się stawiać treningi i regenerację na pierwszym miejscu (w miarę rozsądku). Teraz to trochę się zmieniło, ale nie można cały czas cisnąć na 100 procent.

Zamiast startów w tri postanowiłeś wykonać tzw. „everesting”. Na czym to polega?
To było bardziej dostosowanie się do możliwości i oferty zawodów (jej braku) w tamtym czasie. Chciałbym wystartować kilka razy, żeby sprawdzić formę. Niestety, miałem tylko jeden wolny weekend przed wpadnięciem w wir organizacji wesela, a tym samym końca mojego „sezonu”. Everesting to wyzwanie (kolarskie lub biegowe) polegające na pokonaniu przewyższenia 8849m n.p.m w ramach jednej aktywności. Należy to robić po tym samym odcinku góra-dół (nie pętla). Są dozwolone przerwy na odpoczynek i toaletę.

Skąd wziął się pomysł na taką inicjatywę?
O Everestingu słyszałem już jakiś czas temu, ale nigdy nie wnikałem w szczegóły. Akurat tak się złożyło, że w czasie, kiedy kończyłem sezon, ktoś pobił rekord świata. Kilka dni potem zrobił to znowu Alberto Contador. Socjale dość głośno o tym pisały, bo w sumie to niewiele się działo. Wpadłem na pomysł, że to dobra alternatywa dla ich braku w zawodach tri i spróbuję sił. Trochę zastanawiałem się nad wyborem wzniesienia, ale ze względu na krótki czas od decyzji (tydzień) i ułatwioną logistykę, wybrałem warszawską Agrykolę.

Jak przebiegała cała jazda?
Trwało to długo, ponad 16 godzin. Wcześniej może zaliczyłem jakąś 6-7h jazdę na rowerze i zrobiłem naprawdę dużo kilometrów. Finalnie wyszło ponad 380, a do tamtej pory moja najdłuższa jazda miała 220 kilometrów. Doświadczenie na dłuższą metę nużące, bo ileż może się zmieniać, jadąc 403 razy po tym samym odcinku? Tam było też gorąco i tłoczno (1 sierpnia, środek lata, okres poluzowania obostrzeń covidowych), a to trochę utrudniało jazdę. Więc przyszło mi mierzyć się z zupełnie innymi przeciwnikami niż Ci, do których jestem przyzwyczajony i wiem, co potrafią.

Czy podczas tego wymagającego wyzwania miałeś jakieś kryzysy?
Dwa, z czego jeden poważny, gdzie ten jeden jedyny raz pomyślałem, że mogę nie dać rady. Pierwszy raz w życiu czułem się, jakby energia ze mnie wyciekała bokami, a nie szła w nogi. Obstawiam, że żołądek przestał sobie dawać radę z żelami, batonami i izotonikiem. Po przejściu na kanapki i colę czułem się zdecydowanie lepiej.

mitrus

Zobacz też:

Rita Biskupska: Mam zaplanowanych 12 startów

Kto wchodził w skład Twojego suportu?
Głównodowodzącą była moja żona Kasia. Spędziła tam prawie cały dzień, a kilka razy nawet podjechała pod górę. Do tego dołączali do mnie znajomi. Niektórzy jeździli ze mną (Paweł Kalinowski, o ile dobrze pamiętam, wyjechał jakieś 100 razy). Inni wpadali przybić piątkę, czy chwilę pokibicować. Ci bardziej doświadczeni ekstremalnymi/długimi wysiłkami Ironmani nie tylko pomagali radą, ale również czynem! Gdyby nie donoszone mi kanapki i cola, bo sam oczywiście o tym nie pomyślałem, to nic by z tego pewnie nie było.

Całej akcji towarzyszył dodatkowy cel. Jaki?
Zbieraliśmy na stypendia Nidzickiego Funduszu Lokalnego, o którym mam nadzieję wiedzą wszyscy czytelnicy i czytelniczki TriathlonLife.pl. Myślałem, że taka publiczna deklaracja pozwoli ubić wszystkie myśli poddania/wycofania się z akcji. Chyba podziałało, bo jak robiłem w piątek na dzień przed rekonesans trasy i podjechałem kilka razy, to doszło do mnie, jakie to głupie!

Czy w przyszłości planujesz podobne akcje?
Zdecydowanie nie. Fajnie było coś takiego „odhaczyć”, jest co wspominać i na pewno cieszę się, że wtedy podjąłem taką decyzję. Dużo bardziej odpowiada mi atmosfera innych zawodów, walka z czasem i przebywanie na innych obrotach.

Jak przebiegają obecne treningi do kolejnego sezonu?
Zmiana warunków pracy w ciekawy sposób sprawiła, że na nowo odnalazłem się w tematach zawodowych. Nie oznacza to, że mniej lub lżej trenuję, ale gdy cele sportowe nie są na pierwszym planie, to jest inaczej. Obecnie staram się, aby treningi przechodziły w rutynę, nie zaprzątały bardziej głowy, niż to potrzebne. Nie twierdzę też, że to słuszna droga, ale w tym momencie czegoś takiego potrzebuję.

W jakim stopniu taki głód startów motywuje Cię do tych przygotowań?
Jak tylko zbliżają się zawody, zaczynam inaczej funkcjonować. Dużo lepiej wykorzystuję czas, uważniej jem, regeneracja jest rzeczą świętą. Choć nie jestem w stanie działać za długo w takim trybie, maksymalnie 4-5 tygodni. Dlatego staram się za bardzo nie nakręcać, żeby jakoś przetrwać do końca sezonu. Obecnie zupełnie nie czuję się głodny startów, ale w świetle powyższego to chyba dobrze.

Kiedy planujesz inaugurację tego sezonu?
Planowałem inaugurację 8 maja na duathlonie na dystansie średnim w Czempiniu. Jednak  nauczony doświadczeniami z poprzedniego sezonu spokojnie czekam i obserwuję przebieg wydarzeń.

Czy masz już zaplanowane główne starty?
Główne starty to ½ w Gdyni i ½ St. George na MŚ. Do tego będzie mnie można spotkać (jak oczywiście warunki pozwolą) we wspomnianym Czempiniu, ½ w Sierakowie i Poznaniu oraz olimpijce w Warszawie.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X