Rozmowa

Od biegów przez windsurfing i MTB do triathlonu

Uprawiał przez wiele lat biegi. Potem zafascynował się triathlonem, lecz wtedy nie przerodziło w starty. Zadebiutował w 2013 roku, a w międzyczasie zajmował się windsurfingiem oraz MTB. Obecnie Krzysztof Sarapuk chciałby zaliczyć solidny start na Hawajach.

Uprawiałeś wyczynowo biegi na dystansach średnich do początku lat 90. Jak przebiegała kariera w tym sporcie?
W zasadzie przygodę z biegami średnimi zakończyłem w 1989 roku, stąd można mówić tu wyłącznie o karierze juniorskiej, którą rozpocząłem pięć lat wcześniej jako 14-latek. „Odkrył” mnie pan od WF-u, gdy wygrywając bieg na 300 metrów, dostałem się do reprezentacji szkoły. Myślę, że to każdy wolny czas spędzany na przyblokowym boisku z kolegami sprawił, że nie miałem problemy ze znalezieniem się w tej roli. Zresztą to jeden z kolegów z boiska namówił mnie wkrótce na treningi biegowe w sekcji lekkoatletycznej WKS Flota Gdynia. Zanim zrobiłem swój pierwszy trening, trener zgłosił mnie na zawody. Więc zaczęło się od startu na 2000 metrów.

Wtedy pierwszy raz na oczy zobaczyłem tartan. Wygrałem tamte zawody z czasem bodajże 6:40, ale nie było w tym wieku wielu chętnych do biegania na takim dystansie. Jednak to był ten bodziec wywołujący trwającą do dzisiaj miłość. Jako junior biegałem 3000m w 8:46, 1500 m w 3:54 a 1000m w 2:29. Radziłem sobie również w biegach przełajowych. Moją karierę przerwała transformacja polityczna, z którą nie poradził sobie wojskowy klub, a konkretnie sekcja LA. Tu ostał się jedynie chód sportowy,  bo całym składem był w kadrze Polski, a i trener był szkoleniowcem kadry. Mój trener zniknął, nie wiem gdzie…. Więc postawiłem na edukację. 

Czy biegi były Twoim pierwszym sportem?
Owszem. Miałem krótką przygodę z piłką nożną w jednym z gdyńskich klubów, ale nie przypasowało mi to. Jako indywidualista w kwestii sportowych celów wolałem być zdany wyłącznie na siebie.

Po skończeniu kariery biegowej usłyszałeś o triathlonie. W jakich okolicznościach?
Dowiedziałem się o tej dyscyplinie z mediów i od razu coś mnie tknęło. Mentalne przymiarki zaczęły się pojawiać podczas rozmów z moim kolegą Krzysztofem Krysiakiem czołowym wówczas polskim chodziarzem. Kiedy podobnie jak ja skończył wyczynową karierę, to podejście po tych rozmowach mieliśmy jednak raczej sceptyczne. Fajnie to wyglądało, ale nie wiedzieliśmy, jak ugryźć temat.

sarapukZobacz też: Agnieszka Badyna chce zarażać kobiety triathlonem

Dlaczego wówczas ta fascynacja nie przerodziła się w starty?
Ten początkowy zapał przegrał chyba ze wciąż młodzieńczym parciem na sportowy sukces i przekonaniem, że nie jesteśmy w stanie go osiągnąć jako nie pływacy, że sprzęt drogi… Tak  mnie przytłoczyła elitarność triathlonu. Może gdybym poznał kogoś, kto go uprawia, wyglądałoby to inaczej.

Na wiele lat zamieniłeś sporty wytrzymałościowe na windsurfing. Dlaczego akurat ten sport?
Gdy miałem 24 lata tak jakoś wpadliśmy na siebie z windsurfingiem. Moja dziewczyna pływała. Na wakacjach, gdzie miałem nieograniczony dostęp do sprzętu, podjąłem wyzwanie. Im bardziej pojmowałem, jak to trudny sport, tym bardziej stawałem się zawzięty w tym, by go opanować. Gdy zasmakowałem pływania na morzu, zrozumiałem, że to dla mnie więcej niż sport. Odnalazłem w tym swojego rodzaju wolność, własne miejsce na ziemi, do którego uciekałem. Oczywiście była nas grupa takich oszołomów i gdy tylko mocniej powiało i wiadomo było, że będzie „hardcore”.

Lądowaliśmy w Karwi, Łebie, Rowach… tam, gdzie można było poszaleć na fali. Jechaliśmy czasem do Danii na Morze Północne tzw. Hawaje Europy. Mimo że tam fala była większa, to wzburzony Bałtyk był zawsze najbardziej wymagający. Uwielbiałem podczas trudnych warunków wypływać tak daleko od brzegu, że prawie go nie było widać. Tworzyła się niesamowita mieszanka lęku, pokoty i ekscytacji. Zdarzyło się, że koledzy, z którymi z zasady pilnowaliśmy się na wodzie nawzajem, wezwali SAR, gdy na dłuższy czas zniknąłem im z oczu, ale te emocje… Myślę, że ten czas ukształtował mnie mentalnie.

Po 10 latach doszły amatorskie starty w MTB. Jak udawało się Tobie godzić uprawianie dwóch bardzo odmiennych sportów?
To właśnie za sprawą windsurfingu trafiłem do MTB. Potrzebowałem poprawy wydolności i kontroli nad wagą. Wkrótce okazało się, że to ma niesamowity wpływ na jakość mojego pływania na desce. Wielu windsurferów zacząłem widywać na treningach, czy zawodach. Bywało, że na zawodach w trójmieście spotykałem całą kadrę Polski w windsurfingu racingowym z Przemkiem Miarczyńskim, mistrzem świata i brązowym medalistom olimpijskim na czele. W mojej kategorii „karty rozdawał” wtedy bardzo dobry windsurfer i jeszcze lepszy kolarz górski Mariusz Goliński obecnie z resztą, trener przygotowania motorycznego Kadry Narodowej Polskiego Związku Żeglarskiego.

W jakich okolicznościach po skończeniu 35 lat postanowiłeś wystartować w maratonie?
Impuls. Jako wytrzymałościowiec myślałem o tym dużo wcześniej jako o wyzwaniu nie koniecznie sportowym. Tylko właśnie brakowało tego impulsu. I przyszedł. Oglądałem akurat program publicystyczny „Szkło Kontaktowe”, w którym Tomek Jachimek powiedział, że przygotowuje się do Maratonu Warszawskiego. Coś mnie tknęło. No i powiedziałem sobie OK, to ten moment.

Po czterech tygodniach przygotowań wystartowałeś w Warszawie. Jak było?
To było w 2006 roku. Po takich przygotowaniach myślą przewodnią było „jakoś to będzie” i jakoś było do 25 kilometra. 20 kilometrów to był najdłuższy trening biegowy, jaki wcześniej zrobiłem. Na półmetku było dobrze pod względem  wydolnościowym i wynikowym, ale wiadomo, maraton zaczyna się po 25-tym kilometrze i wtedy się zaczął dla mnie. Wówczas spłynęło też na mnie duchowe oświecenie. Zadziwiające jest, w jakich zakamarkach świadomości człowiek potrafi  szukać motywacji. To był prawdziwy horror. Najbardziej obawiałem się tego, co miałbym powiedzieć mojemu wtedy sześcioletniemu synowi Kamilowi, gdybym nie ukończył maratonu. Wspominam moment, gdy wbiegłem na ostatnią prostą i zobaczyłem oddaloną o jakiś kilometr metę. Pomyślałem: ku_wa, ale daleko!!! Niewiele pamiętam z tego kilometra, może tylko tyle, że meta wcale się nie przybliżała. Po jej przekroczeniu nie padłem, nie usiadłem, ale nie miałem siły się cieszyć.

sarapukCzytaj także: Grzegorz Jarecki: Chcę złamać 9h na pełnym dystansie

Na mecie stanowczo postanowiłeś „nigdy więcej”. Jednak kiedy emocje opadły, to zmieniłeś zdanie. Dlaczego?
Takie postanowienie padło chyba na długo przed metą obok „co mi odbiło” i to powtarzałem wielokrotnie w myślach. Taka mi przyszła do głowy myśl: kiedyś na desce w Hanstholmie na Morzy Północnym zderzyłem się z najtrudniejszymi warunkami do tamtej pory. Sześciometrowa fala, z którą próbowałem się zmierzyć, załamała mi się tuż przede mną. Myślałem, że setki ton wody, które na mnie właśnie spadły, powyrywa mi ręce i nogi. Poniewierało mnie pod wodą wieczność. Gdy udało mi się w końcu wypłynąć na powierzchnię, nie miałem siły się na niej utrzymać. Gdybym nie miał w zasięgu ręki deski, po prostu utonąłbym. Gdy w końcu morze wyrzuciło mnie na brzeg, ucałowałem ziemię… Po trzech kwadransach znowu wlazłem na deskę, by zmierzyć się z tą falą i jeszcze dwa razy sytuacja się powtórzyła z tym że teraz byłem na to przygotowany. Tu zadziałał dokładnie ten sam mechanizm. Po ochłonięciu stwierdziłem, że skoro są tacy, którym dają radę, to ja też dam. Muszę tylko bardziej się przyłożyć i przełamać lęk.

Po tym w odstawkę poszły windsurfing i MTB. Jak dalej potoczyły się Twoje starty biegowe?
Zacząłem trenować do maratonu. Tak na poważnie z wykorzystaniem całej mojej wiedzy z czasów zawodniczych, jednocześnie poszukując swojej drogi do dobrego wyniku w maratonie. Zacząłem od startów na 10 kilometrów, a po pół roku przebiegłem pierwszy półmaraton. Wszedłem mocno w trening biegowy, czasem zbyt mocno. Wtedy byłem przekonany, że tak trzeba. Po roku byłem już w stanie biegać maraton w tempie poniżej 4min/km. Po 18  miesiącach w Londynie przebiegłem tamtejszy maraton w 2:35.

Sam nie miałeś trenera, lecz od jakich autorytetów czerpałeś wiedzę?
Myślę, że fundament stanowiło to, że jako nastolatek trenowałem wśród profesjonalnych sportowców, którzy byli wzorem, a z drugiej strony w grupie zbliżonych poziomem rówieśników. Gdy reaktywowałem się w bieganiu, oczywiste dla mnie było, że sport to nie zabawa, a droga do ambitnego celu sportowego jest zawsze mozolna i wyboista. Nie sposób wymienić wszystkich, z których czerpałem. Zacząłem od Małgosi Sobańskiej, która zainspirowała mnie tym, jak naturalnie zmodyfikowała trening średniodystansowca pod maraton. Później był Jurek Skarzyński, ale jego skuteczna metoda, nie przypasowała mi chyba dlatego, że ja pominąłem w swojej karierze etap dziesięciokilometrowca.

Dużo dały mi tłumaczenia publikacji Petera Graifa, które pojawiły się w necie wiele lat temu z jego BPSem do maratonu na czele. Przewalałem wiele literatury i nie potrafię nawet wymienić większość autorów pozycji na temat polskiej szkoły biegowej i innych… książki, prace dyplomowe, publikacje internetowe, wypowiedzi samych zawodników. Nigdy nie implementowałem konkretnej wizji w całości. Skupiałem się na założeniach, a nie na planach, czy samych środkach treningowych. Powoli zaczynałem pojmować psychologię treningu długodystansowego. Ukształtowałem własną filozofię i trzymam się jej do dzisiaj.

Czy w triathlonie jest podobnie?
Podobnie, ale tylko trochę. Triathlon to mój kolejny etap, powiedziałbym bardziej sportowo dojrzały, ale mniej uporządkowany. W triathlonie nie koncentruję się już tak na wyniku sportowym samym w sobie. Ważne dla mnie jest to, by być dobrze przygotowanym do docelowego startu, ale czynnik motywacyjny jest inny, nie tak wymierny. Zimą głównie biegam. Staram się przygotować do wiosennego maratonu i z tego włączając pozostałe dyscypliny, robię formę na sezon triathlonowy. Po ostatnim triathlonie buduję formę biegową na jesienny maraton. W ostatnim czasie było z tym różnie ze względu na kontuzję.

Co Cię napędza w sporcie, niezależnie od dyscypliny?
W sporcie napędza mnie sam sport, potrzeba fizycznej aktywności i tak było, od kiedy pamiętam. W sporcie wyczynowym z założenia napędza mnie wynik sportowy. By być skutecznym w danej dziedzinie, potrzebujemy wyznaczać ambitne cele i planowanie drogi dążenia do nich. Staram się robić to jak najlepiej. Kręci mnie sama metodyka treningu, próbowanie, analityka dotykanie granic możliwości.

Kiedy nastąpił ten punkt zwrotny, który zaprowadził Cię pierwszy raz na start zawodów triathlonowych?
Punktem zwrotnym było dla mnie osiągnięcie mojego maratońskiego celu sportowego, czyli 2:29 w BMW Frankfurt Marathon w 2012 roku. Już wcześniej planowałem, że gdy to zrealizuję, to spróbuję sił w triathlonie. Poza tym można powiedzieć, że triathlon przyszedł do mnie, bo niecały rok później do mojego miasta zawitał Herbalife Triathlon.

Jak przebiegał debiut?
Debiutem był właśnie wspomniany Herbalife Triathlon Gdynia 2013, choć testowo wystartowałem w Triathlon Gdańsk, który wtedy odbywał się w konwencji MTB. Bałem się pływania, ale biorąc pod uwagę, że jeszcze pół roku wcześniej strasznie kaleczyłem kraula, to poszło rewelacyjnie. Z wody wyszedłem po 38 minutach. Mój pierwszy w życiu rower szosowy dotarł dwa tygodnie przed startem. Więc nie było wiele czasu na nasze dotarcie ze sobą, ale dałem radę. Poza tym, że w T1 zgubiłem wszystkie żele i cały dystans zrobiłem na izotoniku i wodzie. Bieganie 1:24 i na mecie 4:49 byłem zadowolony i podbudowało mnie to, że finiszowałem sześć sekund za Maćkiem Dowborem, czyli triathlonową marką samą w sobie. Mały niedosyt powodowało czwarte miejsce AG, ale skupiałem się raczej na tym, co muszę poprawić.

Kiedy pojawiły się pierwsze sukcesy w triathlonowych startach?
Chyba od początku byłem zadowolony z tego, jak sobie radzę, zwłaszcza że nie nastawiałem się na sukcesy. Nie chciałem niczego zmieniać w swoim podejściu. Mimo że triathlon jest  zdecydowanie wyższą szkołą jazdy. Biorąc pod uwagę, że w pływaniu do dzisiaj jestem Mr.  YouTube, a w kolarstwie podpatruję kolegów to każdy mój start i to, że cały czas idę do przodu, jest sukcesem.

Który z tych wszystkich dobrych wyników najbardziej byś wyróżnił?
Wyróżniłbym sezon 2015 bardzo pechowy, ale dzięki temu przełomowy, jeżeli chodzi o moje podejście do wyniku sportowego i samego sportu wyczynowego. Byłem dobrze przygotowany do sezonu. Startem docelowym miał być IM 70.3 u siebie w Gdyni. Przetarciem miał być Enea Challange Poznań na tym samym dystansie, który z powodu bardzo silnego wiatru okazał się bardzo męczący zarówno na pływaniu, jak i podczas etapu kolarskiego. Do tego ktoś przewiesił mój worek biegowy, który znalazłem po dłuższych poszukiwaniach. Biegnąc półmaraton poniżej 1:20, wbiegłem na trzecie miejsce podium AG,  tracąc minutę do drugiego, a dwie do pierwszego miejsca. Dodam, że w T2 spędziłem około czterech minut dłużej niż koledzy przede mną. Podczas IM 70.3 Gdynia już była napinka. Niepokoiło mnie to, że jest gorąco i parno, bo źle znoszę takie warunki pogodowe. Po dość dobrym pływaniu i rowerze ktoś zorientowany mi krzyknął, że prowadzę w AG. To na koniec okazało się nieprawdą, bo miałem przed sobą jeszcze Norwega, ale jego też dogoniłem na drugim okrążeniu. Niestety te zawody zakończyły się dla mnie 300 metrów przed metą  upadkiem. Cztery tygodnie później wygrałem już kategorię w Malborku również na połówce.

W 2016 roku podczas zawodów w Gdańsku zostałeś Mistrzem Polski AG na olimpijce. Czy to był Twój najlepszy start?
To był solidny start z solidnym rowerem i bieganiem. Dlatego wygrałem, ale olimpijka nie jest moim dystansem.

Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w triathlonie?
Największym wyzwaniem jest Ironman na pełnym dystansie. Wszyscy pytają, dlaczego jeszcze się nie zdecydowałem, skoro to powinien być mój dystans. Miałem zawsze miałem problem z odżywianiem w triathlonie. Wynika to z tego, że w maratonie wcale się nie suplementowałem. Z rzadka decydowałem się na próby przemycenia węgli z wodą czy izo, ponieważ tak było OK. Więc pracuję nad tym cały czas. Moim celem jest w debiucie zdobyć slota na Hawaie. Czekam na informację, gdzie zostanie zorganizowany pierwszy w Polsce IM na pełnym dystansie i myślę, że wtedy dojdzie do mojego debiutu, do którego będę przygotowany.

Czym jest dla Ciebie triathlon?
Sport jest integralną częścią mojego trybu życia, od kiedy pamiętam, od jakiegoś czasu główną rolę w tej sferze odgrywa triathlon. Sport u mnie spina i dopełnia zarazem pozostałe sfery, rodzinną i zawodową utrzymując harmonię, równowagę.

Co Cię napędza do dalszych startów?
Na razie chyba cel sportowy i wynik oraz potrzeba samodoskonalenia. To właśnie start, a konkretnie meta weryfikuje w sposób wymierny wykonaną pracę. Nie znaczy to jednak, że gdy przestanę osiągać dobre wyniki, to przestanę to robić

Czy z mijaniem kolejnych sezonów pojawia się takie znużenie, czy dalej czujesz głód do startów?
Wiadomo, że pod koniec każdego pracowitego sezonu przychodzi znużenie i to znak, że czas odpocząć, ale nie wytrzymuję zbyt długo na niskich obrotach. Periodyzacja treningu powoduje, że są cykle mniej i bardziej angażujące, czy całkiem rozluźniające, a start jest wisienką na torcie.

Czy obecnie czujesz się spełniony jako sportowiec?
Na pewno nie czuję się spełniony jako biegacz średniodystansowy. Tamta kariera została przerwana przez realia tamtych czasów, gdy miałem jeszcze plany i marzenia z nią związane. Oczywiście jako maratończyk, czy triathlonista realizuję się w zupełnie inny sposób. Dzisiaj nie muszę nikomu poza sobą samym niczego udowadniać. Sam jestem swoim największym kibicem. Jako sportowiec dojrzały mam jeszcze sporo do zrobienia.

 

Jak spędzasz Pan wolny czas poza treningami?
Pracuję i regularnie trenuję. Mam odpowiednio mniej wolnego czasu, ale staram się żyć normalnie. Staram się mieć czas dla rodziny zawsze, gdy tego ode mnie oczekuje poza tym mam mnóstwo sposobów na zagospodarowanie sobie takiego czasu. Nierzadko spontanicznie. Poza spotkaniami w gronie znajomych lubię relaksować się, grając na gitarze, rysując, czy bawiąc moimi rowerami, modyfikując i usprawniając.

Czy w tej sytuacji myślisz o losach tego sezonu?
Jak każdy sportowiec obserwuję uważnie sytuację. Wczoraj napisali do mnie w sprawie maratonu we Frankfurcie, że przygotowania trwają normalnie. W Gdyni zegar wciąż odlicza czas do gdyńskiego półmaratonu, gdyński IM70.3 też na razie jest aktualny. Tak do tego podchodzę i się przygotowuję. Wierzę głęboko, że wszystko szybko wróci do normy.

Co chciałbyś osiągnąć jeszcze w triathlonie?
Chciałbym solidnie wystartować na Hawajach.

Był windsurfing, bieganie, MTB, a teraz triathlon. Czy planujesz kolejne przystanki w przygodzie ze sportem?
Nie planuję. Myślę, że już zostanę triathlonistą z sentymentem do maratonu, ale nie mówię nie.

Rozmawiał: Przemysław Schenk

foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X