Rozmowa

Start na Hawajach podróżą w nieznane

#polskieHAWAJE Wywalczyła slota na mistrzostwa świata na Hawajach w Tallinie. Ewa Susmarska przyznaje, że po prostu chce przeżyć ten start. 

Jak wyglądały przygotowania do startu po wywalczeniu slota?
Slot został wywalczony całkiem niedawno, dlatego przygotowania do startu to było głównie planowanie wyjazdowe i organizacja sprzętowa. Myślę, że wygląda to podobnie co u pozostałych zawodników, którzy uzyskali kwalifikacje w sierpniu – próba uzyskania wystarczających funduszy, które pozwolą na wylot, pobyt i start. Treningi to było podtrzymanie tego, co wypracowałam przez ten sezon. W żaden sposób nie różnią się od tego, jak trenowałam do tej pory.

Ile poświęciłaś czasu na aklimatyzację przed zawodami?
Wylot z Gdańska 26 września i na szczęście lot na Hawaje, dzięki temu zyskałam na zmianie strefy czasowej. Start kobiet 6 października. Powiedzmy, że na aklimatyzację pozostało mi 9 dni. Dziesiątego  staję już na linii startu. Musi wystarczyć na to, żeby odpocząć po podróży, zobaczyć, jak się pływa w oceanie i sprawdzić wiatr w kołach.

Na jakich zawodach udało się wywalczyć slota na Konę?
Wybrałam start w Estonii, w Tallinie 6 sierpnia. Kluczowe czynniki to przede wszystkim odległość, ale zależało mi również na płaskiej trasie kolarskiej.

Jak było w Estonii?
Same zawody są fantastyczne! Co prawda jezioro Harku było najczarniejszym akwenem, w jakim kiedykolwiek pływałam, ale sam przebieg zawodów, zarówno organizacyjnie jak i pogodowo oceniam bardzo dobrze. Nie jestem osobą, która dobrze sobie radzi w upałach, więc kiedy inni marzli w deszczu na rowerze, ja czułam się naprawdę komfortowo. Myślę, że Tallin jest miejscem, które spokojnie mogę polecić na pierwszy start w IM.

Czy tegoroczny start będzie Twoim pierwszym na tej historycznej imprezie?
Pierwszy – choć mam nadzieję nie ostatni.

Z jakim nastawieniem polecisz na Hawaje?
Myślę, że jest to pomieszanie ekscytacji i przerażenia. Wiem, na jakim jestem etapie w triathlonie i chciałabym przekroczyć linię mety. Jestem zadowolona z miejsca, w którym stoję, mając 25 lat, ale nie mam zamiaru w nim zostać. Tylko iść dalej – myślę, że fajnie byłoby jeszcze wrócić drugi raz przed trzydziestką, ale to luźne przemyślenie.

Jak oceniasz dotychczasowe starty w tym sezonie?
Był to najmniej obfity w starty sezon, ale wyniki poprawione znacznie względem lat ubiegłych – czy to ¼, ½ czy pełnego IM bardzo cieszą. Więc same zawody oceniam dobrze, wiedząc, ile czasu byłam w stanie poświęcić na treningi pomiędzy innymi obowiązkami.

Czy masz określone oczekiwania względem startu na Hawajach?
Chyba nie jest to najbardziej pożądana odpowiedź – przeżyć. Nie mam pojęcia, czego spodziewać się po oceanie, innej strefie klimatycznej, wiatrach, upałach i wilgotności, zatem ciężko mówić o oczekiwaniach.

Jak trafiłaś do triathlonu?
Na studiach pojechaliśmy kibicować koledze na triathlonie w Kórniku. Oglądając etap pływacki, tata Franka się zapytał, czemu nie spróbuję, skoro w teorii umiem pływać. Trochę biegam, a na rowerze na pewno umiem jeździć. No i oto jestem (śmiech).

Jak wyglądały początki w tym sporcie?
Dużo startów i mało treningów. Zapisując się na pierwszy start, wiedziałam, że chcę mieć własną piankę, a żeby opłacało się jej nie wypożyczać – przed debiutem zapisałam się od razu na bodajże 8 startów. Początki to raczej małe kroki, stopniowa wymiana lub pożyczanie sprzętu – w tym np. szosy w „połowie sezonu” w rozmiarze XL, co przy 165 cm wzrostu z perspektywy czasu było szalonym pomysłem.

Jak było w debiucie?
Bardzo zimno. Lubasz 2017 kojarzy mi się z kibicami w czapkach i kurtkach zimowych, dopuszczeniem akcesoriów neoprenowych i wodą, która miała 10,5 stopnia. Wspominam też jazdę pod górę na moim cross-trekkingowym rowerze, gdzie pewien zawodnik mijając mnie pod górę, krzyknął „Świetnie Ci idzie! Jak na dziewczynę… I na takim rowerze.”. Dostałam też wtedy jedyną karę za draft! A nie miałam zielonego pojęcia, czym on nawet był.

Co na początku sprawiało Ci najwięcej problemów w triathlonie?
Myślę, że budżet (śmiech). A tak na poważnie była to chyba część rowerowa. Początkowo to właśnie kolarstwo było moją piętą Achillesową, co zmieniło się wraz z zakupem pierwszej szosy. Obecnie to moja ulubiona dyscyplina ze wszystkich.

Co takiego jest wyjątkowego w triathlonie?
Różnorodnością, skomplikowaniem i  jeszcze wtedy – swego rodzaju egzotycznością.

Jak udaje się na co dzień łączyć treningi z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi?
Z obowiązków życiowych pozostaje mi praca i studia. W październiku rozpoczynam ostatni rok magisterki. Jest to więc podobny schemat jak u większości amatorów – czasem pobudka o 4:40 i treningi po pracy lub „odrobieniu lekcji”.  Co drugi weekend z racji studiów wypada mi niemal jakakolwiek opcja treningowa.

Ile czasu w ciągu tygodnia poświęcasz na treningi?
Rozstrzał jest ogromny – od 9 do 13 godzin. Głównie uzależnione jest to właśnie od uczelni, sesji, czy projektów, nad którymi czasem trzeba posiedzieć nocami. Mam nadzieję, że po obronie w przyszłym roku będę w stanie bardziej usystematyzować trening.

W czym odnajdujesz motywację do dalszych treningów i startów?
Ostatnie kilka długich miesięcy to zdecydowanie nie był dla mnie najlepszy psychicznie okres w życiu, w którym miałam wielokrotnie zero motywacji, chęci do startów za to ogromną determinację. Sport był rzeczą, która utrzymywała wszystko „w ryzach”. Więc potrzebowałam też jakiś celów, poza obranym już w zeszłym roku IM w Tallinie. Obecnie chciałabym po prostu zaliczać progres sportowy, z radością i zdrowiem.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Na razie skupiam się na Hawajach. Marzy mi się też Roth. Chciałabym być dobra w tym, co robię, w takim stopniu, w jakim pozwala mi obecnie moje życie. Wiem, że mam jeszcze bardzo dużo do poprawy w każdej z trzech dyscyplin.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X