Rozmowa

Sergiusz Sobczyk: Jaram się jak pochodnia

Został amatorskim mistrzem Europy. Tym samym Sergiusz Sobczyk poczynił kolejny krok w drodze do głównego celu, czyli mistrzostwa świata AG.

Czy już nieco opadły emocje po zdobyciu mistrzostwa Europy?
Ciężko powiedzieć. Z jednej strony nadal myślę o tym jakieś 156 razy w ciągu dnia, ale już chociaż nie płaczę na myśl o tym starcie (śmiech). Jest stabilniej, ale nadal jaram się jak pochodnia.

Jak czujesz się psychicznie po tym starcie?
Psychicznie czuje się wybitnie dobrze. To był jeden z tych startów, w którym mimo kilku przygód na trasie, wszystko skończyło się po prostu najlepiej. A starty, w których osiąga się kilka małych, indywidualnych sukcesów wpływają bardzo pozytywnie na psychikę.

Przyznałeś, że w ostatnich tygodniach byłeś słabszy mentalnie. Jakie były tego przyczyny?
To ciężki temat. Sam do końca nie jestem pewny, ale winę zrzucam na covid i całe wariactwo z nim związane. Mam na myśli lockdowny, życie online, obostrzenia. Mimo że moje życie uważam za takie 10/10 to mentalnie przez pewien okres czułem się słaby. Myślę, że to tylko gorszy epizod, a osoby, które zaoferowały mi wsparcie, pomogą mi w byciu silnym zawsze.

Sobczyk: Wiem, gdzie jest mój sufit

W jaki sposób udało Ci się podejść do tego startu ze spokojem i odpowiednim nastawieniem?
Miałem obawy. Choć dzień przed startem złapałem wewnętrzny spokój i skupienie. Taki stan utrzymał się aż do mety.

Jak przebiegał wyścig?
Wyścig przebiegał tak jak to każdy triathlon, czyli były mniejsze i większe przygody. Mniejsze to te jak problemy z nawigacją na mocno krętej trasie pływackiej. Trasa w Elsinore jest naszpikowana bojkami ustawionymi stosunkowo blisko siebie. Bywają momenty, że bojka która widzi się na horyzoncie, nie jest tą, do której aktualnie powinniśmy płynąć. Mimo że trasę znałem sprzed 3 lat, a i uczyłem się jej przed startem, to nie ominęły mnie błędy. Większe przygody to te jak skurcz na bieganiu, 500 metrów przed metą. Ostatnia nawrotka przypada na obiegnięcie czegoś w stylu latarni morskiej. Dookoła jest żwirek. Na tym odcinku poślizgnąłem się, a próbując ustabilizować pozycję, złapał mnie skurcz w przywodzicielu. Musiałem zatrzymać się na kilkanaście sekund i po chwili zacząłem biec na wyprostowanej nodze, czując, że powoli spada napięcie mięśnia.

Był to moment jak z najgorszego horroru. 500 metrów do mety i z triumfalnych myśli przychodzą te najgorsze, że nie dam rady dobiec, że mnie dogonią, że wszystko pójdzie na marne. Mimo że średnia prędkość biegu spadła mi o 3”/km na całym dystansie, to udało się wygrać z bólem i dobiec do mety.

Jak ten wynik wpłynął na Ciebie mentalnie?
Budująco. W trakcie całych zawodów dobrze się motywowałem. Nie miałem momentów zawahania. Cieszyłem się każdym kilometrem na rowerze. Na biegu wpadłem w interakcje z kibicami, którym machałem, biłem krótkie brawa. To wszystko przypomniało mi o radości z tego sportu. Tak jak kiedyś. Jestem uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony.

Komu zawdzięczasz oprócz własnej ciężkiej pracy to osiągnięcie?
Od kiedy zacząłem trenować ten sport, spotkałem wiele osób na swojej drodze, które miały na mnie wpływ. Czasami były to krótkie znajomości, czasami dłuższe. Dom buduje kilka ekip, każda odpowiedzialna za coś innego. Staram się wyciągać od każdego coś, co pozwoli mi być lepszym sportowcem, człowiekiem.

Czy udało się już porozmawiać z trenerem o tym starcie?
Tak. Trener (Tomek Kowalski – dop. red.) tym razem jest zadowolony (śmiech). Wytłumaczył mi, że często zwraca mi uwagę na nawet najmniejsze duperele, bo na wysokim, amatorskim poziomie wygrywa się wyścigi takimi detalami. Ma rację.

Często pojawiają się pytania odnośnie Twoich dobrych wyników w AG, dlaczego nie przechodzisz jeszcze na zawodowstwo. Więc aby rozwiać wątpliwości, jakie są tego powody i czy planujesz taki ruch?
Póki nie znajdzie się sponsor, który zaproponuje mi 10 tysięcy złotych miesięcznie to nie przejdę do PRO. A tak serio, to

dopóki nie osiągnę zamierzonego już kilka lat temu celu – medalu AG mistrzostw świata, nie przejdę na zawodostwo. Kiedyś na pewno chciałbym być PRO. Chciałbym pamiętać na starość, że byłem „PRO Triathlete”.

Ludzie mogą sobie gadać co chcą, mnie to nie rusza. Jestem szczery, nikogo nie oszukuję, nie kłamię. Nie szukam drogi na skróty. Jestem amatorem z krwi i kości a zdanie jednego, czy drugiego mało świadomego człowieka, nie wpłynie na zmianę mojego długoletniego celu.

Jak wyglądają dalsze plany startowe na ten sezon?
Kolejny start to Susz już w ten weekend. Kolejny planowany to Mistrzostwa Świata w USA, gdzie zamierzam walczyć o marzenia. Żeby było to jasno powiedziane – na mistrzostwa jeżdżę z jednym celem. Zawsze jest to medal AG. Nie interesuje mnie wyjazd w fajne miejsce, dla mnie mistrzostwa mogą być w Małkini. Ja mam po prostu wygrać i to jest cel każdej mojej podróży. Piąty już raz i nie poddam się choćby miałoby być ich 40…

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne i Marcin Dybuk

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X