Rozmowa

Sebastian Najmowicz: Nie mam parcia na złamanie 8h

Trenuje pod okiem Franka Jacobsena, dzięki czemu ma kontakt z wieloma świetnymi zawodnikami m.in.: Craigiem Alexandrem. Sebastian Najmowicz jest też trenerem brata. Obaj chcą w przyszłości razem wystartować w Ironmanie.

Jak znosisz pandemię?
Pewnie jak większość zawodników w Polsce miałem pewne problem oraz spadek motywacji. Nie chciało się trochę trenować, bo nie było celu, do którego mogłem się przygotowywać. Do tego dochodził brak bieżni w mieszkaniu. Przez te wszystkie obostrzenia nie wychodziłem często na bieganie. Na początku tej całej sytuacji z koronawirusem miałem mały problem z Achillesem. To mnie dobijało. Musiałem trochę poluzować intensywność treningów. Więc nastąpiła kumulacja tych wszystkich czynników i miałem mały kryzys, ale odnalazłem motywację do treningu poprzez wirtualną rywalizację. Nigdy nie byłem tego zwolennikiem. Jednak nie miałem wyboru. Dlatego zacząłem bawić się na zwifcie, aby odnaleźć motywację do treningów. Ścigałem się przez dwa tygodnie podczas jednego z wyścigu. Bardzo mi się to spodobało. Właściwie to była walka z samym sobą. Często w tej formie ścigałem się z bratem.

Kto był lepszy?
Różnie (śmiech). Często trenujemy razem. Dlatego znamy własne możliwości. Więc podobnie jak na treningach czasami ja okazuje się lepszy, a potem on. Trochę różni się specyfika treningu, bo ja już skupiłem się konkretnie na długim dystansie i mam własnego trenera, a do tego trenuję brata. Staram się tam wszystko poukładać, żebyśmy wzajemnie sobie pomagali w treningach. W tym roku Paweł skupia się na szybkości, a ja dalej dążę do poprawienia się na dystansie Ironman. Nie ukrywam, że dalej mam silny apetyt na wyniki. Może już nie jestem tak napalony na uzyskiwanie najlepszych czasów, jak kiedyś.

Skąd taka zmiana?
Mój trener uświadomił mi, że to nie jest najważniejsze. Fajne było jego tłumaczenie, że każdy profesjonalny sportowiec pod jego skrzydłami zaczynał tak samo. Na początku był nastawiony na czas, a potem zmieniały się te cele. Ważniejsze stawały się zajmowane miejsca niezależnie z jakim wynikiem czasowym. Wiadomo, że świat idzie do przodu i wyniki muszą się poprawiać, żeby myśleć o miejscu na podium. Te magiczne osiem godzin dla wszystkich zawodników PRO w Polsce niedługo powinno stać się normą, aby myśleć o jakimkolwiek pudle.

Czy śledziłeś domowego Ironmana Roberta Wilkowieckiego?
Trochę tak, rozmawiałem chwilę z Robertem tydzień wcześniej. Zapraszam mnie do przyłączenia się do wspólnej jazdy na rowerze. Wówczas miałem własny trening, ale na pewno nie tak długi, jak Robert (śmiech). Podczas przerw przyglądałem się jego poczynaniom. Oczywiście zrobiło to na mnie wrażenie. Robienie całego Ironmana w domu jest ciężkie psychicznie. Walka z samym z sobą jest trochę trudniejsza niż normalna rywalizacja na zawodach. Wówczas czas płynie szybciej.

najmowicz

Czytaj także:

Marcin Waniewski: Triathlon sposobem na życie

A sam wynik sportowy, czyli 7:35:14 zrobił na Tobie wrażenie?
Czas jest świetny (śmiech). Oczywiście zrobił na mnie wrażenie, choć to jest tylko wyścig wirtualny. Z pewnością Robert jest bardzo dobry, co pokazał już w Barcelonie, ale prawdziwe ściganie zacznie się, kiedy będziemy mogli spotkać się na starcie. Pokazał, że jest bardzo groźny i odrobił lekcje. Na pewno jest mocniejszy niż w Barcelonie.

Wówczas był od Ciebie szybszy o cztery minuty. Wtedy miałeś problemy na bieganiu?
Na pewno trochę zabrakło sił na końcówce. Miałem nad nim pięciominutową przewagę na rowerze, ale mnie dogonił. Zostałem złapany już przed 30 kilometrem. Miałem tendencję spadkową prędkości, a Robert odżył i zrobiła się różnica. Nie miałem udanego zeszłego sezonu, ale ten start w Barcelonie dodał mi skrzydeł. Wiadomo, że chciałem wygrać i pobić rekord Polski, ale Robert wspaniale zadebiutował i trzeba mu oddać hołd. Jednak wiem, że jestem w stanie rywalizować z Robertem, Marcinem, czy Łukaszem. Fajnie byłoby się razem pościgać. To z pewnością dałoby dużo emocji. Jestem też lepszy jak Robert od czasów tamtych zawodów w Barcelonie. Pytaniem jest, kiedy będziemy mogli się sprawdzić. Czekam z niecierpliwością, żeby wystartować. Mam wrażenie, że poprawiłem się na bieganiu oraz rowerze, ale nie mam gdzie tego pokazać. Treningi przebiegają bardzo dobrze. Już nie ma tego problemu z Achillesem, co na początku pandemii. Widzę światełko w tunelu i czekam, kiedy będzie można pokazać możliwości.

Gdybyście stanęli na starcie w składzie: Robert Wilkowiecki, Sebastian Najmowicz, Łukasz Kalaszczyński i Robert Karaś, kto by wygrał?
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno Łukasz byłby na straconej pozycji, bo ma najsłabsze pływanie. Wydaje mi się, że wyszlibyśmy w trójkę z Robertami z wody, bo prezentujemy podobny poziom. Myślę, że tutaj Łukasz miałby ciężej, ale nie wykluczam jego wygranej. Jednak na najwyższym poziomie rywalizacji PRO duże znaczenie ma taktyka.

Czyli wszystko by się rozstrzygnęło na bieganiu?
Tak, wydaje mi się, że tutaj klasą samą w sobie jest Robert Wilkowiecki. Świetnie biega, choć ledwo dwa razy przebiegł ten maraton. Czas 2:46 w debiucie to znakomity wynik na światowym poziomie. Łukasz Kalaszczyński biegał w Malborku chyba 2:50. Mój rekord wynosi 2:55, a Robert Karaś około trzech godzin. Jednak to ciężko porównywać, bo Karaś dawno nie robił Ironmana. Druga sprawa jest taka, że jeszcze nie było tak wysokiego poziomu w Polsce na zawodach. Gdybyśmy wszyscy stanęli na starcie, to mogłoby być coś fajnego. W sumie nie wiadomo, co by z tego wyszło. Musimy poczekać, może kiedyś do tego dojdzie.

Kto najszybciej złamie osiem godzin na dystansie Ironman?
Ciężko powiedzieć, kto pierwszy trafi z formą i wystartuje na szybkiej trasie. Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno jest wielu kandydatów, bo te osiem godzin nie robi takiego wrażenia jak kiedyś. Trzeba poczekać, jeszcze mam nadzieję kilka miesięcy. Czy w tym roku ten czas zostanie złamany? Ciężko powiedzieć. Zagraniczne trasy są trochę łatwiejsze. Ten asfalt niesie na rowerze.

Może też jesteś mocniejszy z tego względu, że głowa mogła odpocząć od tej rywalizacji na zawodach?
Właśnie rozmawiałem o tym z moim zawodnikiem, że trenowałem bez żadnego napięcia. Nie trzeba było przejmować się ich wynikami, bo brakowało na horyzoncie startów. Więc chyba dobrze na tym wyszedłem, że zeszło to ciśnienie. Oczywiście to było mocne trenowanie, ale nie było tego napięcia. Nie mam też ciśnienia, żeby być pierwszym, który złamie osiem godzin w Polsce. Wiem, że to jest z moim zasięgu. Wystarczy to zrobić w swoim czasie.

Od pewnego czasu zdecydowałeś się na pracę z trenerem Frankiem Jacobsenem. Skąd taki wybór?
Zastanawiałem się nad zmianą trenera dwa lata temu, żeby spróbować popracować z osobą mającą doświadczenie w przygotowaniu zawodników na najwyższym poziomie. Poszukałem w Internecie. W ten sposób znalazłem trenera Jacobsena. Napisałem do niego i opisałem swoją historię. Zdziwiłem się, bo mi odpisał i na drugi dzień rozmawialiśmy na Skype. Więc nasza współpraca rozpoczęła się następnego dnia. Zresztą schlebiło mi to, że tak szybko to się potoczyło. Nie spodziewałem się, że może być takie zainteresowanie moją osobą od trenera, który współpracuje z wielkimi gwiazdami. Miałem pojechać na obóz, żeby potrenować w grupie. Jednak z wiadomych przyczyn dwa dni przed zostały zamknięte granice. Wtedy też miałem mały kryzys, ale wyszedłem z niego po 2-3 tygodniach.

Jak oceniasz samą współpracę z trenerem?
Jestem bardzo zadowolony. Na początku była mała bariera językowa. Jednak szybko uporałem się z nią. Trener często się do mnie odzywa. Dzwoni do mnie nawet 2-3 razy tygodniowo. Jednak stawiamy na długofalowy rozwój. Wiem, że moi koledzy trenują więcej i mocniej ode mnie, ale wiem, że trener stawia na długofalową pracę. Nauczyłem się, że taki trening przynosi większe korzyści niż podkręcanie tempa. Widzę, że jest efekt takiej zmiany po roku. Myślałem, że będzie szybciej widoczny, ale potrzebowałem tyle czasu, żeby się przestawić. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z trenerem i poznałem tych zawodników, to byłem zdziwiony, patrząc na ich spokojne treningi. Zaskoczyło mnie też przywiązanie ogromnej uwagi do ćwiczeń ogólnorozwojowych. Obecne jednostki treningowe różnią się od poprzednich. Są trochę krótsze, ale jest ich więcej. Do tego zacząłem robić dłuższe treningi rowerowe, po sześć godzin. Rekordem była chyba siedmiogodzinna jednostka rowerowa.

najmowicz

Zobacz też:

Sport odskocznią od codziennych problemów

Podczas pandemii odpuściłeś ćwiczenie pływania na sucho?
Ćwiczyłem, ponieważ wcześniej nie robiłem pracy na gumach. Kiedy byłem pływakiem, to często korzystałem z tego sprzętu. Przynosiło to duże efekty. Mam wrażenie, że to też wyszło na dobre, że miałem okazję wrócić do takiego rodzaju treningu.

Czy nadal Twoją najmocniejszą stroną jest pływanie?
Myślę, że to się zmienia z każdym rokiem. Obecnie w triathlonie trzeba być kompletnym zawodnikiem. Nie można mieć słabości. W innym przypadku rywale to wykorzystają. Dlatego z każdym rokiem staram się wyrównywać poziom wszystkich trzech dyscyplin.

Jakub Czaja w rozmowie z Triathlonlife.pl stwierdził, że obecnie w triathlonie istotne jest bieganie. Jak u Ciebie jest z tą płaszczyzną?
Szczególnie w triathlonie olimpijskim oraz sprinterskim bieganie jest bardzo ważne. Na Ironmanie też poszło do przodu. Coraz częściej pojawiają się wyniki w granicach 2:40-2:45. Kiedyś to była rzadkość. Z pewnością stać mnie na bieganie właśnie w tym czasie. Będę się starać to pokazać. Być może kontuzja Achillesa wzięła się ze zbyt mocnego biegania niektórych odcinków. To wszystko idzie w dobrym kierunku, ale zawody wszystko weryfikują.

Jakie to były odcinki?
To były trzykilometrowe odcinki. Biegałem w granicach 3:20-3:23. Całkiem nieźle. Według szkoły mojego trenera niepotrzebne jest o wiele szybsze bieganie na takich odcinkach, żeby na Ironmanie osiągać dobre czasy. Jestem pewniejszy siebie niż kiedykolwiek.

Trenujesz m.in. z Craigiem Alexandrem. Jakim jest człowiekiem?
W zeszłym roku podczas obozu na Majorce biegałem z Craigiem na tych samych prędkościach pod Ironmana. Wówczas miałem najmniejszy kwas. Craig podchodzi do mnie, klepie po ramieniu i mówił, że będą ze mnie ludzie. Jest normalnym człowiekiem oraz zakręconym na punkcie triathlonu. Cały czas chce mu się trenować, a tyle już przerobił jednostek treningowych w życiu. Oczywiście na tym obozie dzielił się własnymi historiami z innymi z zawodów. Ma też słabości. Mogę zdradzić, że bardzo lubi słodycze (śmiech).

Jak to jest żyć z triathlonistką. Pomagacie sobie z Moniką?
Oczywiście, że sobie pomagamy. Najbardziej to ona mi. 20 minut przed naszą rozmową wróciłem z długiego wybiegania. Pierwsze co poczułem, to gotowy obiad (śmiech). Żyć nie umierać.

Ty też starasz się gotować?
Ja zajmuję się śniadaniami (śmiech), a Monika całą resztą. Zdecydowanie sobie lepiej radzi.

Jak się poznaliście z Moniką?
Pływaliśmy w tym samym klubie. Monika jest o rok młodsza i trenowała u innego trenera, ale o tej samej godzinie. Zaczęło się od rozmów, potem częściej się spotykaliśmy. Od słowa do słowa i zaczęliśmy być razem. Tak to trwa już 12 lat.

Wspominałeś, że trenujesz brata. W tym waszym braterskim życiu było więcej współpracy, czy rywalizacji?
Zdecydowanie współpracy, szczególnie w ostatnich kilku latach. Paweł ma predyspozycje szybkościowe. Wiem, że on ma zawsze ostatnie słowo na krótkich odcinkach. Choć na dłuższych treningach wie, że mam większe doświadczenie. Trening ze sparingpartnerem jest o wiele łatwiejszy do zniesienia.

Paweł też stwierdził, że chciałby złamać 8h na Ironmanie. Jak oceniasz jego szanse?
Obecnie nie skupiamy się na tym. Motywacyjnie i treningowo nie stracił po zostaniu ojcem. Mam wrażenie, że jest lepiej, niż było. Dostał większego powera przez synka. Nie widać nawet paru nieprzespanych nocy. Obecnie skupiamy się na krótszym dystansie. W tym roku nie będzie robić żadnego długiego. Jeśli odbędą się MP na olimpijce lub sprincie, to tam wystartuje. W przyszłości chcemy startować razem na Ironmanie. Nie ustępuje mi w tych długich treningach.

Czy przez narodziny syna Paweł dojrzał i stał się mocniejszy psychicznie?
Na pewno, to jest mocny motywacyjny bodziec. Dlaczego miał zloty i upadki? Ciężko stwierdzić. Wydaje mi się, że główną przyczyną były problemy z alergią. Długo nie mógł poradzić sobie z nią. Treningi dobrze wychodziły, a na zawodach czuł się bez sił. Obecnie to minęło.

Na co kładziesz szczególny nacisk w pracy trenerskiej?
To zależy, czy mówimy o trenowaniu brata lub innych zawodników. Jeśli chodzi o trening Pawła, to nie różni się znacznie od tego, co ja robię. Kluczem do sukcesu jest przyzwyczajenie się do zrobienia treningu jako normalnej codziennej czynności. Jeśli chodzi o trening amatorów, to staram się dostosować ich treningi, żeby mogli je pogodzić z pracą i życiem rodzinnym. W przypadku początkujących osób staram się, aby to sprawiało im radość, a nie zrazić do sportu. Tych mocniejszych amatorów traktuję troszeczkę mniej niż siebie. Tutaj trzeba wykonać trochę pracy. Chcę, żeby moi zawodnicy zakochali się w tym sporcie, a nie trenowali za karę.

Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: Sebastian Najmowicz FB

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X