Rozmowa

Od siatkówki do MŚ Ironman 70.3 Lathi

Do triathlonu trafiła dzięki m.in.: siostrze bliźniaczce, która szybciej zaczęła treningi. Ewa Piotrowicz nie ukrywa, że głównym punktem 2023 roku będą mistrzostwa świata IM 70.3 Lahti.

Jaki był dla Ciebie 2022 rok?
Był dla mnie w jakimś sensie zwrotny i odświeżający. Po dwóch latach przerwy w końcu zaczęłam startować. Odkryłam radość ze startów w triathlonie po raz drugi i ta radość jest tym razem większa. Trenowałam przez cały czas, ale nie startowałam. Wróciłam na zawody, dzięki co najmniej kilku przyjaznym osobom z EvoTriathlon. Muszę powiedzieć, że mam wielkie szczęście do ludzi w triathlonie. Doceniam, bo zmobilizowali mnie, pomogli i teraz triathlon jest dla mnie jeszcze większą frajdą niż kiedyś.

Co najbardziej zapamiętasz po zeszłym sezonie?
Nie wiem, było kilka śmiesznych sytuacji z zawodów, wyjście australijskie w Szemudzie, powrót z roweru w Gdyni i zaskakująco głośne krzyki przyjaciół, kilkusekundowa różnice w klasyfikacjach… nie potrafię wybrać.

Udało się Tobie w Gdyni wywalczyć slota na MŚ Ironman 70.3 Lahti. Jak wspominasz tamte zawody?
Wspominam bardzo dobrze! To było większe święto, niż moje urodziny! Idealna woda, idealna pogoda, na trasie moi przyjaciele i rodzina, którzy później stracili głos. To, że w ogóle tam wystartowałam to jeszcze inna historia. W każdym razie byłam bardzo skoncentrowana i zmotywowana, żeby dać z siebie wszystko. Mam nadzieję, że to nastawienie uda mi się powtórzyć na zawodach w Lahti. Woda w porządku, rower lepiej niż porządku, za to bieganie… Na bieganiu już nie szło tak, jak to sobie wymarzyłam, że będę biegła jak sarenka. Ostatecznie wynik i tak pozytywnie mnie zaskoczył. Choć gdy przeczytałam, że Gdynia została jedną z najszybszych tras, to zrozumiałam dlaczego. O żadnym slocie przed czy podczas wyścigu nie myślałam zupełnie. Nie startowałam po slota, nie byłam na to przygotowana. Do wieczora, miotałam się czy go wziąć, co potem itd. Całe szczęście przyjaciele i trener wiedzieli, jaka jest jedyna słuszna decyzja, a Partner naszej grupy, firma Proxit pomógł trochę finansowo i o to jadę na swoje pierwsze w życiu mistrzostwa! Szaleństwo.

Czy ten start w Finlandii będzie dla Ciebie głównym punktem sezonu 2023?
Taki jest plan, tak się przygotowuję. Nie chcę wielu „głównych punktów”, ale coś jeszcze dołożymy.

Zaplanowałaś już tegoroczne starty?
Nic nie zaplanowałam konkretnie. Na pewno niedługo siądę do tego z trenerem i coś sensownie zaplanujemy.

Jak przebiegają przygotowania do sezonu 2023?
Jak dotąd bardzo dobrze. Trenuję chyba najintensywniej ze wszystkich moich dotychczasowych sezonów i czuję się najlepiej. Jestem bardzo zadowolona z modelu naszej pracy w teamie: zajęcia grupowe praktycznie przez cały tydzień (ze zindywidualizowanymi zadaniami), a do tego treningi na planie do samodzielnej realizacji. To super się uzupełnia. W grupie czuję, że przykładam się bardziej, daję z siebie więcej i szybciej płynie czas. Robimy wspólnie i rower, biegi, pływanie i jeszcze trening uzupełniający. Nawet gdy mi się bardzo nie się chce. Grupa pomaga się zmusić, a indywidualnie się dba o resztę np. dodatkowe kolarstwo i siłę.

Jakie ustaliłaś sobie postanowienia noworoczne?
Tak z przymrużeniem oka: ja to się z postanowieniami nie ograniczam, ani też nie czekam do sylwestra. Słodycze rzucałam już w październiku i moja klubowa koleżanka Monika sukcesu mi nie wróżyła. „Za wcześnie” – mówiła i miała rację. W Nowym Roku prosta sprawa: odświeżam wszystkie swoje przyrzeczenia i dorzucam jedno: używać rolera.

Jak trafiłaś do triathlonu?
Do triathlonu trafiłam stopniowo. Zwabił mnie. To jest wszystko wina mojej siostry bliźniaczki Hani, która zaczęła trenować triathlon pierwsza. Chyba po prostu też chciałam. Na początek z koleżanką z pracy postanowiłyśmy nauczyć się pływać. W ten sposób na przedprożu trzydziestki wzięłam się za naukę pływania. W międzyczasie, z przyjaciółmi zapisaliśmy się na drużynowy Runmageddon i zaczęłam biegać. Jak się okazało do 6k z przeszkodami samo bieganie było niezbyt przydatne, ale chęć poprawiania wyników została. Później to już z górki: dołączyłam do grupy triathlonowej. Tam, gdzie uczyłam się pływać i dołożyłam ostatni element: kolarstwo.

Czy przed triathlonem miałaś kontakt ze sportem?
Przed triathlonem, od gimnazjum grałam amatorsko w siatkówkę. Były epizody klubowe/ ligowe, ale bez sukcesów. Warunków albo talentu nie mam, ale miałam do tego serce i przyjaciół do grania. Trenowałyśmy na sali, na plaży, jeździłyśmy na turnieje. Amatorska siatkówka jest świetna, super się organizuje, integruje i mocno się rozwija (choć nie bardzo wiem jak jest teraz). Wciąż myślę, że jeszcze kiedyś pogram. Bardzo to lubiłam, tylko tak się potoczyło, że całość mocy idzie teraz w triathlon i to też bardzo lubię! Ale chcę robić jedną rzecz, a dobrze. Resztę pomysłów zawieszam.

Co Ci dało dotychczasowe uprawianie innych dyscyplin?
Ogólną sprawność i siłę (w miarę). Ale najważniejsze rzeczy dotyczyły chyba wymiaru pozasportowego. Sport to dla mnie cechy, które chciałabym rozwijać w triathlonie: wytrwałość i konsekwencja w trenowaniu, umiejętność stawiania się w gotowości i wykorzystywania swojej formy w stresujących chwilach/ pod presją, zaufanie do swojego ciała, realistyczne podejście do swoich umiejętności. Ważne lekcje sportowe dotyczyły mądrego przyjmowania niepowodzeń i szacunku do „przeciwników”. To są rzeczy, które w ogóle chcę czerpać z uprawiania sportu amatorskiego i przekładać na inne dziedziny życia.

Jak wyglądały początki w tym sporcie?
W triathlonie rozkręcałam się powoli, bo wszystko było dla mnie nowe. Nie miałam przeszłości pływackiej, kolarskiej czy lekkoatletycznej. Skupiałam się na nauce pływania, bo naprawdę ledwo się na wodzie unosiłam, a co dopiero pływanie gdzieś, gdzie „nie ma dna”. Teraz nie pływam jakoś wyśmienicie, ale na tyle dobrze, żeby mieć z tego przyjemność. Później zrobiłam postępy w bieganiu, a na biedny rower zawsze brakowało motywacji. Aż do zeszłego roku, kiedy bardziej przyłożyłam się do trenowania kolarstwa, choć wciąż nie dość.

Jak wspominasz triathlonowy debiut?
Debiutowałam na kameralnej imprezie na AWFiS w Gdańsku. Super sprint, pływanie w basenie, rower po lesie, bieganie na stadionie. Łaskawy wyścig na początek. Za to bardzo dobrze pamiętam debiut w „normalnym” triathlonie w wodach otwartych: Gniewino 2017 – 1/8. Do tej pory śmiać mi się z siebie chce, jak wielką byłam ignorantką pomimo, że dopiero nauczyłam się pływać. Wystartowałam bez żadnych prób czy treningów open water – dobrze, że to było tylko 450 metrów męczarni i paniki! Dostałam wtedy niezłą lekcję pokory.

Co na początku sprawiało Ci najwięcej problemów w triathlonie?
Półżartem, a półserio to jeśli chodzi o pływanie, to wszystko. Jeśli chodzi o kolarstwo, to brak roweru. Jeśli chodzi o bieganie, to kompletny brak kondycji. Ale nie mogę tego nazwać prawdziwym problemami, ale małymi trudnościami. Siatkówka miała inną charakterystykę, więc zaczynałam praktycznie z poziomu zero. Całe szczęście, jak to ostatnio powiedział trener „siłę biorę z podłości charakteru”. Co ja oczywiście przetłumaczyłam sobie pozytywnie, że czasem braki nadrabiam siłą woli.

Czym zafascynował Cię triathlon?
Dużo się dzieje, jest różnorodność. Na starcie mierzysz się z kolejnymi „zadaniami” i musisz zachować przytomność umysłu. Age Group umożliwia rywalizację osobom w każdym wieku i to jest super! Oprócz aspektów czysto fizycznych, liczą się też inne zmienne jak głowa, jedzenie, organizacja, no i też sprzęt. Wyzwaniem jest utrzymanie motywacji, gdy tak od razu nie widać postępów i wypracowuje się je dość żmudnie. Do tego, niby wiele zmiennych ma wpływ na ostateczny wynik, a jednak ten wynik zależy w całości od Ciebie. Od każdego dnia treningowego, po linię mety. No, oczywiście poza wyjątkami, gdy w grę wchodzą jakieś nieszczęśliwe wypadki, zbiegi okoliczności itd.

Jak łączysz na co dzień treningi z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi?
Pierwsze jest proste – nie mam obowiązków rodzinnych. Mam mamę i siostry, cierpliwie znoszące brak kontaktu z mojej strony, moją monotematyczność czy nieobecność itd. Czasem łączę to tak, że odwiedzając siostrę, zabieram ze sobą rower i tam jadę na trening np. na Żuław. Pod tym względem można powiedzieć, że mam luksusowe warunki do trenowania, bo teoretycznie robię, co chcę i kiedy chcę. Niektórzy pewnie nie pamiętają, jak to jest. Oczywiście, wszystko ma wady i zalety. Moja praca zawodowa również sprzyja trenowaniu, bo mieszkam 5 minut pieszo od biura i mam w miarę możliwości elastyczne godziny pracy. Mogę zaplanować poranny trening na 7 a nie na 5, a potem do biura zabrać psa, żeby biedny nie siedział cały dzień sam. Dopóki mam taką sytuację, mam zamiar z tego korzystać.

Ile czasu w ciągu tygodnia poświęcasz na treningi?
To oczywiście jest różnie. Od września było w miarę delikatnie, a w listopadzie-grudniu było ok. 12-13 godzin w tygodniu. Teraz też było trochę lżej, przez jakieś infekcje, ale wychodzę na prostą i rzucam się dalej w reżim treningowy.

W czym odnajdujesz motywację do dalszych treningów i startów?
We własnej głowie znajduję wiele argumentów. Myślę, że triathlon to już mój nałóg. Zmotywowanie się jest dla mnie proste bo po prostu bardzo to lubię! Uwielbiam spędzać czas na treningu na świeżym powietrzu, najlepiej w lesie, ale lubię też chodzić na siłownię. Doceniam, że mogę to robić i że zdrowie mi na to pozwala. Więc staram się skupić właśnie na tym. A co jeśli, kiedyś nie będę w stanie trenować? Gdy idzie mi gorzej, trening nie wychodzi i jest kryzys, to sobie powtarzam, że to minie i żebym tylko zrobiła ten jeden trening i już będzie inaczej. Zawsze potem faktycznie jest inaczej. Żartobliwie czasem myślę, że motywację znajduję też w swoim „skąpstwie”. Nie cierpię tracić dotychczasowej pracy. Myśl, że bez sensu zaprzepaszczam taki nakład pracy i wysiłek, sprawia, że jestem gotowa na trening w dwie minuty.

Trenujesz pod okiem Łukasza Wiecha. W jakich okolicznościach rozpoczęła się Wasza wspólna praca?
Właśnie koleżanka z pracy, z którą wybierałam się na naukę pływania, powiedziała, że jej sąsiad jest trenerem triathlonu. Więc porozmawia z nim, czy możemy przyjść. To był właśnie Łukasz i tak zostało. Mówiłam już, że mam szczęście do ludzi?

Jak układa się dotychczasowa współpraca?
Trwa to już kilka lat i pewnie jeszcze kilka przed nami. Można powiedzieć, że dobrze się już znamy. Jestem zadowolona ze współpracy. Przede wszystkim doceniam jego wiedzę merytoryczną i umiejętność pracy z osobami na bardzo różnym poziomie. Zna nas i wie komu, czego potrzeba, żeby zrobić progres. Jest bardzo dokładny w tym, co robi. Nie robi i nie toleruje bylejakości, a jego tępienie spóźnień na treningi jest legendarne. Mogę na nim polegać w różnych sytuacjach i jest trenerem zaangażowanym. Wie, co u kogo słychać, kogo co boli, kogo gdzie wysłać na badanie czy do fizjo, czy nawet do innego trenera. Jest z nami na każdym treningu grupowym i często sam też trenuje. Jest cierpliwy, choć ja to czasem ostro testuję. Taki kontakt z trenerem bardzo doceniam. Nie zliczę, ile razy przez ten czas pomógł mi ze sprzętem, zdrowiem i innym aspektami wokół triathlonu.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Dobrze, że marzenia to nie plany. Więc nikt mnie z nich później nie rozliczy. Mam ich kilka, nie są zbyt skomplikowane, ale takie mają być: być z siebie zadowolona po Lahti, zostać mistrzynią Polski amatorów w jakiejś kategorii na jakimś dystansie, wystartować w Xterra Triathlon, wystartować w Swimrunie (prawie triathlon), wystartować i ukończyć pełnego IM. Wytrzymać się w zdrowiu, bez kontuzji czy chorób i wystartować kiedyś jako K70. Może jeszcze kiedyś nauczyć się wskakiwać na rower z butami już wpiętymi w pedałach. Jak się tego nauczę, to mogę iść na emeryturę.

Czego Ci życzyć na 2023 rok?
Poproszę przede wszystkim o zdrowie do mocnego trenowania, rozum i ostrość umysłu na startach – w szczególności w Lahti.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X