Rozmowa

Poleciała do USA z przekonaniem o odrobionej pracy domowej

Start w mistrzostwach świata Ironman 70.3 w St. George traktuje jako przygodę. Najważniejsze dla Marty Rayss jest przekroczenie mety z poczuciem, że dała z siebie wszystko.

Za kilka dni wystartujesz w mistrzostwach świata Ironman 70.3 w St. George. Jak przebiegają przygotowania do tych zawodów?
Nie przygotowuję się jakoś specjalnie pod ten start. Traktuję go pod kątem przygotowań, jak każdy inny na tym dystansie. Pod koniec września pojechałam na obóz CTS do Słowenii, aby potrenować na podjazdach, ponieważ jak powszechnie wiadomo, nie jest płasko w St. George. Staram się skrupulatnie realizować plan treningowy i obserwować organizm, żeby nie przedobrzyć, bo to przecież domena amatorów. Lubimy za dużo i za mocno. Początkowo obawiałam się upału, który panował do tej pory w St. George, ale obserwując prognozy, akurat w tygodniu startowym czeka nas spore ochłodzenie. Więc z dużym prawdopodobieństwem będziemy się ścigać w temperaturze poniżej 20 stopni. Fizycznie czuję się dobrze przygotowana. Dlatego poleciałam do USA z przekonaniem, że odrobiłam pracę domową.

Czy to są jedne z najważniejszych zawodów dla Ciebie w tym sezonie?
Zdecydowanie tak, choć nie planowałam tego na początku sezonu. Miałam kilka przygód, które mogły skutecznie pokrzyżować moje plany startowe – najpierw złamana noga, potem kraksa na treningu i w efekcie złamana kość śródręcza na dwa tygodnie przed mistrzostwami świata Challenge w Samorin. Wydawało mi się, że to właśnie Samorin jest moim startem A, ale ze złamaniem mogłam jedynie liczyć na to, że jakimś cudem uda mi się popłynąć i te zawody w ogóle ukończyć. Udało się przekroczyć metę. To był, a w zasadzie nadal jest, dość długi sezon i z każdym startem zmieniały się priorytety. Slota na MŚ IM 70.3 w St. George złapałam dopiero podczas zawodów IM 70.3 Warszawa. Wtedy tak naprawdę ten sezon się niejako ułożył.

Z jakim nastawieniem staniesz na starcie tej mistrzowskiej imprezy?
Zamierzam się dobrze bawić. Traktuję ten start jako przygodę, bonus, nagrodę za ciężką pracę. Najważniejszym dla mnie jest przekroczyć metę i mieć poczucie, że dałam z siebie wszystko. Jestem amatorem. Nie zarabiam w ten sposób na życie i nic od tego nie zależy – staram się o tym nie zapominać.

Jak u Ciebie przygotowania logistyczne do tych zawodów?
Logistyka w tym sporcie, to coś jak piąta dyscyplina, po pływaniu, rowerze, bieganiu i jedzeniu. Na szczęście nie ja pierwsza i nie ostatnia i zawsze mogę liczyć na pomoc bardziej doświadczonych przyjaciół. Te grube tematy, jak hotel, czy lot ogarnęłam dość sprawnie, ponieważ zajęłam się nimi jeszcze w lipcu, gorzej z takimi „drobiazgami”, jak serwis roweru, czy pakowanie. Na to zawsze brakuje czasu. Im dłużej jesteś w tym sporcie, tym mniej się przejmujesz, trzeba sobie radzić. Tydzień przed startem lecę do Las Vegas, a stamtąd zaprzyjaźniony trener odbiera mnie i wiezie bezpośrednio do hotelu w St. George. Takie znajomości są bezcenne.

Czy masz jakieś obawy związane ze startem w tej mistrzowskiej imprezie?
Całą masę (śmiech). Trasa jest trudna, konkurencja ogromna, a temperatura w nocy ma spaść do czterech stopni (nawet nie chcę wiedzieć ile będzie miała woda)… Bardziej jednak niż warunków obawiam się prozaicznej awarii sprzętu. Zdarzyło mi się to raz i wolałabym tego więcej nie doświadczyć. Nie znoszę bezradności i dopóki coś ode mnie zależy, mogę wszystko, ale gdy sprzęt zawiedzie, to naprawdę ciężko się z tym pogodzić. Ale jak mówi moje ulubione powiedzenie: „albo żyjesz, albo się boisz”!

Kto poleciał z Tobą do USA?
Do St. George poleciałam sama, ale na miejscu czekał już na mnie Piotr Sauerland, z którym znamy się od paru lat. Jest mi niezwykle miło, że mogę liczyć na jego profesjonalne wsparcie. Poza Piotrem jest tam spora grupa znajomych, którzy również startują. Więc jest naprawdę fajny towarzysko wyjazd. Start podzielony jest na dwa dni, wg płci, zatem miło będzie usłyszeć doping kolegów, którzy będą ścigać się następnego dnia.

Z jakimi oczekiwaniami staniesz na starcie?
Przede wszystkim oczekuję, że to będą wyjątkowe zawody – takie, które zostają w pamięci na zawsze. Wiem, że trasa jest jedyna w swoim rodzaju. Cieszę się, że będę miała szansę się z nią zmierzyć.

Czy to będzie dla Ciebie debiut na imprezie mistrzowskiej rangi?
Na imprezie mistrzowskiej pod szyldem IM tak, to będzie mój debiut, nie licząc wrześniowego startu w Poznaniu, na którym rozgrywały się Mistrzostwa Polski na średnim dystansie. W maju miałam również okazję wystartować na mistrzostwach świata organizowanych przez Challenge Family.

Jak trafiłaś do triathlonu?
W 2016 roku kupiłam pierwszy rower szosowy i okazało się, że żadna z moich koleżanek nie jeździ sportowo. Więc jedyną szansą na jazdę w jakimś towarzystwie jest załapać się na koło grupy kolegów, którzy akurat planują lekki rozjazd. Tych okazji nie było jednak zbyt wiele, a ja miałam wrażenie, że sabotuję im trening, ponieważ muszą na mnie czekać. Wtedy przyjaciel powiedział mi o treningach indoor w jednym z wilanowskich klubów fitness, używając argumentu, że tam „nikt mi nie odjedzie” i nie będę musiała nikogo gonić. Poszłam na ten trening i zostałam. Prowadził je wtedy Mikołaj Luft, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. W kolejnym sezonie pojechałam z Mikołajem na obóz triathlonowy na Majorkę, który organizował wspomniany Piotr Sauerland i zakochałam się w triathlonie.

Jaki miałaś kontakt ze sportem przed triathlonem?
Jako bardzo młoda dziewczyna byłam zawodniczką Gwardii Olsztyn. To były czasy (przełom lat 80 i 90), w których dzieciaki nie miały współczesnych rozrywek i uprawiały sport. W szkole średniej odpuściłam i już nie wróciłam do sportu na poziomie zawodniczym, ale rekreacyjnie zawsze coś robiłam – tenis, narty, sporty siłowe i niezmiennie moje ukochane bieganie.

Co Ci dało dotychczasowe uprawianie innych dyscyplin?
Uprawianie sportu nauczyło przede wszystkim dyscypliny i cierpliwości. Dało ogromną siłę, pewność siebie i uświadomiło mi, jak wiele ode mnie zależy. Pomijam kwestie związane z wydzielaniem się endorfin, czy „efekty uboczne” w postaci sylwetki i dobrego samopoczucia. To najlepszy sposób na redukcję stresu i niewyobrażalne wzmocnienie mentalne. Wbrew pozorom, inne dyscypliny dały więcej mojej głowie niż mięśniom.

Jak wyglądały początki w tym sporcie?
Zaczynałam bez trenera. Dosłownie bawiłam się tym sportem i nie miałam żadnych oczekiwań co do wyniku zawodów. Z czasem zaczęłam wpadać na grupowe treningi Luft Tri Team, jeździć na obozy, ale traktowałam to bardziej jako okazję do spędzenia czasu w świetnym towarzystwie niż wyzwanie sportowe. Dopiero trzy lata temu mój trening wszedł na inny poziom, głównie za sprawą trenera Jakuba Czaji (CTS).

Dalej razem trenujecie?
Tak.

Jak układa się dotychczasowa współpraca?
Świetnie! Zdecydowałam się na współpracę z Kubą, ponieważ chciałam wejść na inne objętości i ścigać się na pełnym dystansie. To niesamowite jak profesjonalna opieka trenerska może przesunąć amatora do przodu. Zaufałam Kubie całkowicie i poddaję się Jego koncepcji. Nie dyskutuję, nie udaję że się na tym znam. To działa!

Jak wspominasz triathlonowy debiut?
Mój debiut to start w Piasecznie na dystansie 1/4 IM. Do dzisiaj zastanawiam się, jakim cudem nie zniechęciło mnie to do kolejnych. Ci, co tam startowali, zapewne wiedzą, o czym mówię i z przerażeniem wspominają zbiornik, w którym pływaliśmy. Na brzegu był znak „zakaz kąpieli”, woda czarna, a zamiast dna była otchłań z mułu. Jakby się uprzeć, to można było większość przejść, tak było płytko, ale że bałam się postawić stopę na dnie, musiałam to jakoś przepłynąć. A dalej to już jakoś poszło.

Z czym miałaś najwięcej problemów w triathlonie na początku?
Nie będę raczej oryginalna – pływanie! Do dzisiaj jest moją zmorą i największą frustracją. Osobie z taką konstrukcją psychiczną jak moja niezwykle trudno jest się pogodzić z faktem, że w czymś jest zwyczajnie beznadziejna. Jeden z moich poprzednich trenerów pływania powiedział kiedyś, że może przyszedł czas, aby zaakceptować własne ograniczenia. Trudno mi się z tym pogodzić i po cichu liczę, że kiedyś jeszcze odpalę rakietę w wodzie.

Co widzisz wyjątkowego w triathlonie?
Fascynują mnie ludzie w tym sporcie. To wyjątkowa społeczność, ludzie z żelaza, którzy codziennie udowadniają, że niemożliwe nie istnieje, to zaszczyt być jedną z nich.

Jaki był dla Ciebie najbardziej wymagający start do tej pory?
Kilka lat temu zaliczyłam klasyczną bombę na Mistrzostwach Polski w Białymstoku. Żołądek się zbuntował i ledwo dotarłam do mety, nie pamiętam nawet jak. W ubiegłym roku debiutowałam na pełnym dystansie i może nie tyle sam start był najbardziej wymagający, co przygotowania do niego. Od tamtej pory powtarzam wszystkim, że IRONMAN to nie zawody, IRONMAN to trening!

Jak starasz się łączyć treningi z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi?
To jest w tym sporcie najtrudniejsze. Jest mi o tyle łatwiej niż innym moim koleżankom, że nie mam dzieci. Wobec czego nie mam tej presji, że wyjście na trening to czas odebrany rodzinie. Znajomi są na szczęście wyrozumiali i telefon jeszcze dzwoni, ale zawodowo jestem dość mocno zajętą osobą i nie ukrywam, że pogodzenie treningów z obowiązkami zawodowymi jest wyzwaniem. Na szczęście żyjemy w czasach, w których pracować mogę o różnych porach i w różnych miejscach. To pandemia sprawiła, że przedefiniowaliśmy sposób pracy. Dodatkowo, mój szef jest triathlonistą. Nie ukrywam, że to znacznie ułatwia mi godzenie treningów z obowiązkami zawodowymi. Mój organizm nauczył się również, że nie musi spać 9h na dobę, 6h wystarczy. Nieumyte okna jeszcze nikogo nie zabiły. Zakupy można zrobić w sieci, a jedzenie codziennie czeka na mojej wycieraczce w eleganckich pudełkach.

Ile czasu trenujesz w ciągu tygodnia?
To zależy od momentu w roku. W sezonie startowym ten czas rośnie, zimą spada. Średnio jest to od 10 do 15h treningu w tygodniu.

W czym odnajdujesz motywację do dalszych treningów i startów?
Przestałam się zastanawiać nad motywacją do treningów. Weszło mi to w krew, to jest codzienna czynność, którą zwyczajnie wykonuję, jak chodzenie do pracy. Starty to inna historia – to jest wyjątkowa okazja, aby spotkać się z tymi wszystkimi wspaniałymi ludźmi, którzy jak nikt inny rozumieją Twoje szaleństwo i którym nie trzeba tego tłumaczyć. Jest mi też łatwiej, ponieważ nadal z każdym rokiem się poprawiam i to mnie bardzo cieszy. Zdaję sobie sprawę, że to wiecznie nie będzie trwać. Więc korzystam z tych dobrych emocji, póki są.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Ostrożnie z marzeniami, bo te potrafią się spełnić. Największym marzeniem jest móc to robić jak najdłużej, bez kontuzji. Hawaje pewnie też są jakimś rodzajem marzenia, chociaż może lepiej byłoby traktować je jako cel z odroczonym terminem realizacji, bo to akurat w dużej mierze zależy od dobrze wykonanej roboty na treningu i odrobiny szczęścia.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X