Rozmowa

Kto ma bardziej porąbane pomysły ten gość

Przejechał z rodzinnego Zgierza, pod Łodzią do Gdyni na rowerze czasowym. Kiedyś wydawało mu się to niemożliwe. Teraz Kamil Ligenza zrealizował to marzenie, aby pomóc Ricie i Kasi.

Skąd pomysł na przejechanie na rowerze czasowym takiej drogi?
Pomysł narodził się z marzeń. Parę lat temu wydawało mi się, że przejechanie z rodzinnego domu – Zgierz (pod Łodzią) do Gdyni, która ma specjalnie miejsce w moim sercu to jest jakiś horrendalny dystans, ale zawsze z tyłu głowy miałem, że kiedyś przynajmniej podejmę próbę zrealizowania tego. Z racji tego, że mamy rok jaki mam, czyli cytując Marcina Krasusa – „Kto będzie miał bardziej porąbane pomysły ten gość?” trzeba wyznaczać sobie jakieś cele, które sprawią, że nadal człowiekowi będzie się chciało. Dodatkową motywacją było zwrócenie uwagi moim znajomym, bliskim, followersom – na zbiórkę dla Rity i Kasi, które cholernie mocno oberwały kilka tygodni temu i do dzisiaj toczą najważniejszą bitwę w swoim życiu.

Ile przejechałeś kilometrów?
Cały dystans według garmina wyszedł 353 km na trasie Zgierz  – miejska plaża w Gdyni – tam gdzie jest finish IM 70.3. Dla miłośników cyferek dodam  NP 245, średnia ok 32 km/h , 1400m up, blisko 9000kcal spalonych. 

Czy to była jazda w otwartym ruchu i czy nie obawiałeś się o bezpieczeństwo?
Niemalże cały dystans był pokonywany w otwartym ruchu, jednymi fragmentami, które też były dla mnie najtrudniejsze, to były przejazdy przez ścisłe centra miast – Włocławek, Toruń a na koniec całe Trójmiasto (Gdańsk-Sopot-Gdynia). Gdzie musiałem poświęcić bardzo dużo czasu, uwagi na jazdę po ścieżkach, chodnikach i unikanie innych użytkowników drogi. Także można powiedzieć, że ponad 300 km to była jazda poboczem drogi czy też przy krawędzi jezdni. Czy się nie obawiałem? Serio, miałam moment zwątpienia – nie mówiłem nawet tego już moim najbliższym, żeby ich nie stresować – pewnie teraz to przeczytają, ale dzień wcześniej dowiedziałem się, że 17-letniego adepta z BORY samochód zmiótł z trasy podczas treningu. Lekkie zawahanie było.

Ale tego dnia miałem najlepszy support na trasie czyli mojego Tatę <3. Spotkaliśmy się na jednej ze stacji paliw zaraz za Toruniem także gdzieś na około 140-145km trasy i tam gdzie to było możliwe po prostu jechał za mną i osłaniał mnie przez innymi samochodami. Podawał bidony, kurtkę jak trzeba było czy też po prostu spełniał moje zachcianki. Dodam tylko jechał za mną w odległości ok 20-30 metrów, tak żeby było  wszystko w miarę bezpieczne J Dzięki Tato jeszcze raz !

Czy miałeś niebezpieczne sytuacje?
Na szczęście nie. Może po za jedną już w samym Gdańsku. Na jednej ze ścieżek Pani weszła, jakby była w swoim salonie i po prostu gdybym nie krzyknął prawdopodobnie bym ją tam zmiótł i tyle.

Jak się żywiłeś podczas przejazdu?
Żywienie było bardzo klasyczne. Głównie bułki z serem domowej roboty, jakiś żel energetyczny, żelki haribo czy cola/redbulla i herbata.

Czy i jakie miałeś trudności podczas „podróży”?
Trudności były, niemalże przez 300km, ponieważ tego dnia wyciągnąłem zły los loterii wietrznej – cały czas do samego Gdańska, wiało w twarz także walczyć musiałem. Dodatkową trudnością było pokonywanie tego dystansu solo, nie miałem z kim pogadać w trakcie jazdy, czy nawet żeby ktoś dał zmianę, czy pozwolił schować się i odpocząć od wiatru. Kurcze, ale co tu się użalać, Kasia i Rita walczą mocniej ode mnie czy od każdego z nas więc, trzeba było zacisnąć zęby i robić swoje.

Największy kryzys mentalny był gdzieś pomiędzy 260-300km trasy, ponieważ chyba przestałem odczuwać już jakieś emocje, robiłem swoje. Empatia się wyłączyła. Patrzyłem tylko na garmina i odliczyłem kolejne kilometry. Na trasie dostawałem strasznie dużo wiadomości od ludzi, którzy trzymali kciuki i obiecali, że wpłacą kilka złotych na zbiórkę na rehabilitację dziewczyn – także teraz przyszedł czas zapłaty moi drodzy J Ja swoje zrobiłem.

Jak się czułeś po robocie?
Czułem ulgę – najpierw, że po prostu bezpiecznie dotarłem w jednym kawałku. A potem widok plaży i morza mnie rozczulił i sprawił, że poczułem że wykonałem dobrze robotę tego dnia, pomimo faktu, że nie miałem idealnych warunków, a mimo to nie pękłem. Trzeba być twardym, a nie „miętkim”.

To był Twój pierwszy, powiedźmy tak szalony pomysł?  
Chyba nie pierwszy, bo dwa lata temu na wariata wybrałem się do Malborka w ramach pomocy zbierania funduszy na operację nóżek dla Zosi,  w tym roku jeszcze w ramach Wingsforlife przebiegłem maraton, a nawet trochę więcej na bieżni, co niektórzy uznali za dobrze… porąbany pomysł.

Jakie masz dalsze plany?
Plany? W tym sezonie to trzeba działać a nie planować, ale jeśli się uda to Ślesin, Borówno i Malbork. Trener wierzy w jakiś dobry wynik ; ) Prawdopodobnie na koniec roku, będę starał się zrobić jeszcze jedną „dużą” rzecz w ramach pomocy innym, ale o tym za kilka tygodni pewnie J

Marcin Dybuk
foto materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X