Rozmowa

Mariusz Pirek: Fajnie byłoby złamać 9h na Hawajach

Podczas startu w Tallinie złamał dziewięć godzin, ustanawiając nową życiówkę. Tym samym Mariusz Pirek wywalczył przepustkę na Konę 2021.

Udało Ci się złamać 9h, pokonując trasę w 8:52:33. Czy przed startem brałbyś taki czas w ciemno?
Starałem się nie myśleć o końcowym czasie przed startem. Pełen dystans to jednak wiele godzin wysiłku i takie myśli mogą trochę przytłoczyć. Wolałem koncentrować się na poszczególnych etapach zawodów. Dzieliłem je sobie na mniejsze kawałki, a o końcowym czasie myślałem dopiero po 20-30 kilometrach biegu. Gdybym mógł przed startem wziąć w ciemno czas 8:52:33, to pewnie bym tego nie zrobił (śmiech). Przed zawodami czułem się bardzo dobrze. Więc zapewne wolałbym zaryzykować i powalczyć o jeszcze lepszy.

Zanim wystartowałeś w Tallinie, to musiałeś przejść wiele procedur dopuszczających do rywalizacji. Jak wyglądał ten cały proces?
Osoby, które śledziły temat dopuszczenia do startu w Tallinie wiedzą, że było tam wiele zwrotów akcji i wymagało to dużej „elastyczności”. Wybrałem bezpieczny scenariusz i udałem się do Estonii ponad dwa tygodnie wcześniej, by odbyć samoizolację. Na niewiele dłużej niż tydzień przed zawodami, pojawiła się informacja o porozumieniu z władzami sanitarnymi i wyjątkowej możliwości dla zawodników z grup wiekowych i ich osób towarzyszących, tj. wykonanie testów tuż przed i zaraz po przyjeździe do Estonii i zwolnieniu z samoizolacji na podstawie dwóch ujemnych wyników. Choć trochę ludzi narzekało na całe zamieszanie, długie zwlekanie z ogłoszeniem ostatecznych decyzji itp. myślę, że większość była jednak wdzięczna, że zawody się odbędą i mogą w nich wystartować. Ostatecznie, organizatorzy nie mieli dużego wpływu na te wydarzenia i sytuacja wymagała dużej elastyczności również od nich. Proces odbioru pakietu, wprowadzania rowerów do strefy zmian itd. przebiegały bardzo sprawnie. Byliśmy podzieleni na grupy z wyznaczonymi godzinami. Dzięki temu wszystko przebiegało praktycznie bez kolejek. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy wejścia do strefy T1 dopiero na godzinę przed startem zawodów. Zazwyczaj lubię być tam dużo wcześniej i na spokojnie przygotować rower, zrobić rozgrzewkę, ustawić się do startu. Tu musiałem bardzo skrupulatnie pilnować czasu. Na szczęście zdążyłem ze wszystkim i udało mi się ustawić do startu w jednej z pierwszych fal.

Jak wyglądał moment startu?
Dzień startu przywitał nas dość mocnym wiatrem. Jezioro pokryło się nieprzyjemnymi, krótkimi falami, a woda miała orzeźwiające 16-17 st. C. Start następował w trzyosobowych falach co około 10 sekund, więc raczej rzadko. Z jednej strony praktycznie nie występowało zjawisko „pralki”, ale też dość ciężko było złapać dobre nogi. Mocno zielony kolor wody też nie pomagał. Pod wodą nie było widać nawet własnego łokcia. Czas pływania 1:02:17 przyjąłem z lekko pozytywnym zaskoczeniem. Spodziewałem się 1-2 minuty gorszego, bo zazwyczaj gorzej sobie radziłem w takich warunkach.

pirek

Zobacz też:

Andrey Tikhonov przełamuje bariery. Niewidomy ukończył triathlon

Jak było na rowerze?
W strefie zmian obowiązywał system „tackowy” z workami zamiast tacek. Trasa rowerowa to były dwie pętle z łączną sumą przewyższeń ponad 600 metrów. Więc dość płaska i szybka, choć wietrzna. Pod wiatr było ciężko i z mocnym „szumem w uszach”, z wiatrem nagle nastawała cisza, a prędkości znacznie rosły. Było raczej chłodno, ale na szczęście nie padał deszcz. Starałem się pilnować założonych watów i regularnego odżywiania. Odcinek rowerowy przebiegał bez większych przygód i po 4:36:19. Przyjąłem około 16 żeli, 4-5 bidonów izo i kilka tabletek z solami mineralnymi. Pamiętam, że na koniec etapu kolarskiego czułem się bardzo dobrze i pełen energii. Nie miałem uczucia znużenia, które czasem pojawiało się podczas poprzednich startów na długim dystansie.

Jakbyś scharakteryzował część biegową?
Trasa biegowa składała się z czterech pofałdowanych i momentami krętych pętli. Przebiegała przez port, park, kilka odcinków szutrowych i po brukach na starym mieście. Podbiegi były raczej łagodne, ale w dużej ilości co dawało łączną sumę przewyższeń ponad 200 metrów. Jednym słowem urozmaicona. Od początku biegu miałem informację, że pierwsza trójka w mojej kategorii M35 jest raczej poza zasięgiem. Skończyli odpowiednio na drugim, trzecim i czwartym miejscu OPEN. Ścigałem się o czwarte miejsce z pewnym Holendrem, który wystartował na pływaniu sześć minut po mnie. Więc walka była korespondencyjna. Przez cały bieg trzymaliśmy podobne tempo i moja strata wahała się od około 30 sekund po pierwszej pętli do 6 s przed ostatnią. Myślałem, że kolega osłabł w drugiej części biegu, co jest bardzo częstym zjawiskiem na długim dystansie. Sam też nie czułem się już najświeższy. Te niewielkie podbiegi stały się nagle całkiem trudne, ale „poczułem krew” i chciałem docisnąć ostatnie kilometry, by wyjść na czwarte miejsce. Maraton skończyłem z czasem 3:09:48. Niestety, Holendrowi udało się lepsze wykonanie końcowych kilometrów biegu i ostatecznie zająłem piąte miejsce w M35 ze stratą 16 sekund do czwartego. W klasyfikacji generalnej dało to 13. miejsce (16. licząc sztafety). Trochę szkoda tych 16 sekund, ale na szczęście piąte miejsce w M35 wystarczyło na slota na Konę w 2021 roku.

Jaki masz obecnie cel sportowy?
Myślę, że w każdej z dyscyplin są pewne rezerwy i będę jeszcze w stanie pobić rekord życiowy na długim dystansie w kolejnych sezonach. Nieśmiało pukam też do drzwi „sub4club” na dystansie połówki. Zdaję sobie sprawę, że od wyników 4:06 (Ślesin 2020), czy 4:04 (Susz 2017) jest jeszcze długa i ciężka droga. Jednak wierzę, że jest to osiągalny cel.  Takim długoterminowym celem wciąż pozostaje jak najlepszy wynik na Hawajach. Fajnie byłoby złamać kiedyś dziewięć godzin na Konie!

Jak prezentują się Twoje najbliższe plany startowe?
Zarówno na końcówkę tego sezonu, jak i na kolejny plany są dość mgliste. Przez sprawy rodzinne nie będę mógł wystartować na mistrzostwach Polski w Płocku. Rozważam przez to różne opcje. Być może skończę sezon już teraz i po krótkim, choć niezbędnym roztrenowaniu rozpocznę przygotowania do sezonu 2021. Mam kwalifikacje na mistrzostwa IM70.3 w St. George oraz IM Kona. Więc koniec przyszłego roku startowego jest raczej znany. Pewnie będę próbować wystartować też na długim dystansie na przełomie czerwca i lipca. Być może na jakiejś szybkiej trasie w Niemczech. Na pewno trzymam mocno kciuki, by przyszły rok był bardziej przewidywalny i po prostu normalny.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X