Rozmowa

Piotr Meller marzy o Patagonmanie

Przygodę ze sportem zaczął od karate. Jednak musiał w pewnym momencie wybrać pracę i wyjechać do UK. Dzięki przyjacielowi wrócił do sportu. Obecnie Piotr Meller zbiera fundusze na start w Patagonmanie w tym roku.

Przygodę ze sportem zacząłeś w dzieciństwie od karate. Co Cię przyciągnęło do tego sportu?
W pobliskiej szkole otwarto zajęcia karate Kyokushin. Rodzice stwierdzili, że to będzie dobry pomysł, abym zainteresował się sportem. Wtedy byłem w drugiej klasie podstawówki. Razem z kuzynem Bartkiem dumnie chodziliśmy w białych kimonach i ćwiczyliśmy kata na podwórku.

Jak wspominasz tamten epizod?
Nie trwało to długo, bo około rok, ale karate zdefiniowało u mnie podstawy dyscypliny i szacunku. Nadal pamiętam też liczenie do dziesięciu po japońsku (śmiech).

Co było dalej?
Niestety, nie pałałem miłością do karate i przerzuciłem się na piłkę nożną. Pograłem przez kilka kolejnych lat, aż w siódmej klasie brat cioteczny Tomek, namówił mnie, aby pójść z nim na trening kolarski. Szybko załapałem bakcyla na rower. Trenowaliśmy w klubie MKS Start Lublin pod okiem Marcina Makowskiego. Na początku było MTB, a potem już tylko szosa. Uwielbiałem się ścigać! Ta adrenalina i motylki w brzuchu w przeddzień i w dniu wyścigu. Wtedy urodziła się we mnie pasja do kolarstwa i współzawodnictwa.

W wieku 18 lat stanąłeś przed wyborem: sport, czy praca i edukacja. Co wybrałeś?
Niestety, z biegiem czasu sport kosztował coraz więcej pieniędzy i zabierał dużo czasu. Nie chciałem być wiecznie utrzymywany przez rodziców. Więc musiałem zdecydować co dalej. W tamtejszym okresie nie było zbyt wielkiej możliwości na zarobienie na kolarstwie. Dlatego mój wybór padł na szkołę i pracę.

Co przeważyło, że wybrałeś tę opcję?
Przede wszystkim względy finansowe. Samo stypendium sportowe z klubu i ewentualne wygrane z wyścigów zdecydowanie nie pozwoliłyby mi na utrzymanie samego siebie. Rodzice pomagali, jak mogli, ale młody człowiek potrzebuje odrobiny niezależności. Starałem się nie przeciągać struny.

meller

Zobacz też:

Ksiądz na Rowerze: Można żyć bez sportu, ale po co?

Po maturze w 2007 roku wyjechałeś do UK. Dlaczego?
W Southampton już od roku mieszkała moja siostra. Marta proponowała mi przyjazd już od jakiegoś czasu. Razem z ówczesną dziewczyną stwierdziłem, że warto spróbować czegoś nowego. Myślałem, że pojadę na chwilę, poduczę się angielskiego, trochę zarobię, odłożę i wrócę. Tak się jednak nie stało.

Jak długo musiałeś się przyzwyczajać do nowych realiów?
Najcięższe były pierwsze trzy lata, z daleka od rodziny, znajomych, w obcym kraju. Szczególnie ciężko było w święta, kiedy oni spędzali je razem, a my musieliśmy pracować. Z czasem jednak oswajałem się coraz bardziej. Nawiązywałem przyjaźnie, nauka angielskiego szła coraz lepiej. Zdałem prawo jazdy i zacząłem podróżować. Życie powoli się układało.

Jak spędziłeś ten okres?
To był początek mojego dorosłego życia. Trzeba było ciężko pracować i wyrobić sobie renomę. Pierwszą poważną pracą, jaką miałem, to nocne wykładanie towaru na półki w Tesco. Potem pracowałem na spawalni, gdzie wkręciłem się, udając specjalistę, nigdy wcześniej nie mając w ręku spawarki. Stabilizacja przyszła, kiedy dostałem pracę w Estee Lauder, gdzie przepracowałem siedem lat. To był okres, w którym również świetnie się bawiłem. Imprezowałem i poznawałem dorosłe życie.

Kiedy wróciła sportowa pasja?
Tryb życia, który prowadziłem, nie był zbyt zdrowy. To było widoczne. Sporo przytyłem i źle się czułem we własnym ciele. Coś musiałem z tym zrobić. Rower był oczywistym wyborem. Zacząłem trochę rekreacyjnie kręcić, ale również bieganie i pływanie nie były mi obce. Zapisałem się nawet na popularny bieg z przeszkodami Tough Mudder, który był świetną zabawą!

Jak tamto nastawienie do sportu zmieniło się po poznaniu Patryka Huczkowskiego?
Patryka poznałem przez moją ówczesną dziewczynę, podczas naszego wspólnego biegu. Kawał chłopa dobiegł do nas i narzucił tempo. Nie odpuszczałem mu, a po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się i Patryk stwierdził, że całkiem nieźle mi idzie. Spytał, czy jeżdżę rowerem i potrafię pływać. Potwierdziłem, a on zaproponował mi udział w triathlonie. Wtedy nawet nie wiedziałem, jaka jest kolejność dyscyplin w tym sporcie.  Potem dowiedziałem się trochę więcej na temat Patryka i tego, co osiągnął. Pomyślałem, że jak się przyłożę, to może też zrobię jakiś wynik. W ten sposób wróciła chęć rywalizacji, którą on we mnie rozbudził.

Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki w triathlonie?
Pierwsze treningi nie miały nic wspólnego z żadną strukturą. Zasada była jedna: im więcej potu na treningu, tym mniej na wyścigu! Cisnąłem, ile się dało. Pierwszy start miał być już po dwóch tygodniach. Więc trzeba było się spieszyć.

Kiedy wypadł Twój debiut?
Debiut przypadł na 20 Lipca 2014 roku w Waterlooville Triathlon, organizowanym przez lokalny klub triathlonowy Portsmouth Triathletes. Wystartowałem na dystansie standard (600m w basenie, 40km na rowerze i 10km biegu).

Jak było?
Przyszedł dawno zapomniany stres przedstartowy, czego bardzo mi brakowało i za czym tęskniłem. Pływanie poszło słabo, ale się nie utopiłem. Więc to było na plus. Rower poszedł dobrze, w końcu to jest moja specjalność. Bieg ukończyłem ze skurczami nóg, ale szczęśliwy na maksa, że mi się udało. W wynikach uplasowałem się w pierwszej 50tce. Ogólnie mega-pozytywne doświadczenie, które sprawiło, że zakochałem się w triathlonie!

Co było dalej?
Zapisałem się do klubu i szukałem wyścigów, w których mogę wziąć udział. Jednym z pierwszych był Portsmouth Duathlon, bardzo popularna trzy etapowa seria w moim mieście,  w której zwyciężyłem w 2017 roku. Wtedy już pracowałem z osobistym trenerem, Romanem Lacko z Endurance Hub. Wspólnie osiągnęliśmy kilka mniejszych i większych sukcesów.

Kiedy ukończyłeś pierwszego pełnego IM?
To było 30 września 2017 roku w Barcelonie. Bardzo udany start i jeszcze lepsza impreza po wyścigu (śmiech).

Jak wyglądały przygotowania do tamtego startu?
Miała tam startować duża grupa moich przyjaciół z Portsmouth Triathletes i Endurance Hub Tri Team. Więc miałem z kim trenować. Na początku roku przeszedłem na dietę bezmięsną,  co uważam za jeden z bardzo ważnych elementów udanego sezonu. Zima przepracowana w większości na siłowni, wiosna to krótkie i szybkie treningi na powietrzu. Miałem ogromne szczęście mieszkać na południowym wybrzeżu Anglii, gdzie warunki dobrze odwzorowywały te, jakie miały panować na Ironmanie. Pływanie w morz, płaska, wietrzna trasa rowerowa i biegowa. Po drodze startowałem jeszcze kilka razy na krótszych dystansach i dwa razy na połówce. Dwa tygodnie przed zacząłem taper, czyli zmniejszenie objętości i regeneracja.

W jaki sposób przebiegł sam start?
Zgodnie z planem, czyli zmieściłem się w 11 godzinach. Warunki były idealne! Bardzo mała fala, co dało jak na mnie bardzo dobry czas pływania 1:09:33. Na rowerze plan zakładał trzymanie się poniżej 150 HR, co się udało, a czas tego odcinka wyniósł 4:55:27. Byłem bardzo zadowolony, ale gdy pomyślałem, że został jeszcze maraton, zrzedła mi mina.  Pierwsze 10 kilometrów było najgorsze, gdyż na pierwszym bufecie napiłem się red bulla, co spowodowało rewolucje żołądkowe i dwa przymusowe postoje. Straciłem tam około 10 minut, ale na szczęście mój stan się polepszył i do końca biegło mi się z przyjemnością! Czas maratonu wyniósł 3:48:09! Na metę wbiegłem szczęśliwy, ze łzami w oczach i polską flagą na plecach! Zdecydowanie jedno z najwspanialszych doświadczeń mojego życia! Czas końcowy Ironmana wyniósł 10:11:57.

meller

Czytaj także:

Przez okularki widać coraz mniej, a buty są styrane

Rok temu miałeś roczną przerwy od startów. Dlaczego?
Rok temu miałem problemy osobiste i przeszkadzały mi w skupieniu się na treningach. W zamian za to postanowiłem skupić się na rozwoju mentalnym i udałem się do Tajlandii, gdzie nauczyłem się medytacji, podstaw yogi i thai-chi. Uważam ten rok za dobrze wykorzystany, mimo braku systematyczności treningowej.

Jaki miał być dla Ciebie sezon 2020?
W planie był kolejny pełny dystans na IM Vitoria-Gasteiz w lipcu, powrót do ścigania się na szosie oraz starty treningowe na półdystansie i na serii trailowych półmaratonów w Holandii, gdzie obecnie mieszkam. Ponadto z pewnością jakieś krótkie i szybkie wyścigi na przepalenie nogi.

W jakim stopniu sytuacja pandemiczna zweryfikowała Twoje plany startowe?
Niestety, główny start w Hiszpanii, jak i większość wyścigów został anulowany i przeniesiony na 2021 rok. Sezon kolarski też został zawieszony i dopiero ostatnio zaczyna się powoli rozkręcać. Na szczęście na horyzoncie pojawił się dużo większy cel, niż mogłem sobie zaplanować. W lutym wziąłem udział w losowaniu slota na Patogonmana, no i się udało!

GALERIA Z TEGO NIEZWYKŁEGO WYŚCIGU 

Komu bije dzwon?

Obecnie przygotowujesz się do tych zawodów. Jednak Twój start stoi pod znakiem zapytania. Z jakich przyczyn?
Start na tym wyścigu będzie dla mnie spełnieniem marzeń! Kiedy obejrzałem filmik promocyjny po raz pierwszy po zawodach w 2018 roku, zakochałem się w krajobrazie Patagonii i zamarzyłem sprawdzić się w jej unikalnych i brutalnych warunkach. Na przeszkodzie stoi po pierwsze Covid, który po raz kolejny może pokrzyżować plany startowe, a po drugie koszty, które trzeba ponieść, aby udać się do Chile. Szczerze mówiąc, nie byłem przygotowany na to, że wylosuję tego slota, gdyż zgodnie z tym, co mówiło mi wielu zawodników, to tak jak wygrać w totka. Tym samym nie mogę odpuścić takiej okazji, aby spełnić moje marzenie, bo jaki byłby sens naszego życia bez marzeń?

Jakimi sposobami zbierasz fundusze na ten start?
Oprócz oszczędzania zdecydowałem się sprzedać miejsce reklamowe na stroju startowym. Dla wszystkich, którzy chcieli by umieścić tam reklamę, złotą myśl, czy też swoje imię i nazwisko, utworzyłem zbiórkę na stronie

https://www.justgiving.com/crowdfunding/patagonmandream?utm_term=k9vbdv9bv

Wysyłam też maile do wszystkich potencjalnych sponsorów z prezentacją, którą przygotowałem na tę okazję. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, proszę o kontakt na mojego maila piotrmellertri@gmail.com, a prześlę mu ją. Polecam też profil na Instagramie i Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o postępach w treningu, zbiórce pieniędzy. Dzielę się własnymi spostrzeżeniami, aktualnymi wydarzeniami i planami.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Kiedyś powiedziałem trenerowi, że nadejdzie taki dzień, gdy stanę na najwyższym stopniu Ironmana. Nadal tak uważam. Czy będzie to za rok lub za pięć lat, to już mniej ważne. Jak na razie staram się, jak mogę, żeby każdego dnia być lepszym. Pobyt w centrum medytacji nauczył mnie cieszyć się każdą chwilą. Właśnie w ten sposób staram się podchodzić do życia! Obecne czasy dobitnie pokazują nam, że nie można być pewnym nawet tego, że obudzimy się kolejnego ranka. Dlatego staram się czerpać z życia i triathlonu to, co najlepsze.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X