Rozmowa

#TRIpytania do Kimmera: odliczam dni do startu na Hawajach ROZMOWA

Zawody w Malborku na pełnym dystansie były bardzo szybkie. Jesteś jednym z siedmiu zawodników, którzy złamali dziewięć godzin. Czy jesteś zadowolony ze startu?
Poziom był niezwykle wysoki. Gdyby nie defekty kolarskie niektórych zawodników, to lista SUB9 byłaby o wiele większa. Rywalizacja byłaby ciekawsza i bardziej zacięta. Odnośnie mojego startu, to euforia na mecie, mówi sama za siebie.
 

Skąd ta euforia?
Poprawiłem życiówkę o 5 minut, mimo gorszej pogody i dwóch kontuzji na początku sezonu. Nie mogę być bardziej szczęśliwy. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale cieszy mnie też świadomość, jak słabo pojechałem tego dnia rower.
 

Zobacz też:

#polskieHAWAJE. Jakub Kimmer wyróżniony przez IRONMAN

Dlaczego?
Przekręciłem się na treningach. Zabrakło świeżości. Wiem, że stać mnie na dużo więcej. Więc już nie mogę doczekać się powtórki za rok.

Jak się udało Tobie zająć czwarte miejsce?
To nie jest mój pierwszy IM. Wiem, że prawdziwa walka zaczyna się po 20 kilometrach biegu. Lista startowa była wypełniona po brzegi mocnymi nazwiskami. Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans w walce o podium. Był taki moment na biegu, że chłopaki zawiązali grupkę. Mocno podkręcili tempo. Zamiast odzyskiwać stratę po rowerze, był moment, po którym spadłem w okolice ósmej pozycji. Na szczęście nie dałem się ponieść emocjom. Ucieczka szybko się rozsypała. Dlatego bez trudu wskoczyłem na czwartą lokatę.
 

Jak oceniasz organizację tych zawodów?
Castle Malbork to marka sama w sobie. Nie zawiodłem się na żadnym, nawet najmniejszym organizacyjnym detalu. Trasy są idealnie domierzone. Woda w Nogacie była przyjemna. Po raz pierwszy od czterech lat, nie miałem większych obiekcji, aby do niej wejść o szóstej rano. Może to zasługa odpalonych rac na moście, które zrobiły klimat. Trasa kolarska płaska i szybka, jak zawsze. Choć pogoda trochę popsuła się i ubranie bluzki nie było błędem. Bieg jest lekko wymagający, ale mi to akurat bardzo odpowiada. Sceneria jest bardzo zróżnicowania i mimo 6 pętli nie nudzi się. Jest co oglądać – zamek jest piękny.

Co było Twoim największym kryzysem?
Największy kryzys to było żywienie. Zdejmując rower z wieszaka, strąciłem bidon za siodełkiem. Miałem w nim rozpuszczone sześć żeli. Bidon upadł i otworzył się. Więc nie było po co wracać. Próbowałem łapać jedzenie na punkcie, ale to nie to samo co przetrenowane żywienie.
 

Czy to się odbiło na Twojej postawie?
Na pewno odbiło to się w jakimś stopniu na spadku mocy na rowerze. Kosztowało mnie sporo wysiłku, żeby uzupełnić kalorie na biegu. Na całe szczęście organizatorzy na biegu zafundowali nam ucztę. Jadłem i piłem wszystko, co mi wpadło w ręce. Niestety, od 25 kilometra, żołądek powiedział pass. Czysta woda nie dodała mocy. Na mecie byłem tak głodny, że zjadłem z pół arbuza i cztery porcje makaronu i ryżu.
 

Na co obecnie kładziesz szczególny nacisk?
Aktualnie ogromną wagę przykładam do regeneracji i doboru treningów. Sztuką jest tak dobrać jednostki treningowe, żeby odpocząć, a jednocześnie nie przeciążyć organizmu i utrzymać formę. W moim przypadku jest to zmniejszony kilometraż na stosunkowo małej intensywności z krótkimi akcentami w tempie startowym.
 

Kiedy kolejne starty?
Nie zwalniam tempa. W sobotę zapowiada się walka o utrzymanie tytułu mistrza województwa łódzkiego w Strykowie. Ale to na dystansie ¼IM. Cały czas odliczam dni do startu na Hawajach. Został dokładnie miesiąc.
 

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: castletriathlon.com i Michał Wojtyło

Czytaj także:

#TRIpytania do Kalaszczyńskiego. Drugie życie Łukasza

 

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X