Paulina Kotfica: To Franek „decyduje” kiedy wyjdę na trening
Maciej Mikołajczyk: Ponoć nie znosisz korków samochodowych. Co jeszcze denerwuje Paulinę Kotficę?
Paulina Kotfica: Nie znoszę to chyba mało powiedziane. Nienawidzę ich. Wychowałam się w małym mieście, a tam nigdy nie miałam z korkami do czynienia. W momencie, gdy przeprowadziłam się na rok do Wrocławia i zobaczyłam, ile czasu tracę na dojazdy na trening, czy zakupy, to wiedziałam, że nie dam raczej rady zamieszkać w dużym mieście. Teraz jak jadę po coś do Wrocławia i widzę tą nerwówkę na drodze, to w głębi duszy mówię sobie, że to była dobra decyzja, żeby mieszkać gdzieś, gdzie aż takich problemów nie ma. Poza tym denerwuje mnie z pewnością brak punktualności. Staram się zawsze być na czas i dlatego oczekuję też tego od innych.
Triathlonowego debiutu chyba nigdy nie zapomnisz. Szukałaś mety, mimo, że już dawno ją minęłaś…Zdarzały Ci się jeszcze jakieś zabawne sytuacje podczas zawodów?
– To faktycznie była zabawna sytuacja, chociaż w tamtym momencie nie było mi do śmiechu. Byłam piekielnie zmęczona, a tej mety, jak nie było, tak nie ma. Dopiero ktoś mi krzyknął, że już mam koniec biegania. To były wtedy najpiękniejsze słowa, jakie mogłam usłyszeć. Pamiętam też sytuację z mistrzostw Polski juniorów w Chodzieży. Jechałam wtedy w grupie z dziewczynami i krzyczę do Ewy Bugdoł: „zmiana”, a ona mi odpowiada: „nie mogę, bo buta nie mam”. Jadąc z przodu, nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale jak zobaczyłam, że jedzie wyścig bez buta kolarskiego, to śmiałam się przez całe 20 kilometrów. Później Ewa złapała jeszcze gumę. To były dla niej ewidentnie pechowe zawody. Inna historia. W zeszłym roku, startując na połówce Ironmana we Francji, szło mi bardzo kiepsko. Źle się czułam i miałam problemy z kolanem. Jadąc na drodze sama jak palec, nie miałam nikogo w zasięgu wzroku. Wówczas podjeżdża do mnie na motorze pan sędzia, mówi coś po francusku i daje mi żółtą kartkę oraz pięć minut kary. Nie walczyłam już o nic na tych zawodach, dlatego nie przejęłam się tym strasznie, ale później śmialiśmy się z tego, że dobili leżącego. Do dziś nie wiemy, za co była ta kartka.
Moje jedno pytanie tradycyjnie dotyczy jedzenia. Co daje Tobie najwięcej energii? Adamowi Małyszowi z rana „powera” przed skokami dawała bułka z bananem…
– Od momentu, kiedy wróciłam do trenowania po porodzie, musiałam się zebrać w sobie i zacząć dbać o to, co i kiedy jem. Wcześniej moja dieta nie była czymś, co można naśladować. Mam dużą słabość do słodyczy i do magicznego produktu, jakim jest Nutella. Dlatego chcąc wrócić do ścigania się na wysokim poziomie, poprosiłam o pomoc dietetyka Mateusza Gawełczyka. W ciąży przytyłam ponad 20 kilogramów, więc było co zrzucać. Regeneracji za wiele nie mam, bo przy małym dziecku sen, to jest coś, o czym cały czas marzysz, dlatego zdrowe i mądre odżywanie musi mi dawać tyle energii, żeby starczyło na trenowanie i codziennie funkcjonowanie. Niestety, Mateusz nie daje w swojej diecie naleśników, a każdy, kto mnie dobrze zna, to wie, że mogłabym je jeść o każdej porze dnia i nocy.
Jakie cele stawiasz sobie na przyszły sezon? I czy masz gdzieś jeszcze jakieś rezerwy?
– Rok przerwy od ścigania to jest sporo czasu. Na szczęście nie byłam całkowicie odcięta od triathlonu. Jeździłam w tym czasie na zawody i mogłam patrzeć na wszystko z drugiej strony. To naprawdę dużo mi dało i podpowiedziało, co mogę jeszcze zmienić, żeby wrócić do ścigania jeszcze mocniejsza. Cele z trenerem są ustalone, a co z tego wyjdzie, to pewnie zadecyduje mały Franio. Śmiejemy się, że obecnie, to on ustala, kiedy wyjdę na trening.
Na pewno chcę wrócić do Samorin na Mistrzostwa Świata Challenge na połówce. Z kolei na koniec sezonu, w październiku, czeka mnie najważniejszy start. Wojskowe igrzyska, gdzie chcę być w najwyższej formie.
Jeśli chodzi o rezerwy, to wydaje mi się, że mam jeszcze je we wszystkich dyscyplinach, chociaż trenuję już wiele lat, to wciąż widzę, że coś można zmienić i poprawić. Aktualnie dużo skupiamy się na zmianie mojej techniki pływania, żeby była ona bardziej skuteczna na wodach otwartych. Sporo jest jeszcze do poprawienia w pozycji na rowerze, żeby była ona bardziej areo. Przede wszystkim skupiam się teraz na tym, aby stać się dużo silniejsza fizycznie, dlatego zaczęłam spędzać czas na siłowni, której nie jestem fanką. Wiem jednak, że to dużo mi pomoże we wzmocnieniu ciała. Triathlon na długim dystansie staje się coraz bardziej fizyczny. Żeby kobiety jechały na rowerze ze średnią około 39-40 km na godzinę, to naprawdę trzeba mieć pod nogą trochę siły.
Lubisz ekstremalne warunki? Jesteś morsem? W poprzednim roku w Chinach zaliczyłaś całkiem udany występ. Nie straszna była Ci lodowata woda, a po wyjściu z niej nie czułaś rąk…
– Nienawidzę. Mam dziwny organizm, bo nie toleruję skrajnych temperatur ani jeśli chodzi o upał ani o zimno. Optymalny jest dla mnie przedział 20-30 stopni. Jak jest już powyżej lub poniżej tej temperatury, to zaczynam się tym stresować. Niestety, przeżyłam wiele ekstremalnych triathlonów i tych upalnych i tych, gdzie było po dziesięć stopni i deszcz. To są uroki naszej dyscypliny. Na szczęście każdy ma takie same warunki i nie można mówić, że ja miałam gorzej. Unikam przez to startów, gdzie wiem, że taką pogodę na pewno spotkam. Dlatego, gdy dla większości triathlonistów Hawaje są największym marzeniem, to ja wiem, że nigdy nie będę chciała się tam ścigać, bo po prostu umarłabym na tej QueenK. W Chinach zimna była tylko woda. Temperatura powietrza oscylowała wokół dwudziestu paru stopni. Były to więc dla mnie idealne warunki. Jednak w wodzie już mi się płakać chciało. Po wyjściu z niej nie mogłam odpiąć pianki. Pamiętam, jak krzyczałam do trenera, że mi ją zepsuł, bo nie mogę jej odpiąć, a ja nawet nie czułam, że zamka dotykam. Jak patrzę na morsowanie, to już się trzęsę z zimna, więc chyba szybko się do tego nie przekonam.
Ile godzin snu ma Paulina Kotfica? O której rozpoczynasz, a o której kończysz pełen wyrzeczeń dzień?
– To ciekawe pytanie. Jeszcze rok temu starałam się w nocy spać 7-8 godzin i zawsze miałam jedną albo dwie drzemki w ciągu dnia. Teraz mam drzemkę jedną na miesiąc. Kładę się około 22-23 i wstaję co 2-3 godziny, czyli sumując wyjdzie około pięciu godzin. Najlepiej śpię nad ranem. Kiedy Franek wstanie w okolicach 7-tej, to bierze go Zibi. Wtedy mogę sobie pospać jeszcze dwie godzinki. Wówczas nie muszę nasłuchiwać, czy się obudził, czy nie, bo pilnuje go tata. Pierwszy trening zaczynam zatem o 9-10-tej, później zaliczam spacer z dzieckiem i popołudniu, gdy przebywa u babci, mam drugi trening. Po 21 nie wiem co się dzieje.
Druga części rozmowy z Pauliną Kotficą TUTAJ
Wywiad z Pauliną Kotficą przeprowadził Maciej Mikołajczyk
Foto Szymon Gruchalski
Paulina Kotfica
Data urodzenia: 15.05.1986
Miejsce zamieszkania: Police
Trzy najważniejsze sukcesy:
złoty medal mistrzostw Polski na dystansie sprinterskim (2015),
4. miejsce w Pucharze Europy w Madrycie na dystansie olimpijskim,
2. miejsce Herbalife Ironman 70.3 Gdynia,
Pierwszy kontakt z triathlonem: Triathlon Wąsosze w 2001 roku
Mój idol z dzieciństwa: Ole Einar Bjoerndalen
Ulubiona potrawa: naleśniki
Ulubiona muzyka: każda po trochu
Ulubiony basen: w Policach
Ulubiony podjazd: pod kościół w Sant Grau niedaleko Lloret de Mar
Ulubione miejsce do biegania: polickie lasy i Monte Gordo w Portugalii
Trenerzy: Zbigniew Gucwa i Michał Stasiaczek
Czytaj także co słychać u innych zawodników GVT BMC Triathlon Team: