Rozmowa

Ola Jędrzejewska. Triathlonistka, która ukończyła ASP

Maciej Mikołajczyk: Moją rozmówczynią jest Ola Jędrzejewska. Dziewczyna z żelaza. Mogę Cię tak określić?
Aleksandra Jędrzejewska: Ciężko powiedzieć, raczej nie czuję się dziewczyną z żelaza, choć wiem, że to co robię na co dzień, nie jest do końca typowe. Traktuję sport jako pasję. Nie potrzebuję sobie już za wszelką cenę nic udowadniać, choć oczywiście postępy motywują do dalszej pracy i są okazją do spełniania kolejnych marzeń. Może jak kiedyś się zdarzy, że ukończę pełen dystans Ironmana, będę mogła o sobie powiedzieć „Iron Woman”.

 

 

W połowie czerwca tego roku odniosłaś wspaniałe zwycięstwo w Elblągu. Jak smakuje wygrana na atestowanej trasie? Spodziewałaś się przed startem takiego sukcesu?
– Na pewno jechałam do Elbląga bardzo zmotywowana, żeby podjąć walkę i wystartować jak najlepiej. Był to jednak kolejny weekend z rzędu, podczas którego się ścigałam i nie do końca byłam pewna dyspozycji. Udało mi się w miarę dobrze znieść wysoką temperaturę i po udanych dwóch konkurencjach wybiec jako pierwsza z T2 i utrzymać pozycję do samego końca. Nie był to najłatwiejszy start, ponieważ zmagałam się z kolkami, ale ostatecznie udało się uzyskać dobry rezultat. Atestowana trasa z pewnością przyciąga większą liczbę zawodników. Naturalnie jest to okazja do sprawdzenia się na dokładnie wymierzonym dystansie i ustanowienie „życiówki”. Trzeba jednak pamiętać, że każde zawody są inne i w triathlonie tak naprawdę termin „rekordów życiowych” jest dość abstrakcyjny. Zwycięstwo w Elblągu cieszy tym bardziej, że udało nam się z teamowym kolegą, Tomkiem Bremborem wygrać kategorię open kobiet i mężczyzn.

Równych nie miałaś sobie też w deszczowym Augustowie, gdzie wygrałaś z chorym palcem…
– Deszczowa aura podczas zawodów w tym sezonie trochę mnie prześladowała. Nie było to jednak moim głównym zmartwieniem przed startem w Augustowie. Na cztery dni przed moją docelowa imprezą, jaką był Ironman 70.3 Gdynia, złamałam mały palec u nogi, co niestety zdyskwalifikowało mnie z walki o jak najlepszą lokatę oraz treningów biegowych na kolejne cztery tygodnie. Wspólnie ze szkoleniowcem zdecydowaliśmy, że nie będę obciążać stopy i wykonywałam tylko treningi rowerowe oraz pływackie. Bieg podczas finału Garmin Iron Triathlon w Augustowie miał być więc moim pierwszym po miesiącu. Wiedziałam, że muszę ukończyć zawody, żeby obronić prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu i to mnie „niosło” przez cały start. W takich momentach szczęście z powrotu do biegania i wygranej jest co najmniej podwójne.

Twoje treningi są ostatnio coraz bardziej spontaniczne. Co to oznacza?
– Etap takich treningów mam już w tej chwili za sobą. Po sezonie dostaliśmy sporo „luzu” od trenera, żeby dobrze się zregenerować. Mimo braku konkretnego planu, można wtedy improwizować i robić to na co ma się ochotę. Jeśli stwierdzę, że fajnie by było wyjechać z miasta, po prostu wsiadam na rower i po drodze decyduję o trasie czy długości treningu. To jest chyba coś co najbardziej doceniam w tym okresie. No i jeszcze to, że mam wtedy nieco więcej czasu na realizację projektów artystycznych.

 

 

Sport to nie jedyny twój konik…
– Moją drugą pasją, myślę, że tak samo ważną, jest twórczość projektowo-artystyczna. W 2017 roku obroniłam dyplom magisterski na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych i od tego czasu pracuję jako freelancer, co jest dużym plusem, ponieważ w miarę elastyczny czas pracy pozwala mi na realizację planu treningowego. Cieszę się, że mam taką możliwość, bo jednak wielu z moich znajomych, z którymi trenowałam, w pewnym momencie stanęła przed wyborami i musieli zdecydować, w którą pójść stronę. Fajne jest to, że kiedy mam jakiś problem projektowy czy coś mi gorzej idzie danego dnia, wsiadam na rower, czy idę biegać i bardzo często się zdarza, że wracam do domu z nowymi pomysłami.

Czym zajmujesz się na co dzień, gdy nie uprawiasz triathlonu?
– Miałam kilkumiesięczną przerwę od triathlonu na studiach, kiedy pojechałam na stypendium do Hiszpanii. Cieszę się, że spróbowałam, na pewno bardzo "otworzyło głowę" i wpłynęło na to co teraz tworzę, ale z perspektywy czasu muszę przyznać, że najlepiej się czuję, kiedy mogę połączyć działalność artystyczną i sport. Jedno i drugie mnie tak samo napędza do dalszych działań, daje duże poczucie realizacji i równowagi w życiu. Na co dzień zajmuję się różnymi projektami. Zdarza się, że są one także związane ze sportem. Czasem robię ilustracje do magazynu SZOSA czy projektuję stroje kolarskie. Moim marzeniem jest to, by po zakończeniu przygody z triathlonem móc w pełni wykorzystać doświadczenie i pracować w branży projektowania sprzętu czy odzieży sportowej.

Twoją pasją są także podróże, a tych z racji licznych startów nie brakuje. Które miejsca w tym roku Cię najbardziej zaskoczyły? Gdzie Ola Jędrzejewska na pewno wróci?
– Dokładnie, w sezonie właściwie cały czas żyje się pomiędzy różnymi wyjazdami. W tym roku były to starty w Polsce. Mam nadzieję, że w przyszłym uda się też wystartować gdzieś za granicą. Na pewno mam sentyment do Gdyni, bo tam pierwszy raz zmierzyłam się z dystansem 1/2 Ironman w 2014 roku i lubię atmosferę tych zawodów. Bardzo pozytywnie wspominam również cały cykl Garmina, a także Seidorf Mountain Triathlon w Sosnówce, który był niewielkimi zawodami i odbywał się w dość ekstremalnych warunkach pogodowych, ale było to dla mnie coś zupełnie nowego i mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję tam wystartować. Poza sportowo, również staram się wykorzystywać wolne chwile na podróże, niezależnie czy są to parogodzinne wycieczki czy dłuższe wyjazdy. Traktuję je jako małą odskocznię od codzienności, ale też niewyczerpalne źródło inspiracji do pracy i twórczości. Trenować można właściwie wszędzie przy odrobinie chęci i odpowiedniej logistyce.

Jak wyglądają twoje codzienne menu? Jak ważna jest w triathlonie odpowiednia dieta?
– Niedawno rozpoczęłam współpracę z Mateuszem Gawełczykiem, który zajmuje się dobieraniem odpowiedniej diety pod nasze treningi. Z racji tego, że oprócz treningów pracuję, zazwyczaj mój plan dnia jest intensywny i po prostu zapominałam o odpowiedniej diecie. Starałam się zdrowo jeść, jednak często niezbyt regularnie. Potem przypłacałam tym na treningach i wracałam do domu po całym dniu zupełnie bez siły. Na pewno nie wpływało to dobrze na regenerację, dlatego teraz staram się dbać o dietę i od razu czuję, że mam dużo więcej energii przez cały dzień. Wiążą się z tym jednak też pewne wyrzeczenia, ponieważ uwielbiam słodycze i mogę je jeść w dowolnej ilości, a teraz musze nad tym trochę bardziej panować. Mówiąc o samej diecie to najczęściej dzień zaczynam od owsianek, kasz czy płatków z bakaliami i owocami. Jeśli chodzi o obiady czy kolacje, to nie jestem fanką jedzenia zbyt dużej ilości mięsa, co zastępują rośliny strączkowe lub ryby. Ważną częścią mojej diety są szejki białkowe, które piję po większości treningów.

 

 

Do sezonu 2018 przygotowywałaś się na zgrupowaniach Interferie Sport Hotel Bornit w Szklarskiej Porębie oraz Giverola Resort w Hiszpanii. Treningi wtedy wypaliły, bo zanotowałaś najlepszy sezon w karierze. Gdzie tym razem będziesz szlifowała formę?
– Już za trzy tygodnie z ekipą GVT BMC meldujemy się na obozie w Szklarskiej Porębie, gdzie na dobre rozpoczniemy przygotowania do sezonu 2019. Mam też nadzieję, że część zimy uda się przetrenować w Hiszpanii tak jak rok temu. Jest to świetna możliwość by dobrze się przygotować do startów w komfortowych warunkach, właściwie nie martwiąc się o pogodę czy inne czynniki. W tym sezonie było to dla mnie nowe doświadczenie, ponieważ wcześniej nie miałam za bardzo okazji, żeby jeździć na obozy klimatyczne. Zawsze były jakieś inne priorytety. Bardzo się cieszę, że to się tak wszystko poukładało i miałam taką możliwość, a super atmosfera w grupie sprzyjała realizowaniu treningów w 100%. Teraz jesteśmy na etapie wyciągania wniosków pod kolejny sezon. Myślę, że dużych rewolucji nie będzie, na razie mocno skupiam się na poprawie techniki, a poza tym trzeba kontynuować pracę. W tej kwestii się nie martwię i mam pełnie zaufanie do trenera.

Który tegoroczny sukces cieszy Cię najbardziej?
– Staram się tak samo doceniać każdy start, ale chyba nie będzie to dziwne, jeśli stwierdzę, że najbardziej cieszą momenty, kiedy walka o dobre miejsce trwa do samej mety. Dlatego z perspektywy czasu chyba najbardziej cieszy brązowy medal w MP w duathlonie, gdzie ścigałam się z zawodniczkami, (Martą Łagownik i Roksaną Słupek – dop. red.) które później prezentowały wysoką formę zarówno na startach w Polsce jak i za granicą. Poza tym sama radość z powrotu do startów po dłuższej przerwie i kontuzji była nie do opisania.

Rower szosowy zamieniłaś na MTB. Lubisz mocno ekstremalne warunki, takie jak jazda po błocie?
To tylko chwilowa zmiana. MTB jest dla mnie czymś nowym, ponieważ dotychczas w okresie jesienno-zimowym jeździłam tylko na trenażerze. Każdy trening na takim zmiennym terenie jest dla mnie pewnym „przełamaniem”, ponieważ raczej nie należę do osób lubiących ekstremalne warunki i trasy. Czerpię z tego sporo radości i jest to okazja do nabrania nieco siły przed powrotem na szosę. Jeśli chodzi o idealne dla mnie warunki pogodowe to mimo, że w tym sezonie wiele razy startowałam w deszczu czy przy niskich temperaturach i udawało mi się z tym radzić, to z pewnością wolę wyższe temperatury podczas wyścigów.

Do rywalizacji w 2018 roku wróciłaś po kontuzji. Jak udało Ci się znaleźć motywację do szybkiego powrotu do sportu?
– Na tą decyzję złożyło się tak naprawdę wiele różnych czynników. Był to dla mnie ciężki okres, bo pracowałam, kończyłam studia i trenowałam. Zupełnie zaniedbałam dietę i regenerację, a problemy z kręgosłupem i stawem krzyżowo-biodrowym coraz bardziej mi przeszkadzały w treningach. Myślę, że w tamtym momencie nie potrafiłam za bardzo czerpać radości z tego co robię. Postanowiłam zrobić sobie przerwę i zakończyć sezon, zanim tak naprawdę na dobre się rozpoczął. Po sześciu latach treningów w UKS Tri Team Rumia pod okiem Piotra Nettera zdecydowałam się na zmiany. Tak naprawdę trochę zastanawiałam się nad przejściem do AG, jednak Zbyszek Gucwa dał mi szansę w drużynie GVT BMC i postanowiłam, że podejmę to wyzwanie. To na pewno była ogromna motywacja do pracy i powrotu do formy po kontuzji. Poza tym póki co ciężko mi sobie wyobrazić życie bez sportu, bo daje mi to niesamowitą ilość pozytywnej energii do wszelkich działań w życiu codziennym. Właściwie to zupełnie zmieniłam nastawienie do sportu. Nie robię już nic „bo muszę”, czerpię przyjemność i staram się doceniać każdy trening, bo wiem, że niewiele osób może sobie na to pozwolić w takim wymiarze.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: Maciej Mikołajczyk

Foto Szymon Gruchalski i Andrzej Gucwa GVT BMC

 

Czytaj także co słychać u innych zawodników GVT BMC Triathlon Team:
 

Maciej Chmura polski książe dystansów długich

 

Paulina Klimas: Moją największą słabością jest czekolada

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X