Rozmowa

Ania Halska pokonała lęki w Malborku

Wygrała na dystansie 1/2IM. Start był dla niej wyjątkowy. Ania Halska walczyła sama z sobą i wyszła z tego zwycięsko. Teraz czeka ją zabieg chirurgiczny.

Wspomniałaś po starcie w Nieporęcie, że chcesz odzyskać balans przed Malborkiem. Czy to się udało?
Tak, choć dopiero wejście do wody na rozpływanie uspokoiło głowę. W Nieporęcie doznałam skurczu oskrzeli z zimna. Dusiłam się przez połowę dystansu, totalna panika. Nadal nie wiem, jak w ogóle zakończyłam ten etap w Nieporęcie.

Długo rozważałaś ten start w Malborku. Co zaważyło na tym, że stanęłaś na linii startu?
Uważam, że lęki i takie ciężkie doświadczenia trzeba jak najszybciej przełamać. Podobnie jest z upadkiem na rowerze, czyli trzeba od razu wsiąść na rower, inaczej głowa weźmie górę i po zabawie.

Z jakim nastawieniem pojechałaś do Malborka?
Tam jechałam dla siebie, dla przełamania tych barier. Wiedziałam, że poziom rywalizacji jest dobry, a ja lubię ścigać z mocnymi dziewczynami. Jednak zupełnie się tym nie podpalałam, zakładając, że mogę zakończyć wyścig już w wodzie. Ważne, żeby próbować mimo wszystko, dla siebie!

Z czym miałaś największe obawy przed tym startem?
Bałam się powtórki skurczu oskrzeli z Nieporętu. Woda w Nogacie miała 17 stopni. Na rozpływaniu wyraźnie mnie przytykało.

Pierwszy etap popłynęłaś w 34:00. Jak czułaś się w wodzie?
Popłynęłam bardzo zachowawczo. Wolałam płynąć wolniej, ale z kontrolą oddechu i wychłodzenia, niż urwać dwie minuty szybciej kosztem hiperwentylacji. Więc to było radosne pływanie (śmiech). Ogromnie się cieszyłam, że nie ma niespodzianek, a tempo nie miało dla mnie większego znaczenia.

Czy udało się przełamać lęk przed wodą, który pojawił się na starcie w Nieporęcie?
Tak! To już była moja wygrana bitwa o Malbork!

halska

Zobacz też:

Kacper Koszal kolarski podróżnik w triathlonie

Potem przyszła pora na rower. Czy jesteś zadowolona z tej części wyścigu?
Tak. Etap rowerowy był wymagający dla każdego  – jak to w Malborku – mocno wiało. Każdy musiał powalczyć,  ale zawodniczki o drobnej budowie ciała takie warunki znoszą znacznie gorzej, niż te, które mają potężne nogi. Jechałam rekordowy czas nad progiem mleczanowym. Mocno weszło w nogi.

Z jakim planem wyszłaś na bieg?
Zaczynam zawsze od wyczucia stanu zniszczenia nóg po rowerze. Pierwsze pięć kilometrów biegnę zupełnie na wyczucie. Organizm ustawił mnie na tempo nieco poniżej 4.20 – to w tym stanie nóg był bieg progowy. Biegło się bardzo dobrze, równo i z kontrolą, bez kryzysów. Byłam świetnie przygotowana energetycznie. Naprawdę polecam porządny carboloading przed tak długim dystansem. Na pięć kilometrów przed metą moje nogi  odmówiły posłuszeństwa. Mam problem z niewydolnością żył głębokich w udach. W październiku będą chirurgicznie usuwane. Nogi zupełnie mi zdrętwiały, biegałam jak na drewnianych szczudłach, tempo spadło na 4.45. Naprawdę się zdziwiłam, że dziewczyny mnie nie dobiegły, bo to musiało wręcz komicznie wyglądać (śmiech).

Co czułaś, wbiegając na metę?
Popłakałam się ze wzruszenia! Nie samym wynikiem, byłam pewna, że Gosia Szczęsna i Gosia Kącka będą przede mną, bo weszły później do wody. Naprawdę to nie miało  większego znaczenia. To był dla mnie wygrany wyścig z sama sobą.

halska

Czytaj także:

Agnieszka Badyna chce zarażać kobiety triathlonem

Jakie ma znaczenie to zwycięstwo dla Ciebie?
Ogromne. Udowodniłam to, co powtarzam zawsze zawodnikom – lęki są po to, żeby je pokonywać! Jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo się bać, ale zawsze trzeba spróbować! Nie za wszelką cenę, jeśli nie miałabym zielonego światła od chirurga naczyniowego, dawno byłabym na stole operacyjnym, ale mówię o lęku i strachu, który wynika z ciężkich doświadczeń jak w Nieporęcie. Temu nie można się poddać!

Poprawiłaś zeszłoroczny czas o jedną sekundę. Gdyby porównać oba starty, z którego jesteś bardziej zadowolona?
Oczywiście, że z tegorocznego, nie ma tu czego porównywać. Wyniki to tylko cyfry. Nie oddają tego, co za nimi stoi. W tym roku za wynikiem była moja prywatna batalia z głową.  Nawet gdybym zrobiła to 15 minut wolniej, pewnie byłabym równie szczęśliwa (śmiech).

Teraz czeka Cię operacja żył. Na czym dokładnie ma polegać ten zabieg?
Na usunięciu obu głębokich, największych żył w udach, które od roku są zupełnie niedrożne. To problem o podłożu genetycznym, który aktywował się szybciej ze względu na eksploatację nóg. Znalazłam świetnego chirurga, który sam jest aktywnym kolarzem i jak twierdzi „takie żyły to on kolarzom wyciąga na śniadanie” (śmiech). Nie zmienia to faktu, że mam obawy, czy będę w stanie wrócić do takich obciążeń treningowych, czy skończę na ćwiczeniach pilates w domu (śmiech). Trzeba to zrobić i tyle. Potem będę się martwić lub śmigać jak gazela (śmiech).

Czy wiadomo, ile potencjalnie czasu będzie trwać Twoja przerwa w treningach?
Do pływania będę mogła wrócić nawet po dwóch tygodniach, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Do biegania możliwy będzie powrót minimum po ośmiu tygodniach.

Czy jest szansa, że jeszcze Cię zobaczymy w tym sezonie na zawodach?
Tak. Jeszcze jest jeden niecny plan przed operacją, ale nie będą to już zawody triathlonowe. Za zimno (śmiech).

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X