Rozmowa

Łukasz Biskup: Od fascynacji kolarstwem do triathlonu

Jeszcze na początku pandemii udało mu się spędzić dwa tygodnie w Tajlandii. Pływał open water z… rekinami. Jego przygoda zaczęła się od kolarstwa. Na studiach zaczął interesować się triathlonem. Łukasz Biskup chciałby pojechać na Konę.

Twoja przygoda ze sportem zaczęła się od Wyścigu Pokoju w dzieciństwie. Co Cię fascynowało?
To były zupełnie inne czasy i dla nas WP był czymś więcej, niż dla wielu obecnie znaczy Tour de France. To była wiosna, słoneczny maj, zapach wakacji i wolności. Mogliśmy wreszcie biegać po ulicy i do wieczora oddawać się różnym rozrywkom. Relacje telewizyjne były świętem. Wszyscy biegli do TV i obserwowali poczynania rodaków. To musiało nakręcać. Nie wiem, czy tak było tylko u nas w domu, raczej podobnie u wszystkich identycznych fanatyków. Gdy tylko etap przebiegał w naszej  okolicy, to jechaliśmy rowerami, żeby zobaczyć zawodników. W ten sposób  przemknęli nam przed nosem Zenek Jaskóła, Leszek Piasecki, Zbyszek Spruch i inni bohaterowie tych czasów.

Czy cała rodzina była zafascynowana kolarstwem?
Mieliśmy rodzinną fascynację. U nas wszyscy rozmawiali o Wyścigu Pokoju. Później poszło to o krok dalej… Mój kuzyn Mateusz Mróz rozpoczął treningi w sekcji w Gostyniu. Naprawdę był mocnym zawodnikiem, który osiągnął niemało, a mógł jeszcze więcej. Jeździłem z nim na wyścigi w roli kibica i sympatyka dyscypliny. Trochę mu zazdrościłem. Mateusz był na podium mistrzostw Polski i na szóstym miejscu MŚ juniorów, które wówczas wygrał  Fabien Cancellara. Równolegle powstawała potęga firmy MRÓZ. Mój i jednocześnie Mateusza chrzestny postanowił wspomóc kolarstwo, angażując się całym sercem i kasą w pierwszą grupę zawodową. Jak wyglądała historia teamu, to większość wie. Jeździliśmy w różne miejsca za kolarzami. Dopingowaliśmy, spotykaliśmy się na kolacjach, pogaduchach. Wszyscy byliśmy zafascynowani tym kolorowym światem.

Na jakich zawodach byłeś w roli kibica?
Byłem na kilku TdP. Widziałem, jak ta impreza rosła z każdym rokiem. Kibicowałem też na wielu lepiej i gorzej zrobionych MP.

Czy nie chciałeś też spróbować sił w kolarstwie, podobnie jak kuzyn?
Jeździłem tak wiele kilometrów na rowerze, że pewnie, gdybym nie wybrał technikum w Ostrowie Wielkopolskim, a jak większość moich znajomych lokalną szkołę, to ścigałbym się.

biskup

Zobacz też:

Sport odskocznią od codziennych problemów

Jakimi sportami sam zajmowałeś się do czasu technikum?
Nigdy wcześniej nie trenowałem wyczynowo sportu, ale jak każdy chłopak grałem w piłkę nożną. Mieliśmy trochę szkolnych tradycji w piłce ręcznej, więc też grałem. Oprócz tego jeździłem zawsze na zawody lekkoatletyczne. To było normalne w tamtych czasach, że jak nie byłeś dupa, to startowałeś we wszystkim. 

Wówczas w technikum wybrałeś automatykę i robotykę, czyli drugą pasję, a sport zszedł na dalszy plan. Skąd taka decyzja?
To jest tak fascynująca dziedzina życia, która wtedy dopiero raczkowała. Do dziś jestem pochłonięty technicznymi sprawami. W tej branży wszystko zmienia się z każdym rokiem. Między tamtą, a dzisiejszą sytuacją w automatyce i robotyce dzieli nas przepaść. Nie miałem pojęcia, że wybrałem aż tak celnie…

Czy wtedy sport poszedł zupełnie w odstawkę?
Nie. Grałem w piłkę ręczną. Miałem przyjemność i zaszczyt być zaproszony do trenowania w Ostrovii Ostrów. Wówczas kariery w tej drużynie zaczynali bracia Lijewscy! Grałem przeciwko Lijkom w rozgrywkach międzyszkolnych. Przez pięć lat sumiennie przerzucałem ciężary w siłowni, ale to prawda, że rozstałem się z rowerem, czy biegami.

Wyjątki jednak były
Nasza sportowa rodzina od lat 90 spotykała się razem w wielkanocny poniedziałek. Zamiast lania się wodą, mieliśmy Bieg Pokoleń. Wszystko zaczęło się od zakładu pomiędzy rodzicami. Jeden wujek stwierdził, że pokona nas na 400 metrów. Nie dał rady. Takich biegów było chyba 10 przez kolejne lata. Ten event sprawiał, że wiosną, choć kilka razy każdy z nas potrenował. Gdy już mieliśmy po 14-16 lat, to pojedynki między kuzynostwem były zacięte.

Coś się zmieniło po studiach?
Po studiach pojawiały się nowe możliwości. Wówczas masz własne pieniądze, samochód. Do tego pojawia się rodzina i obowiązki. Możesz o wiele więcej, ale są też nowe wyzwania. Wtedy wciągnąłem się w MTB i windsurfing. Przy tym oczywiście pracowałem i byłem młodym mężem i tatą. Za sprawą jednego z ex Mrozowców całkiem sporo trenowaliśmy kolarstwo górskie w Poznaniu i okolicach.

Jak przebiegały Twoje starty w MTB?
Tak podobało mi się MTB, że zaczęliśmy startować w pierwszych maratonach. Pamiętam, że byłem zafascynowany rywalizacją w całkiem już wtedy licznych zawodach.

biskup

Czytaj także:

W debiucie jechała z przebitym kołem, a i tak wygrała

Jednak zachwyty nad wynikami skończyły się wraz z wypadkiem, kiedy szedłeś do pracy. Co się stało?
Jechałem do pracy rowerem i przy próbie podjazdu pod krawężnik przeleciałem przez kierownice. Skutkiem tej sytuacji było złamanie z mocnym przemieszczeniem. Bardzo długo bolało i na kilka długich tygodni wyłączyło mnie z MTB. W sumie już nie wróciłem z takim zaangażowaniem. Zdałem sobie sprawę, że mając żonę i malutkie dziecko, trzeba bardziej uważać na siebie.

Po dwóch tygodniach postanowiłeś pobiegać i to przerodziło się w kilkuletnią przygodę. Z jakim efektem?
Gips nosiłem przez sześć tygodni, ale po czterech strasznie mnie nosiło i zacząłem truchtać. W ten sposób wciągnąłem się w bieganie na kilka ładnych lat. Wówczas ten sport był jeszcze kilka lat przed boomem. Miałem szczęście, bo jednym z członków grupy Mróz i jednocześnie przyjacielem był Wladimir Kotov, czyli legenda biegów długodystansowych. On zaopatrzył mnie w sprzęt, uczył i trenował. Wzór miałem top-class. Wystartowałem w wielu wyścigach. Jeździliśmy też po Europie, zaliczając kilka maratonów w fajnych miejscach. Cel i marzenie, czyli SUB3 padło w końcu w Poznaniu, co ciekawe było to już w czasach, gdy sportem numer jeden był triathlon.

Po pewnym czasie postanowiłeś spróbować sił w triathlonie. Skąd wziął się pomysł na taki ruch?
Moje początki z triatlonem były w czasach studiów. Wówczas wiedziałem, że jestem za słabym i za grubym kolarzem i biegaczem, ale to łącząc, mogę się ścigać na wysokim w miarę poziomie. Tak zadebiutowałem w duathlonie. Kilka startów pokazało mi, że to jest super sprawa, ale do triathlonu było jeszcze daleko.

Kiedy zadebiutowałeś?
Będąc już zaprawionym biegaczem po 30-stce, kolega zaproponował, żebyśmy spróbowali się w triathlonie. W dniu, gdy debiutowałem, Polska  grała z Grecją na EURO 2012. To było w Środzie Wlkp – Mistrzostwa Polski Policji i otwarte zawody na olimpijce.

Jak wspominasz tamten start?
Pożyczony rower, upał, trochę kibiców, treningi wymyślane z dnia na dzień – większość z nas tak debiutuje. Na mecie upadłem. Wygrałem z kolegą, co było jedynym celem tego dnia. Cieszyłem się jak dziecko! Wiedziałem, że wchodzimy w to. Chyba jeszcze tego samego dnia zapisaliśmy się na ½ w Suszu.

Co było potem?
W Suszu 2012 roku można powiedzieć, że triathlon wszedł na salony. Wtedy przygodę zaczynał Maciek Dowbor, Tomasz Karolak, Bartek Tołpa, Piotr Adamczyk i cały program ambasadorów. Wówczas też ogłoszono, że kolejne zawody z takim rozmachem odbędą się już nie w Suszu, a w Gdyni. Przez kolejne lata trenowałem do pojedynków z tym samym kolegą Michałem na różnych frontach, wiosną na zawodach biegowych, latem triathlonowych i jesienią znów biegowych…

Odczuwasz satysfakcję?
Jestem zadaniowcem. Więc muszę mieć cel, żeby czuć satysfakcję. Najbardziej cieszy osiągnięcie celu. Największą sportową radością było złamanie za ósmym razem trójki w maratonie. Innym sukcesem, z którego byłem mega zadowolony, to slot na MŚ 1/2IM w RPA i całkiem dobry wynik na tych kosmicznych zawodach. Potem pojawiły się pudła w AG na różnych imprezach.

Układasz sam sobie treningi, czy na przestrzeni tej przygody współpracowałeś z trenerami?
W biegach początkowo pomagał mi Kotov. Potem bazowałem na książkach Skarżyńskiego i odczuciach, żeby w końcu podjąć współpracę z trenerami. To uporządkowało moje treningi. Mniej trenowałem, ale za to skuteczniej i zawsze wiedziałem, co mam do zrobienia w kolejnym dniu.

biskup

Zajrzyj do:

Krzysztof Łopuszyński strażak triathlonista

Jakie masz doświadczenia w pracy z trenerami?
Początkowo trenowałem z trenerem. Rozpisywał i modyfikował moje treningi. Kontaktował się ze mną dość regularnie, ale później firma, w której pracował, zaczęła ciąć koszty i wysyłać bardzo uniwersalne treningi. Plusem było to, że już wtedy używaliśmy Training Peaksa. Widziałem, jak reaguje mój organizm. Jednak nie miałem kontaktu z osobą robiącą rozpiskę. Obecnie od kilku lat jestem w grupie Jarka Skiby, cenionego poznańskiego trenera. Z moim doświadczeniem Jarek jest bardziej mentorem i przyjacielem niż tylko coachem. Oczywiście podstawą współpracy jest rozpiska, ale bezcenne są wspólne treningi, czy niekończące się rozmowy przy kolacji i piwku.

Co Cię napędza do dalszych treningów i startów?
Chciałbym jeszcze pojechać na KONE, to jest moje sportowe marzenie!

Jak rodzina się w tym odnajduje?
Rodzina jest najważniejsza w całej tej sportowej pasji. Tutaj należy podkreślić rolę mojej żony. Po pierwsze nie łatwo wytrzymać z osobą, która dużą część tygodnia pracuje, a jak tego nie robi, to trenuje. Szanujemy własny czas i staramy się wyciągać maks z życia. Dlatego, gdy jest sport to sport, ale jak jest impreza, to nie idę pierwszy spać!

Jak rodzina Cię wspiera w tej triathlonowej pasji?
Przede wszystkim ją akceptuje. Wie, że jedziemy na wakacje tam, bo są zawody i górki do trenowania oraz basen, a nie aquapark. Na większość zawodów jeździmy razem. Myślę, że już trochę polubili ten kolorowy świat wycieniowanych oszołomów. Nie byłoby też takich fajnych wyników, gdyby nie dieta, może nie naukowo opisana i wyliczona, ale dobrze zbilansowana i różnorodna. To zdecydowanie jest nieoceniony wkład mojej żony Pauliny!

Jak odnajdujesz się sportowo w obecnej sytuacji?
Pandemia spadła na nas na kilka dni przed wyjazdem do Tajlandii. Już na lotniskach pojawiły się maseczki, a wcześniej znajomi odwodzili nas od wyjazdu. Jednak na szczęście spędziliśmy cudowne dwa tygodnie na rajskich wakacjach. Popływałem z rekinami w open water! Po powrocie niestety wirus przyszedł do Polski. Mieszkam w małej miejscowości. Więc poranne bieganie w lesie było możliwe cały czas. Treningi rowerowe robiłem na trenażerze. Tylko było mi żal basenu.

Czy nauczyłeś się czegoś nowego podczas tej kwarantanny?
Nauczyłem się, że trzeba szanować każdą szansę od losu, bo może nie być jutra!

Jak spędzasz wolny czas poza treningami?
Za wiele tego czasu niestety nie ma, bo moja praca, czyli własna firma, którą  rozwijam od niedawna, całkowicie mnie pochłania. Gdy tylko mogę, to wybieram się na kilkudniowe wypady z naszą rozrywkową ekipą znajomych. Doceniam spacery w lesie, wypady do rodziny, dobrą kolację z żoną!

Czy w tej sytuacji myślisz o losach tego sezonu?
Trzymam kciuki za Gdynię. Chciałbym, żebyśmy tam zaczęli sezon.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Chciałbym, żebyśmy do naszego klubu Polonia Środa zaczęli przyjmować młodych zawodników i mogli zająć się ich szkoleniem i wspieraniem. Niestety, wybierają playstation, a najbardziej chciałbym wystartować wspólnie z moimi dzieciakami. To byłoby coś! Dla siebie, to chciałbym poczuć wreszcie wodę!

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X