Rozmowa

Mieszko Nowak: Robię zawody z kanapy

Uprawiał koszykówkę przez siedem lat. Musiał przerwać z powodu kontuzji. Po kilku latach znalazł inną pasję – triathlon. Mieszko Nowak założył grupę na Facebooku Triathlon Trójmiasto.

Kiedy sport zagościł w Twoim życiu?
To są zamierzchłe czasy. Pojawił się już na początku szkoły podstawowej. Od trzeciej klasy zacząłem chodzić na zajęcia koszykówki. Dostałem się do zespołu szkolnego. Trenowałem cztery razy w tygodniu. Do tego miałem w szkole podstawowej stwierdzoną astmę. Na tamte czasy było takie rozumowanie, żeby chronić dzieci przed zatęchłymi i zamkniętymi pomieszczeniami. Nie była zalecana za duża aktywność fizyczna dla dzieci z astmą. Mimo wszystko mój tata stwierdził, że to może być odwrotnie pomimo sprzeciwu lekarzy i mamy. Za pomocą sportu miałem wzmocnić i uodpornić organizm, który miał spróbować to samodzielnie zwalczyć. Miał rację. Po roku miałem znacznie mniejsze problemy z oddychaniem i organizm zaczął sobie radzić z tą chorobą. Po kilkunastu latach zmieniło się myślenie i okazało się, że właśnie sport jest skuteczną formą walki z astmą więc od ósmego roku życia zająłem się koszykówką, która wówczas była moją pasją. Kiedy udało się dostać do szkolnej drużyny byłem szczęśliwy.

Spędziłeś w koszykówce siedem lat. Jak wspominasz tamten okres?
Wspaniale! Uważam, że to pozwoliło nabrać umiejętności, które wykorzystuję w dorosłym życiu m.in. przeciwstawiania się problemom, podejmowania szybkich i skutecznych działań oraz zdolność do współpracy w zespole, bo takie umiejętności są również potrzebne podczas gry zespołowej, jaką jest koszykówka. Samemu nie da się wygrać meczu. Do tego potrzebni są koledzy oraz zgranie w drużynie na parkiecie. Radzenie sobie z porażkami i problemami w sporcie nauczyło mnie zachowania. To procentuje w dorosłym życiu, w którym tak samo jak wiadomo są lepsze i gorsze dni.

Na jakiej grałeś pozycji?
Byłem skrzydłowym. Na początku grałem na rozgrywającego, bo byłem średniego wzrostu. Jednak nie do końca mi wychodziła gra na tej pozycji. Dlatego trener postanowił mnie przesunąć. Lubiłem biegać i byłem szybki. Podczas testów na w-fie co roku na jeden kilometr zajmowałem miejsca w pierwszej trójce. Do tego dochodziły dysproporcje w wzroście. Centrzy w piątej klasie mieli już po metr dziewięćdziesiąt, a ja skromne sto siedemdziesiąt centymetrów. Więc byłem osobą od całej brudnej roboty (śmiech). Musiałem sporo biegać, podawać i asystować.

nowak

Zobacz też:

Maciej Hawrylak: W cztery lata osiągnąłem wszystko, co chciałem

Idolem był tradycyjnie jak na tamte czasy Michael Jordan, czy wyróżniałeś się w tym aspekcie?
Przede wszystkim Michael Jordan (śmiech). Po części wspierał go też Scottie Pippen, czy zwariowany Rodman, ale na świeczniku była największa gwiazda. Każdy go podziwiał i grając w kosza, chciał być drugim Jordanem. Nie inaczej było ze mną (śmiech).

Dlaczego nagle zakończyłeś przygodę z koszykówką?
Tutaj przeważyły dwie rzeczy. Zaczęły się problemy z kontuzjami. W międzyczasie skończyłem szkołę podstawową i przeniosłem się do innej drużyny w szkole średniej. Pojawiły się problemy z czasem. W liceum uczęszczałem na zajęcia z koszykówki w ramach wf-u. Jednak treningi w drużynie koszykarskiej, w której miałem grać, odbywały się na drugim końcu miasta. Nauka miała być na pierwszym miejscu. W tamtym okresie taki priorytet ustawili mi też rodzice. Do tego sam nie czułem się jakimś super zawodnikiem. Nie do końca uważałem, że mogę być zawodowym graczem. Traktowałem to jako pasję. Jednak nie dało się tego pogodzić czasowo.

Czy z perspektywy czasu żałujesz takiego przebiegu sytuacji?
Miałem takie przemyślenia. Kilka lat temu myślałem o tym, czy jednak w tamtych czasach dałbym rady pogodzić gry z nauką. Jednak w momencie zajęcia się triathlonem całkowicie zmieniłem myślenie. Pokochałem nową dyscyplinę, jaką jest triathlon. Obecnie nie mam już takich myśli. To, czym się zajmuję zawodowo, też jest moją pasją i sprawia mi radość. Obecnie w kwestii sportu skupiłem na triathlonie i zniknęły myśli, że mogłem coś fajnego osiągnąć w koszykówce.

Co pojawiło się po zakończeniu przygody z koszykówką, jeśli chodzi o Twoją sportową drogę?
Pojawiła się pustka. To była trochę kwestia lenistwa oraz tego, że zaczęły mnie interesować inne rzeczy. Pojawił się motocykl w wieku 18-19 lat. Po skończeniu studiów sport właściwie nie istniał w moim życiu. W efekcie uzyskałem wagę dochodzącą do prawie 120 kilogramów. Kiedyś nie mogłem dobić do 90 kg. Jednak folgowałem sobie w kwestii niezdrowego jedzenia. Nie było tego po mnie widać, bo mam 193 centymetrów wzrostu i ta masa po prostu równo się rozłożyła.

Kiedy nastąpił punkt kulminacyjny, w którym postanowiłeś coś zmienić?
Kiedy musiałem usiąść na schodach, żeby zawiązać buty. Wejście po schodach sprawiało mi problemy i łapałem zadyszkę. Największą aktywnością było podbiegniecie na autobus. Przypomniałem sobie wtedy czasy gry w kosza, kiedy miałem dobrą kondycję i stwierdziłem, że to idzie w złym kierunku. Musiałem coś ze sobą zrobić. Wtedy wrócił sport. To było w 2007 roku. Wtedy postanowiłem pobiegać. Zaczęło się od truchtu w granicach 2-3 kilometrów raz na jakiś czas.

Kto Cię zmotywował do pierwszych zawodów biegowych?
Byłem raz u kolegi, którego kilka lat wcześniej namówiłem do sportu, a on miał za sobą start w wielu zawodach biegowych, m.in. kilkunastu maratonach. Następnego dnia miał wystartować w biegu na 10 km w Gdyni. Stwierdziłem, że też to zrobię. Rano przed zawodami zapisałem się już na miejscu. Na biegu startowało maksymalnie 200 osób. Miałem na trasie zderzenie z rzeczywistością. Wylewałem z siebie siódme poty, a w konsekwencji byłem przedostatni. To był przełom. Stwierdziłem, że tak nie może być. Od tamtej pory zacząłem regularnie biegać. To trwało przez 3-4 lata. Szło coraz lepiej. Doszedłem do granicy 40:07 na 10 km. Wtedy bieganie zaczęło mnie nudzić (śmiech).     

nowak

Czytaj także:

Zuzia Sudak polubiła jazdę na rowerze

Wtedy pojawił się triathlon?
Tak. Pojawił się w dość śmieszny sposób. Mój dobry kolega, z którym biegałem, pochodził z Susza. Na jednym spotkaniu zaczął temat triathlonu i próbował mnie namówić do debiutu. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony. Założyliśmy się o litr dobrej whisky, że nie ukończę sprintu w Suszu. Z tego względu, że lubię wyzwania, to się zgodziłem. Następnego dnia opłaciłem start, aby mieć motywację. Miałem pół roku na przygotowania. Musiałem nauczyć się w miarę dobrze pływać. Lubiłem jeździć na rowerze, choć też nie na wysokim poziomie. Na wiosnę kupiłem pierwszą szosę i zacząłem również więcej jeździć.

Czy przed Suszem miałeś jakiś start na przetarcie?
Tak. Postanowiłem spontanicznie wystartować przed prawdziwym debiutem dwa tygodnie wcześniej w Złotej Górze koło Kartuz. Dowiedziałem się o tej imprezie chyba na tydzień przed. To był w 2010 roku. Nie liczony był czas oraz zajmowane pozycje. Chodziło o integrację oraz dobrą zabawę. Startowaliśmy na dystansie sprinterskim. Postanowiłem spróbować. Wówczas startowało około 70 osób. Do T2 byłem drugi. 25 km rowerem MTB w wymagającym terenie spowodowały, że byłem bardzo wyczerpany. Kiedy rodzice i przyjaciele krzyczeli, że jestem drugi,  to się śmiałem. Odbierałem to jako żarty, bo chcieli dodać mi motywacji. Nie mogłem w to uwierzyć. Przekonałem się, że to nie jest żart, kiedy wbiegałem z rowerem do strefy zmian. Stał tam wówczas tylko jeden rower. Jednak na bieganiu było kilka mocniejszych ode mnie osób. Finalnie skończyłem szósty. Byłem potwornie wykończony. Pierwszy raz w życiu mój organizm poznał wysiłek na tak wysokich obrotach i dał z siebie wszystko. Atmosfera tych zawodów była niesamowita. Wówczas to były czasy, że triathloniści tworzyli małą grupę społeczną w Polsce. Rocznie odbywało się kilka zawodów w całym kraju. Długo szukało się jakiś imprez, w których można byłoby wystartować. Więc na zawodach startowały zazwyczaj te same osoby. W tak małej grupie społecznej niemal wszyscy się znali i przyjaźnili. Podczas tych imprez poznałem też kilka osób, z którymi mam kontakt do dziś. Wtedy oczarował mnie triathlon tym, co dawał oprócz samych startów. Ta cała otoczka była magiczna. Niestety, teraz to inaczej wygląda, bo imprezy są głównie masowe.  

Czy tej magicznej atmosfery, która była kiedyś przed “bumem” na triathlon brakuje Ci?
Bardzo mi tego brakuję. Myślę, że niestety to już nie wróci. Wiadomo, że to jest konsekwencja rozwoju tego sportu. Przybyło bardzo dużo imprez. Grupy znajomych wybierają też poszczególne zawody rozjeżdżając się po kraju dlatego trudno odbudować to co było kiedyś. To jest niemożliwe.

Czy są jeszcze imprezy, na których da się poczuć ten dawny klimat?
Wyróżniłbym tutaj Triathlon Gdańsk. To są lokalne zawody – nie tak duże jak Ironman Gdynia. Spotykamy się w strefie zmian. Witamy, pogadamy, a potem ze sobą rywalizujemy. Na trasie mijamy się, a do tego dochodzi doping innych znajomych oraz ich rodzin. To tworzy taki rodzinny klimat pomimo rywalizacji. Chęci bycia na mecie jak najwyżej wśród znajomych towarzyszą same pozytywne emocje. Nawet rodziny znajomych kibicują nam wszystkim po równo. To jest niesamowite i piękne w tym sporcie!

Podkreślasz, że triathlon jest Twoją wielką pasją, co udowadniasz też wieloma inicjatywami, w które byłeś zaangażowany. Czym się zajmowałeś?
Zaczynając zabawę w triathlon, brakowało mi ludzi, z którymi można było trenować. Wówczas było mało zawodów oraz startowało nieliczne grono. Pamiętam też, że uczestniczyłem w pierwszej edycji Triathlon Gdańsk. Zobaczyłem, że jest nas trochę, a nie wiem, jak mógłbym się z nimi zobaczyć poza zawodami. Pomyślałem, że fajnie byłoby spotykać się z ludźmi, którzy podzielają moją pasję i z którymi mógłbym potrenować. Wiadomo, że zawsze łatwiej i raźniej w kilka osób np. pojechać na długie rozjazdy, a przy okazji jest bezpieczniej. Podobnie jest z bieganiem. W chwili zniechęcenia towarzystwo zmotywuje do treningu w każdych warunkach atmosferycznych. Pojawiła się myśl w głowię, że założę grupę na Facebooku „Triathlon Trójmiasto”. Chciałem znaleźć trochę pozytywnie zakręconych osób na punkcie triathlonu, osoby początkujące lub takie, które chcą dopiero rozpocząć przygodę z tym sportem. Dzięki tej grupie poznałem grono fajnych ludzi z Trójmiasta. Cieszę się z każdej osoby, która dołącza. Zrobiło się tego całkiem sporo i trochę nad tym nie panuję (śmiech). Obecnie grupa liczy ponad 1600 członków i na razie żyje własnym życiem. Ludzie czasami wrzucają posty i udzielają wzajemnie rad. Obecnie nie mam czasu, żeby w 100 procentach administrować tę grupę. Trochę zrobił się bałagan. Jakiś czas temu próbowałem to uporządkować, wprowadzając pewne obostrzenia. Na moment udało się nad tym zapanować. Liczę na to, że ludzie zrozumieją te decyzje. Podzieliłem grupę Triathlon Trójmiasto na dwie grupki. W jednej wrzuca się posty, zapytania, porady, filmiki, a w drugiej z dopiskiem „ – Bazar” różne ogłoszenia dotyczące sprzedaży rowerów, akcesoriów triathlonowych itp.

nowak

Zajrzyj do:

Rafał Chomik: Chcę powalczyć o slota na Hawaje 2021

Masz jakieś pomysły na rozwinięcie tej grupy?
Miałem dużo pomysłów na rozwinięcie tej grupy. Chciałem mocno ją rozwinąć. Dążyłem do tego, żeby ludzie dobrze czuli się w tej grupie oraz byli się jej częścią. Dlatego tworzyłem specjalne stroje, w których moglibyśmy startować na zawodach. To było 6-7 lat temu. Znalazłem sponsorów, którzy chcieli dołączyć do tej inicjatywy. Te stroje miały być początkowo za darmo dlatego, że sponsorzy mieli na nich umieszczać reklamy i z opłat miały być sfinansowane te stroje. Wówczas  zgłosiło się około 50 osób. Z pieniędzy od sponsorów wyszło około 30 strojów. Po przemyśleniach były za symboliczne 100 złotych i dzięki temu mogłem zrobić komplety dla pozostałych 20 zawodników. Niestety później mocno minąłem się z własnymi oczekiwaniami. Okazało się, że ludzie nie do końca doceniali to, co robiłem. Poświęcałem tej grupie mnóstwo czasu. Zamiast pójść na trening, wyjść z kumplami lub z dziewczyną, to siedziałem godzinami przy komputerze i szukałem np. osób do pomocy przy tworzeniu tamtych strojów. Ludzie nie zdają sobie sprawy, ile takie inicjatywy wymagają czasu. Żeby stworzyć tamte 50 strojów musiałem poświęcić kilka miesięcy.

Czy te stroje się przyjęły?
Okazało się, że nie wszyscy chcieli je nosić. Bo ktoś inny zaproponował im strój z innej drużyny, za który musiał dużo więcej zapłacić. Później bliższe mi osoby w dyskusjach trochę racjonalnie mi to wytłumaczyli, mówiąc, że kiedy ludzie dostają coś za pół darmo, to tego nie szanują. Gdyby kazano im zapłacić 300 złotych, to by mieli inne spojrzenie. Byłem trochę osamotniony w tych działaniach. Z czasem poświęcałem temu za dużo czasu. Po prostu zaczęło mi go brakować. Do tego starałem się brać udział w mniejszych akcjach oraz wspierać charytatywnie różne fundacje. Więc w takim przypadku nie miałem czasu na życie prywatne. Dlatego w pewnym momencie zrobiłem rachunek sumienia. To nałożyło się na kontuzje, którą wówczas miałem. Ten uraz kolana wykluczył mnie ze sportu na dwa lata. W pewnym momencie postanowiłem, żeby zająć się więcej własnym życiem i odpuścić tę grupę, a miałem wobec niej ambitne plany.

Jakie?
Chciałem stworzyć specjalne rankingi z zawodów dla zaangażowanych osób w tej grupie. W nich miały się znaleźć czasy i miejsca w AG na poszczególnych imprezach w całej Polsce. W ten sposób miał powstać ranking naszej społeczności, żeby śledzić siebie nawzajem i wspierać oraz obserwować progres. Miałem w planach, żeby wprowadzić symboliczne puchary, znaczki, gadżety dla najlepszych. Na razie mocno odszedłem od dalszej budowy tej społeczności. Cieszy mnie, że to dalej jest i ludzie wymieniają się spostrzeżeniami. Jednak ze względu braku wsparcia i chęci od innych oraz braku czasu to na razie, nie robię tego, jakbym chciał.

Czy z perspektywy czasu żałujesz tego poświęconego czasu?
Nie. To był bardzo fajny czas. Poznałem też wiele fajnych osób. Jednak żałuję, że nie znalazła się osoba, która chciałaby mi pomóc. Gdyby znalazły się 2-3 osoby chętne do pomocy rozwijania tej grupy, to można byłoby stworzyć coś fajnego dla ludzi.

Wróćmy jeszcze do Twoich zawodniczych startów. Już pod koniec przygody z koszykówką miałeś problemy z kolanami, czy one pojawiały się również w triathlonie?
Problem z kolanami jest wynikiem gry w koszykówkę. Bardzo często miałem zwichnięte lub skręcone stawy skokowe. W tamtych czasach nikt nie myślał o rehabilitacji. W szpitalu usztywniało się nogę jakimiś bandażami i tyle. Kontuzje doleczały się same. Czasem to było nieumiejętne i nieprawidłowe. Nikt tego nie kontrolował. Jedynie, kiedy ból zniknął, to dostawałem zgodę na treningi. Nie było osoby, żeby mi pokazała, w jaki sposób prawidłowo leczyć urazy. W momencie, kiedy zacząłem bawić się w triathlon, łapałem mniejsze lub większe kontuzje. Starałem się samemu zapobiegać urazom poprzez samodzielne masaże, odpowiednie ułożenie nóg przy bieganiu itp. Wiadomo też, że liczba treningów przekłada się na ryzyko odniesienia kontuzji. Im cięższa praca, tym organizm doznaje większych obrażeń. Najcięższej kontuzji doznałem trzy tygodnie po zawodach Ironman, które wyeliminowały mnie na długo ze sportu. Problem był taki, że nikt nie wiedział, co się dzieje z tymi kolanami. Chodziłem do różnych specjalistów. Dostałem od MKONa namiar do jednego z najlepszych specjalistów od kolan w Polsce, który przyjmował w Olsztynie. Otrzymałem zestaw ćwiczeń, ale też nie był w stanie powiedzieć, co dokładnie mi dolega. Robiłem wszystkie możliwe badania. Nic. Ból stawał się nie do zniesienia do tego stopnia, że po 300-400 metrach lekkiego truchtu już nie mogłem chodzić. Trwało to prawie dwa lata, aż któregoś razu spróbowałem znowu biegać i okazało się, że mogę. Do dzisiaj nie wiem co mi dolegało. Na szczęście samo przeszło. 

W 2014 roku ukończyłeś pełnego Ironmana we Frankfurcie. Skąd taki pomysł?
Po kilku pierwszych startach zacząłem więcej czytać o triathlonie. Spotkałem też pierwszego trenera na swojej drodze. Dowiedziałem się, że zrobił Ironmana. Byłem zdumiony, bo po zrobieniu pierwszej „ćwiartki”, a później „połówki” stwierdziłem, że jest to dla mnie coś niewyobrażalnego, zrobienie pełnego dystansu. Myślałem, że to jest za duży wysiłek fizyczny. Wtedy stwierdziłem, że skoro coś jest dla mnie niewyobrażalne, to muszę spróbować. Poza moim trenerem nie znałem wśród znajomych innych osób, które skończyły ten dystans. To mnie dodatkowo zmotywowało do przygotowań. Wtedy poznałem Marcina Waniewskiego,  który zgodził się być moim trenerem. Wówczas odradzał mi start, bo miałem za mało doświadczenia. Po rozmowie stwierdził, że dobrym posunięciem będzie odroczenie tego planu o rok. Jednak to było niemożliwe, bo już się zapisałem (śmiech). Wtedy miałem też kontuzję nogi (ostre zapalenie mięśnia płaszczkowatego), więc z Marcinem skupiliśmy się na rowerze i pływaniu. Przez pięć miesięcy pracowaliśmy tylko nad tymi elementami. Do treningów biegowych wróciłem na krótko przed planowanym startem.

Jak było już podczas samego wyścigu?
Przede wszystkim obawiałem się biegu. Przed zawodami pracowałem nad bieganiem tylko przez trzy miesiące. Całe zawody ukończyłem w około 10:30, a maraton w cztery godziny. Z perspektywy czasu to nie był wybitny wynik, ale jak na tamten moment byłem bardzo zadowolony. To było coś niesamowitego pod względem wysiłku. Myślę, że zawodnicy pokonujący ten dystans w 15 godzin są większymi herosami od tych, co to robią w osiem, bo mają podwójny wysiłek i dłużej się męczą. Podziwiam te osoby, które kończą pełny dystans w 15-16 godzin. Też podczas tego startu urodziło się moje powiedzenie, którego używam w temacie Ironmana.

Jakie?
„Ironman  to nie są zawody i pokonanie trasy, ale wstawanie przez 10 miesięcy o 6 rano na trening 6 dni w tygodniu i trenowanie po 2/3 treningi dziennie.” Same zawody to już spełnienie marzeń i efekt tej ciężkiej pracy przez wiele miesięcy oraz wyrzeczeń. Cały hart ducha i żelazo wykuwa się podczas treningów, a sam start jest wisienką na torcie.

Co czułeś po przekroczeniu mety Ironmana?
Z jednej strony ogromną radość, bo udało się spełnić cel oraz marzenie. Jednak z drugiej strony byłem smutny, ponieważ skończyła się 10-miesięczna przygoda spod znaku pokonania pełnego dystansu. Popadłem w nostalgie i zadałem sobie pytanie: co teraz? Zacząłem szukać nowych celów.

nowak

Przeczytaj też:

Ola Korulczyk: Ciąża nie wyklucza ze sportu

Jakie są to cele?
Wówczas po ukończeniu Ironmana myślałem, żeby pójść o krok dalej. Byłem głodny pokonywania dalszych granic. Rozważałem start na ekstremalnym Ironmanie lub na podwójnym IM. Jednak trzy tygodnie po zawodach we Frankfurcie doznałem wspomnianej kontuzji kolana. Głupotą było wystartowanie z tym urazem w Gdyni. To tylko pogorszyło sytuację. Gdyby nie ten start, to być może szybciej wróciłbym do ścigania. To był wynik przerostu ambicji oraz głupoty. Wtedy musiałem ochłonąć. Zrozumiałem, że sport poszedł za daleko. Nie miałem czasu na życie prywatne. Obecny cel to jest czysta zabawa tym sportem. Po prostu mam fajnie spędzać czas. Sport ma pozwolić mi oczyścić głowę i utrzymać formę. Chcę po prostu mieć dobrą zabawę, trenując triathlon. Zajęta pozycja nie ma dla mnie znaczenia. Nie muszę iść na trening, ale chcę. Wbrew pozorom, mam ochotę bardziej uczęszczać na treningi, kiedy wiem, że to nie jest obowiązek, tylko moja wola. Śmieje się, że robię zawody z kanapy. Takie podejście zaowocowało zajęciem fajnych miejsce na kilku zeszłorocznych zawodach jak 3 miejsce w AG M30 w Stężycy w 2019 oraz wygranie biegu indywidualnego na trzy kilometry podczas sztafety firm na AWF i to wszystko bez parcia na wynik – tylko czysta zabawa. Tak właśnie chcę to teraz robić. Czy będę przypadkiem trzeci, ósmy, czy ostatni nie ma tutaj żadnego znaczenia. Oczywiście zawsze fajnie zajmować wyższe pozycje, ale nie jest to moim celem. Uśmiech, zbicie piątki na mecie i możliwość wypicia piwa z kumplami wspominając zawody mają dla mnie większą wartość niż ściganie się na wynik. 

Jak obecna sytuacja z koronawirusem wpłynęła na Twoje plany?
Pod koniec 2019 roku stwierdziłem, że powtórzę podejście z zeszłego roku, czyli nie będę zapisywać się na żadne zawody. Jeśli będzie okazja wystartowania w jakimś miejscu, to po prostu tam wystartuję, ale bez konkretnie ułożonego kalendarza. Na co dzień po prostu  trenuję bez żadnych założeń.  Po prostu ćwiczę tyle na ile mam ochotę i kiedy mam czas. Więc odpowiadając wprost na Twoje pytanie, obecna sytuacja nie wpłynęła na moje plany oraz treningi w żadnym stopniu.

Czy chciałbyś coś jeszcze dodać od siebie słowem końca?
Na koniec chciałem jeszcze bardzo podziękować za chęć przeprowadzenia ze mną wywiadu. Nie spodziewałem się, że ktoś może zainteresować się moją osobą. Jestem tylko człowiekiem, który kocha ten sport i jest to moja pasja, ale są osoby, z dużo lepszymi wynikami. Dlatego tym bardziej dziękuję za zwrócenie uwagi na moją skromną osobę. Pozdrawiam wszystkich trenujących triathlon i tych, którzy myślą, żeby spróbować tego wspaniałego sportu. Naprawdę warto i do zobaczenia!

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne   

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X