Triathlonistka dbała o dietę himalaistów na K2
Triathlon to dla Marty Naczyk jedna z ulubionych aktywności. Pasjonuje się także wspinaczką i biegami górskimi, a na co dzień jest dietetykiem.
Byłaś odpowiedzialna za zaplecze żywieniowe wyprawy oraz opiekę dietetyczną Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 2017-2018. Jak wyglądała wtedy Twoja praca?
Uczestniczyłam w szkoleniach i wyjazdach kadry wspinaczki wysokogórskiej Polskiego Związku Alpinizmu. Mój udział zaczynał się od przygotowania pod kątem wiedzy i świadomości szerokiego składu himalaistów z programu Polski Himalaizm Zimowy. W kolejnych etapach uczestniczyłam w zakupach żywnościowych oraz kompletowałam zestawy energetyczne i suplementację wykorzystywaną już w trakcie wspinaczki do wyższych obozów, czyli tzw. „szturm dietę”. W trakcie trwania wyprawy byłam w stałym kontakcie z himalaistami dzięki dostępowi do Internetu. Góry wysokie to kolejny obszar, gdzie udało mi się połączyć moje prywatne pasje z pracą zawodową. Myślę, że to dobry warunek do ogólnego spełnienia.
Czy wtedy miałaś też czas na triathlon?
Było dość intensywnie. Współpracę z wyprawami łączę z prowadzeniem własnej firmy oraz z pracą w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie jestem wykładowcą i prowadzę własne badania, w tym związane z triathlonem. Mimo tego ogrom pracy logistycznej przy kompletowaniu żywienia i suplementacji na czas działalności himalaistów w górach dał mi później dużo satysfakcji. To było kolejnym cennym doświadczeniem. W końcu część suplementów inspirowana była triathlonem.
Jesteś dietetykiem sportowym. Jak to pomaga w przygodzie triathlonowej?
Moi podopieczni mówią, że „wygrywam” miską (śmiech). Im dłuższy dystans, tym ta wiedza i świadomość jest faktycznie bardzo przydatna. To samo w kontekście przygotowań. Wiem, że własnej pasji zawodowej zawdzięczam dużo w sporcie. Wiedzę mogę przełożyć na lepsze wsparcie treningów, regenerację i świadomie zaplanować żywienie startowe.
Zobacz też:
Marek Barczewski szykuje się do wyścigu w Kirgistanie
Jak triathlon wpływa na Twoją pracę?
Triathlon i bieganie ukierunkowało mnie zawodowo. Nigdy nie planowałam, że zostanę dietetykiem sportowym specjalizującym się w sportach wytrzymałościowych. Po prostu to, co robiłam „po godzinach”, wpłynęło na to, czym zajmowałam i interesowałam się zawodowo. Inna sprawa, że trenując i startując, mogłam o niebo lepiej zrozumieć moich podopiecznych, czyli przekonać się w praktyce, że teoria to nie wszystko. Zacząć przeżywać ich starty razem z nimi. Zrozumienie i doświadczenie praktyczne pozwoliły mi być lepszym dietetykiem.
Czy triathlon nie zakłóca Twojej pracy?
Zawodowo jestem freelancerem. Więc mam duży luksus, ale i odpowiedzialność w zarządzaniu własnym czasem. Po kilku latach i różnych eksperymentach wiem, żeby zachować balans najpierw muszę zadbać o treningi, a potem dopiero spełniam się w 100 procentach w pracy. Oczywiście nie zawsze tak się udaje, ale staram się znajdywać złoty środek.
Kiedy zaczęłaś uprawiać sport?
Bardzo późno, bo dopiero na studiach. Wtedy intensywnie zaczęłam spędzać czas w górach i jeździć na rowerze. Zapisałam się też na sekcję snowboardową AZS. Dopiero na końcu pojawiło się bieganie. Nigdy nie chodziłam na wf w szkole. Miałam zatem sporo do nadrobienia. Na uczelni medycznej nie było zwolnień z wf-u, więc dostałam skierowanie na rehabilitację.
Jak wyglądał Twój tryb życia przed podjęciem aktywności sportowej?
Na pewno był mniej zorganizowany i zdecydowanie mniej prozdrowotny. Mój styl życia pozostawiał wiele do życzenia, ale z czasem wiele się zmieniło. Znajomi musieli też się trochę przestawić i zaakceptować moje zmiany (śmiech).
Jak przebiegała sportowa droga do triathlonu?
Szybko i intensywnie. Gdy tylko zaczęłam biegać, natychmiast się wkręciłam, planując kolejne starty. Szukałam nowych bodźców, dłuższych dystansów, ciekawszych tras, pracując wciąż nad „życiówkami”. Rok później wystartowałam w pierwszym triathlonie. Wydawało mnie się, że może to być świetna przygoda, która łączy w całość to, co lubię robić.
Kto Cię namówił do spróbowania sił w tym sporcie?
Na studiach pracowałam w sklepie sportowym, którego kierownikiem był zapalony triathlonista. Oprócz trenowania miał wielką „zajawkę” na zarażanie ludzi wokół tą dyscypliną sportu, zwłaszcza własnych pracowników. Przy pierwszych trudnościach sprzętowych i wątpliwościach, czy dam radę wystartować i ukończyć, powiedział kluczowe wtedy dla mnie „działaj, nie p..”. Na mój pierwszy start pożyczył mi rower. Służył zawsze wsparciem.
Zajrzyj do:
Mateusz Petelski: Nie wrócę do triathlonu
Jak wyglądały początkowe treningi?
W zasadzie rok przed pierwszym triathlonowym startem zaczęłam przygodę z bieganiem, więc starałam się po prostu regularnie biegać bez skomplikowanych założeń. Rower był od zawsze w moim życiu, ale nigdy nie postrzegałam go w kategorii treningowej. Starałam się dalej jeździć jak najwięcej.
Trenowałaś sama?
Głównie biegałam sama. Wspólnego jeżdżenia z koleżanką na szosie nigdy nie traktowałam jako trening. Z czasem, przy większej ilości treningów zaczęłam doceniać towarzystwo, o ile da się je połączyć ze wspólnymi założeniami.
Jakie miałaś obawy przed debiutem?
Czy dam radę wyjść z wody (śmiech). Kraula nauczyłam się niewiele wcześniej przed startem. Mimo że mieszkam w Gdyni, to pływałam tragicznie. Sam pomysł startu w triathlonie miał być motywacją do wzmocnienia mojej pięty achillesowej, czyli pływania. Pomyślałam, że skoro tak kocham jeździć na rowerze i biegać, to element wyzwania i niepewności w postaci dyscypliny, która jest mi zupełnie obca i trudna, może być receptą na świetną przygodę i motywacją do dalszego rozwoju.
Debiut w Gdyni?
Tak w 2014 roku. Debiut w triathlonie to była dla mnie jedna z najpiękniejszych przygód. Wyzwanie na tamtą chwilę wydawało mi się na granicy wykonalności, więc radość i wzruszenie nie miały końca. Przez wiele tygodni żyłam tym startem. Przyniósł mi dużo dobrej energii życiowej i dumy z samej siebie. Mimo, że było to dalekie od jakiegokolwiek wyniku sportowego. Wtedy triathlon był jeszcze czymś bardzo egzotycznym. Zmierzenie się z nim było dla mnie w tej samej kategorii, co lot w kosmos.
Czy po debiucie padły jakieś długoterminowe deklaracje?
Tak, od razu zadeklarowałam, że moim nowym marzeniem jest za 10 lat stanąć na mecie pełnego Ironmana. Wtedy wydawało mi się, że tyle czasu zajmą mi przygotowania. Wydarzyło się to dwa lata później w Malborku. Skończyło się dość niespodziewanie i zarazem zabawnie, bo na pierwszym miejscu open wśród kobiet. Wtedy wróciłam do domu z wygraną pralką. Do dziś to ważny i sentymentalny element mojej łazienki.
Kto pomaga Ci w treningach?
Moim biegowym trenerem od kilku lat jest Kamil Szynkowski. Człowiek, któremu zawdzięczam rozsądne podejście, dbałość o zdrowie i ciągły progres sportowy. Trener, który zna nas lepiej niż my sami oraz przede wszystkim słucha i jest skarbem.
Czytaj także:
Ola Góralska: Chcę przełamać antytalent do biegania
Jak na to reaguje Twoja rodzina?
Całą moją sportową pasję w końcu zaakceptowali po kilku latach. Z racji, że lubuję się w długich dystansach w dość ekstremalnych wydaniach, zawsze towarzyszą temu obawy o moje zdrowie. Gdy ukończyłam Hardą Sukę, mój tata przyjechał pogratulować z kwiatami, ale gdy emocje opadły poprosił, abym obiecała, że to już ostatni raz. Rodzina przede wszystkim się martwi, ale są też bardzo dumni. Chociaż wolą, gdy biegam 150 kilometrów po górach, niż startuję w triathlonie. Bo część pływacka zawsze wzbudza w nich najwięcej strachu. We mnie w sumie też (śmiech).
Czy ktoś z rodziny też uprawia triathlon?
Absolutnie nie. W moim domu od zawsze był rower. Kiedy byłam mała, kibicowałam bratu na zawodach XC. Resztę sportowych pasji dobudowałam sama. Chodzi o to, żeby wszystko kręciło się wokół gór i formy zrobionej na luzie, ale w miarę możliwości w pełni zaangażowania.
Jaki jest Twój cel startowania w tym sporcie?
Jest to sposób na utrzymanie siebie w formie. Motywuje do dbania o zdrowie i wpływa na resztę wyborów w codziennym życiu. Dobrze jest mieć jakiś cel i co jakiś czas robić nim sobie „gwiazdkę” przy okazji realizacji. No i dzięki temu, a może i przede wszystkim, mogę sobie pozwolić na pizzę i szarlotkę co jakiś czas.
Jakie masz inne pasje poza triathlonem?
Moją główną i pierwszą pasją są góry. Każda aktywność sportowa, którą robię, jest związana z nimi, albo pośrednio do nich przygotowuję, abym mogła się w nich lepiej realizować. Najlepiej czuję się w biegach górskich i wspinając się w górach. Pojawienie się górskich triathlonów było dla mnie spełnieniem marzeń.
Kiedy powinnaś rozpocząć planowo sezon 2020?
Biegowo już powinien się zacząć. Pierwszy start triathlonowy miałam zaplanowany na końcówkę czerwca, ale właśnie go odwołano. Szczerze mówiąc, nie nastawiam się w tym roku chyba już na żaden start.
Mimo wszystko jak do tej pory przebiegały przygotowania?
Na przekór losowi świetnie. Pod kątem moich górskich celów udało mnie się sporo przetrenować w górach. Głównie w Tatrach i okolicznych pasmach, ale też miałam okazję potrenować na większych wysokościach na Teneryfie. Na co dzień mieszkam w Gdyni, jednak nie narzekam na brak „gór” do trenowania. Tutejsze wzgórza morenowe potrafią nauczyć pokory.
Jak obecna sytuacja wpłynęła na Twoje treningi?
Na pewno wygospodarowałam więcej czasu na treningi wzmacniające. Mimo pięknej pogody przesiadłam się na trenażer. Jeśli chodzi o treningi biegowe, to raczej pracuję nad podtrzymaniem formy w możliwie jak najbezpieczniejszy sposób. Zrezygnowałam z podejścia stricte „treningowego”, zgodnie z zaleceniami „z góry”.
Przeczytaj też:
Kuba Chłosta wzoruje się na Janie Frodeno. Chce wygrać na Hawajach
Twoją słabością jest pływanie. Więc jak zareagowałaś na zamknięcie basenów?
Z jednej strony trochę się cieszę. Bo mam wreszcie dobrą wymówkę, dlaczego nie chodzę na basen, ale z drugiej to miał być bardzo ważny element do dopracowania przed kolejnym startem. Zawody zostały odwołane, ale plany zostają. Więc co się odwlecze, to nie uciecze.
Który start miał być najważniejszy w tym sezonie?
Miał to być triathlon w Tatrach Harda Suka, który właśnie odwołano. Na tę chwilę jestem zapisana na trzy imprezy, co do których nie ma w tej chwili pewności, czy się odbędą. Są to Tromso Skyrace 57km – bardzo techniczny bieg w górach Norwegii, 55km bieg w Tatrach oraz 150km bieg w Omanie, który oprócz biegania łączy w sobie elementy łatwego wspinania. Ultramaraton w Omanie odbywa się w grudniu. To jedyne, w co wierzę, że może uda się zrealizować w tym roku.
Jakie masz triathlonowe marzenia?
Generalnie podchodzę do celów i marzeń sportowych jak do układanki. Chodzi o to, żeby wciąż się rozwijać, przebywać wśród ludzi i czerpać z tego wszystkiego, jak najwięcej radości. Jeśli miałabym podać jakiś przyziemny i namacalny przykład, cudownie by było zdobyć główną nagrodę w Hardej Suce, gdzie zwycięzcy w kategorii kobiet i mężczyzn otrzymują piękny odlew kłów „hardej” na kamieniu. Traktuję to bardziej jako piękny symbol, ale nie najważniejszy cel. Ważniejsze jest to, co ja przeżyję i mój zespół supportujący w drodze po to „marzenie”, niezależnie czy je spełnię lub nie.
Czy chciałabyś po triathlonie zadebiutować w innych sportach?
Na tę chwilę mam „problem” z połączeniem biegania, ze wspinaniem, jeżdżeniem na rowerze i nartami/deską. Więc na razie bawię się wszystkim po trochu. Dzięki temu zachowuję dużo świeżości. Mam czas na spokojny progres i jest mniejsze ryzyko, że w czymś się wypalę. Na razie mam w tym tyle do zrobienia, że na siłę nie będę szukać nowych sportów, ale jeśli trafi się okazja, to zawsze chętnie próbuję.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
rozmowa przeprowadzona 10.04.2020
foto: materiały prywatne