Marek Jaskółka, Polak który startował na igrzyskach
Jest dwukrotnym uczestnikiem Igrzysk Olimpijskich. Startował w Mistrzostwach Świata na Hawajach jako PRO. Jego rozwój przyhamowały kontuzję. Nie poddawał się i starał się dać z siebie maksa. Obecnie spełnia się w roli trenera m.in.: braci Ławickich. O pracy trenerskiej, igrzyskach i nie tylko opowiada Marek Jaskółka w rozmowie z TriathlonLife.pl.
Kto zaszczepił w Tobie takiego sportowego bakcyla?
Kiedy miałem 16 lat zobaczyłem w telewizji start triathlonu w Roth. Byłem pod wrażeniem pływania wszystkich zawodników wspólnie. Inaczej niż na basenie (śmiech). Fascynował mnie obraz pieniącej się wody. W tym czasie w latach dziewięćdziesiątych triathlon był jeszcze w powijakach. W pewnym momencie wziąłem udział w małej imprezie triathlonowej.
Jak było?
W tamtym czasie zawody odbywały się bez pomiaru czasu. Jechałem na zwykłym holenderskim rowerze. Wciąż pamiętam dystans. Było do pokonania 300 metrów pływania, pięć kilometrów jazdy rowerem i dwa kilometry biegu. Potem postanowiłem pożegnać się z piłką nożną i poświęcić się bardziej triatlonowi. Zapisałem się do klubu triathlonowego w Bremen. W ten sposób zaczęła się moja przygoda z triathlonem. Przed jej rozpoczęciem zajmowałem się głównie piłką nożną. Grałem w FC Oslebshausen Bremen. Chciałem zostać profesjonalnym piłkarzem. Ale wyszło inaczej.
Zobacz też:
Tomasz Szala: Startowałem na dziewięciu rowerach!
Lekko nie było z powodów zdrowotnych. Co Ci doskwierało?
Przeważnie miałem problemy dróg oddechowych. Szczególnie katar sienny pogorszył sytuację. Doprowadziło to do zapalenia zatok przynosowych. Często nie mogłem trenować i prawidłowo się rozwijać. To było dość frustrujące. Dopiero po siedmiu latach operacja przyniosła zbawienie. To było w 2003 roku. Wtedy byłem w stanie odpowiednio trenować. W wieku 28 lat mogłem wykorzystać w pełni potencjał.
Kiedy rozpoczęła się Twoja międzynarodowa kariera?
Można powiedzieć, że tak naprawdę moja międzynarodowa kariera rozpoczęła się tuż po operacji. Już sześć miesięcy po zabiegu wystartowałem w Mistrzostwach Europy w Walencji w 2004 roku. Tam zająłem piąte miejsce. To była dla wielu duża niespodzianka. Nikt się tego nie spodziewał, nawet ja!
Który moment uważasz za przełomowy w karierze?
Myślę, że Mistrzostwa Europy w Walencji był kluczowym momentem. Od tego momentu wiedziałem na co mnie stać. Przede wszystkim byłem w końcu zdrowy. Dzięki temu mogłem jeszcze się polepszyć. Poza tym wszedłem w system wsparcia Polskiego Związku Triathlonu. Dlatego mogłem uczestniczyć w szkoleniach, takich jak obozy treningowe.
Jesteś dwukrotnym uczestnikiem Igrzysk Olimpijskich w Pekinie oraz Londynie. Z perspektywy czasu jak wspominasz oba starty?
Staram się patrzeć na igrzyska olimpijskie z dwóch różnych punktów widzenia. Ze sportowego punktu widzenia byłem bardzo rozczarowany tymi dwoma wynikami *. Bo z pewnością lepszy wynik był możliwy. Miałem problemy zdrowotne na obu igrzyskach.
Czytaj też:
Na sukcesy PRO jeszcze musimy poczekać!
Co ci dolegało?
W Pekinie miałem anemię. W Londynie borykałem się dzień przed zawodami z infekcją dolnych dróg oddechowych. To spowodowało astmę podczas wyścigu. Z tą porażką walczyłem w głowie przez długi czas, ale tego nie da się już odwrócić.
Jak wygląda ten drugi punkt widzenia?
Igrzyska olimpijskie zawsze były moim marzeniem. Jestem bardzo szczęśliwy i wdzięczny, że mogę być częścią olimpijskiej rodziny. Pobyt w wiosce olimpijskiej i spotkanie tylu sportowców z innych krajów było pięknym przeżyciem. Atmosfera na igrzyskach w wiosce, na zawodach nie tylko triathlonowych oraz ceremonia zakończenia na stadionie, to było wspaniałe doświadczenie. Nigdy nie zapomnę tych chwil.
Czy są zawody, których żałujesz z uwagi na ich przebieg w przeciągu całej kariery zawodniczej?
Z pewnością dwa starty na IO należą do tych, które mogły lepiej przebiec. Jednak to jest już dla mnie historią. Nie mogę tego zmienić. Z drugiej strony „porażka” w Pekinie była powodem, przez który podjąłem walkę o kwalifikacje na Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Wiec zawsze można coś pozytywnego wyciągnąć nawet i z porażki. Teraz wspominam raczej inne starty, jak choćby Mistrzostwa Świata w Hamburgu w 2007 roku. Zająłem 13 miejsce. Innymi startami są Puchary Świata w Tongyeoung i Ishigaki, gdzie zająłem drugą i trzecią pozycję. Zostały mi w pamięci też drugie miejsce na Ironman w Walii, trzecia lokata w Ironman Zürich, tytuł mistrza Europy ITU w Weymouth, czy nawet 22 miejsce na Hawajach. Raczej pamiętam to co się udało…
Przeczytaj też:
Marcin Pacholak: Często zapominamy, aby cieszyć się startem
Na którym dystansie czułeś się najlepiej?
To jest pytanie, na które nie da się tak łatwo odpowiedzieć. Na dystansie olimpijskim ścigałem się przez prawie 20 lat. Bo zawsze koncentrowałem się na igrzyskach. Jednak kiedy zacząłem przygodę z Ironmanem, to też czerpałem z tego dystansu radość. Sądzę, że porównanie tych dwóch dystansów to, jak porównywanie jabłek z gruszkami. Obie odległości mają różne wymagania i możesz cierpieć w obydwu przypadkach.
W którym momencie pojawiły się myśli o zakończeniu kariery triathlonowej?
Pierwszy raz prawdopodobnie po MŚ na Hawajach. Po 25 latach w triathlonie wiele widziałem i przeżyłem. Ponadto moja starsza córka urodziła się pod koniec 2014 rokiem. Miałem nową odpowiedzialność. W tym samym roku rozpocząłem pracę jako nauczyciel. Wykonanie treningu było dla mnie coraz trudniejsze. Mimo, że miałem jeszcze dobry sezon w 2015 roku zdobywając tytuł mistrza Europy w Weymouth, to pod koniec sezonu oficjalnie pożegnałem się ze środowiskiem triathlonowym. Dwa lata później urodziła się młodsza córka. Tamten rok pokazał wyraźnie, że życie rodzinne, zawodowe i trening triathlonowy na wysokim poziomie nie są kompatybilne. Myślę, że również brakowało mi motywacji. Pamiętam, że raz wychodziłem na trening córka zaczęła płakać. Wolałem zostać przy niej niż zrobić trening.
Czy z perspektywy czasu żałujesz, że zakończyłeś karierę triathlonową jako zawodnik?
Nie. Myślę, że 25 lat triathlonu to był długi czas. Życie to nie tylko sport. To jest też czerpanie radości z drugiej strony życia. Poza tym nadal trenuję dla zdrowia i pasjonuję się również innym sportem, jakim jest kitesurfing.
Sprawdź także:
Enea Bydgoszcz Triathlon prężnie się rozwija
Obecnie spełniasz się w roli trenera. Czy tegoroczne wyniki Twoich podopiecznych są zadowalające?
Jestem bardzo zadowolony z wyników moich sportowców, czy to np. ze srebrnego medalu Marcina Ławickiego w Mistrzostwach Polski na długim dystansie, czy podium i PB moich innych podopiecznych: Piotra Ławickiego, Oli Krawczyk i Asi Sygulej. Dobry wynik to nie zawsze tylko podium, czy miejsce na mecie. Dla mnie jest ważne, aby sportowiec rozwijał się i czerpał radość z wydobywania maksimum z własnego organizmu. Triathlon to więcej niż tylko sport. Triathlon to pewien styl życia!
Ilu obecnie trenujesz zawodników?
Siedmiu.
Jakie masz cele jako trener?
Dla mnie najważniejszy jest rozwój zawodnika i jego zdrowie. Chcę, żeby zawodnik był zadowolony z własnych zmagań i osiągnął jak najlepsze wyniki w ramach potencjału. Będę zadowolony z każdego podium na imprezach krajowych i międzynarodowych oraz każdego osobistego najlepszego osiągnięcia. Ponadto chcę, aby cechy, których uczy triathlon, pomagały zawodnikom w życiu rodzinnym i zawodowym.
Rozmawiał Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne
*Marek Jaskółka podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie nie ukończył zawodów, a w Londynie zajął 47 lokatę z czasem 1:52:38.