Marcin Pacholak celuje w złamanie 10 godzin na Hawajach
Wywalczyłeś przepustkę na Hawaje podczas Ironman Mar Del Plata w Argentynie. Spodziewałeś się przed startem, że się uda?
W Ironman Tallinn 2018 zabrakło mi pięciu minut do slota. Wtedy stałem przed dylematem. Mogłem robić roztrenowanie i próbować kwalifikować się jeszcze raz w 2019 roku. Albo pójść za ciosem i pojechać na inne zawody w 2018 roku. Historia z Argentyną jest dość zabawna. Tydzień po zawodach w Estonii pojechałem bez wiedzy trenera na 1/8 do Gołdapi. Tam spotkałem Dariusza Drapellę. Namówił mnie na start w Mar Del Plata. To był jedyny raz, kiedy pozwoliłem sobie w zeszłym roku na pewną samowolkę. Trener Mikołaj Luft nie był z tego faktu zadowolony. Mocny start na 1/8 IM tydzień po pełnym dystansie zaburzył moją regenerację. Z tego wyjazdu wzięła się decyzja o wyjeździe do Argentyny. Wyliczyłem sobie, że jeśli odpocznę 3-4 tygodnie do końca lipca, to będę miał jedynie trzy miesiące pracy do wykonania. Alternatywą było roztrenowanie i kolejne 6-8 miesięcy ciężkiego treningu. Perspektywa posiadania slota na Hawaje na 10 miesięcy przed startem i spokojnej pierwszej części sezonu 2019 była kusząca. Do Argentyny jechałem z konkretnym celem. Zakwalifikować się. Z moich kalkulacji wynikało, że wynik w okolicach 9:15-9:20 wydawał się wystarczający. Później okazało się, że zawody mocno mnie zaskoczyły.
Lista Polaków, którzy wywalczyli slota na Hawaje 2019 #polskieHAWAJE
Jak je zapamiętałeś?
Wyjazd na tak odległe zawody to niesamowita przygoda i wyzwanie logistyczne. Ważne było zminimalizowanie ryzyka na każdym etapie. Musiałem zaplanować lot oraz dojazd, aby wyeliminować zagrożenie uszkodzenia roweru. Trzeba było, też przyjechać w takim czasie, aby aklimatyzacja przebiegła prawidłowo. Myślałem, że płaski rower i bieg będzie oznaczał łatwe i szybkie zawody. Jednak nie doceniłem sił żywiołu. Ocean był bardzo niespokojny. Na dwa dni przed zawodami służby ratownicze wywiesiły czerwoną flagę. Jeden z zawodników się utopił. Fale oraz prądy mocno utrudniały pływanie na treningach. Nie mogłem uwierzyć, że moje tempo na treningu było o około 20 sekund wolniejsze, niż na spokojnych zbiornikach. Z powodu trudnych warunków atmosferycznych organizator ogłosił skrócenie pływania do 1500 metrów. Na tę decyzję złożył się ten wypadek, duże fale, niska temperatura wody oraz powietrza w dniu startu. Skrócenie pływania było dla mnie dobrą wiadomością. Zawodnicy z Ameryki Południowej świetnie pływają. Niespokojny ocean to dla nich norma. Dzięki temu nie straciłem 5-6 minut do czołówki, a jedynie 1-2 minuty. Na rowerze mieliśmy do pokonania trzy pętle po 60 kilometrów. Każda z nich prowadziła w połowie pod wiatr. Kluczem do sukcesu było trzymanie założonych watów z wiatrem i kontrolowanie mocy pod wiatr. Taki układ trasy i wzmagający się wiatr mocno wpływał na rywalizację. Po 150 kilometrach roweru wyprzedzałem wielu zawodników, którzy zaczęli za mocno. Zdziwiło mnie to, że na zawodach nie było w ogóle draftu. Sędziowie bardzo mocno reagowali na każde zbliżenie się w okolice 12 metra. Po rowerze byłem na około 13-tej pozycji. Brakowało mi pięciu minut do pozycji nagradzanej slotem. Przemarznięty po rowerze i jednocześnie spieczony słońcem, rozpocząłem swoją ulubioną dyscyplinę. Z przerażeniem stwierdziłem, że nogi są drewniane. Każdy krok mnie bolał już od pierwszego kilometra. Miałem problem z utrzymaniem założonego tempa 4:30/km biegnąc pierwsze pięć kilometrów z mocnym wiatrem w plecy.
Czy wtedy zwątpiłeś w wywalczeniu slota?
Pomyślałem wtedy, że mogę pożegnać się z Hawajami. Na szczęście z każdym kilometrem nogi się rozgrzewały. Złapałem rytm. Na około 30 kilometrze przesunąłem się w okolice 5-6 miejsca. Wyliczenia pokazywały, że w mojej kategorii będzie 5-7 slotów. Nie chciałem liczyć na roll down. Więc zagryzłem zęby i broniłem 5-tego miejsca. Był to mój najlepszy maraton w życiu. Czas biegu 3:10 dał mi ostatecznie piąte miejsce w kategorii. Dawało to pewną kwalifikację. Jak się później okazało, zawody nie były przyjemną wycieczką po slota. Na ostatnich 10 kilometrach musiałem pokonać Szweda i Rosjanina. Zaliczyli oni w 2018 roku bardzo udane starty na zawodach Ironman z życiówkami, poniżej 9 godzin na nieskróconych trasach. Oznaczało to, że ostatnimi osobami, które zgarnęły sloty w kategorii byli zawodnicy z życiówkami o ponad 20 minut lepszymi ode mnie!
Jakie masz najmilsze, a jakie najgorsze wspomnienie z tamtych zawodów?
Najmilsze wspomnienie z zawodów to moment wyjścia ze strefy finishera. Tam przyklejono kartkę z wydrukowaną tabelą pokazującą ilość slotów dla danej kategorii. Sprawdziłem szybko czy nikt mnie nie zepchnął z piątego miejsca. Na szczęście nadal tam byłem. Potem poszedłem spotkać się z tatą. On mnie mocno wspierał w trakcie całego wyjazdu. Raportował sytuację po każdej pętli roweru i biegu. Była to magiczna chwila. Każdemu życzę takich przeżyć. W ferworze walki o slota zapomniałem posmarować się kremem przeciwsłonecznym. Z tego powodu niesamowicie się spaliłem na trasie. To było bardzo bolesne doświadczenie. Na szczęście ten ból był osłodzony sukcesem.
Czy wprowadziłeś jakieś zmiany w programie treningowym ze względu na zbliżający się udział w Mistrzostwach Świata na Hawajach?
W okresie styczeń-lipiec postawiliśmy z trenerem na małą objętość, dużo szybkości i siły na treningach oraz sporo startów na krótszych dystansach. Trenowałem tylko 6-9 godzin tygodniowo. Dlatego nie jestem zmęczony sezonem. Mam dobrą szybkość i głód treningów. Mentalnie jestem gotowy na te najbliższe trzy miesiące treningu typowego dla dystansu Ironman. Mocno poprawiłem pływanie. Bieg i rower też są delikatnie mocniejsze, niż w zeszłym sezonie. Przez najbliższe tygodnie ważnym elementem będzie adaptacja do wysokich temperatur. Ona nie będzie łatwa, bo czerwcowe upały już się raczej nie powtórzą. Konieczna będzie zatem improwizacja, czyli treningi na trenażerze z podwyższoną temperaturą w pokoju lub seanse saunowe z wplecionymi biegowymi interwałami. Nowością dla mnie będzie suplementacja solą na treningach symulujących start.
Z jakimi założeniami oraz celem pojedziesz na Konę?
Celem minimum jest ukończenie wyścigu w czasie 10 godzin. Celem optimum jest miejsce w top 30 w grupie wiekowej. Byłby to dla mnie duży sukces. Moja grupa wiekowa jest bardzo mocna. Nie wiem czy uda mi się przygotować do takiego poziomu. Od czterech tygodni zmagam się z infekcją. Nie jestem w stanie trenować według oczekiwań.
Co sprawiło, że zająłeś się triathlonem?
Dowiedziałem się z audycji Radia Wrocław o projekcie RAT – Radiowa Akademia Triathlonu w 2012 roku. Ta inicjatywa zakładała przygotowanie małej grupy osób do ich pierwszego Ironmana w okresie 2 lat. Trenowaliby wszyscy pod okiem trenera Sidora. Poszedłem na testy wydolnościowe. Pomimo dobrego rezultatu, nie zostałem wytypowany do drużyny RAT. Od razu po odrzuceniu mojej kandydatury zapisałem się na wrześniowy start na długim dystansie w Borównie. Chciałem udowodnić sobie, że potrafię to zrobić. Porwałem się trochę z motyką na słońce.
Czy to były Twoje pierwsze zawody?
Moim pierwszym triathlonem w życiu był Radków Triathlon Cup 2012. Zawody odbywały się 21 lipca na podwójnym dystansie olimpijskim bez draftu. Dystans 3/80/20 był dla mnie wymagający. Czas 6:25 uplasował mnie na 95 pozycji na 130 osób.
Jak wspominasz tamten start?
Pozytywnie. Na starcie była obecna cała rodzina. Po prostu dobrze się bawiłem. Na biegu mocno odczułem brak przygotowania. Jednak wiedziałem, że triathlon jest tym w czym chciałbym się rozwijać.
Jak wyglądały Twoje początki w tej dyscyplinie?
Przez pierwsze cztery sezony trenowałem według własnego samopoczucia. Nie miałem trenera. Trochę za szybko wziąłem się za dystans Ironman. Nie było żadnych spektakularnych wyników. Ironman w 13-14 godzin, połówki w okolicach 6 godzin oraz ćwiartki lekko, poniżej 3h plasowały mnie daleko w klasyfikacji każdych zawodów. Mimo to zbierałem doświadczenie. Dojrzewałem psychicznie do bardziej profesjonalnego podejścia do sportu. Zacząłem trenować bardziej regularnie w 2017 roku. Dbałem przy tym o regenerację. Samodzielnie doszedłem do poziomu 4:48 na połówce w IM 70.3 Gdynia. Wtedy postanowiłem rozpocząć współpracę z Mikołajem Luftem. Ruszyliśmy w styczniu 2018 roku. Po 11 miesiącach treningu pod okiem Mikołaja dostałem się na Hawaje.
Czym się zajmujesz poza triathlonem?
Prowadzę firmę zajmującą się produkcją zdrowych surowców funkcjonalnych do różnych gałęzi przemysłu spożywczego. Zespół ludzi, z którymi pracuję daje mi komfort trenowania i realizowania celów. Jestem za to ogromnie wdzięczny.
Czy trudno jest pogodzić codzienne zajęcia z triathlonem?
Nie będę zgrywał bohatera. Odpowiem szczerze, że tak. Czasami pojawiają się spięcia rodzinne i zawodowe. Jednak mam to szczęście, że otaczają mnie w życiu wyjątkowi ludzie. Umożliwiają mi zrealizowanie marzenia, jakim jest start na Hawajach.
Czy w dotychczasowej triathlonowej przygodzie miałeś momenty chęci skończenia z tym sportem?
Nie było takich momentów. Były okresy, że przerywałem treningi. Jednak nigdy nie planowałem zakończenia treningów triathlonowych. W dłuższej perspektywie chciałbym, jak najdłużej cieszyć się całym procesem treningowym i startować w zawodach. Nawet kiedy będę już na emeryturze.
Co Ciebie motywuje do dalszych treningów i startów?
W chwili obecnej największym motywatorem jest start na Mistrzostwach Świata Ironman. Mam bardzo dużą motywację wewnętrzna do samego procesu treningowego. Lubię też po prostu się ścigać. Sam trening jest narzędziem, które to umożliwia. Czuję, że mam jeszcze duży potencjał rozwoju we wszystkich trzech dyscyplinach. Mam nadzieję na długoterminową poprawę wyników na przestrzeni następnych 10-15 lat. Myślę, że mój najlepszy start jeszcze się nie wydarzył.
W jaki sposób triathlon wpływa na Twoje życie rodzinne?
Mam duże wsparcie rodziny w tym co robię. Zawsze mogę liczyć na support na kluczowych zawodach. Triathlon wpływa na życie rodzinne w negatywy i pozytywny sposób. Plusem jest możliwość poznania nowych ludzi i miejsc oraz podróże. Minusem są koszty, jakie generuje ten sport, zawody i szeroko pojęta regeneracja. Niestety, na wysokim poziomie sportowym, wyjazdy na zawody mało mają wspólnego z wakacjami. Przebywanie w obecności zestresowanego zawodnika w tygodniu startowym nie należy do przyjemności. Największe wsparcie otrzymuję od żony. Ale nawet ona ma czasami dosyć wyjazdów, zawodów oraz ciągłej logistyki około-triathlonowej.
Moim zdaniem jest to niemożliwe, aby pogodzić w dłuższej perspektywie wysoki poziom sportowy z idealnym życiem rodzinnym i zawodowym. Gdy jest się już na poziomie kwalifikacji na Mistrzostwa Świata, to triathlon dotyka praktycznie każdej dziedziny życia i jest wszechobecny. Z mojego doświadczenia wynika, że trening do Ironmana to codzienne żonglowanie w kalendarzu, planowanie, walka ze złym samopoczuciem, wypadkami losowymi, zmęczeniem oraz niepowodzeniami. Zazwyczaj nigdy nie jest tak pięknie, jak na euforycznych relacjach z zawodów czy na zdjęciach. W mediach społecznościowych udostępniamy głównie te najlepsze momenty.
Jak oceniasz ten sezon w swoich wykonaniu do tej pory?
Sezon uznaję za udany. Mam za sobą sześć startów. Na większości z nich stawałem na podium w kategorii wiekowej (Płock, Mietków, 5150 Warsaw, Opole). Niestety, nie udało mi się zdobyć medalu Mistrzostw Polski na dystansie "połówki" w Poznaniu. Byłem na piątym miejscu. Celem na tę część sezonu było pokazanie postępu w pływaniu na zawodach. Uznaję go za zrealizowany. Regularnie wychodzę wysoko z wody. Na kombinacji rower-bieganie chciałem być w stanie jeździć w okolicy 3,5-3,6 wata na kg na 1/4 IM i biegać po tym tempem 3:45-3:50/km. W Bydgoszczy zrealizowałem wszystkie powyższe cele.
Kiedy planujesz kolejny start?
W tym momencie nie jestem zapisany na żadne zawody. Jestem zawodnikiem, który bardzo mocno startuje. Dość długo odczuwam wysiłek włożony w rywalizację. Można powiedzieć, że jestem bardzo delikatnym zawodnikiem. Dlatego teraz chcę skupić się na regularnym i systematycznym treningu. Aby to jednak nastąpiło, muszę wreszcie odbudować się po startach i wyleczyć.
Przemysław Schenk
materiały foto prywatne
Czytaj także historie innych Polaków, którzy wywalczyli slota na Hawaje 2019