Rozmowa

Marcin Ławicki: Chcę być najlepszy w Polsce w Ironmanie

Co roku myśli o zakończeniu kariery sportowej. Nigdy nie marzył o igrzyskach olimpijskich oraz starcie na Hawajach. Marcin Ławicki pochodzi ze sportowej rodziny i jego jedynym marzeniem jest wygranie najbliższych mistrzostw Polski na pełnym dystansie.

Ile lat jesteś już w triathlonie i w sporcie?
W sporcie jestem od dzieciaka. Mój tata Tadeusz Ławicki był zawodowym maratończykiem. Biegał maraton w 2:13. Zdobywał wiele medali MP na dystansie 10 kilometrów. Więc od małego byłem wychowany na sportowo. Nigdy nie grałem w piłkę nożną, choć próbowałem. Za każdym razem biegałem więcej od kolegów, ale piłka nie trzymała się nogi. W dziecięcych latach startowałem w zawodach duathlonowych organizowanych przez Jurka Górskiego. Już wtedy byłem wkręcony w kwestie biegowe oraz rowerowe. Kiedy ojciec zawsze wychodził na długie wybiegania 30-40 kilometrów, to ja jeździłem obok na rowerku i towarzyszyłem mu przez 20-30 kilometrów. Takie rzeczy nie były mi obce, a po prostu mnie interesowały. Wówczas miałem około 10-12 lat. Kiedy poszedłem do gimnazjum, to wtedy rozpoczęła się moja przygoda z lekką atletyką. Wówczas bardziej przykładałem się do biegania, choć nie miałem talentu. Po prostu wolniej rozwijałem się w stosunku do rówieśników. Byłem zawsze najsłabszy w klasie, ale okazałem się najwytrwalszy z klasowych kolegów, bo nadal jestem w sporcie. Lekko atletyka towarzyszyła mi między 16 a 19 rokiem życia. W międzyczasie trafiłem do klubu triathlonowego w rodzinnym mieście w Lubinie, czyli UKS Triathlon Lubin. Tam sekcję triathlonową założył Bogdan Kruszczak. Z jego synem Miłoszem byliśmy najmocniejszymi zawodnikami klubu. Z nim wcześniej już się znałem, bo chodziliśmy razem do klasy lekko atletycznej. Więc tak zaczęły się rodzić znajomości. Nauczyłem się pływać w wieku 17 lat.

Jak zapamiętałeś te początki?
Było fajnie. Wszyscy zawodnicy się znali. Poziom sportowy był wysoki. Jeśli chodzi o poziom sportu kwalifikowanego, to wówczas był wyższy, niż obecnie. Do tego startowało więcej zawodników. Długi dystans był bardzo niszowy w Polsce. Starsi zawodnicy jak przykładowo  Czyżowicz startowali na takim dystansie. Niewiele było osób, które promowały długi dystans Polsce. Dopiero później zaczęło to zdobywać popularność. Nie było też zawodów co weekend, jak mamy to obecnie. Z kolegą, a później z bratem próbowaliśmy jechać do Niemiec lub Czech na zawody, bo w Polsce nie było takich możliwości. Pamiętam, że kiedy na starcie zawodów w naszym kraju zaczęło się pojawiać 100 zawodników, to organizator czuł nadchodzące problemy, związane z zabezpieczeniem trasy i zawodników. Fajnie wspominam tamte czasy.

ławicki

Zobacz też:

Małgorzata Harasimiuk: Czuję się jak pobita, ale mogło być gorzej

Pamiętasz jakiś szczególny wyścig z tamtych czasów?
Dużo mam takich zawodów. Pojawiając się dwa lata temu w Sławie, to przypomniały mi się dawne czasy, kiedy były zawody na dystansie super sprintu i Jerzy Górski był organizatorem. Tam stawiałem też pierwsze kroki, ponieważ mój klub współpracował z Górskim. Dostawaliśmy bardzo dużo takiej wiedzy od niego w kwestii triathlonu. Więc wyróżniam Sławę. Pamiętam pierwszy start w Lubaszu. Wtedy byłem jeszcze słabszym pływakiem. Na tamtych zawodach pływałem na zmianę żabką i kraulem. Nie byłem w stanie “ciurkiem” przepłynąć 600 metrów. Pamiętam, że kolega podpychał mnie na rowerze. Jechało się do Czarnkowa. Tam była góra. Obaj z kolegą byliśmy dobrymi kolarzami. Z tego względu,  że sznurowałem buty na rowerze, to nie pedałowałem, a nie chciałem zejść z roweru, to mnie podpychał. Radziliśmy sobie na wiele sposobów (śmiech). Przyjemnie wraca się do tych wspomnień. Było wiele takich sytuacji.

Za czyją sprawą Piotrek zaczął uprawiać triathlon?
Tata nie miał wpływu na ukierunkowanie nas na triathlon. W przypadku Piotrka to poszło samoczynnie, ponieważ byłem już zawodnikiem klubowym. Jestem od niego o dziewięć lat starszy, więc uważam, że trochę się wzorował na mnie. Miał po mnie rower, jakąś piankę oraz strój. Jako 10-letni dzieciak zawsze startował na zawodach dla dzieci. Więc to się potoczyło samoistnie, że triathlon go pochłonął. Ojciec niczego nam nie narzucał, tylko chciał, żebyśmy byli aktywni. Myślę, że to się udało (śmiech). Obecnie, kiedy przygotowuję się do pełnego dystansu, to ojciec kręci głową i mówi, że dystans Ironmana to jest wariactwo.

Który z Panów Ławickich ma najlepszą życiówkę na 10 kilometrów?
Oczywiście, że ojciec – 28:33,83 w 1984 roku w Sopocie. Żeby przełożyć na nasze czasy, to mało komu z naszej elity biegowej w Polsce nawet w zeszłym roku udało się pobić rekordy taty z tamtych czasów.

Nie macie czasem z bratem myśli, żeby poprawić ojca wynik na 10 kilometrów?
Triathlon jest złożoną dyscypliną. Kiedyś próbowałem ustanowić rekord na tym dystansie. Same przygotowania są ciężkie. Jeżdżąc na rowerze, sam wykluczasz się z dobrego biegu. Tam samo jest z pływaniem. Niestety, nabierasz trochę masy i nie ma tej typowej budowy biegacza. Do tego ja nie mam w ogóle talentu do biegania. Muszę dużo poświęcić się w treningu, żeby złapać formę biegową. Łatwiej jest mi na pływaniu oraz rowerze. Piotrek ma inną sytuację. Łatwiej mu się biega, bo ma więcej tych genów oraz talentu po ojcu. Więc prędzej by pobił rekord biegowy ojca na 10 kilometrów. Choć wątpię, żeby tego dokonał. Gdyby się naprawdę spiął, to mógłby złamać 30 minut.

Jaką masz życiówkę na dychę?
33:08 z zawodów z Poznania, a Piotrek w marcu jeszcze przed pandemią wybiegł 31:40. Wcześniej miał słabszą życiówkę ode mnie. Nie mam planu ani ambicji, żeby na siłę przygotowywać się do próby udowodnienia, że jestem w stanie pobiec ten dystans w 31 minut. Nie potrzebuję tego i to nie jest moim celem. Jest nim triathlon i Ironman.

Jaki wpływa na Ciebie ma obecność brata triathlonisty?
Mamy wspólną motywację. Wspieramy się nawzajem, mimo że jesteśmy ukierunkowanymi zawodnikami pod dystans i dyscypliny. Nie potrzebuję specjalnej motywacji, żeby po wypiciu kawy wsiąść na rower i kręcić. Wszyscy mamy świadomość, że sezon jest mocno przesunięty. Pierwsza jego część poszła w zapomnienie, ale nie potrzebuję bata nad sobą, żeby zmusić mnie do treningu. Pamiętam, że kiedyś miałem taki okres, w którym odpuszczałem roztrenowania, a jak zależało mi na wysokim miejscu w zawodach, czy życiówkach to harowałem. W ostatnich dziesięciu latach nie potrzebuję takiej kontroli nad sobą. Dużo razem trenujemy. Przykładowo 90 procent treningów pływackich przerabiamy wspólnie. Jednak popołudniami musimy się rozejść. Mam rodzinę, dany termin mi nie pasuje, a Piotr musi wieczorem coś załatwić. Myślę, że naprawdę dogadujemy się ze sobą, rozumiemy bez słów. Tylko ustalamy godzinę treningu. Więc nie potrzebujemy specjalnego motywatora.

ławicki

Czytaj także:

Gracjan Topczewski: Za rok jadę na Hawaje

Czy na basenie macie ten sam trening?
W ostatnim czasie dużo się zmieniło w treningu Piotra. On wcześniej współpracował z grupą pływacką. Ja miałem zawsze ustalone treningi przez trenera Marka Jaskółkę. Piotr doskakiwał do tych zadań lub w całości trenował z sekcją. Dopiero ostatnio zrezygnował i razem pływamy. Wykonujemy te same zadania, przykładowo odcinki 10 razy po 400 metrów. Jesteśmy po testach i pływamy na różnych prędkościach. Jestem trochę mocniejszy na pływaniu mimo mniejszego nakładu sił. Przychodzi mi to łatwiej niż Piotrowi.       

Czy Piotrek też jest trenowany przez Marka Jaskółkę?
Tak, obaj jesteśmy pod szyldem Marka już piąty sezon. Różnica jest taka, że Piotr próbował jeszcze dystansu olimpijskiego i sprinterskiego, a ja dawno przekwalifikowałem się na długie dystanse. Więc pływanie było traktowane trochę po macoszemu. Robiłem cztery jednostki po 4 kilometry w tygodniu. To wystarcza, żebym miał kontakt z polską czołówką. Natomiast Piotr próbował przełamać jakieś granice i być mocniejszym. Dlatego przeszedł do sekcji pływackiej. Jednak to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, więc zrezygnował.

Czyli na pływaniu i rowerze jesteś lepszy, a Piotr na biegu?
Zdecydowanie łatwiej mi przychodzi pływanie niż Piotrowi. Odwrotnie jest z bieganiem. Muszę bardziej skupić się na tej płaszczyźnie. Jednak ostatnio trochę z Piotrem rozbiegliśmy się na tych dystansach. W zeszłym roku Piotr trenował maksymalnie do 10 kilometrów, a ja do maratonu. Więc wychodziliśmy razem z domu na trening, ale mieliśmy inne założenia. On biegał szybsze odcinki na mocniejszych prędkościach na stadionie. Za to ja biegałem dłuższe trasy 30-35 kilometrowe pod maraton. W zeszłym roku Piotr spróbował startu na 1/2IM i zdecydował, że przechodzi na dłuższe dystanse, czyli na razie ta połówka. Więc będziemy mieli więcej tych treningów biegowych. Na rowerze jest porównywalnie. Piotr o wiele lepiej wychodzi na testach. Jednak w trakcie sezonu mocniej kręcę od niego. Kiedy przychodzą ważniejsze starty, to rower jest moją mocniejszą stroną. Choć on za dużo nie odbiega ode mnie.

Gdybyście mieli dzisiaj rywalizować na 1/2IM, to kto by wygrał?
Ciężko powiedzieć. Piotr pewnie powiedziałby to samo. Jeszcze ani razu nie startowaliśmy razem. Piotr zadebiutował na tym dystansie w zeszłym roku na Majorce. Wówczas byłem po Ironmanie, więc odpuściłem tamte zawody. Widziałbym taki scenariusz. Uciekłbym mu na pływaniu. Byłbym w lepszej grupie rowerowej. Zależy od tego, z jaką przewagą wyszedłbym na bieg. Dużo jest rzeczy przemawiających na moją i jego korzyść. Myślę, że jestem w stanie powalczyć, mając większe doświadczenie i dać młodemu lekcję (śmiech). Uważam, że jestem w stanie z nim wygrać na połówce. Na 1/4IM już nie, bo nie mam takiej dynamiki jak Piotr. Planowaliśmy start w maju na połówce na Majorce, ale jak wiadomo, te zawody zostały odwołane. Na pewno nastąpi ten wspólny start na połówce. Jednak nie jestem w stanie teraz stwierdzić, kiedy to nastąpi.

Ile trenujesz godzin treningowo w normalnych okolicznościach?
Siedząc w domu z rodziną, chodząc do pracy, trenuję tygodniowo około 18-24 godzin. To zależy od tygodnia i cyklu treningowego zaplanowanego przez Marka. Będąc na obozie, staram się wypracować 28-35 godzin tygodniowo. Jednak w domu jestem trochę ograniczony rodziną i pracą. Nie poświęcam w 100 procentach czasu na trening jak zawodowcy np. w Niemczech. Po prostu nie jestem w stanie.

Jak rodzina to wszystko znosi?
Są przyzwyczajeni. Żona mnie poznała, kiedy byłem już zawodnikiem. Zresztą sama próbowała triathlonu. Więc zna dyscyplinę. Nie ukrywam, że czasami jest ciężko. To jest normalne. Jednak staram się to jakoś rekompensować wyjazdami na zawody. Chcę, żeby cała rodzina wiedziała, co robię. Dzieci są na tyle świadome, że rozumieją, jak tata wsiada na trenażer, żeby mu nie przeszkadzać. Więc wiedzą, czym się zajmuję. Miałem jedną fajną sytuację. Obie znalazły gdzieś łapki do kibicowania z zawodów, usiadły i zaczęły mi kibicować. Myślę, że potrzebne jest dużo wyrozumiałości ze strony przede wszystkim żony. Jakoś dajemy radę.

Czyli za jakiś czas córki na rowerkach obok taty będą kręciły?
Nie będę im niczego narzucać. Są zainteresowane rowerami. Ostatnio się nawet pytały o nie, bo robi się coraz cieplej. Jeździły na wycieczki rowerowe z żoną. Młodsza siada w foteliku, a starsza ma rower na takim dyszlu ze sztycą, więc może sama pedałować, ale nie ma przedniego koła, ma taki dyszel zamontowany pod moją sztycą. Swoimi rowerkami dziewczynki jeżdżą, jak nawet idziemy na zakupy po bułki. Obydwie chodzą też na lekcje pływania. Chcemy z żoną, żeby wszystkiego spróbowały. Jednak nie będziemy do niczego zmuszać. W przyszłości same zdecydują, co będą chciały robić.

Jak lubisz spędzać czas poza sportem?
Wolny czas spędzam zawsze z rodziną. Staramy się zapewnić dzieciom różne formy aktywnego spędzania czasu w rodzinnym gronie. Mam bardzo mało chwil na własną regenerację. Jeśli przygotowuję się do najważniejszych zawodów w sezonie, to żona dba o ten aspekt w moim przypadku. Jeśli mam spokojny okres, wtedy stawiam regenerację na drugim stopniu. Próbujemy coś działać z dziećmi.            

ławicki

Przeczytaj też:

Ewa Urbańska: Wyglądam lepiej, kiedy trenuję

Miałeś taki moment, w którym miałeś dość i chciałeś z tym skończyć?
Tak, miałem wiele razy. Przede wszystkim ciężko jest finansowo. Nie można ukryć, że są miesiące pochłaniające wiele wydatków. Najgorszy moment był, kiedy żona powiedziała, że muszę wybrać. Albo w prawo albo w lewo. Wówczas jeszcze nie pracowałem. Po sezonie jeździłem do pracy za granicę, żeby zarobić na kolejny rok startowy.  To były prace dorywcze trwające trzy miesiące. Wracałem do Polski i w styczniu wyjeżdżałem na zgrupowanie. Do tego dochodziła pomoc rodziny. Przyszła żona powiedziała, że musimy coś z tym zrobić. Był moment, że podjąłem pracę na pełny etat na trzy zmiany. Pracowałem w jednej z firm KGHM. Nie było łatwo. Jednak nie porzuciłem sportu. Chyba siłą rozpędu i wcześniejszego doświadczenia byłem w stanie jeszcze rywalizować z tylko trenującymi zawodnikami, którzy nie pracowali na cały etat. Pamiętam, jak wtedy Pan Dariusz Miłek właściciel CCC wyszarpał mnie z tonącej łodzi, bo myślę, że to byłby mój ostatni rok rywalizacji na tym poziomie. Dał mi pracę oraz pomoc sponsoringową, która trwa do dziś. Trwa już szósty rok. Wtedy był taki moment, że gdyby nie jedna osoba, to zniknąłbym  z triathlonu na tamtym poziomie. Obecnie co roku pojawiają się myśli o zakończeniu treningów. Mam już 34 lata. Do tego dochodzi rodzina. Każde wakacje spędzamy na sportowo. Sam już widzę, że potrzebuję tylko zapakować się w jedną walizkę, a nie cztery i wyjechać na 1-2 tygodnie i nic nie robić. Dopóki będę trenować, to tak nie będzie. Bo łączę wakacje z obozem treningowych. Więc co roku pojawiają się takie myśli. Po ostatnim sukcesie w zeszłym roku (wicemistrzostwo Polski na dystansie długim) przełożyłem, tę myśl jeszcze o rok (śmiech).

Co będziesz robić po skończeniu drogi zawodniczej?
Jeszcze nie myślałem o tym. Obecnie pracuję w CCC. Jestem z wykształcenia inżynierem logistyki. W firmie zajmuję się logistyką. Więc myślę, że znajdę w niej miejsce dla siebie. Chciałbym się tam rozwijać. Do tego na pewno nie chciałbym zniknąć ze sportu. Widzę po sobie, że tydzień bez aktywności fizycznej jest męką dla mnie. Myślę, że na pewno sport i starty nie znikną. Będę pojawiać się amatorsko na zawodach. Nie mam jeszcze konkretnego pomysłu na siebie. Na pewno będę chciał zostać w firmie CCC, która bardzo się rozwija i pręży się na rynkach zagranicznych. Myślę, że tam znajdę miejsce dla siebie.      

Czy masz jeszcze jakieś marzenie sportowe?
Tak, ale nigdy nie miałem nierealnego marzenia. Nigdy nie marzyłem o igrzyskach olimpijskich. Nie myślałem też o Hawajach, bo to są niedostępne dla mnie bariery w kategorii PRO. Niestety, my Polacy jesteśmy trochę słabsi od całej reszty świata. Wiem, rozmawiając z Markiem Jaskółką, ile poświęcił czasu, pieniędzy oraz zdrowia, życia, żeby dwa razy pojechać na igrzyska olimpijskie i wystartować na Hawajach. Moim marzeniem sportowym na ten sezon, jeśli on się odbędzie, jest być najlepszym w Polsce na dystansie Ironmana. Nie mam dużego doświadczenia na tym dystansie, ale znam własny organizm w takim stopniu, że jestem w stanie to zrobić. Jak tylko będzie pewny termin MP na Ironmanie, to postaram się w 100 procentach do tego przygotować. Czuję, że to jest mój dystans.

Czego sobie życzysz jako sportowiec, mąż, ojciec, człowiek?
Na ten moment wytrwałości i zdrowia. Mam takie momenty, że po sezonie zaczynam wątpić w to, co będzie w kolejnym roku. Więc życzyłbym zdrowia i wytrwałości dla siebie oraz rodziny.

Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X