Rozmowa

Marcin Konieczny: Czuje niedosyt po Frankfurcie

Podczas Frankfurt Maraton ustanowił nową życiówkę 2:29:24. Jednak nie jest do końca zadowolony z wyniku. Marcin Konieczny w rozmowie z TriathlonLife.pl m.in.:  zdradza jaką rolę odegrał w jego biegu prywatny zając, mówi także o głównym celu na przyszły sezon oraz o znaczeniu treningu mentalnego w przygotowaniach.

Kiedy wróciłeś do kraju?

Do Polski wróciliśmy wczoraj (w niedzielę – dop. red.) w nocy. W Warszawie wylądowaliśmy o godzinie 23. Przyjechaliśmy do Olsztyna. Ogarnąłem się i jadę do pracy.

To nie świętowałeś zbyt długo?

Wczoraj po południu trochę świętowałem. Na tym polega życie sportowca amatora, że taką celebrację trzeba przesunąć na weekend.

Może wtedy zjesz całą blachę kruszonki od córki?

Dzisiaj zjadłem tygodniowego murzynka. Ewa zrobiła go w chwili słabości. Po zjedzeniu jednego kawałka stwierdziła, że chyba to ciasto jej nie podchodzi. Ona też od roku nie je słodkiego. Zdarza się jej tylko w weekendy. Dlatego zjadłem z tego tygodniowego murzynka dziesięciocentymetrowy kawałek i stwierdziłem, że straciłem ochotę na wszystkie inne rzeczy. Czekam jeszcze na tę blachę kruszonki, ale podejrzewam, że ta fascynacja słodkim przeszła.

Czyli detoks „wyczyścił” Cię z zamiłowania do cukru?

Kiedy patrzę na te rzeczy, które kiedyś bardzo mi smakowały, to zjadłbym je oczami, ale kiedy się za nie zabieram, to ochota mija. Nawet dzisiaj podzieliłem się z Ewą taką refleksją, że po zjedzeniu tego murzynka miałem takie deja vu z okresu, kiedy „jadłem cukier”. Wydawało mi się od razu, że jestem taki ociężały. Chyba coś w tym jest. Każdy, kto spróbuje takiego detoksu cukrowego, to mówi, że po tygodniu czuje lekkość.   

Wróćmy do Twojego startu we Frankfurcie. Co czułeś po przekroczeniu mety?

Po kwietniowym starcie w Londynie czułem duże zadowolenie. Teraz było wręcz odwrotnie. Odczuwałem niedosyt.   

Dlaczego?

Czułem się zdecydowanie lepiej przygotowany do startu we Frankfurcie, niż do tego w Londynie. Już na mecie doszedłem do jednego wniosku…

Jakiego?

Poważny, istotny start warto w naszym klimacie planować w drugiej części sezonu. Chyba że kogoś stać finansowo oraz czasowo na trenowanie w ciepłych warunkach. Bo komfort przygotowania się w drugiej połowie roku jest nieporównywalny, z tym kiedy przygotowujemy się do najważniejszego starcu na wiosnę. Dużo wygodniejsze jest codzienne wychodzenie na trening w krótkich spodenkach niż noszenie na sobie kilku kilogramów ubrań. Dlatego jestem przekonany, że teraz byłem dużo lepiej przygotowany do startu, a mój wynik mógłby być lepszy niż ten we Frankfurcie.

Melduję, zadanie wykonane!

A o ile?

Myślę, że mogłem pobiec nawet w okolicach dwóch godzin i 28 minut. Porównując te same treningi odbyte w lutym i marcu do tych z okresu września oraz początku października, to widzę dużą różnicę. Druga kwestia to głowa. Przygotowanie do drugiej tegorocznej próby złamania 2:30 dość mocno mnie nastawiło mentalnie. Tomek mi zawsze powtarzał, że jestem wytrenowany. Jedyną barierą jest to, że wmawiam sobie na przykład, że niemożliwe jest przebiegnięcie 10 kilometrów po 3.20 na kilometr. Powiedział, że mam po prostu pobiec. Wielokrotnie tego próbowałem. W końcu zrobiłem to w Grudziądzu. I to był ważny moment. Przełamałem się i uwierzyłem, że mogę to zrobić.       

Z jakim planem jechałeś do Frankfurtu?

Żeby każde pięć kilometrów pobiec w okolicach 17:30. Stąd też wziął się niedosyt. Rzeczywiście coś nie zagrało. Jak w niedzielę rozmawiałem z Danielem Żochowskim, moim prywatnym zającem, to powiedział mi jedną fajną rzecz. Ten start powinien mi uświadomić, że mój limit nie jest związany z wydolnością, jakością treningu, ale ze sprawami około treningowymi. One wynikają z różnych moich dysfunkcji. Niestety, ich już nie zmienię. Kiedy ma się już prawie 50 lat, to na przykład mojego garba już nikt nie naprostuje. W związku z tym trzeba do tego się przyzwyczaić.

W jaki sposób?

Po prostu o tym nie zapominać lub bardzo solidnie się do tego przygotowywać. Niestety, ja o tym zapomniałem. Chyba wpadłem w taki wir myślenia, że z powodu dobrej sytuacji treningowej trzeba się koncentrować tylko na utrzymaniu formy. Kompletnie zapomniałem o tym, dlaczego może być źle.

Czy możesz powiedzieć, że teraz jak biegłeś z zającem i się odblokowałeś, złamałeś 2:30, to następnym razem zrobisz to już sam?

To trudne pytanie i trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć.  Jeżeli byłby to maraton typu Londyn, Frankfurt lub inne duże imprezy, w których biegnie sporo zawodników w podobnym czasie co ja, to myślę, że mógłbym to zrobić. Gdyby jednak byłby to maraton np. warszawski lub Orlen Maraton to byłoby ciężko. Bo tam nie masz z kim biec, bo nie załapałbym się do najszybszej grupy, a samemu jest dużo trudniej. Więc myślę, że to zależy także od liczby osób biegnących w podobnym tempie.

Więc jak to było z bieganiem w grupie na tych większych imprezach w Twoim wykonaniu?

Zarówno w Londynie oraz podczas poprzednich zawodów we Frankfurcie biegłem w grupie. Można powiedzieć, że wtedy też biegałem z „zającami”. Wystarczyło tylko schować się za ludźmi, którzy dostali od zawodników jakieś zadanie. Zapytać ich na początku wyścigu, na jaki czas biegną i można było w tej grupie biec beż żadnego problemu. We niedzielnych  zawodach zdarzyła się podobna sytuacja. Wystartowaliśmy razem. Przez pierwsze dwa kilometry przebijaliśmy się trochę przez osoby, które rozpoczęły przed nami lub szybciej pobiegły. Dobiegliśmy do dość dużej grupy, którą prowadziło czterech biegacz, a na numerach mieli napisane pace. W pewnym momencie dobiegł do nas zawodnik, który zapytał się na jaki czas biegną. Okazało się, że celują w 2:28. Więc stwierdziłem, że biegniemy z nimi.

A mówił Tomek Kowalski, że nie ma czego się bać i biegać szybciej. Miał rację!

Co daje taki bieg z „zającem”?           

Przede wszystkim duży komfort. Po pierwsze to odpowiedzialność. Trzymanie tempa. Kiedy patrzyłem na poszczególne „piątki”, to na jednej mieliśmy czas 17:20. Nie martwiłem się, że biegniemy za szybko. Bo kolejną pokonaliśmy w 17:40. Takie bieganie porównałbym do lotu w pierwszej klasie. Na przykład „zając” pyta się Ciebie, czy chcesz wodę. Nie trzeba się przebijać do bufetu. Po prostu ja odbiegam w lewo, a on w prawo. Biegnie za mną i podaje kubek. Taka sytuacja zdarzyła mnie się pierwszy raz w życiu i była naprawdę komfortowa.

Czy miałeś jakiś kryzys mentalny na trasie?

Nie. Trening bardzo dobrze przygotował mnie mentalnie. W ogóle uważam ten sezon za przełomowy. Pamiętam, że był moment w mojej historii triathlonowej, w którym Ewa mocno narzekała na to, że przestałem ładnie biegać. Kiedy „wchodziłem” do triathlonu, to miałem pamięć biegową. Moje pierwsze starty charakteryzowały się tym, że po skończeniu pływania oraz jeździe na rowerze, biegłem swobodnie oraz ładnie technicznie. Jakby ktoś mnie z procy wystrzelił. Nastąpił moment, kiedy skupiłem się na poprawie tych dwóch pierwszych dyscyplin, sprawił  że zmieniłem sposób biegania. Zacząłem biegać strasznie ciężko.    

Dom Państwa Koniecznych ma to coś. Klimat

Patrząc z perspektywy czasu od czego to zależało?

Myślę, że to była kwestia kilogramów. Natomiast w tym sezonie postanowiłem wykorzystać fakt, że mam mniejszą wagę. I to zdecydowanie jeśli porównam to do triathlonowych czasów.

Ile obecnie ważysz?

68 kilogramów. Odzyskałem dzięki temu swobodę biegu. Czuję, że potrafię podnieść się na biodrach, pobiec ze śródstopia. Dużo robiliśmy stadionowych treningów z Tomkiem. Nieraz pytałem się, po co biegamy dużo takich odcinków 200 i 400 metrowych. Powiedział, że trenujemy jak do dystansów 5 oraz 10 km. Dopiero w momencie wypracowania prędkości, te odcinki były wydłużane. Nie musieliśmy się cały czas skupiać na wytrzymałości, bo tej mi nie brakowało. Widać była w tym myśl. Dzięki temu mam poczucie lekkości w bieganiu, ale mam też wrażenie, że mocno przełamałem głowę.

Co ci dało to przełamanie?

Teraz nie jest dla mnie przeszkodą zrobienie treningu, podczas którego będę musiał osiągnąć czas około trzech minut na kilometr. Kiedyś to byłby dla mnie ogromny stres. Teraz w ogóle tego nie odczuwam. Jednak to nie oznacza, że ten trening nie będzie trudny. Po prostu to jest dla mnie kolejne wyzwanie.

Z czego to wynika?

Przede wszystkim z dobrego przygotowania mentalnego, nad którym pracowałem w tym sezonie.

Czy podczas tej kilkumiesięcznej pracy z Tomkiem były momenty, w których miałeś dosyć?

Absolutnie nie. Uważam, że gdybym doszedł do takiej ściany, to trzeba by było odwiesić buty na kołek. To nie miałoby kompletnie sensu. Oznaczałoby, że cel jest nierealistyczny lub skończyła się motywacja.

11 listopada pobiegnę jeszcze w Biegu Niepodległości, a później pojeżdżę trochę po zakładach pracy 😉

Jakie masz dalsze plany?

Bardzo mnie kusi niewracanie jeszcze do triathlonu z początkiem grudnia, kiedy prawdopodobnie skończy się roztrenowanie. Chciałbym się pocieszyć tym bieganiem. Na 2020 rok New Balance zakontraktował mnie na start w Roth. I nie ma mowy o starcie tylko dla zaliczenia. Trzeba będzie solidnie się przygotować. Ale jeśli chodzi o konkrety, to jeszcze nic nie wiem. Po raz kolejny przekonałem się o tym, że bieganie w dużym stopniu odbije się pozytywnie  w triathlonie. Nawet w przypadku przygotowań do maratonu, to zaprocentuje też w jakimś stopniu w treningu triathlonowym. Wydolność będę miał zrobioną. Trzeba będzie popracować tylko nad pływaniem.

A rower?

Według mnie technika jazdy rowerowej odgrywa drugorzędną rolę. Trzeba będzie tylko plecy przyzwyczaić do pozycji rowerowej.

Czy masz już konkretny plan na 2020 rok?

Najpierw chcę usiąść z Tomkiem Kowalskim i zacząć planowanie tego 2020 roku od celu długofalowego. Jak usłyszę od Tomka, że mogę zapomnieć o przygotowaniu się w 2-3 miesiące do dystansu długiego w Roth, to będzie trzeba się zabrać do pracy szybciej. Jednak gdyby powiedział, że spokojnie zdążymy w trzy miesiące po wiosennym maratonie, to wystartuje w jakimś biegu. Zastanawiam się też nad przeniesieniem pomysłu maratońskiego na drugą połowę roku. Mam trochę pomysłów w głowie, ale chcę je skonsultować z Tomkiem.  

Więc Roth będzie Twoim głównym celem w przyszłym roku?

Będzie głównym celem w triathlonie.

Czy w tym roku planujesz jeszcze jakieś starty?

Chciałbym wystartować w Warszawie 11 listopada w Biegu Niepodległości, a potem będzie roztrenowanie.

Jaki chciałbyś wykręcić czas w Warszawie?

Chciałbym pobiec w okolicach 32 minut.

Chciałbyś wystartować na Hawajach w 2022 roku z okazji 50 urodzin. Czyli kwalifikacje chcesz zdobyć w 2021?

Tak. Jak najwcześniej. Na pewno będę szukał takiej imprezy, na którą zdążę się zapisać i najlepiej, aby odbyła się w październiku 2021 roku. Jeśli się nie powiedzie, to przez zimę będę musiał przemęczyć się na bieżni oraz trenażerze. Potem przygotuje się do jakieś imprezy, która odbędzie się na przełomie stycznia i lutego. Po tych zawodach zrobić roztrenowanie i przygotować szczyt  formy na październik 2022 na Hawajach.  

Marcin dziękujemy za rozmowę i jeszcze raz gratulujemy niesamowitego biegu…

Marcin Dybuk
Przemysław Schenk
Foto Marcin Dybuk

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X