Rozmowa

Małgorzata Szczęsna: Jestem z tych, co nie odpuszczają i walczą do końca.

– Niedawno wróciłaś z obozu w hiszpańskim Calpe. Skąd wziął się pomysł na babski, kolarski wyjazd pięciu kobiet?
– Jedna z naszych koleżanek z Team’u Matylda, która również trenuje kolarstwo rzuciła hasło, abyśmy z dziewczynami z Tri Ladies wybrały się na rowery do Calpe. W poprzednim roku pojechałyśmy w trójkę, a w tym już w piątkę. W tym rejonie są zresztą same kolarskie miasteczka. Jeżdżą tam kolarze z Polski, bo są świetne drogi i warunki. W tym roku wielu znajomych sportowców też wybrało się do Calpe na cięższy obóz treningowy. Nasz wyjazd miał formę "aktywnego wypadu sportowego", na którym miałyśmy realizować indywidualne plany sportowe, w zależności od zaplanowanego sezonu startowego.

– Hiszpańskie trasy pewnie były barwne?
– Praktycznie każdego dnia wybierałyśmy inną trasę rowerową i każda zaskakiwała nas innym krajobrazem. Takich podjazdów jak w Calpe u nas w Trójmieście nie znajdziemy. Vall de' Ebo – 8 km dystansu i 6% nachylenia czy Coll de Rates – 6,5 km dystansu i 5,5% nachylenia to jedne z najbardziej znanych podjazdów w okolicy, na których jeździłyśmy treningi i czasówki.

– Brzmi, jakby mogło być uciążliwie?
Nie było łatwo! Na drugi oraz przedostatni dzień dwutygodniowego obozu zaplanowałyśmy sobie czasówkę na podjeździe Coll de Rates. Chciałyśmy jak najbardziej zbliżyć się do 20 minut. Udało się to troszkę bardziej przy drugim sprawdzianie. Już na dużym zmęczeniu po dwóch tygodniach trenowania – zbliżyłyśmy się do około 22 minut.

 

– Jak radziłyście sobie na zjazdach? Nie odczuwasz lęku?
– Wprawdzie jeżdżę dobrze technicznie na rowerze, ale wyhamowuję, nie zjeżdżam aż tak szybko. Nie mam lęku, ale nie puszczam wodzów wyobraźni. Matylda natomiast puszcza i leci z nurtem!
 

– Jak kierowcy reagowali na Wasza ekipę?
– To raczej kierowcy są tam gośćmi a nie kolarze, są więc przyzwyczajeni, że muszą poczekać. Pięć dziewczyn nie było przeszkodą, nikt na nas nie trąbił! Przeważnie jeżdżą tam grupy np. 20-osobowe, a i tak kierowcy trzymają się za nimi. Jest więc inaczej, niż w Trojmieście, choć sytuacja tu i tak się poprawiła. Jest większa tolerancja wśród kierowców, bo mamy coraz więcej zawodów triathlonowych czy kolarskich.
 

– Czego jeszcze byś sobie życzyła od strony kierowców oprócz cierpliwości?
– Fajnie jakby się trochę zmieniło prawo. Chciałabym, żeby pojawiły się konkretne znaki informujące, że np. w danym miejscu jest trasa dla rowerowych wycieczek turystycznych. Może to wywołałoby obopólne zrozumienie, że na rowerze mtb tą ścieżką pojedziemy, ale na szosówce to już niekoniecznie. Kierowcy nie mieliby wtedy jako takich argumentów, żeby nam przeszkadzać na normalnej drodze. Ja też rekreacyjnie jeżdżę po ścieżkach, ale gdy wyjeżdżam na trening to szkoda mi sprzętu.
 

– Miałaś okazję spotkać w życiu sportowca, który naprawdę Cię zainspirował?
– Idoli mam dużo, są to m.in. triathloniści, biegacze, kolarze. Ale osobą, która mnie sportowo ukształtowała, był mój pierwszy trener. Nie był zawodnikiem na poziomie mistrzowskim. Ale zaszczepił we mnie zamiłownie do triathlonu. W 1999 roku założył w naszej szkole UKS Ironman Iława. Wcześniej specjalizowałam się w lekkoatletyce, więc nie miałam do czynienia nawet z pływaniem. Zresztą nie mieliśmy basenu w Iławie. Ale tak lubiłam tego nauczyciela w-fu, że bardzo chciałam u niego trenować i postanowiłam, że spróbuję. Zaczęłam więc dodatkowo trochę pływać, trochę jeździć na rowerze i tak rozpoczęła się moja przygoda z triathlonem. Na basen jeździliśmy tylko raz w tygodniu do Kwidzyna oddalonego o 50 km. Mój trener potrafił na tym jednym treningu wykrzesać z nas naprawdę dużo. Poza tym nasz trener też był czynnym zawodnikiem. Nie był mistrzem Polski, ale startował w Ironmanach, wszedł też na Mont Blanc. On był dla mnie wielką inspiracją.

 

– Czyli motywował Was swoją aktywnością?
– Tak. Pokazywał nam też wszystko od podszewki. Brał nas, 12-13 latków, na zawody. Jeśli byliśmy za młodzi do startu w danych imprezach, to startowaliśmy jako "PK" (poza kategorią – dop. red.). Chciał nas wprowadzić w świat triathlonu. Nie zajmowaliśmy wtedy wysokich miejsc, a ze względu na małą liczbę treningów basenowych nie potrafiłam jeszcze wyjść z wody w pierwszej grupie zawodników i nie mogłam nadrobić już czasu na rowerze. W kolejnych latach zajmowaliśmy już miejsca na podium w imprezach wojewódzkich i międzywojewódzkich. A miejsce w pierwszej dziesiątce na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży lub Mistrzostwach Polski było dobrą zapowiedzią sukcesów moich i całej grupy.
 

– Aktualnie masz swojego idola sportowego?
– Teraz zafascynowana jestem Danielą Ryf. Jest fenomenalna i ten czas, który zrobiła ostatnio na zawodach Ironman na Hawajach jest fantastyczny. Czytam o niej, przeglądam też jej profil. W ogóle lubię obserwować profesjonalistów, śledzić ich wyniki, postępy. Lubię też po prostu oglądać sport. Jak są np. Igrzyska Olimpijskie czy wyścigi kolarskie to się zamykam, izoluję i wczuwam. Jak zawodnicy wjeżdżają na metę, to tak jakbym wjeżdżała razem z nimi.  

 

– Widać, że mocno inspirują Cię inni ludzie?
– Ostatnio w trakcie naszego morsowania w Gdyni podeszły do nas dwie kobiety, Bożena i Basia. Bożena ma na swoim koncie kilkadziesiąt maratonów na całym świecie. Basia ma 68 lat i zrobiła tych maratonów około 40. Tylko pierwszy z nich był w Polsce w Poznaniu, a każdy następny już za granicą. Teraz w maju pobiegnie maraton na Wielkim Murze Chińskim. To jest niesamowite, że dwa kilometry ode mnie mieszka taka babka! Zainspirowała mnie, bo ja lubię wszystko co ekstremalne.

– Zatem jakie są Twoje marzenia?
– Chciałabym zrobić słynnego Ironmana na Hawajach. Niektórzy mówią, że marka Ironman to marketingowa maszynka do robienia pieniędzy. Nie patrzę przez ten pryzmat. Po prostu chciałabym zrobić zawody Ironman w historycznej Konie, chciałabym tam być, poczuć tę niesamowitą atmosferę. Marzyłam o tym od zawsze. Najśmieszniejsze jest to, że założyłam sobie zrobienie Ironmana do 30-tki, a zrobiłam już dwa, w Zurichu i Kopenhadze.  

 

– Czyli póki co zgrabnie realizujesz plany?
– Tak, o Ironmanie marzyłam od dziecka. Wprawdzie już od ostatniej klasy liceum miałam przerwę od triathlonu, bo nasz trener wyjechał do Anglii i wtedy się wszystko rozbiło. Poszłam na studia, a tu w Trójmieście nie było nawet klubu triathlonowego. Na pierwszym roku byłam po prostu zafacynowana studiami na AWFiS, wszystko mi się podobało, uprawiałam sport dla przyjemności. Zrobiłam specjalizację trenerską z pływania, chodziłam też na sekcję lekkoatletyczną, bo jednak nadal najbardziej lubię biegać. Później dołożyłam też do tego kurs instruktora triarhlonu i faktycznie wróciłam do tego sportu w 2012 roku. Wspólnie z kolegą założyłam firmę przygotowującą innych do triathlonu i wtedy też postanowiłam, że zrobię pierwszą połówkę. Do tej pory najdłuższym moim dystansem była olimpijka, ponieważ to między innymi na tym dystansie ścigałam się w latach młodzieńczych. Dystans długi miałam zrobić dopiero jak będe "stara" – cytując słowa smojego trenera z lat młodzieńczych.

 

– Czyli kiedy?
– Po 30-tce! Zakładając firmę nie miałam dla siebie wizji wyczynowgo startowania. Poza tym wkręciłam się w prowadzenie zawodników i firmy, więc żeby móc nazywać się zawodnikiem PRO i trenować jak PRO musiałabym zrezygnować ze zbyt wielu rzeczy.

 

– To gdzie była ta pierwsza połówka?
– Moja pierwsza połówka była w 2013 roku w Gdyni, gdy te zawody nie były jeszcze pod oficjalnym szyldem Ironmana. Potem startowałam co roku, za każdym razem lądowałam na 3. miejscu podium w grupie wiekowej. W ostatnich zawodach w 2016 zajęłam drugie miejsce i tak metodą roll-down zdobyłam "slota" na Mistrzostwa Świata w USA. To ta pierwsza połówka zmobilizowała mnie do tego, żeby wrócić do sportu na poważnie. Stwierdziłam też, że nie ma co czekać z tym Ironmanem do 30-tki, bo różne rzeczy mogą się wydarzyć i zamiast jednego zdążyłam zrobić już dwa – właśnie w Zurichu i Kopenhadze

 

 

– Jak trenowałaś do tych dłuższych dystansów?
– Nie robiłam treningów intensywnych, ale raczej długie i spokojne. Ze względu na moją wcześniejszą przerwę każde wyjście było dla mnie trudne. Nie byłam też usatysfakcjonowana wynikiem tego pierwszego Ironmana w Zurichu, bo zrobiłam go w 12 godz. i 17 min., a chciałam zrobić w minimum 11 godz. 45min. W Zurichu była zresztą bardzo ciężka trasa rowerowa, którą wliczyłam w start, ale nie wliczyłam wysokiej, 40-stopniowej temperatury. Od około 14km biegu zaczęłam czuć się źle. To na pewno był udar, byłam przegrzana, miałam dreszcze, temperatura mnie zabiła. Męczyłam się, ale ukończyłam te zawody, nie było innej opcji. A że nie zrobiłam tego wyniku co chciałam, a apetyt rośnie w miarę jedzenia, to zapisałam się od razu na następny start, w Kopenhadze. Założyłam sobie, że muszę mieć czas 10 godzin.

 

– Udało się?
– Tak, zrobiłam te zawody w 10 godz. 40 min. Zajęłam 10-te miejsce wśród kobiet w kategorii wiekowej. Byłam zachwycona! W Kopenhadze wszystko już zagrało. Jedyne na co narzekam to maraton, który chciałam pobiec 5 minut szybciej, czyli w 3h 45min, a pobiegłam w 3h 50min. Pływanie i rower zrobiłam tak, jak sobie założyłam.

 

– Treningi do zawodów w Kopnehadze były inne, mocniejsze?
– Tak, zaczęłam wychodzić poza strefę komfortu, trochę się rozbudziłam, zobaczyłam, że mam jeszcze duże możliwości. Treningi były już bardziej intensywne. Zwracałam uwagę na dobrą regenerację i sen. Dzięki temu w zeszłym roku nie byłam też ani razu chora, co zaprocentowało systematycznym i skrupulatnym trenowaniem.

 

 

– Jak teraz wyglądają Twoje treningi pod ½ Mistrzostw Świata w Chattanooga w USA?
– Jak trenowałam pod Ironmana to odbywałam niedużo, bo ok. 10 jednostek teningowych w tygodniu Jednak były one dłuższe i bardziej czasochłonne. Wprawdzie liczba obecnie pozostała, ale zmienił się rodzaj obciążenia – treningi są krótsze, ale bardziej intensywne. Wcześniej wychodziłam np. na 4-5 godzin tlenowego treningu rowerowego, więc teraz krótsze, a bardziej intensywne treningi były dla mnie na początku stresujące. Z czasem się do nich przyzwyczaiłam. Teraz zresztą mocno postawiłam na rower, więc dużo czasu spędziłam już na trenażerze.

 

– Całą zimę?
– Dokładnie, muszę po prostu jeźdźić więcej W/kg. Mówią, że z kolarza zrobi się dobrego biegacza, ale odwrotnie jest ciężej. Jako biegaczka postanowiłam więc, że włożę w rower bardzo dużo pracy. W związku z tym jeszcze przed półmaratonem w Warszawie i wyjazdem do Calpe biegałam tylko dla podtrzymania, np. 2x w tygodniu, aby więcej czasu i siły włożyć w treningi rowerowe. Wkrótce test na rowerze…zobaczymy czy mój plan się sprawdził

 

– Jak poszło na półmaratonie w Warszawie?
– Celem na sezon na tym dystansie jest złamać 1h 30min. Obecnie pobiegłam go w 1h 32min. Wiedziałam, że nie dam rady teraz zrealizować celu, ze względu na przebyte przed Calpe zapalenie zatok i dłuższą przerwę w bieganiu. Natomiast osiągnięty wynik cieszy i wiem, że na przełomie maja/czerwca uzyskam planowany czasu

 

– Czy MŚ w USA to Twój najważniejszy cel sportowy na ten rok?
– Tak, cieszę się, że mam go w planie. Gdybym nie zdobyła tego slota w Gdyni, to pewnie znowu zapisałabym się na pełnego Ironmana….chociaż mówiłam, że zrobię sobie przerwę od tego dystansu .  A tak to przygotuję się do MŚ ½ IM w USA – rewelacja!

 

– Masz jakieś założenie czasowe?
– Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ jest bardzo dużo czynników, które mogą wpłynąć na mój wynik na tych zawodach. Od zmiany czasu po temperaturę i wymagającą trasę. Jadę “wykręcić” swój wymarzony czas i tym samym uzyskać dobre miejsce. Ja przede wszystkim nie oszukuję na zawodach i tego będę się trzymać.  Polacy, którzy pojechali teraz na MŚ w Australii mówili, że niestety widzieli dużo kolarskich grup, w Kopenhadze na IM było tak samo. W USA też tak będzie, nie mam złudzeń. Wiem na pewno, że dam z siebie wszytko i zrealizuję jedno z marzeń.

 

 

– Wystartujesz w zawodach w Polsce na przetarcie?
– Tak. W czerwcu na “połówce” w Suszu chciałabym zrobić życiówkę, czyli czas poniżej 4h 45min, tam jest dogodna trasa. W Gdyni również wystartuję, bo to będzie idealny czas przed USA na ostanie mocne przetarcie i możliwość sprawdzenia co jeszcze muszę podszlifować. W USA trasa jest wymagająca, zarówno rowerowa jak i biegowa. Rowerowo dosyć podobna do tej w Gdyni, ale jednak nieco trudniejsza. Jeśli w Polsce złamię 4h 45min to będzie oznaczało, że dobrze przepracowałam sezon.

 

– Ktoś pomaga Tobie w trenignach?
– Ja lubię sama prowadzić się treningowo. Kształciłam się w kierunku trenerskim w szerokim tego słowa znaczeniu i znam swój organizm najlepiej. Wiem co na mnie działa a co nie, kiedy już jest za mocny trening, a kiedy mogę sobie pozwolić na więcej. Jeszcze mi się nie zdarzyło, że zawody nie wypaliły, bo mnie odcięło czy byłam zmęczona. Wiem np., że muszę być wypoczęta przed startem, mam po prostu właściwie dla siebie przyzwyczajenia. Cały czas się uczę i doszkalam, a nowe metody testuję najpierw na sobie.

 

– Co jesz na co dzień?
– Mój chłopak gotuje bardzo dobrze i dzięki temu mam przygotowany niemal każdy posiłek, dokładnie kalorycznie wyliczony pod moje potrzeby. Bardzo lubię jeść i wiem, że bez właściwego jedzenia nie ma dobrego trenowania. Zawsze pilnuję, żeby od razu po treningu zjeść albo wypić mój ulubiony recovery drink – szybki odżywkowy shake albo bardziej naturalny, czyli kefir, banan i jagody. Nie jem nic z tzw. łapanki. Jedynym dniem, kiedy sobie pozwalam na coś innego jest niedziela.

 

– To co je Gosia Szczęsna, gdy nikt nie patrzy?
– W niedzielę jem to, co lubię najbardziej, np. bardzo dobrego burgera, frytki i lody! To też jest dla mojej kondycji psychicznej. Ogólnie uważam, że jedzenie i sen są bardzo ważne, a niedopilnowane mogą stanowić czynniki blokujące osiąganie założonych wyników. To zdarza się często wśród zawodników których prowadzę, pracujących w korporacjach, którzy wyjeżdżają w delegacje i nie mogą tego dopilnować.

 

 

– Gdzie się łapie partnera, który przygotowuje wszystkie posiłki?
– Wojtka poznałam na siłowni, gdzie pracowałam przed założeniem firmy! On nie jest wyczynowym sportowcem, ale dla przyjemności jeździ na MTB, lubi oglądać sport i pasjonuje się moimi startami. Mimo że nie uprawiamy razem triathlonu, to on mnie wspiera. Bardzo dobrze odnajduje się w roli takiego mojego managera. Bookuje hotel, sprawdza trasę, przygotowuje jedzenie, dopilnowuje abym niczego nie zapomniała.

 

– Czyli do Stanów lecicie razem?
– Oczywiście, że jedziemy razem! Specjalnie pilnował mnie z jedzeniem, z przestrzeganiem diety i regenaracją tak, aby wszytko w sezonie “wypaliło” i abyśmy mogli polecieć do Stanów. Jest na większości ważnych dla mnie startów, sprawdza czasy, na jakim miejscu jestem i motywuje mnie. Wiem, że mogę zawsze na niego liczyć.

 

– Macie też jakąś wspólną pasję?
– Razem uwielbiamy podróżować. Kiedyś chciałabym łączyć podróże ze sportem, np. przebiec  Maraton po Wielkim Murze Chińskim, zdobyć jeden ze szczytów Korony Ziemi. Na pewno to zrobię, bo jak sobie coś założę to do tego dążę. Uwielbiam Martynę Wojciechowską, chciałabym być taka jak ona, podróżować i pokazywać np. kobiety sportowców. Na innym końcu świata znalazłabym sportową grupę, żyła sobie z nimi i trenowała, robiła z tego reportaż. Pokazując to motywowała innych do “działania”. Chciałabym kiedyś zorganizować też zawody TRI tylko dla kobiet.

 

– Zatem porozmawiajmy o trenowaniu innych. Łatwiej pracuje się z kobietami czy mężczyznami?
– Wielu trenerów, zwłaszcza mężczyzn uważa, że z kobietami pracuję się dużo ciężej.

 

– Jaki może być tego powód?
– Kobiety są bardziej charakterne i uczuciowe. Meżczyzna jak dostaje konkretny plan to go wykonuje, jak mu coś nie pasuje to mówi. Jeżeli kobiety są zmęczone i coś im nie odpowiada to często nie powiedzą o tym, ale strzelą przysłowiowego focha. Jeśli coś im się w życiu sypie to też wpływa na trenowanie. Trener jest trochę psychologiem, musi nim być, musi dopytywać co się dzieje, powinien być wyrozumiały. Mi się z dziewczynami świetnie pracuje, bo je dobrze rozumiem jako kobieta. Meżczyzna nie zawsze może to zrozumieć.

 

– A Ty też strzelasz focha?
– W życiu prywatnym? O taak! Ale jestem z tego typu, który nie rzuca talerzami. Raczej się zaprę, swoje w głowie myślę, ale szybką się odbrażam

 

– Czym zaskakują Cię kobiety w trakcie treningów?
– Dziewczyny są zażarte, zawzięte, jak coś postanowią, to nie odpuszczą. Dużo kobiet, które do nas przychodzą mają rodzinę i dzieci. Dla nich najfajniejsza jest duma ich dzieci, to im dodaje skrzydeł. Mężczyźni czasem tak skupiają się na sportowym celu, że ucieka czas dla rodziny, a kobiety to dobrze łączą.

 

– Czym zaskakują Cię kobiety w trakcie zawodów?
– Część kobiet jest właśnie taka mocno skupiona, zawzięta i nie odpuszczą zawodów. Inne będą się po prostu cieszyć ze startu. Machają, uśmiechają się, ściskają dzieci. Uwielbiam jedne i drugie. Sama jestem z tych, które nie odpuszczają i walczą do końca. Choćby nie wiadomo co, to zawody musimy skończyć.

 

– Umiałabyś zejść z trasy?
– Raczej nie jestem z tych, co schodzą z trasy. Gdy już wiem, że będę mieć słaby czas to i tak dotrę do mety. Jest sporo osób, profesjonalistów, którzy schodzą z trasy. Nie oceniam ich, bo tu w grę wchodzą różne czynniki, zawodowe treningi, pieniądze, sponsorzy, a to szczególny rodzaj kalkulacji. Amator startuje przeważnie dla siebie, on chciałby te zawody po prostu ukończyć.

 

 

– Możesz stwierdzić jednoznacznie, która płeć jest bardziej odporna na ból?
– Uważam, że kobiety mają wyższy próg bólu. Jak mężczyzna jest chory to umiera! (śmiech). Nie można oczywiście wszystkich do jednego worka wrzucać, ale jednak uważam, że kobiety są bardziej wytrzymałe, taka solidarność jajników.

 

– W jakim celu trenują kobiety, a w jakim mężczyźni?
– Zarówno kobiety jak i mężczyźni przychodzą na początku na treningi, bo chcą się sprawdzić, mieć po prostu jakiś cel i dążyć do jego realizacji. Potem to się nieco rozgranicza. Meżczyźni zaczynają sprawdzać czasy, kalkulować swoje możliwości, porównywać się z kolegami. Większość dziewczyn też podnosi sobie poprzeczki, stawia cele i sprawdza wyniki, ale dalej często robią to dla fanu i pokonywania słabości. Kobiety czesto chcą być przykładem dla dzieci, łączyć sport z podróżami. U mężczyzn włącza się rywalizacja, ale nie ma się co dziwić, w końcu mają więcej testosteronu.

 

– Jakim jesteś trenerem? Jak motywujesz innych?
– Najlepiej opowiedzieliby o tym zawodnicy, bo samemu ciężko się oceniać. Ale wszyscy powiedzą z pewnością, że jestem surowa i u mnie jest konkretnie. Lubię jak coś jest zrobione dobrze. Ale jestem też wyrozumiała, potrafię zweryfikować i zmienić metodę treningową, dla dobra obu stron dojść do konsensusu. Lubię trenować, lubię planować, lubię wyliczać. Lubię mieć wszystko dobrze przygotowane. Niekoniecznie jest to perfekcjonizm, ale profesjonalizm. Nie jestem taka mocno skrajna, ale jednak wszystko dobrze przemyślę, zaplanuję. Chciałabym też móc prowadzić zawodnika profesjonalistę, może w najbliższym czasie.

 

– Jesteś bardziej surowa dla innych zawodników czy dla siebie jako zawodniczki?
– Dla siebie jestem surowa i na pewno surowsza. Muszę być usatysfakcjonowana. Jestem osobą optymistyczną, więc staram się dostrzegać rzeczy dobre, a nie złe, ale lubię jak wszystko idzie zgodnie z planem.

 

– Jakie cechy Twojej osobowości ułatwiają dążenie do celu?
– Na pewno jest to profesjonalizm. Jak coś sobie zaplanuję, to chcę żeby to było zrobione dobrze. Jestem też wytrwała, nie mam słomianego zapału. Jestem optymistką, więc raczej nie załamuję się, tylko szybko coś przemyślę, zmodyfikuję, a nie płaczę po kątach. Każdy kto kiedyś trenował to ma wpojone pewne cechy, wytrwałość, zasady.

 

 

– A cechy, które przeszkadzają?
– Myślę, że czasem ta chęć planowania daleko wprzód może ukazać, odsłonić ryzyko na danym etapie, a właśnie to ryzyko może mnie zblokować. Że przecież wyliczyłam inaczej, a tu się może coś zmienić, więc nie wiem jak to ostatecznie będzie. Podejmę to ryzyko, ale ze swoimi obawami. Tak było np. na półmaratonie w Warszawie. Biegłam tam pierwszy raz metodą possitive split – zaczęłam szybciej, niż planowałam i potem starałam się utrzymać to tempo. To było bardzo trudne psychicznie. Bałam się, bo rozum, plan i wyliczenia pokazywały inaczej, ale zaryzykowałam.

 

– Gdybym nie mogła uprawiać triathlonu, to pracowałabym jako…
– Na pewno robiłabym coś związanego ze sportem. Obecnie prowadzę firmę, uwielbiam trenować zawodników i w tym się na pewno spełniam. Skoro lubię planować, to mogłabym też np. organizować zawody, zarządzać obiektami sportowymi. Ale na pewno była bym w sporcie. Bardzo lubię też robić zdjęcia. Zawsze mam przy sobie aparat, robię dużo zdjęć, lubię je wybierać, przebierać. Sportowa fotografia też mnie inspiruje. Poza tym jako dziecko tańczyłam taniec towarzyski i nowoczesny. Zrezygnowałam z tańca, gdy musiałam wybrać między nim a lekkoatletyką. Ale bardzo dużo mi dało to doświadczenie, np. koordynację, wyczucie rytmu. Do tej pory uwielbiam tańczyć. Gdybym miała czas, to chodziłabym na zajęcia taneczne.

 

– Na jakie?
– Hmm na pewno nie na taniec towarzyski. Raczej nowoczesny, hip-hop, funky. Byłaby to dla mnie odskocznia od pracy i sportu.

 

– Jak wygląda Twoje życie poza trenowaniem innych i siebie?
– Jeśli mam czas to i tak wypełniam go jak nie trenowaniem, to czymś związanym właśnie z tym. Bo prowadzę taką działalność. Otwieram np. laptopa i wymyślam nowy projekt, prowadzę fanpage. Lubimy też chodzić z Wojtkiem do kina oraz szukać nowych smaków. Sprawdzamy nowe knajpy, to jest nasza odskocznia. Jak nam pozwoli czas i finanse to na pewno będziemy podróżować. Tak jak Martyna Wojciechowska. Mogłabym nawet z dziećmi. Nie lubię jak mi się narzuca normy, konkretne zachowania. Lubię robić po swojemu, sama sobie wyznaczać drogę.

 

– Już wiem, co Cię denerwuje. A co Ciebie rozśmiesza najbardziej?
 – Ja w ogóle jestem taka, że się cały czas śmieję. Jestem wielką optymistką. Uwielbiam oglądać standup-owców i dobre komedie! Tańczyć i uśmiechać się do ludzi. Uwielbiam spędzać czas z przyjaciółmi, chłopakiem i słuchać dobrej muzyki. Staram się po prostu nie robić rzeczy, które nie sprawiają mi przyjemności. Lubię otaczać się ludźmi pozytywnymi, z którymi faktycznie chcę spędzać czas i dobrze się czuję.

 

 

– Nosisz sukienki czasem?
– To jest mój największy problem. Uwielbiam, w szafie mam dużo koszul, sukienki, spódnice. Ale mam taki tryb życia, że ciężko je nosić, udaje się raz na rok. Dlatego rekompensuję sobie to kolorowymi i fajnymi  rzeczami sportowymi. Lubię mieć pomalowane paznokcie i czasami uda mi się wyjść od fryzjera z nową fryzurą.

 

– To za jakie zawody teraz trzymamy kciuki?
– Najbliższe i najbardziej poważne to 1/2 IM w Suszu 25 czerwca, potem w sierpniu 1/2 IM w Gdyni i w pierwszy weekend września Mistrzostwa Świata ½ IM w USA.

 

– Życzymy jak najlepszych wyników!
 

Rozmawiała Magdalena Gintowt-Dziewałtowska
Foto: Zbiory Małgorzata Szczęsna

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X