Lekarz weterynarii wystartuje w Norsemanie
Prowadzi własny gabinet weterynaryjny i jest samotną matką. Mariola Powroźna wystartuje w 2023 roku w Norsemanie, który był dla niej inspiracją do trenowania.
Co czułaś, jak zostałaś wylosowana do przyszłorocznej edycji Norsemana?
Radość. Rozwiały się wszystkie wątpliwości, jakie miałam przed zapisami.
Pierwszy raz brałaś udział w losowaniu do Norsemana. Co Cię skłoniło, aby się zapisać do losowania do tego wymagającego startu?
Rzut monetą (śmiech). A tak naprawdę, ten start to odwieczne (od kiedy zaczęłam brać udział w górskich triathlonach) marzenie. Trochę to naturalna kontynuacja mojej wieloletniej przygody z Diablak Beskid Extreme Triathlon. Mimo wszystko wahałam się i to ostatecznie mój chłopak (Tomasz Famuła) i moja córka (Milenka Powroźna) przekonali mnie do brania udziału w losowaniu.
Czy start w Norsemanie będzie głównym punktem przyszłorocznego kalendarza startów?
Tak. To Norseman!
Jak traktujesz ten przyszły start w Norsemanie?
Jako wspaniałą przygodę, będącą kontynuacją Diablaka.
Szukałaś już informacji nt. tej imprezy, aby jak najlepiej się przygotować do tego wyzwania?
Oczywiście! Norseman był inspiracją do trenowania i brania udziału w Diablak Beskid Extreme Triathlon. Jestem też uzależniona od filmów promujących Norsemana. Razem z Tomkiem zarezerwowaliśmy już noclegi. “Przejechaliśmy” trasę rowerową i biegową na Google Street View. Odezwaliśmy się też do znanych nam polskich finisherów Norsemana. Po tym całym ,,rekonesansie” myślę, że największym problemem będzie wyskoczenie z promu (mam lęk wysokości), no i oczywiście walka o czarną koszulkę.
Jak znalazłaś się w triathlonie?
Inspiracją był film “Ze wszystkich sił” (Start ojca z niepełnosprawnym synem na pełnym dystansie w Nicei) i… film z Norsemana. Stwierdziłam, że pływać umiem, rower (25 letni góral…) mam, coś tam biegam… Czemu by nie spróbować?
Jak wyglądały początki w tym sporcie?
Zapisałam się na ¼ Silesiamana w Katowicach w 2016 roku. Spodobało mi się tak bardzo, że następnym startem był pełen dystans Diablak Beskid Extreme Triathlon. Tak, wiem. Pojechałam po bandzie (śmiech).
Czy przed triathlonem miałaś styczność ze sportem?
Wyprzedziłam modę na bieganie. Biegałam dla przyjemności z moimi psami po polach i lasach Pomorza Zachodniego. Biegałam na nartach biegowych. Był też okres w moim życiu intensywnego uprawiania jeździectwa. Konie to była moja wielka pasja zwieńczona uzyskaniem uprawnień instruktora jazdy konnej. Przed zakochaniem się w triathlonie biegałam z sukcesami w biegach ultra (zwyciężyłam trzy razy z rzędu w Mistrzostwach Lekarzy Weterynarii w ultramaratonie, byłam też pierwszą kobietą w Setce z Hakiem w 2016)
Jak zapamiętałaś triathlonowy debiut?
Na pierwszym starcie działo się wiele. Do najcudowniejszych historii należy przyklejenie podsiodłowej naklejki z numerem startowym wzdłuż ramy. W drodze na start schowałam się w krzakach i poprawiałam, gdy zorientowałam się, że to błąd. Na Diablaku startowałam w pożyczonej trzy dni wcześniej piance i dwa tygodnie wcześniej rowerze szosowym. Smarowałam cytryną opony w T2. Jak sobie pomyślę, co wtedy wyprawiałam… (śmiech).
-
Zajrzyj do: Sabina Bartecka: W Utah mogłam być ósma
Co na początku sprawiało Ci najwięcej problemów w triathlonie?
Brak sprzętu. Nie stać mnie było na kupno nawet roweru szosowego, wszystko pożyczałam. Stopniowo, w ratach i z pomocą rodziny (pierwszą szosę kupił mi mój tata) kompletowałam sprzęt.
Czym zafascynował Cię triathlon?
Uwielbiam ten sport. Dynamikę, zmiany dyscyplin, nieprzewidywalność. Na jednej trasie mijają się amatorzy z pro, kibicując sobie nawzajem. Uwielbiam środowisko triathlonowe. Miałam i mam szczęście obracać się w otoczeniu fantastycznych ludzi.
Czym zajmujesz się poza triathlonem?
Przede wszystkim jestem mamą. Zawodowo pracuję jako lekarz weterynarii, prowadząc własny gabinet weterynaryjny. Jestem również radną Rady Dzielnicy nr 4 Osiedle Paderewskiego-Muchowiec, czyli mojego osiedla w Katowicach i członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Rudkach (mojej rodzinnej miejscowości). Piekę dobre ciasta i myślę, że nieźle rysuję. Tak. Istnieje jakieś życie poza triathlonem (śmiech).
Jak łączysz to wszystko z triathlonem?
Wszystko się da, choć nie jest łatwo. Prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą, jestem samotną matką. Najbliższa rodzina mieszka 500 km od Katowic, ale dyscyplina (i brak telewizora w domu) bardzo pomaga. Lubię trenować. Myślę, że to klucz do balansowania codziennymi obowiązkami tak, by trening, nawet do długich dystansów, był naturalną częścią dnia. Mam olbrzymie wsparcie moich przyjaciół, innych lekarzy weterynarii (wspiera mnie Śląska Izba Lekarsko Weterynaryjna), a córka jest moim największym kibicem. Mój chłopak również trenuje do długich dystansów tri. Wspieramy siebie nawzajem.
Ile czasu w ciągu tygodnia poświęcasz na treningi?
W tej chwili dochodzę do 11-12 godzin tygodniowo. Przed Diablakiem było to około 20 godzin.
Z czego czerpiesz motywację do dalszych treningów i startów?
Uwielbiam trudne wyzwania. Kiedy ktoś mi mówi, że to “nie dla mnie”, to działa, jak płachta na byka. Jest we mnie taka przekorna dusza, która doskonale odnalazła się w triathlonie. Boję się igieł, a zostałam lekarzem weterynarii, mam lęk wysokości – mieszkam na ósmym piętrze i ,,pcham się “ w górskie tri (o skoku z promu nie wspominając). W triathlonie niejednokrotnie musimy mierzyć się z własnymi strachami, słabościami, przełamywać się. Pierwsza jazda na lemondce, pierwszy zjazd z Salmopolu, albo ze Stelvio. To daje niesamowitą siłę i samo w sobie jest najlepszą motywacją. Podoba mi się to, co robi triathlon z moim ciałem i umysłem. Daje mi ogromną siłę. Uwielbiam siebie taką. Jest też to doskonała odskocznia od problemów życia codziennego. W końcu, jeśli poradziłam sobie z Diablakiem, poradzę sobie ze wszystkim!
Jakie masz podejście do triathlonu?
Od paru lat uprawiania trzech dyscyplin triathlonu jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Tak spędzam wolny czas i wakacje. Dzięki treningowi do triathlonu podjeżdżam Stelvio, pływam w górskich jeziorach, biegam w niewyobrażalnie pięknych miejscach. Triathlon (czyli przede wszystkim przygotowania i start w Diablakach) zrobił wiele pozytywnego w moim życiu. Mam wrażenie, że je naprawił. Przy okazji znalazłam miłość życia. Mój chłopak Tomek mnie sobie wysupportował na Diablakach.
Pod czyim okiem trenujesz?
Moim trenerem od 16.11.2017 jest niezmiennie Benjamin Kuciński – olimpijczyk z Aten. Trener jest osobą bezkompromisową i trzyma mnie na krótkiej wodzy. Dochodzi czasami do śmiesznych sytuacji, bo prywatnie się przyjaźnimy i pewnie ciężko jest mu mnie ostro ochrzanić. Ale żarty na bok. Mam niewiarygodne szczęście, że trenuję pod jego okiem. Wszystkie sukcesy sportowe zawdzięczam Trenerowi. Uwierzył, że jestem w stanie zostać Diablakiem i “zaprowadził” mnie na szczyt Babiej Góry (na której zresztą czekał, żeby przywitać mnie na mecie). Uważam Trenera za mistrza psychologii sportowej. Trenujemy nie tylko ciało, ale też umysł. Choć na długich dystansach wszystko może pójść nie tak, stając na starcie jestem pewna, że osiągnę metę. Te umiejętności przeniosły się na inne sfery życia. Trenerze – nie ma słów, jakimi mogłabym wyrazić swoją wdzięczność. Jak się domyślacie, na Norsemanie będziemy walczyć o czarną koszulkę.
Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
W tej chwili marzenie jest jedno – czarna koszulka Norsemana (lubię się w czarnym kolorze). Potem… gdzie jeszcze piszą “to nie dla Ciebie”? (śmiech)
Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne